Zostań przyjacielem cerkiew.pl
Bóg otacza swym miłosierdziem
Gabriel Szymczak, 20 czerwca 2025
Spowiadam się, ponieważ muszę czuć, że Bóg wciąż otacza mnie swym miłosierdziem.
Nigdy nie myślałem w ten sposób o spowiedzi. Oczyszczenie, zmycie brudu codziennych niedoskonałości i śladów upadków, odnowienie relacji z Bogiem, niekiedy po prostu rozmowa o życiu duchowym i o tym, jak je dalej rozwijać – tak, to zdecydowanie moje postrzeganie tego sakramentu. Bardzo mocno skoncentrowane na mnie, można by nawet rzec – trochę egoistyczne. Jednak skoro to ja przez grzech odsunąłem się od Stwórcy, to i ja muszę przyjść i prosić o przebaczenie.
Perspektywa autora tych słów wydaje się nieco inna. Jakby w jej centrum był Bóg, a nie grzeszny człowiek. Jakby grzech nie był w relacji z Bogiem przeszkodą, ale wręcz czynnikiem, który potęguje Boże miłosierdzie, Bożą obecność przy człowieku - i jej odczuwanie. Tak jakby ten, który zgrzeszył, był małym dzieckiem, psotnym i rozbrykanym, i czasem nieposłusznym, lecz mimo to niewyobrażalnie kochanym przez swego Rodzica. To dziecko biegnie ku Niemu z wyciągniętymi rękoma, gdy tylko poczuje się zagrożone czy osamotnione, ale i wtedy, gdy zda sobie sprawę z tego, że nie potrafi żyć z dala od rodzicielskiej miłości i czułości, że nawet to, co pozornie tak kuszące – życie na swoich warunkach, według swoich upodobań, z własnym ego na pierwszym miejscu – nie zapełnia pustki po choćby chwilowej utracie tej najcenniejszej, rodzinnej relacji. A Rodzic, miast być obrażony i niechętny, cierpliwie czeka z otwartymi ramionami na swą pociechę i tuli ją mocno, niezależnie od tego, co uczyniła.
Nawet w najbardziej mrocznych chwilach, nawet gdy grzeszyłem, czułem, że Pan mnie nie opuścił, mimo mej nędzy otwierając dla mnie swe serce. Pamiętam popełnione grzechy i się ich wstydzę, ale nawet w tych chwilach Pan nigdy nie zostawił mnie samego. On nigdy nikogo nie zostawia samemu sobie.
Jestem grzesznikiem. Jestem grzesznikiem, na którego Pan spojrzał z miłosierdziem. Bóg spojrzał na mnie z miłosierdziem i przebaczył mi.
Te fragmenty pochodzą z książki Nadzieja. Autobiografia, napisanej przez papieża Franciszka wspólnie z Carlo Musso. To, co mnie mocno zaskoczyło, to właśnie częste mówienie przez Franciszka o przewinieniach wobec innych. Pisze o nich wprost, niekiedy brutalnie wobec samego siebie, wspominając też sytuacje, w których nawet po wielu latach dane mu było za to przeprosić. Widać, że jest to dla niego pamięć żywa i bolesna, a jednocześnie pełna ulgi, gdy mu wybaczono.
Nie chodzi tu jednak o samobiczowanie czy podkreślanie samokrytycyzmu. To, co za każdym razem głośno wybrzmiewa w jego słowach, to właśnie Boża miłość i miłosierdzie, możliwość nawrócenia, opamiętania się niczym syn marnotrawny, i powrotu do Ojca. Nie ma pesymizmu, nie ma załamania, nie ma tragicznej rozpaczy Judasza – są żal i łzy Piotra, i nowy początek.
