Zostań przyjacielem cerkiew.pl
Niebiosa nad samotnością
Marina Birukova (tłum. Justyna Pikutin), 05 lipca 2025
Jedną z najbardziej wyraźnych konsekwencji grzesznego upadku człowieka jest poczucie osamotnienia. Siedzi ono w podkorze mózgowej i prześladuje człowieka przez całe jego życie: człowiek nieświadomie postrzega siebie jako coś zupełnie oddzielonego od wszystkiego innego, jako coś samostanowiącego... i tak naprawdę niepotrzebnego nikomu poza samym sobą. Innymi słowy, człowiek czuje, że nikomu - nawet tym, którzy są mu bliscy! - nie jest potrzebny tak bardzo, jak on sam sobie.
W końcu jego śmierć jest śmiercią tylko dla niego. Inni mogą się smucić, mogą rozpaczać, bliscy mogą przeżywać to wyjątkowo dotkliwie, tak.... Ale oni wciąż będą żyli, kiedy ja umrę. A ci, którzy umarli za mojego życia, ci, których serdecznie opłakiwałem/łam - czy ich śmierć była moją śmiercią?
Śmierć jest tylko moja, życie jest tylko moje, istnienie jest tylko moje. Ból, smutek, nieszczęście są również tylko moje. Bez względu na to, jak współczujący mogą być dla mnie inni - współczuć to wciąż nie to samo, co cierpieć; wiem to zarówno z własnego, jak i cudzego doświadczenia współczucia. Pewien kapłan posługujący w kaplicy szpitalnej ujął to w następujący sposób:
- Wejdę na salę oddziału onkologii i zrobię wszystko, co w mojej mocy, by wesprzeć osobę leżącą na szpitalnym łóżku. Spróbuję znaleźć dla niej słowa pokrzepienia, wyspowiadam ją, udzielę jej św. Eucharystii, jeśli o to poprosi. Ale potem wyjdę - nie tylko z sali, ale i z jej sytuacji - a ona pozostanie w niej do końca. Ja pójdę dalej ze swoim życiem, a ona zostanie, by umrzeć. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę.
Jednak chodzi tu o cierpienie, które jest oczywiste na zewnątrz i zrozumiałe dla każdego; a przecież jest jeszcze ból wewnętrzny, psychiczny, i on zazwyczaj jest nieznany lub niezrozumiały dla innych. Trudno o nim opowiedzieć - nawet osobie, której ufa się „jak samemu sobie”; trudno, ponieważ byłaby to dla niej zbyt długa i ciężka opowieść. A ze względów etycznych przyczyny naszego wewnętrznego bólu czasami nie powinny zostać ujawnione. Wszyscy jesteśmy zmuszeni milczeć o wielu kwestiach, być sam na sam z wieloma problemami. A to zwiększa poczucie samotności.
Jestem sam (sama) w tym niezrozumiałym wszechświecie. To przerażające. To ciągłe napięcie stanowi fundamentalną przyczynę naszej wrażliwości, problematycznej natury, psychologicznych traum. Jeśli się nad tym zastanowić, każde nasze bolesne doświadczenie jest właśnie doświadczeniem samotności.
Miłość, zwłaszcza miłość w rodzinie, częściowo rozładowuje to napięcie, leczy człowieka, pokazując mu, jak ważny jest dla swoich bliskich. Ale właśnie dlatego życie rodzinne bywa trudne, dlatego jest postrzegane jako swoiste pole minowe, ponieważ ta nić jest naprawdę cienka i zawsze gdzieś się rwie - trzeba cierpliwości i odwagi, by dzień po dniu wiązać jej końce. Nie bez powodu mądrzy ludzie mówią, że rodzina to codzienna praca; a jeśli ludzie nie są mądrzy i tego nie rozumieją, rodzina albo się rozpada, albo wysycha, a w rzeczywistości już nie żyje, chociaż zachowuje pozory dobrostanu.
