Zostań przyjacielem cerkiew.pl
Język niegodności
o. Lawrence Farley (tłum. Justyna Pikutin), 08 lutego 2025
W pierwszym liście do Tymoteusza ap. Paweł pisze: „Wiarygodne to słowa i godne całkowitego przyjęcia, że Chrystus Jezus przyszedł na świat, aby zbawić grzeszników, z których ja jestem pierwszy” (1 Tm 1, 15). Druga część słów ap. Pawła nam, prawosławnym, jest dobrze znana: występują one w modlitwie przed Eucharystią, którą wznosimy przed podejściem do Czaszy: „Wierzę, Panie, i wyznaję, że Ty jesteś zaprawdę Chrystusem, Synem Boga Żywego, który przyszedł na świat zbawić grzeszników, z których ja jestem pierwszym” (cs. Wieruju Hospodi i ispowieduju, jako Ty jesi woistinu Chrystos, Syn Boha Żywaho, pryszedyj w mir hresznyja spasti ot nichże pierwyj jesm az). To zadziwiające określenie daje przedmiot dla rozważań.
Czasem zapominamy, że słowo „grzesznik” (z gr. «ἁμαρτωλός» czyt. hamartolos) – dawniej oznaczało szczególną, najgorszą kategorię ludzi. Nie określało to wszystkich, ale tylko tych, którzy w oczywisty, publicznie znany i rażąco haniebny sposób zatracili swą moralną równowagę. Normalni ludzie nie byli ἁμαρτωλοί (grzesznikami), a apostoł Paweł wyraźnie mówi o Żydach, którzy zachowali swe moralne nastawienie dzięki przestrzeganiu prawa, że nie byli „grzesznikami z pogan" (Ga 2,15). Wśród pogan byli ἁμαρτωλοί (grzesznicy), ponieważ haniebnie oddawali się cudzołóstwu, zabijali niemowlęta w łonie matki i pozostawiali noworodki na śmierć, służyli bożkom na różne sposoby, ale ci, którzy byli "z natury Żydami", nie byli tak grzeszni od urodzenia. Rzeczywiście, wśród Izraelitów było wielu sprawiedliwych, a nie grzeszników; np. Zachariasz i Elżbieta, rodzice Jana Chrzciciela, nie byli takimi grzesznikami, ale "oboje byli sprawiedliwi przed Bogiem, bez zarzutu postępując zgodnie ze wszystkimi przykazaniami i ustawami Pana" (Łk 1,6). Symeon, który wziął Dziecię Chrystusa na ręce w świątyni, również był "sprawiedliwy i pobożny" (Łk 2,25). Oczywiście byli wśród nich grzesznicy, jak kobieta (prawdopodobnie nierządnica), która przyszła do domu faryzeusza, gdy Jezus tam odpoczywał, i umyła Mu nogi wonnościami i swoimi łzami (por. Łk 7,37), jednak większość z nich – grzesznikami nie była. Określenie "grzesznik" oznaczało pewien status w społeczeństwie, do którego prowadził wybór jawnego życia we wstydzie i lekceważeniu wszelkich praw moralnych.
Oczywiście to właśnie miał na myśli apostoł Paweł w swym pierwszym liście do Tymoteusza, zacytowanym na początku tego artykułu. Oczywiście Chrystus przyszedł, aby zbawić wszystkich, w tym sprawiedliwych i pobożnych, jak Zachariasz, Elżbieta i Symeon. Ale przyszedł także, aby zbawić grzeszników - oddających się pornografii, molestujących dzieci, seryjnych morderców i zbrodniarzy wojennych. Istotą wypowiedzi apostoła Pawła jest to, że nikt, bez względu na to, jak straszną ma przeszłość, bez względu na to, jak grzeszne są jego uczynki, nie utracił możliwości zbawienia, ponieważ Chrystus przelał swoją krew na odpuszczenie grzechów wszystkim, w tym też wielkim grzesznikom. Trzeba tylko pokutować i przyjść do Jezusa, aby otrzymać przebaczenie i rozpocząć nowe życie w Jego Cerkwi.