W rozdziale, z którego pochodzą te cytaty, Franciszek wspomina też słowa proroka Ezechiela. W jego księdze, w rozdziale szesnastym, opisana jest historia Izraela. Lud jest tam porównany do nowo narodzonej dziewczynki, którą, nie odcinając pępowiny, wyrzucono na pole. Bóg zobaczył ją całą we krwi, umył, namaścił i przyodział. Gdy dorosła, przyozdobił ją jedwabiem i klejnotami. Dziewczynka, zapatrzona we własne piękno, jęła wtedy oddawać się kochankom, płacąc im za to, choć sama nie dostawała nic w zamian. Bóg nie zapomniał jednak zawartego przymierza i postawił dziewczynkę przed jej starszymi siostrami. Aby Izrael pamiętał i wstydził się, kiedy zostanie mu wybaczone to, co uczynił.
Sięgnąłem do opisu Franciszkowego, gdyż w ogromnym skrócie przedstawia to, co prorok zawarł w 63 wersetach. Ale opis z Nadziei jest jedynie rzeczowy, podczas gdy opis biblijny aż kipi emocjami - od zachwytu pięknem dojrzewającego Izraela, szczodrze odzianego przez Boga wspaniałymi szatami i drogocenną biżuterią, aż po Boży gniew spowodowany jego nierządem i bezeceństwami. Bóg mówi: Będę cię sądził tak, jak się sądzi cudzołożnice i zabójczynie. Wydam cię krwawemu gniewowi i zazdrości. Wydam cię w ich ręce, a oni zniosą twoje szałasy, zniszczą twoje wzniesienia, rozbiorą cię z twoich szat, zabiorą ci twoje klejnoty i pozostawią cię nagą i odkrytą. Zwołają przeciwko tobie zgromadzenie, ukamienują cię i mieczami poćwiartują na części. Następnie domy twoje spalą w ogniu i wykonają na tobie wyrok na oczach wielu kobiet (Ez 16, 38-41).
Wydaje się, że wobec gniewu Najwyższego Izrael nie ma żadnej szansy, nie ma nadziei na ocalenie. Lecz kilka wersetów dalej czytamy: Ja jednak wspomnę na przymierze, które z tobą zawarłem za dni twojej młodości, i ustanowię z tobą przymierze wieczne. Poznasz, że Ja jestem Pan, abyś pamiętała i wstydziła się, i abyś ze wstydu ust swoich nie otwarła wówczas, gdy ci przebaczę wszystko, coś uczyniła (Ez 16, 60).
Przebaczę ci wszystko, coś uczyniła – każdą niegodziwość, każde odstępstwo, każdy popełniony grzech. A ty, w obliczu tak wielkiego miłosierdzia i miłości, ze wstydu, że tak zawiniłaś, lecz ci darowano, nie otworzysz swoich ust, nie będziesz w stanie rzec ani słowa…
Jakże przypomina to historię zapisaną przez św. Łukasza w jego ewangelii. Oto kobieta, która była znana w mieście jako grzesznica, odnalazła Jezusa w domu faryzeusza. Nic nie mówiła. Płakała jedynie, zraszając łzami Jego stopy, całowała je, namaszczała olejkiem. Cały jej żal wyrażały proste czynności, a nie zawiła opowieść. Zgorszyła sobą i swoim działaniem faryzeusza, lecz zyskała przebaczenie Jezusa – jej liczne grzechy są przebaczone, skoro tak bardzo miłuje; komu mało jest odpuszczone, mało miłuje (Łk 7, 47).
Niekiedy trzeba po prostu przyjść. Stanąć przed Bogiem nawet bez słowa, bez próby usprawiedliwienia się, bez wyjaśniania czegokolwiek. Stanąć przed Nim w ciszy – i w prawdzie. On widzi nasze serca, zna nasze uczucia i myśli. Nie potrzebuje pięknych i górnolotnych słów. Potrzebuje nas autentycznych, takich, jakimi jesteśmy, i potrzebuje spotkania z nami. A ono dla nas może być otwarciem nowej drogi, początkiem powrotu do Niego, jeśli gdzieś się zagubiliśmy.