Niezwykłe jest to, że miłość, którą nazywamy naturalną - rodziców do dzieci, mężczyzny do kobiety, kobiety do mężczyzny - może być bardzo silna, głęboka, a jednocześnie potrzebująca i ofiarowująca... Jednak czasami nie tylko nie ratuje nas przed samotnością, ale wręcz przeciwnie, potęguje to uczucie. Kochająca osoba jest na zewnątrz. A kochana osoba jest gdzieś w środku. Okazuje się, że ten, kto kocha, kocha tak jakby nie ją. Człowiek cierpi sam ze sobą, a tam na zewnątrz panuje miłość, która być może bardzo chce mu pomóc, ale jest bezsilna. Lub nawet traumatyczna, ponieważ nie może zrozumieć i zaakceptować jego wewnętrznego stanu. Czyje życie nie doświadczyło takich dramatów?
I to pomimo faktu, że osoba samotna potrzebuje miłości. Tak, głęboka trauma osobistej samotności sprawia, że łakniemy miłości, szukamy jej... lub zastępujemy ją licznymi substytutami.
Nawyk patrzenia we wszystkie lustra tego świata naraz, sztucznego nadmuchiwania swej ważności, zwracania na siebie uwagi niemal za wszelką cenę, osiągania sukcesu, rozgłosu, sławy, chwały - bez pamiętania o odwiecznych słowach „albowiem wszystko to, nie wiesz komu zostawić” - to choroba moralna, grzech, ale do tego grzechu skłania człowieka ontologiczna samotność.
Poczucie powszechnej samotności staje się bardziej dotkliwe, gdy ponosisz porażki, niepowodzenia, doznajesz krzywd; gdy czujesz się nieodebrany; gdy tracisz krewnych i przyjaciół; gdy cierpisz na chorobę ciała lub inne nieszczęście.
Otwierając Ewangelię, znajdujesz w niej słowa o intymnej relacji między człowiekiem a Bogiem, między Chrystusem a chrześcijaninem; o znaczeniu, jakie człowiek ma dla Boga i o tym, jak Bóg trwa w człowieku:
«Trwajcie we Mnie, jak i Ja w was. Jak odrośl nie może przynosić owocu sama z siebie, jeśli nie jest zrośnięta z winoroślą, tak i wy, jeśli nie trwacie we Mnie. Ja jestem winoroślą, a wy odroślami; kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten owoce liczne przynosi. Beze Mnie bowiem niczego uczynić nie możecie. Jeśli ktoś we Mnie nie trwa, zostanie jak odrośl precz wyrzucony i uschnie; takie zbiera się, w ogień wrzuca i spala. Jeśli trwacie we Mnie i słowa Moje w was trwają, proście, o cokolwiek chcecie, a spełni się wam. Przez to Ojciec Mój zostaje uwielbiony, że przyniesiecie wiele owocu i będziecie Moimi uczniami. Jak Ojciec Mnie umiłował, tak i Ja was umiłowałem. Trwajcie w Mojej miłości.» (J 15,4–9).
Ale te słowa, podobnie jak słowa modlitwy za uczniów (J 17,6-26), mogą okazać się dla nas, choć pięknymi, to jednak tylko słowami - jeśli...
Jeśli nie znajdziemy w sobie tej odrobiny pokory, która pozwoli nam nie tylko zrozumieć umysłem, ale i poczuć całym naszym jestestwem: każdy z nas nie przez przypadek znalazł się na tym świecie i nie istnieje na nim sam z siebie. Moje życie nie jest tylko moje. Każdy z nas jest żywą, niepodzielną, ale nieodrębną cząstką stworzonego Jestestwa. Cząstką, która jest zawsze i bezpośrednio połączona ze swym Stwórcą. I wszystko, co ci się przydarza, przydarza się w tej jednej Istocie, nie tylko tobie, ale i Jemu.