Apostoł Paweł uważał, że sam jest tego żywym dowodem. Był pierwszym spośród grzeszników, gorszym od nich wszystkich, ponieważ prześladował Kościół Boży. Wściekał się na lud Chrystusowy, bluźnił Bogu, złorzeczył Jego świętym i prześladował ich nawet na śmierć, gdziekolwiek ich znalazł. Wina Pawła była tak wielka, że uważał się za niegodnego noszenia chwalebnego tytułu apostoła (por. 1 Kor. 15,9), ale nawet on został ułaskawiony przez Boga. Dlatego też bez wątpienia Paweł głosił, że jeśli Chrystus zbawił jego, to zbawi wszystkich innych.
Analizując uważnie Nowy Testament i język liturgiczny Cerkwi, znajdujemy dwa leksykony. Jeden podkreśla świętość chrześcijanina. Chrześcijanie to "święci" (patrz: 1 Kor 1,2; Ef 1,1; Flp 1,1; Kol 1,2). Kiedyś w ogóle nie byli narodem, a teraz, poprzez chrzest, są „ludem Bożym” (1 P 2,10); rodem wybranym, królewskim kapłaństwem, narodem świętym (1 P 2,9). Zostali powołani, "aby byli nienagannymi i niewinnymi dziećmi Bożymi, bez zarzutu pośród narodu złego i przewrotnego, wśród którego świecicie jak światła na świecie" (Flp 2,15). Będą chodzić z Chrystusem w białych szatach, ponieważ są tego godni (por. Obj. 3,4). Język ten został zachowany w Liturgii: w anaforze Liturgii św. Bazylego Wielkiego wierni są nazywani "ludem wybranym, królewskim kapłaństwem, narodem świętym” albowiem Bóg „oczyścił nas w wodzie i uświęcił Duchem Świętym". Podczas każdej liturgii kapłan zaprasza wiernych do przystąpienia do świętej Czaszy słowami "Święte świętym" - tj. święte dary Ciała i Krwi Chrystusa – przeznaczone dla Jego świętego ludu, oczyszczonego przez chrzest i żyjącego zgodnie z wiarą. Jest to język świętości, oznaczający nasz sakramentalny status ochrzczonego ludu Bożego. Wyraża niesamowitą zmianę, jakiej dokonał w nas Chrystus, ale zachęca nas do patrzenia na tę przemianę nie z poczuciem samozadowolenia, ale z podziwem. Do tego języka przyjdą oglądający się wstecz, aby zobaczyć, jak daleko zaprowadził nas Chrystus i jak bardzo odróżnił nas od tego świata.
Istnieje jednak inny język - język niegodności i pokory. To słownictwo nie opisuje naszego zewnętrznego statusu sakramentalnego, ale wewnętrzny stan serca walczącego o uświęcenie i jego ciągłą walkę z pokusami i ciemnością. Ten wewnętrzny człowiek nie patrzy na świat, z którego zostaliśmy wyzwoleni, ale na Boga i linię mety, do której musimy dotrzeć. Nie patrzy on na to, jak daleko już zaszliśmy, ale jak daleka droga nas jeszcze czeka i zdaje sobie sprawę jak wiele walki czeka nas przed ostatecznym celem. Ciało i Duch nieustannie walczą ze sobą w sercu każdego człowieka, ponieważ grzeszne pożądliwości ciała wkraczają w duszę (por. 1 P 2,11). Pośród tej walki jasno rozpoznajemy nasze własne grzechy, nasze zepsucie, nasz upadły i bezbronny stan - i razem z apostołem Pawłem wołamy, że w naszym ciele nie ma nic dobrego (por. Rzym 7,18). Wyznajemy, że jesteśmy niegodnymi niewolnikami, pierwszymi spośród grzeszników. I takie wyznanie nie jest fałszywą skromnością, a jedynie jasnością umysłu, wnikliwym spojrzeniem i gotowością do zaakceptowania osądu naszego sumienia, które miażdży nas za nasze grzechy.