Wiele razy zdarzało mi się pytać Go, dlaczego nadal przy mnie jest? Dlaczego wciąż czuję Jego obecność, Jego wsparcie i opiekę - choć usiłuję się od Niego odsunąć, poprowadzić swe życie inną ścieżką. Choć we własnych oczach nie jestem godzien tego, co mi daje i za co ma prawo oczekiwać mej pracy, zaangażowania, wierności, bliskości... a tak często niewiele z tego jestem w stanie przynieść. Mówiłem Mu – odejdź, zostaw, odpuść. Weź kogoś innego, kogoś lepszego, pokorniejszego, kto będzie Ci bardziej oddany… Kogoś, kto się popełnia błędów, kto nie upada… Kogoś, kto na to, co mi dajesz, po prostu zasługuje...
Ludzkie myślenie „coś za coś” tu jednak nie działa.
Bóg przebacza pieszczotą, a nie dekretem. Bóg jest obecny w życiu każdego człowieka. Nawet jeśli czyjeś życie jest katastrofą, jeśli zostało zniszczone przez nałóg, narkotyki czy cokolwiek innego, Bóg jest w tym życiu obecny. Nawet jeśli pole pełne jest cierni i chwastów, zawsze znajdzie się miejsce, gdzie dobremu ziarnu uda się zakiełkować. Trzeba zawsze ufać Bogu i Jego miłosierdziu, które ma moc, by nas przemienić (Franciszek).
Bóg jest od nas tak odmienny. Tak szczodry i miłosierny, wielce cierpliwy i wielce łaskawy; podtrzymuje wszystkich upadających i podnosi wszystkich zrzuconych. Pan jest bliski wszystkim tym, którzy Go wzywają,wszystkim, którzy wzywają Go w prawdzie (Ps 144, 8,14;18).
Wzywać Boga w prawdzie, stanąć w niej przed Nim – to nie ukrywać tego, kim jestem i jaki jestem. Co czuję. Co zrobiłem – lub czego nie zrobiłem. Mogę grać przed innymi ludźmi, ale nie przed Tym, Który i tak wie wszystko. To nawet nie jest kwestia mej uczciwości przed Nim – ale przed samym sobą.
Bóg jest duchem. Bóg jest wszędzie. Wszystko, co czynimy, każdą naszą myśl – On zna. Nie da się Boga oszukać. Można wziąć piękne słowa modlitwy i czytać je, ale Bóg przecież wie, co jest w naszym sercu. Nie zawsze za pięknymi słowami podąża serce. I na odwrót, czasami serce coś czuje i mówi - bez słów. Tak też możemy modlić się do Boga i Go czcić, ale zawsze to powinno być w prawdzie, czyli wypływać z głębokości serca.
To już nie Franciszek, a fragment kazania abp. Jakuba z niedzieli o Samarytance. Miałem wtedy być w cerkwi jedynie statystą, nie przystąpić do Eucharystii. Dlaczego? Trochę gorszy czas, jakieś duchowe zawirowania. Świadomość, że już czas na spowiedź, lecz nie doszło do niej w sobotę podczas czuwania – było dużo spowiadających się, długie rozmowy, a ja nie czułem się dobrze przygotowany. Nawet stanąłem w kolejce, ale wycofałem się. A niedziela? To czas liturgii, a ponieważ spowiedź jednak częściowo z niej wyłącza, to tym razem uzasadniona wydawała się rezygnacja.
Gdybym jednak miał stanąć w prawdzie, to przez te zawirowania chciałem sobie zrobić wolne. Być – ale trochę „obok”. Przecież nic się nie stanie, może nawet wyjdzie mi to na dobre, bo zatęsknię za Eucharystią. A dziś nie jestem jej godny.
