Zostań przyjacielem cerkiew.pl
Aby wszyscy byli jedno
igumen Gabriel (tłum. Gabriel Szymczak), 01 czerwca 2025
Są dwie ważne prawdy, o których powinniśmy pamiętać w tym świątecznym dniu. Pierwsza to ta, że nie ma chrześcijaństwa bez pełnej, jednoznacznej boskości Jezusa, Boga-człowieka. Druga, że prawda objawia się tylko wtedy, gdy spotykamy się we wspólnocie miłości.
Porozmawiajmy o pierwszej prawdzie. Przyzwyczailiśmy się już do tego, że naszego Pana, Boga i Zbawiciela Jezusa Chrystusa wymienia się jednym tchem ze wszystkimi innymi wielkimi mędrcami i luminarzami rasy ludzkiej, którzy uszlachetniali ją na przestrzeni wieków swoją filozoficzną i moralną wnikliwością. Znamy ich imiona – to Budda, Lao Tzu, Platon, Arystoteles, Mahomet, Gandhi. Podobnie jak za życia samego Jezusa, wielu na przestrzeni wieków i dziś uważa Go za zwykłego człowieka - być może największego z ludzi, ale jednak człowieka. W islamie jest czczony jako prorok, choć nie tak wielki jak Mahomet. Kolejni są ci „oświeceni”, jak Thomas Jefferson czy Lew Tołstoj, którzy chcą oddzielić moralne nauczanie Chrystusa od dobrej nowiny Ewangelii — że Bóg przyszedł, aby zamieszkać z ludźmi, że umarł i zmartwychwstał za nasze grzechy, abyśmy i my mogli stać się bogami i zamieszkać z Nim i Jego niebiańskim Ojcem w wiecznej chwale i szczęściu.
Dla wielu ludzi dzisiaj to wszystko brzmi jak zabobonny nonsens. Z pewnością każdy spostrzegawczy umysł lub wrażliwa dusza może rozpoznać piękno i szlachetność moralnego nauczania Jezusa, złotej zasady - kochaj bliźniego swego, kochaj wrogów swych. Są to największe nakazy moralne, jakie kiedykolwiek wypowiedział człowiek; ale dlaczego musimy wierzyć, że człowiek, który je wypowiedział, jest również Bogiem? Czy ich wrodzone piękno nie wystarczy, aby zmusić serce do zgody? Czy cały ten nadprzyrodzony nonsens nie przesłania ich prostej jasności?
Jefferson i Tołstoj z pewnością tak myśleli. Ale napotykamy problem. Jezus nie prosił nas, abyśmy byli Jego wielbicielami; On wezwał nas, abyśmy byli Jego naśladowcami. Nakazał nam wziąć nasz własny krzyż. Wiedzieć, co jest słuszne i to potwierdzać, to jedno; ale zupełnie inną rzeczą jest to robić, nieść to wiernie przez całe życie.
Bracia i siostry, spójrzcie w swoje serca. Czy łatwo znajdujecie miłość, którą Chrystus nam nakazuje, mieszkającą tam, płonącą gorąco, niewzruszoną, nigdy nie wstrząśniętą? Jeśli tak, to jesteście błogosławieni. Ale nie osiąga się takiego stanu bez przelania krwi w walce z grzechem. Ten stan jest również zachowywany w ten sam sposób.
Być może nie jesteś pewien, czy miłość Chrystusa naprawdę mieszka w twoim sercu. Spróbuj przeczytać Kazanie na Górze i wprowadzić je w życie - błogosław tym, którzy cię przeklinają, czyń dobrze tym, którzy cię źle traktują, kochaj swoich wrogów. Odkrywamy, że nasze naturalne zdolności, nasza naturalna zdolność do kochania są niewystarczające do tych rzeczy. Nasze serce jest uszkodzone przez Upadek, naznaczone grzechem. Kiedy próbujemy podążać za nauką Chrystusa, wszystkie namiętności zrodzone z miłości własnej, która jest zagnieżdżona w naszym upadłym sercu, podnoszą swoje brzydkie głowy. Św. Paweł opisuje tę walkę, gdy mówi: Wedle wewnętrznego człowieka znajduję przyjemność w prawie Bożym; lecz w członkach mych widzę inne prawo, walczące przeciwko Prawu rozumu mojego i oddające mnie w niewolę prawa grzechu, które jest w członkach moich (Rz 7, 22-23).
