publicystyka: Respublica Christiana – nowy ład Konstantyna
kuchnia muzyka sklep ogłoszenia wydarzenia fotogalerie

Respublica Christiana – nowy ład Konstantyna

07 lipca 2025

Wraz z nawróceniem cesarza Konstantyna i wydaniem edyktu mediolańskiego, Kościół przestał być wspólnotą „na marginesie”. Zaczął współtworzyć nową rzeczywistość – duchową i polityczną. Rodziła się Respublica Christiana – porządek, w którym ziemskie imperium miało służyć Królestwu Bożemu. Nie oznaczało to końca napięć, lecz ich nową formę – tym razem w sercu samego państwa.

Epoka Konstantyna jest powszechnie uważana za punkt zwrotny w historii chrześcijaństwa. Po długotrwałej walce z Kościołem Imperium Rzymskie w końcu się poddało. Sam cesarz nawrócił się i pokornie poprosił o przyjęcie do Kościoła. Formalnie ogłoszono wolność wyznania, i bezpośrednio rozszerzono ją na chrześcijan. Skonfiskowane mienie zostało zwrócone społecznościom chrześcijańskim. Chrześcijanie, którzy ucierpieli w wyniku prześladowań i deportacji, zostali teraz wezwani do powrotu i przyjęci z honorami. W rzeczywistości Konstantyn oferował Kościołowi nie tylko pokój i wolność, ale także ochronę i ścisłą współpracę. W rzeczywistości namawiał Kościół i jego przywódców, aby przyłączyli się do niego w „odnowie” imperium. Ten nowy zwrot w polityce i taktyce imperialnej został przyjęty przez chrześcijan z uznaniem, ale nie bez pewnego zakłopotania i zaskoczenia. Reakcja chrześcijan na nową sytuację nie była bynajmniej jednomyślna. Wśród przywódców chrześcijańskich było wielu, którzy byli gotowi bez zastrzeżeń przyjąć nawrócenie cesarza i przyszłe nawrócenie imperium. Ale nie brakowało też tych, którzy z niepokojem patrzyli na posunięcie cesarza. Oczywiście można było cieszyć się z zaprzestania wrogości i z wolności publicznego wyznawania religii, która została teraz prawnie zagwarantowana. Jednak główny problem nie został jeszcze rozwiązany, a był to problem niezwykle złożony. W rzeczywistości był to problem wysoce paradoksalny.

Już Tertulian zadawał pewne niewygodne pytania, choć w jego czasach były to jedynie pytania retoryczne. Czy cesarze mogli przyjąć Chrystusa i wierzyć w Niego? Cesarze oczywiście należeli do „świata”. Byli integralną częścią „świeckiej” struktury, necessarii saeculo. Czy zatem chrześcijanin mógł być cesarzem, czyli należeć jednocześnie do dwóch sprzecznych porządków, Kościoła i świata? (Apologeticum, 21.24). W czasach Konstantyna koncepcja „chrześcijańskiego cesarza” była nadal zagadką i łamigłówką, pomimo elokwentnych wysiłków Euzebiusza z Cezarei, aby rozwinąć ideę „chrześcijańskiego imperium”. Dla wielu chrześcijan sama koncepcja ta zawierała wewnętrzną sprzeczność. Cezarowie byli z konieczności oddani sprawie „tego świata”. Kościół jednak nie był z tego świata. Urząd cesarza był z natury „świecki”. Czy naprawdę było miejsce dla cesarzy, jako cesarzy, w strukturze wspólnoty chrześcijańskiej? Nie tak dawno sugerowano, że prawdopodobnie sam Konstantyn był dość zakłopotany i niepewny właśnie w tej kwestii. Wydaje się, że jednym z powodów, dla których opóźniał swój chrzest aż do ostatnich dni życia, było właśnie niejasne przeczucie, że bycie jednocześnie „chrześcijaninem” i „cesarzem” jest niewygodne. Osobiste nawrócenie Konstantyna nie stanowiło problemu. Jednak jako cesarz miał inne zobowiązania. Musiał dźwigać ciężar swojej wyniosłej pozycji w imperium. Nadal był „boskim cesarzem”. Jako cesarz był głęboko zaangażowany w tradycje imperium, mimo że faktycznie starał się od nich uwolnić. Przeniesienie rezydencji cesarskiej do nowego miasta, z dala od wspomnień o starym pogańskim Rzymie, było spektakularnym symbolem tych szlachetnych wysiłków. Jednak samo imperium pozostało w dużej mierze takie samo jak przedtem, z autokratyczną etyką i zwyczajami, ze wszystkimi pogańskimi praktykami, w tym adoracją i apoteozą cesarzy. Mamy dobre powody, by wierzyć w osobistą szczerość Konstantyna. Bez wątpienia był on głęboko przekonany, że chrześcijaństwo jest jedyną siłą, która może ożywić chore ciało imperium i zapewnić nową zasadę spójności w czasach rozpadu społecznego. Jednak oczywiście nie był w stanie zrzec się swojej suwerennej władzy ani wyrzec się świata. Konstantyn był głęboko przekonany, że dzięki Opatrzności Bożej powierzono mu wysoką i świętą misję, że został wybrany, aby odbudować imperium i oprzeć je na fundamentach chrześcijańskich. To przekonanie, bardziej niż jakakolwiek konkretna teoria polityczna, było decydującym czynnikiem w jego polityce i rzeczywistym sposobie rządzenia.