Dzieje się tak pomimo faktu, że Jego wydarzenie nie jest moim wydarzeniem, co zrozumiałe. Boży punkt widzenia nie jest moim punktem widzenia..... Stwórca wie, co naprawdę się ze mną dzieje, w rzeczywistości. A ja - czuję i doświadczam tego, co dzieje się ze mną w Jego modelu. Modelu, który sama tworzę, który tworzy społeczeństwo i kultura, modelu, który jest uwarunkowany momentem historycznym i momentem mojego osobistego rozwoju.
Moje prawdziwe przeznaczenie jest dla mnie tajemnicą. Ale tajemnica nie oznacza czegoś na zawsze zamkniętego i jakby nieistniejącego dla mnie. Tajemnica Bożej Opatrzności nade mną ujawnia się - na różne sposoby, w różnych wydarzeniach, odkryciach, spotkaniach, stanach wewnętrznych, intuicyjnych działaniach, którym czasem sama się dziwię... Ujawnia się w mojej zdolności kochania innych - i to jest rzeczywiście zdolność, dar. Otwiera się i jednocześnie pozostaje tajemnicą - tak chyba powinno być.
Jak bardzo potrzebujemy tego poczucia tajemnicy, tajemnicy tego, co się z nami dzieje! Jeśli tego uczucia nie ma, żyjemy w płaskiej przestrzeni, zaś z nim możemy znaleźć się w przestrzeni trójwymiarowej i poczuć pion. Kiedy budzimy się rano, mniej więcej wyobrażamy sobie nadchodzący dzień - chociaż wiemy, że mogą się w nim zdarzyć niespodzianki. Ale szczęśliwy jest ten, kto oprócz tej wiedzy ma też poczucie tajemnicy - tajemnicy tego, co Bóg dziś z nim zrobi, jaką drogą go poprowadzi, co mu pokaże, nad czym każe się zastanowić... W tym poczuciu jest już spotkanie. Spotkanie, po którym człowiek nie powinien czuć się samotny...
Nie powinien, ale poczuje to nie raz i nie dwa, ponieważ nasza upadła natura jest śliska i gnuśna, i musimy walczyć o prawdziwe życie duchowe przez całe nasze ziemskie życie. Możemy poczuć zmęczenie i rozpacz w tej walce, a jeśli coś może nam pomóc - to tylko pokora. Polega ona na tym, że nie oddzielamy się od Boga, nie przywiązujemy do siebie żadnej odrębnej, szczególnej wagi. „Błogosławieni ubodzy duchem, albowiem ich jest Królestwo Niebios” (Mt 5,3).
Niektórzy ludzie uniżają się dopiero wtedy, gdy wyczerpią wszystkie możliwości samouwielbienia. Ale inni spróbują to zrobić wcześniej - patrząc na polny kwiat, na śpiewającego szarego ptaka, na motyla; patrząc w oczy innej osoby i rozumiejąc, że ta osoba jest takim samym wszechświatem jak on sam; otwierając Ewangelię i czytając słowa:
„Przyjdźcie do Mnie wszyscy, trudzący się i dźwigający ciężary, a Ja wam dam odpoczynek. Weźcie jarzmo Moje na siebie i nauczcie się ode Mnie, albowiem jestem cichy i pokornego serca, a znajdziecie odpoczynek dla dusz waszych. Jarzmo bowiem Moje jest łagodne i brzemię Moje lekkie” (Mt. 11, 28-30).
Co to znaczy wziąć na siebie Jego jarzmo? Jarzmem Chrystusa jest miłość. Miłość do Ojca, wyrażająca się w wypełnianiu Jego woli, miłość do ludzi, których Ojciec powierzył Synowi. Wziąć jarzmo na siebie to kochać Boga i bliźniego. Dlaczego to jarzmo jest lekkie? Bo jest naturalne dla człowieka - tak człowiek powinien żyć, w takim wymiarze został powołany do wzrastania. Jeśli to zrozumiemy i przyjmiemy, nawet jeśli nie od razu, z trudnościami, przez przeszkody, to zyskamy nie tylko poczucie tej tajemnicy, ale także poczucie tej właśnie żywej więzi, o której Chrystus niejednokrotnie mówi w Ewangelii. A to jest odpoczynek, spokój, wewnętrzna cisza, duchowe zdrowie... i wreszcie wzniesienie się ponad samotność.