Tak więc pomimo całego ich łagodnego racjonalizmu i szczerego idealizmu widzimy, że dla ludzi takich, jak Jefferson i Tołstoj - i wszystkich tych, którzy odrzucają Jezusa jako swojego Zbawiciela i podziwiają Go tylko jako człowieka - nauka Chrystusa jest martwą literą. Jefferson był kobieciarzem i bluźniercą; Tołstoj był dumnym, upartym i porywczym człowiekiem. To, czego nasze upadłe ja potrzebuje, to Zbawiciel, który może pokonać namiętności w nas i dać nam moc czynienia dobra zgodnie z przykazaniem Chrystusa. Zanim osiągniemy zwycięstwo, musimy poznać własną niewystarczalność na podstawie doświadczenia i zawołać jak św. Paweł: Nieszczęsny ja człowiek! Kto mnie wyrwie z ciała, tej śmierci? Dziękuję Bogu memu przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego (Rz 7,24).
Tylko sam Bóg mógł nas zbawić i dać naszej naturze moc do wypełnienia przykazania miłości, które zawiera w sobie siłę życia wiecznego. Dlatego Ojcowie Pierwszego Soboru Powszechnego tak zaciekle walczyli o naukę o boskości Chrystusa; wiedzieli bowiem z własnego doświadczenia, że cała tajemnica naszego zbawienia i ubóstwienia od niej zależy.
Druga kwestia, o której powinniśmy pamiętać, to fakt, że prawda - wszelka prawda, a nie tylko prawda dogmatyczna - jest urzeczywistniana, objawiana, uwidaczniana i jasna tylko poprzez wspólnotę wielu osób w miłości. Powinno to być oczywiste dla nas, którzy wyznajemy i czcimy jednego Boga w trzech Osobach. Ale przez stulecia w naszej zachodniej myśli i kulturze zastępowaliśmy komunię osób w miłości jako podstawę wszelkiej prawdy wglądem charyzmatycznej jednostki. Przybierała ona różne formy na przestrzeni wieków — papieża, mistyka, myśliciela, wynalazcy, geniusza, artysty, zamyślonego romantyka. Doszliśmy do tego, że cenimy unikalną perspektywę jednostki w opozycji do całościowego spojrzenia - do tego stopnia, że uznano ją za najbardziej podstawową i niewątpliwą prawdę: „Myślę, więc jestem”. Ale chrześcijanin mówi raczej: „Kocham, więc jestem”.
Mamy wiele duchowej pracy do wykonania, aby odwrócić stulecia tego błędnego przekonania, które plami wszystkie nasze myśli i uczucia. Musimy nauczyć się nigdy nie ufać własnym myślom. Nawet - a może zwłaszcza - gdy wydają się nam tak oczywiste i niezwykle prawdopodobne, że rzeczy nie mogłyby być inne niż te, które widzimy. Zdarza się, że nasz brat robi coś, co nas irytuje lub obraża. Albo może nas ignoruje, gdy czujemy, że powinien się nami zainteresować. Może nie robi czegoś, co naszym zdaniem każda porządna osoba zrobiłaby nam lub dla nas. Im bardziej próżni i dumni jesteśmy, tym więcej oczekujemy od innych, aby zasłużyli na nasze dobre łaski i miłość. Jeśli tych rzeczy brakuje, jeśli nasze niewypowiedziane żądania nie nadchodzą, wtedy powstrzymujemy naszą miłość. Jest jeszcze gorzej - w naszym nędznym złamaniu odkrywamy, że nie jesteśmy w stanie kochać tych, o których myślimy, że nas znieważyli lub obrazili, albo którzy nas rozczarowali lub irytują i złoszczą. Kiedy ta rana się jątrzy, możemy odkryć, że nie jesteśmy w stanie kochać kogokolwiek lub czegokolwiek - nawet siebie samych.