Wszystko można sobie jakoś wytłumaczyć, nawet używając wzniosłych argumentów. Bóg zaprasza do siebie – niczym możny z przypowieści o uczcie weselnej (Łk 14, 16-24), ale zaproszeni – w tym ja – mamy swoje wymówki: ziemię, woły, żonę, nieprzygotowanie… Przecież ten jeden raz można, Pan zrozumie…
Tak mówił rozum. Serce – coś zupełnie przeciwnego. Tu był bunt przeciw tej decyzji. Co z tego, że przygotowanie nie jest perfekcyjne? Że na chwilę wyjdzie się z rytmu liturgii? Czy cokolwiek może być ważniejsze od zjednoczenia z Bogiem? Czy mam prawo powiedzieć Mu – nie, nie przyjdę; nie potrzebuję Cię dzisiaj; Twoje oczekiwanie na mnie, Twoje zaproszenie, miłosierdzie i Twoja opieka nie mają dla mnie dzisiaj żadnej wartości?
Jeśli traktuje się Go poważnie, jeśli wiara to nie są tylko właśnie piękne słowa modlitwy, ale żywa i nieprzerwana obecność przy Bogu, w każdej sytuacji, w każdej radości i smutku, w każdej euforii i zmęczeniu, w każdym miejscu i czasie - to nie da się być jedynie statystą. Zaproszenie, przyjście, wspólna uczta – to żywa relacja, to aktywność, to wyjście ku – a nie stanie obok i patrzenie. Mały impuls, jak słowa kazania wspomniane wyżej, niekiedy wystarczy, by to na nowo zrozumieć, poczuć - i zadziałać. Aby przyjść i ponownie doświadczyć Bożej miłości, i dać się objąć Jego nieskończonemu miłosierdziu. Co może być od tego ważniejsze?
Ty jesteś moim Bogiem i będę Ciebie wyznawał,
Ty jesteś moim Bogiem i wywyższę Ciebie.
Będę wyznawał Ciebie, albowiem Ty mnie wysłuchałeś,
i stałeś się dla mnie zbawieniem.
Wyznawajcie Pana,
albowiem jest dobry, albowiem na wieki Jego miłosierdzie.
(Ps 117, 28-29)
Gabriel Szymczak
fotografia: Adam Matyszczyk /cerkiew-sokolka.pl/
Nigdy nie myślałem w ten sposób o spowiedzi. Oczyszczenie, zmycie brudu codziennych niedoskonałości i śladów upadków, odnowienie relacji z Bogiem, niekiedy po prostu rozmowa o życiu duchowym i o tym, jak je dalej rozwijać – tak, to zdecydowanie moje postrzeganie tego sakramentu. Bardzo mocno skoncentrowane na mnie, można by nawet rzec – trochę egoistyczne. Jednak skoro to ja przez grzech odsunąłem się od Stwórcy, to i ja muszę przyjść i prosić o przebaczenie.
Perspektywa autora tych słów wydaje się nieco inna. Jakby w jej centrum był Bóg, a nie grzeszny człowiek. Jakby grzech nie był w relacji z Bogiem przeszkodą, ale wręcz czynnikiem, który potęguje Boże miłosierdzie, Bożą obecność przy człowieku - i jej odczuwanie. Tak jakby ten, który zgrzeszył, był małym dzieckiem, psotnym i rozbrykanym, i czasem nieposłusznym, lecz mimo to niewyobrażalnie kochanym przez swego Rodzica. To dziecko biegnie ku Niemu z wyciągniętymi rękoma, gdy tylko poczuje się zagrożone czy osamotnione, ale i wtedy, gdy zda sobie sprawę z tego, że nie potrafi żyć z dala od rodzicielskiej miłości i czułości, że nawet to, co pozornie tak kuszące – życie na swoich warunkach, według swoich upodobań, z własnym ego na pierwszym miejscu – nie zapełnia pustki po choćby chwilowej utracie tej najcenniejszej, rodzinnej relacji. A Rodzic, miast być obrażony i niechętny, cierpliwie czeka z otwartymi ramionami na swą pociechę i tuli ją mocno, niezależnie od tego, co uczyniła.