Marina Birukova (tłum. Justyna Pikutin)
za: pravoslavie.ru
fotografia: maksiuss /orthphoto.net/
W końcu jego śmierć jest śmiercią tylko dla niego. Inni mogą się smucić, mogą rozpaczać, bliscy mogą przeżywać to wyjątkowo dotkliwie, tak.... Ale oni wciąż będą żyli, kiedy ja umrę. A ci, którzy umarli za mojego życia, ci, których serdecznie opłakiwałem/łam - czy ich śmierć była moją śmiercią?
Śmierć jest tylko moja, życie jest tylko moje, istnienie jest tylko moje. Ból, smutek, nieszczęście są również tylko moje. Bez względu na to, jak współczujący mogą być dla mnie inni - współczuć to wciąż nie to samo, co cierpieć; wiem to zarówno z własnego, jak i cudzego doświadczenia współczucia. Pewien kapłan posługujący w kaplicy szpitalnej ujął to w następujący sposób:
- Wejdę na salę oddziału onkologii i zrobię wszystko, co w mojej mocy, by wesprzeć osobę leżącą na szpitalnym łóżku. Spróbuję znaleźć dla niej słowa pokrzepienia, wyspowiadam ją, udzielę jej św. Eucharystii, jeśli o to poprosi. Ale potem wyjdę - nie tylko z sali, ale i z jej sytuacji - a ona pozostanie w niej do końca. Ja pójdę dalej ze swoim życiem, a ona zostanie, by umrzeć. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę.
Jednak chodzi tu o cierpienie, które jest oczywiste na zewnątrz i zrozumiałe dla każdego; a przecież jest jeszcze ból wewnętrzny, psychiczny, i on zazwyczaj jest nieznany lub niezrozumiały dla innych. Trudno o nim opowiedzieć - nawet osobie, której ufa się „jak samemu sobie”; trudno, ponieważ byłaby to dla niej zbyt długa i ciężka opowieść. A ze względów etycznych przyczyny naszego wewnętrznego bólu czasami nie powinny zostać ujawnione. Wszyscy jesteśmy zmuszeni milczeć o wielu kwestiach, być sam na sam z wieloma problemami. A to zwiększa poczucie samotności.
Jestem sam (sama) w tym niezrozumiałym wszechświecie. To przerażające. To ciągłe napięcie stanowi fundamentalną przyczynę naszej wrażliwości, problematycznej natury, psychologicznych traum. Jeśli się nad tym zastanowić, każde nasze bolesne doświadczenie jest właśnie doświadczeniem samotności.
Miłość, zwłaszcza miłość w rodzinie, częściowo rozładowuje to napięcie, leczy człowieka, pokazując mu, jak ważny jest dla swoich bliskich. Ale właśnie dlatego życie rodzinne bywa trudne, dlatego jest postrzegane jako swoiste pole minowe, ponieważ ta nić jest naprawdę cienka i zawsze gdzieś się rwie - trzeba cierpliwości i odwagi, by dzień po dniu wiązać jej końce. Nie bez powodu mądrzy ludzie mówią, że rodzina to codzienna praca; a jeśli ludzie nie są mądrzy i tego nie rozumieją, rodzina albo się rozpada, albo wysycha, a w rzeczywistości już nie żyje, chociaż zachowuje pozory dobrostanu.
