Zostań przyjacielem cerkiew.pl
Rady co do rozpraszających myśli
o. Michael Gillis (tłum. Gabriel Szymczak), 27 czerwca 2025
Właśnie otrzymałem newsletter z klasztoru św. Barbary w Santa Paula w Kalifornii. Uważam tamtejszą przełożoną, matkę Victorię, za mojego pierwszego ojca duchowego. Albo jak czasami mówię: „moim pierwszym ojcem duchowym była matka”. W tym newsletterze przełożona Victoria udziela doskonałych rad, co robić ze zmartwieniami i innymi rozpraszającymi myślami podczas modlitwy. Nie mogę wymyślić niczego bardziej budującego niż podzielenie się z wami tym, co napisała:
„Rady naszych Świętych Ojców i Matek są proste i bezpośrednie, ale prawdopodobnie zbyt trudne, abyśmy mogli z nich skorzystać bez praktyki. Przypominają nam, że zmartwienia są pokusami i że gdy jesteśmy nękani zmartwieniami i kłopotami wszelkiego rodzaju, powinniśmy jako chrześcijanie oddać je Panu i zrobić to tak szybko, jak to możliwe. Jak? Nie przez jakiś niezwykły wyczyn koncentracji, dzięki któremu moglibyśmy zgromadzić nasze myśli w pudełku i je zapieczętować! Wcale nie! Zamiast tego, gdy nie możemy po prostu odwrócić się od nich, robimy to, czyniąc nasze zmartwienia przedmiotem naszych modlitw. Jedynym pewnym sposobem na uspokojenie naszych zmartwień jest prośba do Pana - nie zaniedbując wstawiennictwa Jego świętych - aby rozwiązał wszystko, co nas trapi, w sposób, jaki On uzna za najlepszy. Oddajemy w ten sposób wynik w Jego ręce. Nasi Święci Ojcowie i Matki żyli swoim codziennym życiem opierając je na tym wzniosłym i najprostszym planie. Takie modlitwy nie tylko rozwiązują same trudności powodujące nasze zmartwienia. Przynoszą pokój serca, oczyszczają, korygują i oświecają nasze myśli oraz prowadzą nas do pokuty i czystej modlitwy - modlitwy, która wykracza poza słowa.
Jednak - powtarzając to, co powiedziano powyżej - życie i modlitwa w ten sposób wymaga praktyki. Jak w przypadku wszystkiego innego, na początku należy przypomnieć sobie, że istnieje sposób na pozbycie się ciężaru zmartwień, a drogą tą jest Chrystus. Następnie należy podjąć wysiłek, aby zwrócić się do Niego, wylać na Niego swoje zmartwienia i kłopoty, i oddać Mu ich ciężar. Z czasem człowiek coraz chętniej odwołuje się do tego schematu w obliczu wszystkiego, co się pojawia, aż staje się to po prostu drugą naturą”.
Muszę powiedzieć, że jest to najlepsza, prosto przedstawiona rada dotycząca przezwyciężania rozpraszających myśli w modlitwie, z jaką kiedykolwiek się spotkałem. Tak, to nie jest łatwe - wymaga praktyki. Ale to bardzo prosta rada. Musimy oddać to, co nas martwi, Bogu w modlitwie, ufając Mu w kwestii wyniku. W ten sposób każda rozpraszająca myśl może stać się modlitwą. Nawet myśli wstydliwe lub grzeszne.
Jak to możliwe? Kiedy w modlitwie przychodzi mi do głowy wstydliwa myśl, jeśli nie mogę od niej natychmiast się odwrócić, „pokazuję” ją Bogu lub Jego Matce w moim umyśle jako kolejny dowód mojego ubóstwa i potrzeby pomocy i miłosierdzia. Oczywiście, tak naprawdę nie pokazuję Bogu niczego, o czym On już nie wie, ale celowe wskazanie Bogu brudu lub błahostki, które akurat dręczą mój umysł w tym momencie, przenosi moją uwagę z rozpraszającej myśli na pewien wstyd i upokorzenie, które odczuwam, wiedząc, że Bóg, a nawet Jego Święta Matka, litują się nade mną i nadal przychodzą do mnie pomimo brudu, który czasami uporczywie się do mnie przykleja. Te uczucia wstydu i upokorzenia sprowadzają moją modlitwę do niczego innego, jak tylko szczerego „widzisz, jakim jestem bałaganem, proszę, uratuj mnie”. Jest to modlitwa, na którą, według mojego doświadczenia, Bóg zawsze odpowiada.