Potrzebujemy obu języków, aby osiągnąć duchową równowagę, uznając wspaniałość naszego sakramentalnego statusu i powołania, ale także słabość naszego śmiertelnego ciała, starającego się sprostać naszemu wywyższonemu statusowi.
Naturalnie, język niegodności dominuje w naszym życiu liturgicznym, ponieważ jest to język pokory, a bez pokory nie można kontynuować duchowej podróży. Jesteśmy rzeczywiście świętym ludem Bożym, Jego królewskim kapłaństwem, zbawionym, oczyszczonym, obmytym i uświęconym. Ale jesteśmy niegodnymi niewolnikami, dłużnikami Jego miłosierdzia, zawsze zagrożeni bolesnym upadkiem i wiecznie zależni od wspierającego Ducha Bożego.
Zanim przyszedłem do prawosławia, żyłem wśród tych, którzy nie zachowywali równowagi i nie posługiwali się obydwoma językami jednocześnie. Kiedy byłem zielonoświątkowcem, mogliśmy mówić tylko językiem uświęcenia i przywilejów. Byliśmy świętymi, uczono nas "Jak żyć jako syn Królewski" (tak brzmiał tytuł jednej z książek), przekonywano nas, że mamy prawo do zdrowia, zwycięstwa i bogactwa oraz, że możemy uzyskać odporność na cierpienie, ubóstwo i wszystko to, co stanowi zwykły los człowieka. Zaprzeczając tradycyjnemu słownictwu niegodności, rozwinęliśmy ducha pretensji i pychy, niezrozumienia i iluzji, co doprowadziło do utraty wewnętrznego życia duchowego i pokory. Z powodu tego braku równowagi wielu całkowicie odeszło od Chrystusa, inni popadli w cudzołóstwo, zarozumiałość, a większość nigdy nie była w stanie wyrwać się z duchowej niedojrzałości. Tak wysoka jest cena porzucenia języka niegodności i pokory!
Właśnie dlatego prawosławie zachowuje oba słowniki, utrzymując równowagę między naszym chwalebnym statusem sakramentalnym a naszym wewnętrznym zepsuciem i nieuchronnością walki. Tak, jesteśmy powołani do bycia świętymi, jak przypomina nam kapłan podczas każdej św. Liturgii. Ale jesteśmy także pierwszymi grzesznikami. To jest paradoks, w którym znajdujemy bezpieczeństwo i zbawienie.
o. Lawrence Farley (tłum. Justyna Pikutin)
za: pravoslavie.ru
fotografia: AleksaSrbin /orthphoto.net/
Czasem zapominamy, że słowo „grzesznik” (z gr. «ἁμαρτωλός» czyt. hamartolos) – dawniej oznaczało szczególną, najgorszą kategorię ludzi. Nie określało to wszystkich, ale tylko tych, którzy w oczywisty, publicznie znany i rażąco haniebny sposób zatracili swą moralną równowagę. Normalni ludzie nie byli ἁμαρτωλοί (grzesznikami), a apostoł Paweł wyraźnie mówi o Żydach, którzy zachowali swe moralne nastawienie dzięki przestrzeganiu prawa, że nie byli „grzesznikami z pogan" (Ga 2,15). Wśród pogan byli ἁμαρτωλοί (grzesznicy), ponieważ haniebnie oddawali się cudzołóstwu, zabijali niemowlęta w łonie matki i pozostawiali noworodki na śmierć, służyli bożkom na różne sposoby, ale ci, którzy byli "z natury Żydami", nie byli tak grzeszni od urodzenia. Rzeczywiście, wśród Izraelitów było wielu sprawiedliwych, a nie grzeszników; np. Zachariasz i Elżbieta, rodzice Jana Chrzciciela, nie byli takimi grzesznikami, ale "oboje byli sprawiedliwi przed Bogiem, bez zarzutu postępując zgodnie ze wszystkimi przykazaniami i ustawami Pana" (Łk 1,6). Symeon, który wziął Dziecię Chrystusa na ręce w świątyni, również był "sprawiedliwy i pobożny" (Łk 2,25). Oczywiście byli wśród nich grzesznicy, jak kobieta (prawdopodobnie nierządnica), która przyszła do domu faryzeusza, gdy Jezus tam odpoczywał, i umyła Mu nogi wonnościami i swoimi łzami (por. Łk 7,37), jednak większość z nich – grzesznikami nie była. Określenie "grzesznik" oznaczało pewien status w społeczeństwie, do którego prowadził wybór jawnego życia we wstydzie i lekceważeniu wszelkich praw moralnych.