Niezwykłe jest to, że miłość, którą nazywamy naturalną - rodziców do dzieci, mężczyzny do kobiety, kobiety do mężczyzny - może być bardzo silna, głęboka, a jednocześnie potrzebująca i ofiarowująca... Jednak czasami nie tylko nie ratuje nas przed samotnością, ale wręcz przeciwnie, potęguje to uczucie. Kochająca osoba jest na zewnątrz. A kochana osoba jest gdzieś w środku. Okazuje się, że ten, kto kocha, kocha tak jakby nie ją. Człowiek cierpi sam ze sobą, a tam na zewnątrz panuje miłość, która być może bardzo chce mu pomóc, ale jest bezsilna. Lub nawet traumatyczna, ponieważ nie może zrozumieć i zaakceptować jego wewnętrznego stanu. Czyje życie nie doświadczyło takich dramatów?
I to pomimo faktu, że osoba samotna potrzebuje miłości. Tak, głęboka trauma osobistej samotności sprawia, że łakniemy miłości, szukamy jej... lub zastępujemy ją licznymi substytutami.
Nawyk patrzenia we wszystkie lustra tego świata naraz, sztucznego nadmuchiwania swej ważności, zwracania na siebie uwagi niemal za wszelką cenę, osiągania sukcesu, rozgłosu, sławy, chwały - bez pamiętania o odwiecznych słowach „albowiem wszystko to, nie wiesz komu zostawić” - to choroba moralna, grzech, ale do tego grzechu skłania człowieka ontologiczna samotność.
Poczucie powszechnej samotności staje się bardziej dotkliwe, gdy ponosisz porażki, niepowodzenia, doznajesz krzywd; gdy czujesz się nieodebrany; gdy tracisz krewnych i przyjaciół; gdy cierpisz na chorobę ciała lub inne nieszczęście.
Otwierając Ewangelię, znajdujesz w niej słowa o intymnej relacji między człowiekiem a Bogiem, między Chrystusem a chrześcijaninem; o znaczeniu, jakie człowiek ma dla Boga i o tym, jak Bóg trwa w człowieku:
«Trwajcie we Mnie, jak i Ja w was. Jak odrośl nie może przynosić owocu sama z siebie, jeśli nie jest zrośnięta z winoroślą, tak i wy, jeśli nie trwacie we Mnie. Ja jestem winoroślą, a wy odroślami; kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten owoce liczne przynosi. Beze Mnie bowiem niczego uczynić nie możecie. Jeśli ktoś we Mnie nie trwa, zostanie jak odrośl precz wyrzucony i uschnie; takie zbiera się, w ogień wrzuca i spala. Jeśli trwacie we Mnie i słowa Moje w was trwają, proście, o cokolwiek chcecie, a spełni się wam. Przez to Ojciec Mój zostaje uwielbiony, że przyniesiecie wiele owocu i będziecie Moimi uczniami. Jak Ojciec Mnie umiłował, tak i Ja was umiłowałem. Trwajcie w Mojej miłości.» (J 15,4–9).
Ale te słowa, podobnie jak słowa modlitwy za uczniów (J 17,6-26), mogą okazać się dla nas, choć pięknymi, to jednak tylko słowami - jeśli...
Jeśli nie znajdziemy w sobie tej odrobiny pokory, która pozwoli nam nie tylko zrozumieć umysłem, ale i poczuć całym naszym jestestwem: każdy z nas nie przez przypadek znalazł się na tym świecie i nie istnieje na nim sam z siebie. Moje życie nie jest tylko moje. Każdy z nas jest żywą, niepodzielną, ale nieodrębną cząstką stworzonego Jestestwa. Cząstką, która jest zawsze i bezpośrednio połączona ze swym Stwórcą. I wszystko, co ci się przydarza, przydarza się w tej jednej Istocie, nie tylko tobie, ale i Jemu.
Dzieje się tak pomimo faktu, że Jego wydarzenie nie jest moim wydarzeniem, co zrozumiałe. Boży punkt widzenia nie jest moim punktem widzenia..... Stwórca wie, co naprawdę się ze mną dzieje, w rzeczywistości. A ja - czuję i doświadczam tego, co dzieje się ze mną w Jego modelu. Modelu, który sama tworzę, który tworzy społeczeństwo i kultura, modelu, który jest uwarunkowany momentem historycznym i momentem mojego osobistego rozwoju.