Odkryłem, że odczuwanie wstydu i upokorzenia przed Bogiem i Świętymi jest bardzo korzystne, nawet zbawcze. Oczywiście, trzeba mieć poprawną teologię, w przeciwnym razie wstyd może być destrukcyjny. Jeśli ktoś błędnie zakłada, że miłość Boga opiera się na naszych osiągnięciach lub naszej prawości, wstyd powoduje jedynie poczucie winy i beznadziei. Jeśli ktoś błędnie myśli, że musi się oczyścić, zanim przyjdzie do Boga w modlitwie, to szybko zrezygnuje z modlitwy. Jednak jeśli porównamy modlitwę do syna marnotrawnego, który opamiętał się i rozpoczął drogę do domu (z wielkimi grudami świńskiego łajna zwisającymi z jego ubrania, wgniecionymi we włosy i przyczepionymi do jego bosych stóp), to my również - bez względu na to, jakie brzydkie i świńskie myśli mogą bombardować nasz umysł - my również możemy przyjść do Boga w modlitwie. Podobnie jak syn marnotrawny, przychodzimy śmierdzący i pokryci łajnem (naszymi brudnymi myślami), ale tak jak Ojciec w przypowieści, Bóg wybiega nam na spotkanie. I to właśnie to spotkanie z Bogiem (kiedy nas ubiera) nas oczyszcza.
Modlitwa, kiedy zmagam się z nieczystymi myślami, jest trochę jak brudne dziecko, które przychodzi do mamy i mówi: „Potrzebuję kąpieli”. Tak, to jest zawstydzające. Tak, to jest upokarzające. I tak, mama mnie kocha i mnie nie odrzuci; ona mnie umyje.
W zeszłym tygodniu mieliśmy na obiedzie młodą rodzinę, która ma dwuletniego chłopca (Samuela), uczącego się korzystać z toalety. Byłem zdumiony miłością i zaufaniem, jakie ten mały chłopiec miał do miłości swoich rodziców. Z mokrymi spodniami przyszedł do mamy i taty, wcale się nie wstydząc, raczej zastanawiając się, skąd się wzięły te mokre spodnie. Tata pobiegł z nim do łązienki. Mama wybiegła do samochodu, żeby znaleźć torbę z dodatkowymi ubraniami. Dziecko śpiewało piosenkę, siedząc na toalecie. Mama ustawiła zegar, żeby później znowu poszedł do łazienki. Maluch bawił się radośnie w swoich nowych, czystych spodniach, aż do momentu, gdy zegar zadzwonił około godziny później i zaprowadziła go do łązienki, gdzie zrobił siku, czemu towarzyszyły radosne okrzyki rodziców.
Chcę być jak mały Samuel w mojej relacji z Bogiem. Jestem duchowym dwulatkiem, a Bóg, Jego Matka, mój anioł stróż i wszyscy święci (to duża rodzina) szkolą mój mały, dwuletni duchowy umysł, aby trzymał się z dala od rynsztoka pustych lub nieczystych myśli. Podobnie jak mały Samuel, czasami to rozumiem, ale często nie. Jednak nawet gdy ponoszę żałosną porażkę, nie wątpię w miłość mojej rodziny. Nie wątpię, że mama zmieni mi spodnie. Nie wątpię, że Bóg przyjdzie mi z pomocą.
Oczywiście wolałbym myśleć o sobie jako o osobie bardziej duchowo wyrafinowanej. Ale może to jest mój największy problem na samym początku. Nie zawsze wołam do Boga o pomoc. Nie zawsze przestrzegam dyscypliny – dźwięku zegarów ustawionych, aby pomóc mi pamiętać, kiedy się modlić i jak unikać duchowych „wpadek”. Myślę, że jestem ponad takimi rzeczami. Myślę, że jestem gotowy do szkoły, kiedy jeszcze nie jestem całkiem gotowy, aby wyjść z pieluch. Ale niezależnie od mojej dojrzałości lub jej braku, miłość Boga jest stała. I będąc pewnym Bożej miłości bez względu na wszystko, mogę przynieść każdy „bałagan”, jaki znajdę w swoim umyśle, do Boga w modlitwie - co często robię.
