publicystyka: Czy wstyd może być zdrowy?
kuchnia muzyka sklep ogłoszenia wydarzenia fotogalerie

Czy wstyd może być zdrowy?

o. Stephen Freeman (tłum. Gabriel Szymczak), 05 listopada 2025

Kiedy po raz pierwszy zacząłem badać temat wstydu, byłem zaskoczony, znajdując tak mało wzmianek lub użycia tego słowa u Ojców. Istnieje kilka znaczących przykładów, w których pojawia się wstyd, jak na przykład Księga 4 w "Drabinie do raju". Niemniej jednak słowo to wydaje się nieco rzadkie, jeśli pomyśli się o głębokiej naturze tego doświadczenia i jego miejscu w życiu duchowym. Z czasem stało się dla mnie jasne, że ogromna część pism i myśli na temat wstydu jest zaliczana do kategorii „pokora”. To samo w sobie jest głęboko pouczające. Nasza kultura popularna ma tendencję do traktowania wstydu jako strasznego problemu, traktując prawie cały wstyd jako „toksyczny”. Z pewnością istnieje potrzeba zrozumienia toksycznego wstydu i nauczenia się, jak podchodzić do jego uzdrowienia. Jednak wstyd sam w sobie nie jest toksyczny, a popularni pisarze, którzy nie dokonują tego rozróżnienia, wyrządzają krzywdę swoim czytelnikom.

John Bradshaw jako jeden z pierwszych starannie dokonał tego rozróżnienia i napisał w bardzo pomocny sposób o zdrowym wstydzie w swoim bestsellerze „Jak uzdrowić wstyd, który cię zniewala”. Nie widziałem tej samej jasności w niektórych nowszych, popularnych pracach. To przykre. Widziałem wiele przypadków, w których ludzie byli zmuszani do wycofania się z publikacji na temat „zdrowego wstydu”, słysząc, że „każdy wstyd jest toksyczny”, a mówienie o „zdrowym wstydzie” jedynie wspiera chorą kulturę, która wykorzystuje wstyd do upokarzania i kontrolowania ludzi. To niefortunny artefakt obecnego cierpienia w naszej kulturze. Jak na ironię, to właśnie wykorzystanie wstydu uniemożliwia dyskusję na ten temat.

Jednym z powodów, dla których uważam ten brak jasności za niefortunny, jest fakt, że nie pozwala on na rzeczywiste zrozumienie lub zaangażowanie neurofizjologii reakcji wstydu naszego ciała. Jesteśmy zaprogramowani na reakcję (jedną z dziewięciu zidentyfikowanych neurobiologicznych afektów), którą trafnie opisuje się jako „wstyd”. Nie jest to produkt kultury. Jest uniwersalny, ponadczasowy i biologiczny. Można go porównać z innymi afektami, takimi jak afekt „zaskoczenia-przerażenia”, afekt „niepokoju-udręki” czy afekt „zainteresowania-podniecenia”. „Mechanizm” doświadczania wstydu, niezależnie od tego, czy jest on toksyczny, czy zdrowy, jest taki sam, różniąc się jedynie intensywnością oraz problemami, które go otaczają i utrwalają jako złożone, emocjonalne czynniki wyzwalające. Osobiście odkryłem, że zrozumienie tego mechanizmu i umiejętność rozróżnienia wstydu toksycznego od zdrowego były kluczowe dla mojego uzdrowienia, a także pomogły mi dokładniej zrozumieć, co dzieje się w życiu innej osoby.

Tradycja głosi:
Jest bowiem wstyd, co grzech sprowadza, i wstyd, który jest chwałą i łaską (ἔστιν γὰρ αἰσχύνη ἐπάγουσα ἁμαρτίαν, καὶ ἔστιν αἰσχύνη δόξα καὶ χάρις). [Syr 4, 21]

Toksyczny wstyd jest owocem nadużycia. Jest manipulacją reakcją wstydu w mrocznych celach. Jest częstym skutkiem przemocy i podstawowym narzędziem w niemal wszystkich próbach kontroli. Jego rany mogą trwać latami, tworząc w jednostce paraliżujące wspomnienie emocjonalne, zdolne zabarwić całe doświadczenie życiowe. Należy jednak pamiętać, że toksyczny wstyd jest nadużyciem czegoś naturalnego, niewłaściwym wykorzystaniem naszych reakcji emocjonalnych. Sam wstyd nie jest problemem ani wrogiem. Jego nadużycie, które jest właściwie nazywane „toksycznym wstydem”, nie jest samym wstydem. Reakcja wstydu, jak również zdrowe emocje z nią związane, są niezbędną częścią naszego istnienia i odgrywają kluczową rolę w życiu ludzkim, w tym w naszym życiu duchowym.