Nawet w najbardziej mrocznych chwilach, nawet gdy grzeszyłem, czułem, że Pan mnie nie opuścił, mimo mej nędzy otwierając dla mnie swe serce. Pamiętam popełnione grzechy i się ich wstydzę, ale nawet w tych chwilach Pan nigdy nie zostawił mnie samego. On nigdy nikogo nie zostawia samemu sobie.
Jestem grzesznikiem. Jestem grzesznikiem, na którego Pan spojrzał z miłosierdziem. Bóg spojrzał na mnie z miłosierdziem i przebaczył mi.
Te fragmenty pochodzą z książki Nadzieja. Autobiografia, napisanej przez papieża Franciszka wspólnie z Carlo Musso. To, co mnie mocno zaskoczyło, to właśnie częste mówienie przez Franciszka o przewinieniach wobec innych. Pisze o nich wprost, niekiedy brutalnie wobec samego siebie, wspominając też sytuacje, w których nawet po wielu latach dane mu było za to przeprosić. Widać, że jest to dla niego pamięć żywa i bolesna, a jednocześnie pełna ulgi, gdy mu wybaczono.
Nie chodzi tu jednak o samobiczowanie czy podkreślanie samokrytycyzmu. To, co za każdym razem głośno wybrzmiewa w jego słowach, to właśnie Boża miłość i miłosierdzie, możliwość nawrócenia, opamiętania się niczym syn marnotrawny, i powrotu do Ojca. Nie ma pesymizmu, nie ma załamania, nie ma tragicznej rozpaczy Judasza – są żal i łzy Piotra, i nowy początek.
W rozdziale, z którego pochodzą te cytaty, Franciszek wspomina też słowa proroka Ezechiela. W jego księdze, w rozdziale szesnastym, opisana jest historia Izraela. Lud jest tam porównany do nowo narodzonej dziewczynki, którą, nie odcinając pępowiny, wyrzucono na pole. Bóg zobaczył ją całą we krwi, umył, namaścił i przyodział. Gdy dorosła, przyozdobił ją jedwabiem i klejnotami. Dziewczynka, zapatrzona we własne piękno, jęła wtedy oddawać się kochankom, płacąc im za to, choć sama nie dostawała nic w zamian. Bóg nie zapomniał jednak zawartego przymierza i postawił dziewczynkę przed jej starszymi siostrami. Aby Izrael pamiętał i wstydził się, kiedy zostanie mu wybaczone to, co uczynił.
Sięgnąłem do opisu Franciszkowego, gdyż w ogromnym skrócie przedstawia to, co prorok zawarł w 63 wersetach. Ale opis z Nadziei jest jedynie rzeczowy, podczas gdy opis biblijny aż kipi emocjami - od zachwytu pięknem dojrzewającego Izraela, szczodrze odzianego przez Boga wspaniałymi szatami i drogocenną biżuterią, aż po Boży gniew spowodowany jego nierządem i bezeceństwami. Bóg mówi: Będę cię sądził tak, jak się sądzi cudzołożnice i zabójczynie. Wydam cię krwawemu gniewowi i zazdrości. Wydam cię w ich ręce, a oni zniosą twoje szałasy, zniszczą twoje wzniesienia, rozbiorą cię z twoich szat, zabiorą ci twoje klejnoty i pozostawią cię nagą i odkrytą. Zwołają przeciwko tobie zgromadzenie, ukamienują cię i mieczami poćwiartują na części. Następnie domy twoje spalą w ogniu i wykonają na tobie wyrok na oczach wielu kobiet (Ez 16, 38-41).
Wydaje się, że wobec gniewu Najwyższego Izrael nie ma żadnej szansy, nie ma nadziei na ocalenie. Lecz kilka wersetów dalej czytamy: Ja jednak wspomnę na przymierze, które z tobą zawarłem za dni twojej młodości, i ustanowię z tobą przymierze wieczne. Poznasz, że Ja jestem Pan, abyś pamiętała i wstydziła się, i abyś ze wstydu ust swoich nie otwarła wówczas, gdy ci przebaczę wszystko, coś uczyniła (Ez 16, 60).