Św. Paweł pyta nas: „Któż nas odłączy od miłości Bożej w Chrystusie Jezusie?” Nikt i nic. Nic nie może nas odłączyć od miłości Bożej - nawet moja brzydota psychiczna, zamieszanie i rozproszenie. Wszystko to może stać się modlitwą, ponieważ nic z tego nie zmienia miłości Boga do nas.
o. Michael Gillis (tłum. Gabriel Szymczak)
za: Praying in the Rain
fotografia: levangabechava /orthphoto.net/
„Rady naszych Świętych Ojców i Matek są proste i bezpośrednie, ale prawdopodobnie zbyt trudne, abyśmy mogli z nich skorzystać bez praktyki. Przypominają nam, że zmartwienia są pokusami i że gdy jesteśmy nękani zmartwieniami i kłopotami wszelkiego rodzaju, powinniśmy jako chrześcijanie oddać je Panu i zrobić to tak szybko, jak to możliwe. Jak? Nie przez jakiś niezwykły wyczyn koncentracji, dzięki któremu moglibyśmy zgromadzić nasze myśli w pudełku i je zapieczętować! Wcale nie! Zamiast tego, gdy nie możemy po prostu odwrócić się od nich, robimy to, czyniąc nasze zmartwienia przedmiotem naszych modlitw. Jedynym pewnym sposobem na uspokojenie naszych zmartwień jest prośba do Pana - nie zaniedbując wstawiennictwa Jego świętych - aby rozwiązał wszystko, co nas trapi, w sposób, jaki On uzna za najlepszy. Oddajemy w ten sposób wynik w Jego ręce. Nasi Święci Ojcowie i Matki żyli swoim codziennym życiem opierając je na tym wzniosłym i najprostszym planie. Takie modlitwy nie tylko rozwiązują same trudności powodujące nasze zmartwienia. Przynoszą pokój serca, oczyszczają, korygują i oświecają nasze myśli oraz prowadzą nas do pokuty i czystej modlitwy - modlitwy, która wykracza poza słowa.
Jednak - powtarzając to, co powiedziano powyżej - życie i modlitwa w ten sposób wymaga praktyki. Jak w przypadku wszystkiego innego, na początku należy przypomnieć sobie, że istnieje sposób na pozbycie się ciężaru zmartwień, a drogą tą jest Chrystus. Następnie należy podjąć wysiłek, aby zwrócić się do Niego, wylać na Niego swoje zmartwienia i kłopoty, i oddać Mu ich ciężar. Z czasem człowiek coraz chętniej odwołuje się do tego schematu w obliczu wszystkiego, co się pojawia, aż staje się to po prostu drugą naturą”.
Muszę powiedzieć, że jest to najlepsza, prosto przedstawiona rada dotycząca przezwyciężania rozpraszających myśli w modlitwie, z jaką kiedykolwiek się spotkałem. Tak, to nie jest łatwe - wymaga praktyki. Ale to bardzo prosta rada. Musimy oddać to, co nas martwi, Bogu w modlitwie, ufając Mu w kwestii wyniku. W ten sposób każda rozpraszająca myśl może stać się modlitwą. Nawet myśli wstydliwe lub grzeszne.
Jak to możliwe? Kiedy w modlitwie przychodzi mi do głowy wstydliwa myśl, jeśli nie mogę od niej natychmiast się odwrócić, „pokazuję” ją Bogu lub Jego Matce w moim umyśle jako kolejny dowód mojego ubóstwa i potrzeby pomocy i miłosierdzia. Oczywiście, tak naprawdę nie pokazuję Bogu niczego, o czym On już nie wie, ale celowe wskazanie Bogu brudu lub błahostki, które akurat dręczą mój umysł w tym momencie, przenosi moją uwagę z rozpraszającej myśli na pewien wstyd i upokorzenie, które odczuwam, wiedząc, że Bóg, a nawet Jego Święta Matka, litują się nade mną i nadal przychodzą do mnie pomimo brudu, który czasami uporczywie się do mnie przykleja. Te uczucia wstydu i upokorzenia sprowadzają moją modlitwę do niczego innego, jak tylko szczerego „widzisz, jakim jestem bałaganem, proszę, uratuj mnie”. Jest to modlitwa, na którą, według mojego doświadczenia, Bóg zawsze odpowiada.