Tradycja Kościoła zazwyczaj utrwala nie przyjęty dogmat, a priori zbiór założeń, który wymaga naszej zgody, ale głęboko rozwiniętą i pielęgnowaną refleksję nad ludzkim doświadczeniem w samych głębiach duszy. Przede wszystkim tradycja zachowuje dla nas owoc słuchania. To słuchanie można dostrzec w wielu tomach pism duchowych, które opisują poruszenia duszy w jej najgłębszych działaniach i reakcjach. W pismach tych zawarta jest cała psychologia, często o większej głębi i wnikliwości niż wiele różnych prób współczesnej historii. To głęboko doświadczalne słuchanie i jego obserwacje pozwalają na subtelne rozróżnienia, zrodzone z postrzegania tego, co faktycznie jest, a nie tego, co pasuje do okrojonej i zniekształconej narracji.

Jego zdrowa rola często służy jako sygnał. Jest to reakcja towarzysząca przerwaniu oczekiwanej przyjemności. Może być tak niewinna, jak „bycie zaskoczonym” lub jakiekolwiek doświadczenie, które przerywa komunię z innymi. Możemy tego doświadczyć tak łagodnie, jak zażenowanie lub niewygodną samoświadomość. Z pewnością możliwe jest, aby było to intensywne doświadczenie, mimo że nie jest toksyczne. Jest to niemal nieodłączny aspekt naszych doświadczeń granic. Tak jak jesteśmy niepełnosprawni, gdy tracimy wzrok lub słuch, bylibyśmy niepełnosprawni, gdybyśmy utracili zdolność odczuwania wstydu. W rzeczywistości socjopaci i psychopaci wydają się nie mieć tej zdolności. Narcyzm jest również powiązany z zaburzonymi reakcjami wstydu. Ważne jest, aby mieć normalne, zdrowe doświadczenie wstydu.

Jak wspomniano wcześniej, w tradycji zdrowy wstyd jest najczęściej omawiany w kontekście pokory. Rzeczywiście, pokorę można zdefiniować jako naszą gotowość do zniesienia prawdy o nas widzianej przez Boga. Ponieważ to doświadczenie wymaga skrajnej wrażliwości, nagości podobnej do tej, jaką mieli Adam i Ewa, wyzwala ono reakcję wstydu, która jest zakorzeniona w naszych ciałach. Doświadczanie takiej wrażliwości i brak reakcji wstydu byłoby niezdrowe, a nawet patologiczne. Jednak wstyd to wstyd, niezależnie od tego, czy jest zdrowy, czy toksyczny. Tak więc, jeśli jesteśmy uwikłani w skutki uboczne toksycznego wstydu, doświadczenia tego, co normalnie byłoby zdrowym wstydem, mogą i wyzwalają przerażający ciężar toksyczności. Stajemy się nadreaktywni, niezdolni do zniesienia tego, co normalnie powinno być zarówno znośne, jak i zdrowe. W rezultacie najczęściej zachodzi potrzeba zajęcia się toksycznym wstydem i jego uzdrowienia, abyśmy mogli odbyć głęboką podróż w głąb, gdzie znajduje się zdrowy wstyd.

Badacze kliniczni nazwali wstyd „główną emocją”. Gdy przechodzimy od sytuacji do sytuacji (od granicy do granicy), reakcja wstydu jest nieświadomie wyzwalana i uruchamia kaskadę emocji, które naznaczają nasz dzień. Coś tak niewinnego, jak zatrzymanie się w ruchu ulicznym lub przerwanie rozmowy (czy zignorowanie nas) może wywołać wiele reakcji. Jednak prawda o naszym życiu wewnętrznym jest taka, że ​​często jest ono skażone toksycznym wstydem. Nawet doświadczenia łagodnego, zdrowego wstydu mogą wywołać burzę toksycznego wstydu, gdy jest on dominującą częścią twojego wewnętrznego świata. Rzeczywistość tę komplikuje fakt, że doświadczenie wstydu jest tak bolesne, że zazwyczaj przekształca się w inne, mniej bolesne emocje (najczęściej gniew lub smutek), co oznacza, że ​​żyjemy w nieświadomości, że ból naszego życia ma swoje korzenie we wstydzie. W rezultacie powstaje kultura (i Kościół) pełna ludzi, którzy często nie mają pojęcia o prawdziwej naturze swojego wewnętrznego życia. To, co jest w nas zepsute (lub co funkcjonuje w sposób zepsuty), jest często zbyt toksyczne, by się z tym zmierzyć. Zabarwia to nasze postrzeganie otaczającego nas świata, a także nasze postrzeganie siebie i Boga. Kiedy przekłada się to na rosnącą kulturę zranionego gniewu, rezultat jest przewidywalnie katastrofalny.