Gdzie znajdujemy w sobie siłę, aby nie odsuwać się lub nie wycofywać, gdy spotyka nas coś nieprzyjemnego ze strony brata, przyjaciela, małżonka lub ukochanej osoby? Jak możemy zapobiec naruszeniu komunii miłości? Jak możemy podtrzymać ruch miłości wychodzący od nas samych i skierowany do Boga i bliźniego? Musimy modlić się o cierpliwość, pokorę i łagodność. Oczywiście nie możemy nauczyć się żadnej z tych cnót bez przecierpienia wielu zniewag, zarówno dużych, jak i małych, ze strony naszych braci, ojców, przełożonych, współpracowników, przyjaciół i wrogów. Ale musimy też być proaktywni, musimy świadomie starać się czynić dobro będącym wokół nas, nawet jeśli nas ranią, umyślnie lub nieumyślnie, świadomie lub nieświadomie. Czy ktoś cię obraża? Powiedz mu miłe słowo. Czy ktoś cię ignoruje? Przywitaj go jako pierwszy. Czy ktoś cię lekceważy lub nie słucha? Poddaj się mu. We wszystkim, jak mówi św. Paweł, zło dobrem zwyciężaj (Rz 12, 21).
Powinniśmy też wiedzieć, że czasami nasza ograniczona, częściowa perspektywa jest po prostu błędna i że czyny naszego brata wydawałyby się nam inne i nie budzące sprzeciwu, gdybyśmy widzieli rzeczy z jego perspektywy lub gdybyśmy wiedzieli coś, co on wie, a my nie. Jeśli w takich przypadkach cofamy się do ograniczonej sfery własnego myślenia, wyrządzamy samym sobie i sobie nawzajem wielką krzywdę. Tak narastają urazy, aż stopniowo, z czasem, idziemy przez przez życie z niecierpliwością oczekując kolejnej nieuniknionej prowokacji. A gdy nieuchronnie nadejdzie, tylko potwierdzi nasze podejrzenia i zaostrzy naszą perspektywę, tak że nasz gniew i frustracja, bolesne i nie do zniesienia, wydają się całkowicie uzasadnione i usprawiedliwione okolicznościami.
Dlatego Chrystus nakazuje nam, abyśmy upomnieli naszego brata, jeśli nas obrazi. Nie mówi nam, abyśmy go gniewnie strofowali czy zwyzywali, abyśmy robili sceny przed innymi. Co On mówi? Jeśli zgrzeszy przeciw tobie brat twój, idź, upomnij go na osobności. Jeśli cię posłucha, pozyskałeś brata twego (Mt 18, 15). Nie powinniśmy odwracać się od naszego brata z pogardą, liżąc rany lub rozkoszując się samouwielbiającym gniewem, lub tarzając się w litości nad sobą. Nie - zwróć się do swojego brata i powiedz mu otwarcie, co jest nie tak, w duchu współczucia i braterskiej miłości. I zobaczysz, że być może wykroczenie twojego brata wcale nie było wykroczeniem; że być może to, co wydawało ci się jedynym możliwym wyjaśnieniem lub interpretacją jego zachowania wobec ciebie, było całkowicie błędne. Jeśli będziemy wystarczająco pokorni, aby zaangażować się w odrobinę cywilizowanej komunikacji, wszelkiego rodzaju nieporozumienia i błędy komunikacyjne mogą zostać rozwiane i rozwiązane. Bycie rozczarowanym często oznacza patrzenie przez fałszywą powłokę dobroci na brzydką prawdę osoby lub sytuacji. Ale jeśli spojrzymy na rzeczy duchowo, odkryjemy, że mamy wiele złudzeń na temat siebie i otaczających nas ludzi, które powstrzymują nas od dostrzegania w nich dobra i kochania ich. To właśnie one powinny nas rozczarować.
I co wtedy? Co, jeśli zawsze próbowalibyśmy komunikować się ze sobą jasno, bezpośrednio i ze współczuciem? Co, jeśli zawsze szukalibyśmy dla siebie wymówek? Co, jeśli poznalibyśmy się tak dobrze, że łatwo byłoby wybaczyć sobie nawzajem słabości i słabości? Co, jeśli zawsze staralibyśmy się zwracać uwagę na potrzeby innych? Co, jeśli nasze usposobienie wobec siebie nawzajem byłoby zawsze otwarte, czujne, uważne, responsywne, ciepłe, troskliwe? Co, jeśli miłość Chrystusa prawdziwie charakteryzowałaby każdą z naszych relacji, nawet z tymi, którzy nas nienawidzą? Wtedy czulibyśmy łaskę Boga tak namacalnie w sobie i innych, że nigdy nie chcielibyśmy, aby się skończyła. Wtedy każdy, kto nas spotkał lub odwiedził, cała nasza społeczność wiedziałaby na pewno, że jesteśmy prawdziwymi uczniami Jezusa i że Bóg mieszka w nas i pośród nas. Modlitwa Pańska z Ewangelii spełniłaby się w nas - aby wszyscy byli jedno (J 17, 21). Niech tak będzie pośród nas, bracia i siostry. Amen.