Odkryłem, że odczuwanie wstydu i upokorzenia przed Bogiem i Świętymi jest bardzo korzystne, nawet zbawcze. Oczywiście, trzeba mieć poprawną teologię, w przeciwnym razie wstyd może być destrukcyjny. Jeśli ktoś błędnie zakłada, że miłość Boga opiera się na naszych osiągnięciach lub naszej prawości, wstyd powoduje jedynie poczucie winy i beznadziei. Jeśli ktoś błędnie myśli, że musi się oczyścić, zanim przyjdzie do Boga w modlitwie, to szybko zrezygnuje z modlitwy. Jednak jeśli porównamy modlitwę do syna marnotrawnego, który opamiętał się i rozpoczął drogę do domu (z wielkimi grudami świńskiego łajna zwisającymi z jego ubrania, wgniecionymi we włosy i przyczepionymi do jego bosych stóp), to my również - bez względu na to, jakie brzydkie i świńskie myśli mogą bombardować nasz umysł - my również możemy przyjść do Boga w modlitwie. Podobnie jak syn marnotrawny, przychodzimy śmierdzący i pokryci łajnem (naszymi brudnymi myślami), ale tak jak Ojciec w przypowieści, Bóg wybiega nam na spotkanie. I to właśnie to spotkanie z Bogiem (kiedy nas ubiera) nas oczyszcza.
Modlitwa, kiedy zmagam się z nieczystymi myślami, jest trochę jak brudne dziecko, które przychodzi do mamy i mówi: „Potrzebuję kąpieli”. Tak, to jest zawstydzające. Tak, to jest upokarzające. I tak, mama mnie kocha i mnie nie odrzuci; ona mnie umyje.
W zeszłym tygodniu mieliśmy na obiedzie młodą rodzinę, która ma dwuletniego chłopca (Samuela), uczącego się korzystać z toalety. Byłem zdumiony miłością i zaufaniem, jakie ten mały chłopiec miał do miłości swoich rodziców. Z mokrymi spodniami przyszedł do mamy i taty, wcale się nie wstydząc, raczej zastanawiając się, skąd się wzięły te mokre spodnie. Tata pobiegł z nim do łązienki. Mama wybiegła do samochodu, żeby znaleźć torbę z dodatkowymi ubraniami. Dziecko śpiewało piosenkę, siedząc na toalecie. Mama ustawiła zegar, żeby później znowu poszedł do łazienki. Maluch bawił się radośnie w swoich nowych, czystych spodniach, aż do momentu, gdy zegar zadzwonił około godziny później i zaprowadziła go do łązienki, gdzie zrobił siku, czemu towarzyszyły radosne okrzyki rodziców.
Chcę być jak mały Samuel w mojej relacji z Bogiem. Jestem duchowym dwulatkiem, a Bóg, Jego Matka, mój anioł stróż i wszyscy święci (to duża rodzina) szkolą mój mały, dwuletni duchowy umysł, aby trzymał się z dala od rynsztoka pustych lub nieczystych myśli. Podobnie jak mały Samuel, czasami to rozumiem, ale często nie. Jednak nawet gdy ponoszę żałosną porażkę, nie wątpię w miłość mojej rodziny. Nie wątpię, że mama zmieni mi spodnie. Nie wątpię, że Bóg przyjdzie mi z pomocą.
Oczywiście wolałbym myśleć o sobie jako o osobie bardziej duchowo wyrafinowanej. Ale może to jest mój największy problem na samym początku. Nie zawsze wołam do Boga o pomoc. Nie zawsze przestrzegam dyscypliny – dźwięku zegarów ustawionych, aby pomóc mi pamiętać, kiedy się modlić i jak unikać duchowych „wpadek”. Myślę, że jestem ponad takimi rzeczami. Myślę, że jestem gotowy do szkoły, kiedy jeszcze nie jestem całkiem gotowy, aby wyjść z pieluch. Ale niezależnie od mojej dojrzałości lub jej braku, miłość Boga jest stała. I będąc pewnym Bożej miłości bez względu na wszystko, mogę przynieść każdy „bałagan”, jaki znajdę w swoim umyśle, do Boga w modlitwie - co często robię.
Św. Paweł pyta nas: „Któż nas odłączy od miłości Bożej w Chrystusie Jezusie?” Nikt i nic. Nic nie może nas odłączyć od miłości Bożej - nawet moja brzydota psychiczna, zamieszanie i rozproszenie. Wszystko to może stać się modlitwą, ponieważ nic z tego nie zmienia miłości Boga do nas.
o. Michael Gillis (tłum. Gabriel Szymczak)
za: Praying in the Rain
fotografia: levangabechava /orthphoto.net/