Oczywiście to właśnie miał na myśli apostoł Paweł w swym pierwszym liście do Tymoteusza, zacytowanym na początku tego artykułu. Oczywiście Chrystus przyszedł, aby zbawić wszystkich, w tym sprawiedliwych i pobożnych, jak Zachariasz, Elżbieta i Symeon. Ale przyszedł także, aby zbawić grzeszników - oddających się pornografii, molestujących dzieci, seryjnych morderców i zbrodniarzy wojennych. Istotą wypowiedzi apostoła Pawła jest to, że nikt, bez względu na to, jak straszną ma przeszłość, bez względu na to, jak grzeszne są jego uczynki, nie utracił możliwości zbawienia, ponieważ Chrystus przelał swoją krew na odpuszczenie grzechów wszystkim, w tym też wielkim grzesznikom. Trzeba tylko pokutować i przyjść do Jezusa, aby otrzymać przebaczenie i rozpocząć nowe życie w Jego Cerkwi.
Apostoł Paweł uważał, że sam jest tego żywym dowodem. Był pierwszym spośród grzeszników, gorszym od nich wszystkich, ponieważ prześladował Kościół Boży. Wściekał się na lud Chrystusowy, bluźnił Bogu, złorzeczył Jego świętym i prześladował ich nawet na śmierć, gdziekolwiek ich znalazł. Wina Pawła była tak wielka, że uważał się za niegodnego noszenia chwalebnego tytułu apostoła (por. 1 Kor. 15,9), ale nawet on został ułaskawiony przez Boga. Dlatego też bez wątpienia Paweł głosił, że jeśli Chrystus zbawił jego, to zbawi wszystkich innych.
Analizując uważnie Nowy Testament i język liturgiczny Cerkwi, znajdujemy dwa leksykony. Jeden podkreśla świętość chrześcijanina. Chrześcijanie to "święci" (patrz: 1 Kor 1,2; Ef 1,1; Flp 1,1; Kol 1,2). Kiedyś w ogóle nie byli narodem, a teraz, poprzez chrzest, są „ludem Bożym” (1 P 2,10); rodem wybranym, królewskim kapłaństwem, narodem świętym (1 P 2,9). Zostali powołani, "aby byli nienagannymi i niewinnymi dziećmi Bożymi, bez zarzutu pośród narodu złego i przewrotnego, wśród którego świecicie jak światła na świecie" (Flp 2,15). Będą chodzić z Chrystusem w białych szatach, ponieważ są tego godni (por. Obj. 3,4). Język ten został zachowany w Liturgii: w anaforze Liturgii św. Bazylego Wielkiego wierni są nazywani "ludem wybranym, królewskim kapłaństwem, narodem świętym” albowiem Bóg „oczyścił nas w wodzie i uświęcił Duchem Świętym". Podczas każdej liturgii kapłan zaprasza wiernych do przystąpienia do świętej Czaszy słowami "Święte świętym" - tj. święte dary Ciała i Krwi Chrystusa – przeznaczone dla Jego świętego ludu, oczyszczonego przez chrzest i żyjącego zgodnie z wiarą. Jest to język świętości, oznaczający nasz sakramentalny status ochrzczonego ludu Bożego. Wyraża niesamowitą zmianę, jakiej dokonał w nas Chrystus, ale zachęca nas do patrzenia na tę przemianę nie z poczuciem samozadowolenia, ale z podziwem. Do tego języka przyjdą oglądający się wstecz, aby zobaczyć, jak daleko zaprowadził nas Chrystus i jak bardzo odróżnił nas od tego świata.