igumen Gabriel (tłum. Gabriel Szymczak)
za: holycross.org
fotografia: Ana Batricevic /orthphoto.net/
Porozmawiajmy o pierwszej prawdzie. Przyzwyczailiśmy się już do tego, że naszego Pana, Boga i Zbawiciela Jezusa Chrystusa wymienia się jednym tchem ze wszystkimi innymi wielkimi mędrcami i luminarzami rasy ludzkiej, którzy uszlachetniali ją na przestrzeni wieków swoją filozoficzną i moralną wnikliwością. Znamy ich imiona – to Budda, Lao Tzu, Platon, Arystoteles, Mahomet, Gandhi. Podobnie jak za życia samego Jezusa, wielu na przestrzeni wieków i dziś uważa Go za zwykłego człowieka - być może największego z ludzi, ale jednak człowieka. W islamie jest czczony jako prorok, choć nie tak wielki jak Mahomet. Kolejni są ci „oświeceni”, jak Thomas Jefferson czy Lew Tołstoj, którzy chcą oddzielić moralne nauczanie Chrystusa od dobrej nowiny Ewangelii — że Bóg przyszedł, aby zamieszkać z ludźmi, że umarł i zmartwychwstał za nasze grzechy, abyśmy i my mogli stać się bogami i zamieszkać z Nim i Jego niebiańskim Ojcem w wiecznej chwale i szczęściu.
Dla wielu ludzi dzisiaj to wszystko brzmi jak zabobonny nonsens. Z pewnością każdy spostrzegawczy umysł lub wrażliwa dusza może rozpoznać piękno i szlachetność moralnego nauczania Jezusa, złotej zasady - kochaj bliźniego swego, kochaj wrogów swych. Są to największe nakazy moralne, jakie kiedykolwiek wypowiedział człowiek; ale dlaczego musimy wierzyć, że człowiek, który je wypowiedział, jest również Bogiem? Czy ich wrodzone piękno nie wystarczy, aby zmusić serce do zgody? Czy cały ten nadprzyrodzony nonsens nie przesłania ich prostej jasności?
Jefferson i Tołstoj z pewnością tak myśleli. Ale napotykamy problem. Jezus nie prosił nas, abyśmy byli Jego wielbicielami; On wezwał nas, abyśmy byli Jego naśladowcami. Nakazał nam wziąć nasz własny krzyż. Wiedzieć, co jest słuszne i to potwierdzać, to jedno; ale zupełnie inną rzeczą jest to robić, nieść to wiernie przez całe życie.
Bracia i siostry, spójrzcie w swoje serca. Czy łatwo znajdujecie miłość, którą Chrystus nam nakazuje, mieszkającą tam, płonącą gorąco, niewzruszoną, nigdy nie wstrząśniętą? Jeśli tak, to jesteście błogosławieni. Ale nie osiąga się takiego stanu bez przelania krwi w walce z grzechem. Ten stan jest również zachowywany w ten sam sposób.
Być może nie jesteś pewien, czy miłość Chrystusa naprawdę mieszka w twoim sercu. Spróbuj przeczytać Kazanie na Górze i wprowadzić je w życie - błogosław tym, którzy cię przeklinają, czyń dobrze tym, którzy cię źle traktują, kochaj swoich wrogów. Odkrywamy, że nasze naturalne zdolności, nasza naturalna zdolność do kochania są niewystarczające do tych rzeczy. Nasze serce jest uszkodzone przez Upadek, naznaczone grzechem. Kiedy próbujemy podążać za nauką Chrystusa, wszystkie namiętności zrodzone z miłości własnej, która jest zagnieżdżona w naszym upadłym sercu, podnoszą swoje brzydkie głowy. Św. Paweł opisuje tę walkę, gdy mówi: Wedle wewnętrznego człowieka znajduję przyjemność w prawie Bożym; lecz w członkach mych widzę inne prawo, walczące przeciwko Prawu rozumu mojego i oddające mnie w niewolę prawa grzechu, które jest w członkach moich (Rz 7, 22-23).