Przebaczę ci wszystko, coś uczyniła – każdą niegodziwość, każde odstępstwo, każdy popełniony grzech. A ty, w obliczu tak wielkiego miłosierdzia i miłości, ze wstydu, że tak zawiniłaś, lecz ci darowano, nie otworzysz swoich ust, nie będziesz w stanie rzec ani słowa…
Jakże przypomina to historię zapisaną przez św. Łukasza w jego ewangelii. Oto kobieta, która była znana w mieście jako grzesznica, odnalazła Jezusa w domu faryzeusza. Nic nie mówiła. Płakała jedynie, zraszając łzami Jego stopy, całowała je, namaszczała olejkiem. Cały jej żal wyrażały proste czynności, a nie zawiła opowieść. Zgorszyła sobą i swoim działaniem faryzeusza, lecz zyskała przebaczenie Jezusa – jej liczne grzechy są przebaczone, skoro tak bardzo miłuje; komu mało jest odpuszczone, mało miłuje (Łk 7, 47).
Niekiedy trzeba po prostu przyjść. Stanąć przed Bogiem nawet bez słowa, bez próby usprawiedliwienia się, bez wyjaśniania czegokolwiek. Stanąć przed Nim w ciszy – i w prawdzie. On widzi nasze serca, zna nasze uczucia i myśli. Nie potrzebuje pięknych i górnolotnych słów. Potrzebuje nas autentycznych, takich, jakimi jesteśmy, i potrzebuje spotkania z nami. A ono dla nas może być otwarciem nowej drogi, początkiem powrotu do Niego, jeśli gdzieś się zagubiliśmy.
Wiele razy zdarzało mi się pytać Go, dlaczego nadal przy mnie jest? Dlaczego wciąż czuję Jego obecność, Jego wsparcie i opiekę - choć usiłuję się od Niego odsunąć, poprowadzić swe życie inną ścieżką. Choć we własnych oczach nie jestem godzien tego, co mi daje i za co ma prawo oczekiwać mej pracy, zaangażowania, wierności, bliskości... a tak często niewiele z tego jestem w stanie przynieść. Mówiłem Mu – odejdź, zostaw, odpuść. Weź kogoś innego, kogoś lepszego, pokorniejszego, kto będzie Ci bardziej oddany… Kogoś, kto się popełnia błędów, kto nie upada… Kogoś, kto na to, co mi dajesz, po prostu zasługuje...
Ludzkie myślenie „coś za coś” tu jednak nie działa.
Bóg przebacza pieszczotą, a nie dekretem. Bóg jest obecny w życiu każdego człowieka. Nawet jeśli czyjeś życie jest katastrofą, jeśli zostało zniszczone przez nałóg, narkotyki czy cokolwiek innego, Bóg jest w tym życiu obecny. Nawet jeśli pole pełne jest cierni i chwastów, zawsze znajdzie się miejsce, gdzie dobremu ziarnu uda się zakiełkować. Trzeba zawsze ufać Bogu i Jego miłosierdziu, które ma moc, by nas przemienić (Franciszek).
Bóg jest od nas tak odmienny. Tak szczodry i miłosierny, wielce cierpliwy i wielce łaskawy; podtrzymuje wszystkich upadających i podnosi wszystkich zrzuconych. Pan jest bliski wszystkim tym, którzy Go wzywają,wszystkim, którzy wzywają Go w prawdzie (Ps 144, 8,14;18).
Wzywać Boga w prawdzie, stanąć w niej przed Nim – to nie ukrywać tego, kim jestem i jaki jestem. Co czuję. Co zrobiłem – lub czego nie zrobiłem. Mogę grać przed innymi ludźmi, ale nie przed Tym, Który i tak wie wszystko. To nawet nie jest kwestia mej uczciwości przed Nim – ale przed samym sobą.