Sytuacja była niezwykle niejednoznaczna. Czy Kościół miał przyjąć ofertę cesarza i podjąć się nowego zadania? Czy była to okazja godna przyjęcia, czy raczej niebezpieczny kompromis? W rzeczywistości doświadczenia bliskiej współpracy z Cesarstwem nie były dla chrześcijan całkowicie szczęśliwe i zachęcające, nawet za czasów samego Konstantyna. Imperium nie wydawało się łatwym ani wygodnym sojusznikiem i partnerem dla Kościoła. Za panowania następców Konstantyna wszystkie niedogodności związane ze „współpracą” stały się dość oczywiste, nawet jeśli pominąć nieudaną próbę przywrócenia pogaństwa przez Juliana. Przywódcy Kościoła byli zmuszeni wielokrotnie przeciwstawiać się uporczywym próbom cesarzy, by sprawować najwyższą władzę również w sprawach religijnych. Powstanie monastycyzmu w IV wieku nie było przypadkiem. Była to raczej próba ucieczki od problemu imperialnego i zbudowania „autonomicznej” społeczności chrześcijańskiej poza granicami imperium, „poza obozem”. Z drugiej strony Kościół nie mógł uciec od swojej odpowiedzialności za świat ani zrezygnować z zadania misyjnego. Kościół zajmował się bowiem nie tylko jednostkami, ale także społeczeństwem, a nawet całą ludzkością. Nawet królestwa tego świata musiały ostatecznie podporządkować się Chrystusowi. Imperium nie było również gotowe pozostawić Kościół w spokoju ani zrezygnować z jego pomocy i usług. Kościół był już silną instytucją, silną dzięki swojej wierze i dyscyplinie, i rozprzestrzenił się wszędzie, nawet w odległych zakątkach zamieszkanej ziemi. W ten sposób Kościół został ostatecznie zmuszony do sojuszu z Imperium pod podwójną presją własnego powołania misyjnego i tradycyjnej logiki Imperium.

Pod koniec IV wieku chrześcijaństwo zostało ostatecznie ustanowione oficjalną religią Cesarstwa Rzymskiego. Za panowania Teodozjusza Wielkiego Cesarstwo Rzymskie formalnie zobowiązało się do poparcia chrześcijaństwa. Pogaństwo zostało prawnie odrzucone i zakazane. „Herezja” również została uznana za niezgodną z prawem. Państwo formalnie zaangażowało się w utrzymanie ortodoksyjnej wiary. Podstawowym założeniem nowego porządku była jedność wspólnoty chrześcijańskiej. Istniało tylko jedno, wszechstronne społeczeństwo chrześcijańskie, które było jednocześnie Kościołem i państwem. W tym jednym społeczeństwie istniały różne porządki lub „władze”, wyraźnie odróżnialne, ale ściśle powiązane – „duchowe” i „świeckie”, „kościelne” i „polityczne”. Jednak samo „społeczeństwo” było z natury jedno. Idea ta nie była bynajmniej nowa. Starożytny Izrael był jednocześnie królestwem i Kościołem. Imperium Rzymskie zawsze było „instytucją polityczno-kościelną” i zachowało ten podwójny charakter również po „chrzcie”. W chrześcijańskiej wspólnocie „przynależność do Kościoła” i „obywatelstwo” były nie tylko „współistniejące”, ale po prostu identyczne. Tylko chrześcijanie mogli być obywatelami. Wszyscy obywatele byli zobowiązani do ortodoksyjnej wiary i postępowania. Chrześcijańska wspólnota narodowa była postrzegana jako jedna „teokratyczna” struktura. Co więcej, Imperium Rzymskie zawsze uważało się za „królestwo powszechne”, jedyne prawowite królestwo, jedyne „imperium”. Tak jak istniał tylko jeden Kościół, Kościół powszechny, tak samo mogło istnieć tylko jedno królestwo, imperium ekumeniczne. Kościół i królestwo były w rzeczywistości jednym społeczeństwem, niepodzielnym i niepodzielonym, jedną civitas – respublica christiana. „Jedna wspólnota całej ludzkości, zrodzona częściowo jako Imperium – zachowując wizerunek starożytnego Rzymu, lecz przede wszystkim i generalnie jako Kościół, była zasadniczym ustrojem tego długiego okresu historii, który nazywamy Średniowieczem. Była faktem, a nie tylko ideą; i mimo to była także ideą, a nie pełnym faktem.” (Sir Ernest Barker).