Tak więc pomimo całego ich łagodnego racjonalizmu i szczerego idealizmu widzimy, że dla ludzi takich, jak Jefferson i Tołstoj - i wszystkich tych, którzy odrzucają Jezusa jako swojego Zbawiciela i podziwiają Go tylko jako człowieka - nauka Chrystusa jest martwą literą. Jefferson był kobieciarzem i bluźniercą; Tołstoj był dumnym, upartym i porywczym człowiekiem. To, czego nasze upadłe ja potrzebuje, to Zbawiciel, który może pokonać namiętności w nas i dać nam moc czynienia dobra zgodnie z przykazaniem Chrystusa. Zanim osiągniemy zwycięstwo, musimy poznać własną niewystarczalność na podstawie doświadczenia i zawołać jak św. Paweł: Nieszczęsny ja człowiek! Kto mnie wyrwie z ciała, tej śmierci? Dziękuję Bogu memu przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego (Rz 7,24).
Tylko sam Bóg mógł nas zbawić i dać naszej naturze moc do wypełnienia przykazania miłości, które zawiera w sobie siłę życia wiecznego. Dlatego Ojcowie Pierwszego Soboru Powszechnego tak zaciekle walczyli o naukę o boskości Chrystusa; wiedzieli bowiem z własnego doświadczenia, że cała tajemnica naszego zbawienia i ubóstwienia od niej zależy.
Druga kwestia, o której powinniśmy pamiętać, to fakt, że prawda - wszelka prawda, a nie tylko prawda dogmatyczna - jest urzeczywistniana, objawiana, uwidaczniana i jasna tylko poprzez wspólnotę wielu osób w miłości. Powinno to być oczywiste dla nas, którzy wyznajemy i czcimy jednego Boga w trzech Osobach. Ale przez stulecia w naszej zachodniej myśli i kulturze zastępowaliśmy komunię osób w miłości jako podstawę wszelkiej prawdy wglądem charyzmatycznej jednostki. Przybierała ona różne formy na przestrzeni wieków — papieża, mistyka, myśliciela, wynalazcy, geniusza, artysty, zamyślonego romantyka. Doszliśmy do tego, że cenimy unikalną perspektywę jednostki w opozycji do całościowego spojrzenia - do tego stopnia, że uznano ją za najbardziej podstawową i niewątpliwą prawdę: „Myślę, więc jestem”. Ale chrześcijanin mówi raczej: „Kocham, więc jestem”.
Mamy wiele duchowej pracy do wykonania, aby odwrócić stulecia tego błędnego przekonania, które plami wszystkie nasze myśli i uczucia. Musimy nauczyć się nigdy nie ufać własnym myślom. Nawet - a może zwłaszcza - gdy wydają się nam tak oczywiste i niezwykle prawdopodobne, że rzeczy nie mogłyby być inne niż te, które widzimy. Zdarza się, że nasz brat robi coś, co nas irytuje lub obraża. Albo może nas ignoruje, gdy czujemy, że powinien się nami zainteresować. Może nie robi czegoś, co naszym zdaniem każda porządna osoba zrobiłaby nam lub dla nas. Im bardziej próżni i dumni jesteśmy, tym więcej oczekujemy od innych, aby zasłużyli na nasze dobre łaski i miłość. Jeśli tych rzeczy brakuje, jeśli nasze niewypowiedziane żądania nie nadchodzą, wtedy powstrzymujemy naszą miłość. Jest jeszcze gorzej - w naszym nędznym złamaniu odkrywamy, że nie jesteśmy w stanie kochać tych, o których myślimy, że nas znieważyli lub obrazili, albo którzy nas rozczarowali lub irytują i złoszczą. Kiedy ta rana się jątrzy, możemy odkryć, że nie jesteśmy w stanie kochać kogokolwiek lub czegokolwiek - nawet siebie samych.
Gdzie znajdujemy w sobie siłę, aby nie odsuwać się lub nie wycofywać, gdy spotyka nas coś nieprzyjemnego ze strony brata, przyjaciela, małżonka lub ukochanej osoby? Jak możemy zapobiec naruszeniu komunii miłości? Jak możemy podtrzymać ruch miłości wychodzący od nas samych i skierowany do Boga i bliźniego? Musimy modlić się o cierpliwość, pokorę i łagodność. Oczywiście nie możemy nauczyć się żadnej z tych cnót bez przecierpienia wielu zniewag, zarówno dużych, jak i małych, ze strony naszych braci, ojców, przełożonych, współpracowników, przyjaciół i wrogów. Ale musimy też być proaktywni, musimy świadomie starać się czynić dobro będącym wokół nas, nawet jeśli nas ranią, umyślnie lub nieumyślnie, świadomie lub nieświadomie. Czy ktoś cię obraża? Powiedz mu miłe słowo. Czy ktoś cię ignoruje? Przywitaj go jako pierwszy. Czy ktoś cię lekceważy lub nie słucha? Poddaj się mu. We wszystkim, jak mówi św. Paweł, zło dobrem zwyciężaj (Rz 12, 21).