Bóg jest duchem. Bóg jest wszędzie. Wszystko, co czynimy, każdą naszą myśl – On zna. Nie da się Boga oszukać. Można wziąć piękne słowa modlitwy i czytać je, ale Bóg przecież wie, co jest w naszym sercu. Nie zawsze za pięknymi słowami podąża serce. I na odwrót, czasami serce coś czuje i mówi - bez słów. Tak też możemy modlić się do Boga i Go czcić, ale zawsze to powinno być w prawdzie, czyli wypływać z głębokości serca.
To już nie Franciszek, a fragment kazania abp. Jakuba z niedzieli o Samarytance. Miałem wtedy być w cerkwi jedynie statystą, nie przystąpić do Eucharystii. Dlaczego? Trochę gorszy czas, jakieś duchowe zawirowania. Świadomość, że już czas na spowiedź, lecz nie doszło do niej w sobotę podczas czuwania – było dużo spowiadających się, długie rozmowy, a ja nie czułem się dobrze przygotowany. Nawet stanąłem w kolejce, ale wycofałem się. A niedziela? To czas liturgii, a ponieważ spowiedź jednak częściowo z niej wyłącza, to tym razem uzasadniona wydawała się rezygnacja.
Gdybym jednak miał stanąć w prawdzie, to przez te zawirowania chciałem sobie zrobić wolne. Być – ale trochę „obok”. Przecież nic się nie stanie, może nawet wyjdzie mi to na dobre, bo zatęsknię za Eucharystią. A dziś nie jestem jej godny.
Wszystko można sobie jakoś wytłumaczyć, nawet używając wzniosłych argumentów. Bóg zaprasza do siebie – niczym możny z przypowieści o uczcie weselnej (Łk 14, 16-24), ale zaproszeni – w tym ja – mamy swoje wymówki: ziemię, woły, żonę, nieprzygotowanie… Przecież ten jeden raz można, Pan zrozumie…
Tak mówił rozum. Serce – coś zupełnie przeciwnego. Tu był bunt przeciw tej decyzji. Co z tego, że przygotowanie nie jest perfekcyjne? Że na chwilę wyjdzie się z rytmu liturgii? Czy cokolwiek może być ważniejsze od zjednoczenia z Bogiem? Czy mam prawo powiedzieć Mu – nie, nie przyjdę; nie potrzebuję Cię dzisiaj; Twoje oczekiwanie na mnie, Twoje zaproszenie, miłosierdzie i Twoja opieka nie mają dla mnie dzisiaj żadnej wartości?
Jeśli traktuje się Go poważnie, jeśli wiara to nie są tylko właśnie piękne słowa modlitwy, ale żywa i nieprzerwana obecność przy Bogu, w każdej sytuacji, w każdej radości i smutku, w każdej euforii i zmęczeniu, w każdym miejscu i czasie - to nie da się być jedynie statystą. Zaproszenie, przyjście, wspólna uczta – to żywa relacja, to aktywność, to wyjście ku – a nie stanie obok i patrzenie. Mały impuls, jak słowa kazania wspomniane wyżej, niekiedy wystarczy, by to na nowo zrozumieć, poczuć - i zadziałać. Aby przyjść i ponownie doświadczyć Bożej miłości, i dać się objąć Jego nieskończonemu miłosierdziu. Co może być od tego ważniejsze?
Ty jesteś moim Bogiem i będę Ciebie wyznawał,
Ty jesteś moim Bogiem i wywyższę Ciebie.
Będę wyznawał Ciebie, albowiem Ty mnie wysłuchałeś,
i stałeś się dla mnie zbawieniem.
Wyznawajcie Pana,
albowiem jest dobry, albowiem na wieki Jego miłosierdzie.
(Ps 117, 28-29)
Gabriel Szymczak
fotografia: Adam Matyszczyk /cerkiew-sokolka.pl/