Było to doniosłe i wspaniałe osiągnięcie, chwalebna wizja, ambitne dążenie. Ale było to również osiągnięcie złowieszcze i niejednoznaczne. W rzeczywistości dwa porządki, „duchowy” i „świecki”, nigdy nie mogły zostać prawdziwie zintegrowane w jeden system. Wewnątrz „jednego społeczeństwa” nadal istniały stare napięcia, a równowaga „sił” w chrześcijańskiej wspólnocie była zawsze niestabilna i niepewna. Anachronizmem byłoby opisywanie tych wewnętrznych napięć między „władzami” w średniowiecznej wspólnocie jako konfliktu lub rywalizacji między Kościołem a państwem, postrzeganymi jako dwa odrębne społeczeństwa, z odpowiednimi sferami kompetencji i jurysdykcji. W średniowieczu Kościół i państwo jako dwa odrębne społeczeństwa po prostu nie istniały. Konflikt dotyczył dwóch „władz” w tym samym społeczeństwie i właśnie z tego powodu był tak intensywny i ostry. Pod tym względem nie było zasadniczej różnicy między chrześcijańskim Wschodem a chrześcijańskim Zachodem, mimo że rzeczywisty przebieg wydarzeń w tych dwóch obszarach chrześcijańskiej wspólnoty był bardzo różny. Główny problem był taki sam na Wschodzie i na Zachodzie – problem „społeczeństwa chrześcijańskiego”, „świętego imperium”. Było rzeczą naturalną, że problem ten nabrał szczególnego znaczenia i wymiaru właśnie na Wschodzie. Na Wschodzie „Święte Cesarstwo” było potężną rzeczywistością, „namacalnym faktem w rzeczywistym świecie”, jak to ujął James Bryce, podczas gdy na Zachodzie było raczej ideą lub tylko twierdzeniem. Od czasów Konstantyna sercem Cesarstwa był Konstantynopol, a nie stare miasto Rzym. Historia Bizancjum była bezpośrednią kontynuacją historii Rzymu. Na Zachodzie porządek rzymski rozpadł się wcześnie. Na Wschodzie przetrwał przez wieki. Nawet w orientalnym przebraniu Bizancjum pozostało „królestwem Rzymian” aż do samego końca. Głównym problemem Bizancjum był właśnie problem „wiecznego Rzymu”. Cały ciężar imperium był tam odczuwalny znacznie bardziej niż kiedykolwiek na Zachodzie. Bardzo znaczące jest jednak to, że wszystkie „problemy bizantyjskie” pojawiają się ponownie na Zachodzie, z taką samą pilnością i taką samą niejednoznacznością, gdy tylko „imperium” zostaje tam odtworzone pod rządami Karola Wielkiego i jego następców. Karol Wielki uważał się bowiem za prawowitego następcę Konstantyna i Justyniana. Jego roszczenia i polityka w sprawach religijnych były niemal identyczne z roszczeniami i polityką cesarzy bizantyjskich.

Często twierdzono, że w Bizancjum Kościół oddał swoją „wolność” w ręce cesarzy. System bizantyjski został pejoratywnie nazwany „cesaropapizmem”, przy założeniu, że cesarz był faktycznym władcą Kościoła, nawet jeśli nigdy nie został formalnie uznany za jego głowę. Wielokrotnie powtarzano, że w Bizancjum Kościół po prostu przestał istnieć, to znaczy przestał istnieć jako „niezależna instytucja” i został praktycznie zredukowany do statusu „liturgicznego departamentu imperium”. Dowody przytaczane na poparcie tych zarzutów mogą na pierwszy rzut oka wydawać się przytłaczające. Nie wytrzymują one jednak dokładniejszej analizy. Zarzut „cezaropapizmu” jest nadal podtrzymywany w niektórych kręgach. Został on jednak zdecydowanie odrzucony przez wielu kompetentnych badaczy Bizancjum jako czyste nieporozumienie, jako stronniczy anachronizm. Cesarze byli rzeczywiście władcami społeczeństwa chrześcijańskiego, również w sprawach religijnych, ale nigdy nie byli władcami Kościoła.

Historia Bizancjum była epizodem w polityce chrześcijańskiej. Był to nieudany i prawdopodobnie niefortunny eksperyment. Jednak należy go oceniać na podstawie jego własnych kryteriów.

o. Jerzy Fłorowski (tłum. Jakub Oniszczuk)

za: Georges Florovsky, Christianity and Culture: Chapter III. Antinomies of Christian History: Empire and Desert.

fotografia: Aleksander Wasyluk / orthphoto.net /