Powinniśmy też wiedzieć, że czasami nasza ograniczona, częściowa perspektywa jest po prostu błędna i że czyny naszego brata wydawałyby się nam inne i nie budzące sprzeciwu, gdybyśmy widzieli rzeczy z jego perspektywy lub gdybyśmy wiedzieli coś, co on wie, a my nie. Jeśli w takich przypadkach cofamy się do ograniczonej sfery własnego myślenia, wyrządzamy samym sobie i sobie nawzajem wielką krzywdę. Tak narastają urazy, aż stopniowo, z czasem, idziemy przez przez życie z niecierpliwością oczekując kolejnej nieuniknionej prowokacji. A gdy nieuchronnie nadejdzie, tylko potwierdzi nasze podejrzenia i zaostrzy naszą perspektywę, tak że nasz gniew i frustracja, bolesne i nie do zniesienia, wydają się całkowicie uzasadnione i usprawiedliwione okolicznościami.
Dlatego Chrystus nakazuje nam, abyśmy upomnieli naszego brata, jeśli nas obrazi. Nie mówi nam, abyśmy go gniewnie strofowali czy zwyzywali, abyśmy robili sceny przed innymi. Co On mówi? Jeśli zgrzeszy przeciw tobie brat twój, idź, upomnij go na osobności. Jeśli cię posłucha, pozyskałeś brata twego (Mt 18, 15). Nie powinniśmy odwracać się od naszego brata z pogardą, liżąc rany lub rozkoszując się samouwielbiającym gniewem, lub tarzając się w litości nad sobą. Nie - zwróć się do swojego brata i powiedz mu otwarcie, co jest nie tak, w duchu współczucia i braterskiej miłości. I zobaczysz, że być może wykroczenie twojego brata wcale nie było wykroczeniem; że być może to, co wydawało ci się jedynym możliwym wyjaśnieniem lub interpretacją jego zachowania wobec ciebie, było całkowicie błędne. Jeśli będziemy wystarczająco pokorni, aby zaangażować się w odrobinę cywilizowanej komunikacji, wszelkiego rodzaju nieporozumienia i błędy komunikacyjne mogą zostać rozwiane i rozwiązane. Bycie rozczarowanym często oznacza patrzenie przez fałszywą powłokę dobroci na brzydką prawdę osoby lub sytuacji. Ale jeśli spojrzymy na rzeczy duchowo, odkryjemy, że mamy wiele złudzeń na temat siebie i otaczających nas ludzi, które powstrzymują nas od dostrzegania w nich dobra i kochania ich. To właśnie one powinny nas rozczarować.
I co wtedy? Co, jeśli zawsze próbowalibyśmy komunikować się ze sobą jasno, bezpośrednio i ze współczuciem? Co, jeśli zawsze szukalibyśmy dla siebie wymówek? Co, jeśli poznalibyśmy się tak dobrze, że łatwo byłoby wybaczyć sobie nawzajem słabości i słabości? Co, jeśli zawsze staralibyśmy się zwracać uwagę na potrzeby innych? Co, jeśli nasze usposobienie wobec siebie nawzajem byłoby zawsze otwarte, czujne, uważne, responsywne, ciepłe, troskliwe? Co, jeśli miłość Chrystusa prawdziwie charakteryzowałaby każdą z naszych relacji, nawet z tymi, którzy nas nienawidzą? Wtedy czulibyśmy łaskę Boga tak namacalnie w sobie i innych, że nigdy nie chcielibyśmy, aby się skończyła. Wtedy każdy, kto nas spotkał lub odwiedził, cała nasza społeczność wiedziałaby na pewno, że jesteśmy prawdziwymi uczniami Jezusa i że Bóg mieszka w nas i pośród nas. Modlitwa Pańska z Ewangelii spełniłaby się w nas - aby wszyscy byli jedno (J 17, 21). Niech tak będzie pośród nas, bracia i siostry. Amen.
igumen Gabriel (tłum. Gabriel Szymczak)
za: holycross.org
fotografia: Ana Batricevic /orthphoto.net/