Istnieje jednak inny język - język niegodności i pokory. To słownictwo nie opisuje naszego zewnętrznego statusu sakramentalnego, ale wewnętrzny stan serca walczącego o uświęcenie i jego ciągłą walkę z pokusami i ciemnością. Ten wewnętrzny człowiek nie patrzy na świat, z którego zostaliśmy wyzwoleni, ale na Boga i linię mety, do której musimy dotrzeć. Nie patrzy on na to, jak daleko już zaszliśmy, ale jak daleka droga nas jeszcze czeka i zdaje sobie sprawę jak wiele walki czeka nas przed ostatecznym celem. Ciało i Duch nieustannie walczą ze sobą w sercu każdego człowieka, ponieważ grzeszne pożądliwości ciała wkraczają w duszę (por. 1 P 2,11). Pośród tej walki jasno rozpoznajemy nasze własne grzechy, nasze zepsucie, nasz upadły i bezbronny stan - i razem z apostołem Pawłem wołamy, że w naszym ciele nie ma nic dobrego (por. Rzym 7,18). Wyznajemy, że jesteśmy niegodnymi niewolnikami, pierwszymi spośród grzeszników. I takie wyznanie nie jest fałszywą skromnością, a jedynie jasnością umysłu, wnikliwym spojrzeniem i gotowością do zaakceptowania osądu naszego sumienia, które miażdży nas za nasze grzechy.
Potrzebujemy obu języków, aby osiągnąć duchową równowagę, uznając wspaniałość naszego sakramentalnego statusu i powołania, ale także słabość naszego śmiertelnego ciała, starającego się sprostać naszemu wywyższonemu statusowi.
Naturalnie, język niegodności dominuje w naszym życiu liturgicznym, ponieważ jest to język pokory, a bez pokory nie można kontynuować duchowej podróży. Jesteśmy rzeczywiście świętym ludem Bożym, Jego królewskim kapłaństwem, zbawionym, oczyszczonym, obmytym i uświęconym. Ale jesteśmy niegodnymi niewolnikami, dłużnikami Jego miłosierdzia, zawsze zagrożeni bolesnym upadkiem i wiecznie zależni od wspierającego Ducha Bożego.
Zanim przyszedłem do prawosławia, żyłem wśród tych, którzy nie zachowywali równowagi i nie posługiwali się obydwoma językami jednocześnie. Kiedy byłem zielonoświątkowcem, mogliśmy mówić tylko językiem uświęcenia i przywilejów. Byliśmy świętymi, uczono nas "Jak żyć jako syn Królewski" (tak brzmiał tytuł jednej z książek), przekonywano nas, że mamy prawo do zdrowia, zwycięstwa i bogactwa oraz, że możemy uzyskać odporność na cierpienie, ubóstwo i wszystko to, co stanowi zwykły los człowieka. Zaprzeczając tradycyjnemu słownictwu niegodności, rozwinęliśmy ducha pretensji i pychy, niezrozumienia i iluzji, co doprowadziło do utraty wewnętrznego życia duchowego i pokory. Z powodu tego braku równowagi wielu całkowicie odeszło od Chrystusa, inni popadli w cudzołóstwo, zarozumiałość, a większość nigdy nie była w stanie wyrwać się z duchowej niedojrzałości. Tak wysoka jest cena porzucenia języka niegodności i pokory!
Właśnie dlatego prawosławie zachowuje oba słowniki, utrzymując równowagę między naszym chwalebnym statusem sakramentalnym a naszym wewnętrznym zepsuciem i nieuchronnością walki. Tak, jesteśmy powołani do bycia świętymi, jak przypomina nam kapłan podczas każdej św. Liturgii. Ale jesteśmy także pierwszymi grzesznikami. To jest paradoks, w którym znajdujemy bezpieczeństwo i zbawienie.
o. Lawrence Farley (tłum. Justyna Pikutin)
za: pravoslavie.ru
fotografia: AleksaSrbin /orthphoto.net/