Moje prawdziwe przeznaczenie jest dla mnie tajemnicą. Ale tajemnica nie oznacza czegoś na zawsze zamkniętego i jakby nieistniejącego dla mnie. Tajemnica Bożej Opatrzności nade mną ujawnia się - na różne sposoby, w różnych wydarzeniach, odkryciach, spotkaniach, stanach wewnętrznych, intuicyjnych działaniach, którym czasem sama się dziwię... Ujawnia się w mojej zdolności kochania innych - i to jest rzeczywiście zdolność, dar. Otwiera się i jednocześnie pozostaje tajemnicą - tak chyba powinno być.
Jak bardzo potrzebujemy tego poczucia tajemnicy, tajemnicy tego, co się z nami dzieje! Jeśli tego uczucia nie ma, żyjemy w płaskiej przestrzeni, zaś z nim możemy znaleźć się w przestrzeni trójwymiarowej i poczuć pion. Kiedy budzimy się rano, mniej więcej wyobrażamy sobie nadchodzący dzień - chociaż wiemy, że mogą się w nim zdarzyć niespodzianki. Ale szczęśliwy jest ten, kto oprócz tej wiedzy ma też poczucie tajemnicy - tajemnicy tego, co Bóg dziś z nim zrobi, jaką drogą go poprowadzi, co mu pokaże, nad czym każe się zastanowić... W tym poczuciu jest już spotkanie. Spotkanie, po którym człowiek nie powinien czuć się samotny...
Nie powinien, ale poczuje to nie raz i nie dwa, ponieważ nasza upadła natura jest śliska i gnuśna, i musimy walczyć o prawdziwe życie duchowe przez całe nasze ziemskie życie. Możemy poczuć zmęczenie i rozpacz w tej walce, a jeśli coś może nam pomóc - to tylko pokora. Polega ona na tym, że nie oddzielamy się od Boga, nie przywiązujemy do siebie żadnej odrębnej, szczególnej wagi. „Błogosławieni ubodzy duchem, albowiem ich jest Królestwo Niebios” (Mt 5,3).
Niektórzy ludzie uniżają się dopiero wtedy, gdy wyczerpią wszystkie możliwości samouwielbienia. Ale inni spróbują to zrobić wcześniej - patrząc na polny kwiat, na śpiewającego szarego ptaka, na motyla; patrząc w oczy innej osoby i rozumiejąc, że ta osoba jest takim samym wszechświatem jak on sam; otwierając Ewangelię i czytając słowa:
„Przyjdźcie do Mnie wszyscy, trudzący się i dźwigający ciężary, a Ja wam dam odpoczynek. Weźcie jarzmo Moje na siebie i nauczcie się ode Mnie, albowiem jestem cichy i pokornego serca, a znajdziecie odpoczynek dla dusz waszych. Jarzmo bowiem Moje jest łagodne i brzemię Moje lekkie” (Mt. 11, 28-30).
Co to znaczy wziąć na siebie Jego jarzmo? Jarzmem Chrystusa jest miłość. Miłość do Ojca, wyrażająca się w wypełnianiu Jego woli, miłość do ludzi, których Ojciec powierzył Synowi. Wziąć jarzmo na siebie to kochać Boga i bliźniego. Dlaczego to jarzmo jest lekkie? Bo jest naturalne dla człowieka - tak człowiek powinien żyć, w takim wymiarze został powołany do wzrastania. Jeśli to zrozumiemy i przyjmiemy, nawet jeśli nie od razu, z trudnościami, przez przeszkody, to zyskamy nie tylko poczucie tej tajemnicy, ale także poczucie tej właśnie żywej więzi, o której Chrystus niejednokrotnie mówi w Ewangelii. A to jest odpoczynek, spokój, wewnętrzna cisza, duchowe zdrowie... i wreszcie wzniesienie się ponad samotność.
Marina Birukova (tłum. Justyna Pikutin)
za: pravoslavie.ru
fotografia: maksiuss /orthphoto.net/