Stoi to w ostrym kontraście z tradycją. Tam mapa drogowa do uzdrowienia toksycznego wstydu jest wytyczona w formie wspierającej opieki i łagodnego mówienia prawdy. Niestety, taka praktyka duszpasterska często nie jest tym, czego się doświadcza. Parafie (a także diecezje i całe jurysdykcje) same mogą być zdominowane przez demony uwalniające się w toksycznych sytuacjach. Gniew, chciwość i dysfunkcyjne osobowości mogą łatwo wypłynąć na powierzchnię i stać się źródłem grzechu, a nie balsamem dla zranionych dusz. Być może zawsze tak było.

Niemniej jednak istnieje mapa drogowa. Cierpliwość, łagodność, życzliwość i wspierające słuchanie tworzą podstawę duszpasterskich relacji, w których wstyd, w tym jego toksyczne formy, może być powoli uzdrawiany. Nabywanie pokory poprzez praktykę „znoszenia odrobiny wstydu” można pielęgnować w bezpiecznym, pielęgnującym związku duszpasterskim. Często wiele można zdziałać również w profesjonalnych sytuacjach klinicznych. Wstyd leczy się poprzez wystawienie na światło. Toksyczny wstyd składa się z kłamstw, obraźliwych przekazów, które mówią nam, że „to, kim jesteśmy”, jest złe (brzydkie, niekompetentne, głupie, niezdarne, bezwartościowe itp.). Orędzie Kościoła o grzeszności nie jest orędziem toksycznego wstydu. Nie mówi nam, że jesteśmy bezwartościowi itp., a tym bardziej, że jesteśmy źli. Ewangelia Jezusa Chrystusa głosi, że zostaliśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga. Grzech nie jest nami (nie jesteś swoim grzechem). Grzech jest „anty-nami”. Grzech jest zaprzeczeniem prawdy naszego bytu. Dobrą nowiną jest to, że ten toksyczny ciężar może zostać zniesiony, przebaczony, zniszczony i uzdrowiony.

W tym procesie przebaczenia i uzdrowienia napotykamy zdrowy wstyd. W obecności Boga objawiamy się jako stworzenia, umiłowane potomstwo Jego dzieła. W Jego obecności fałszywe obrazy, które tak ciężko konstruujemy, mogą upaść. Nasze porażki i sukcesy odchodzą w cień. Jest forma pustki, którą znajdujemy w tej chwili, jednocześnie odkrywając, że Bóg nie postrzega nas jako bezwartościowych i grzesznych. W istocie prawda i pełnia tego, jak On nas widzi, jest tajemnicą, która przewyższa wszelki opis w swoim cudzie.

Pokory uczymy się przez praktykę.

Zobaczcie, jaką miłość dał nam Ojciec, abyśmy zostali nazwani dziećmi Bożymi … Umiłowani, teraz dziećmi Bożymi jesteśmy, a jeszcze nie okazało się, czym będziemy. A wiemy, że kiedy się okaże, podobni do Niego będziemy, ujrzymy Go bowiem, jaki jest [1 J 3, 1-2].

Podróż do tej wizji nie przychodzi od razu. To walka. Zmagamy się z toksycznymi kłamstwami wroga (jak również naszymi własnymi i innych). Walczymy o przyjęcie trwałego i nieustannego balsamu miłości Boga, który jest na nas wylewany z liturgii na liturgię. „Święte dla świętych!” Ten ruch, w którym kłamstwa toksycznego wstydu są przeganiane przez czystość oblicza Chrystusa, a prawda o naszym byciu dziećmi Bożymi jest potwierdzana, jest codziennym ruchem zbawienia. To nie jest deklaracja, że nie mamy grzechu, ale proklamacja, że nie jesteśmy grzechem. To deklaracja, że wyrzekamy się diabła, wszystkich jego dzieł i całej jego pychy. To deklaracja, że przyjmujemy Chrystusa jako Króla i Boga, wraz z Jego pierwotnym słowem wypowiedzianym przy naszym stworzeniu: „To jest bardzo dobre”.

o. Stephen Freeman (tłum. Gabriel Szymczak)

za: Glory to God for All Things

fotografia: palavos /orthphoto.net/