publicystyka: Siła twojego słowa
kuchnia muzyka sklep ogłoszenia wydarzenia fotogalerie

Siła twojego słowa

Gabriel Szymczak, 27 grudnia 2024

Na początku było Słowo i Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Przez Nie wszystko się stało i bez Niego nic się nie stało z tego, co powstało. W Nim było życie.
(J 1, 1-4)

Słowo - dla nas coś niematerialnego; to zaledwie zestaw dźwięków lub liter, symbol, o którym sami niekiedy mówimy: „przecież to tylko słowa...”. Jednak według niektórych źródeł dla dawnych Semitów było ono wręcz realnym bytem, gdyż wypowiedziane – powodowało fizyczne skutki w otaczającej je rzeczywistości.

Bóg stworzył większość świata właśnie swoim słowem. Bez słowa powstały jedynie niebiosa i ziemia, lecz jak mówi Księga Rodzaju - Ziemia zaś była bezładem i pustkowiem: ciemność była nad powierzchnią bezmiaru wód, a Duch Boży unosił się nad wodami (Rdz 1, 2). Wtedy Bóg wypowiedział słowo – i stały się kolejno światłość, niebo, suchy ląd, morza, rośliny, ciała niebieskie, zwierzęta. A wreszcie rzekł Bóg: «Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam. Niech panuje nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym, nad bydłem, nad ziemią i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi!» Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył (Rdz 1, 26-27).

Słowo Boga ma moc twórczą. Bóg mówi i rzeczy się dzieją. Mowa Boga jest nie tylko pełna mocy, lecz także życiodajna: Bóg przemawia i pojawia się życie (S. Held).

Również słowem Bóg błogosławił ludziom, mówiąc do nich (Rdz 1, 28) - by zaludnili ziemię, by korzystali ze wszystkiego, co przez Niego zostało stworzone. Pierwszym zaś zadaniem, które Bóg powierzył człowiekowi, było nadanie nazw stworzeniu. A nazwa – to przecież słowo, które trzeba wypowiedzieć.

Wedle Rasziego [rabbi Solomon ben Icchak, 1040-1105, jeden z najwybitniejszych komentatorów Biblii i Talmudu] mowa jest nie tylko fundamentalna dla tego, kim jesteśmy jako istoty ludzkie – jest także podstawą naszej wyjątkowości. Żydowska tradycja twierdzi, że spośród boskich stworzeń tylko człowiek posiada dar mowy. Stworzeni na Boskie podobieństwo i obdarzeni błogosławieństwem mowy jesteśmy wezwani do tego, by używać języka tak, jak czyni to Bóg – by dawać życie i obdarzać błogosławieństwem (S. Held).

Wiemy, że słowa mają swe znaczenie i swoją wagę. Gdy nam na kimś lub na czymś zależy, dążymy do maksymalnej precyzji wypowiedzi, by być dobrze zrozumianym, by samemu nie wypaczyć własnych intencji. Słowami wyrażamy emocje – sam gest uniesionej ręki, symbolizujący zwycięstwo, niekiedy nie wystarczy, wzmacniamy go słowem, choćby krótkim „YES!”. Gdy jesteśmy zdenerwowani, zdarza nam się zakląć, czasem szpetnie. Jeśli zrobiliśmy komuś przykrość, kwiatom towarzyszy „przepraszam”. A kiedy idziemy do spowiedzi, najczęściej zwieszamy głowę, ale to słowami musimy wyznać, co nas duchowo boli...

Mowa może być życiodajna i zbawcza, lecz równie łatwo może być śmiercionośna i niszczycielska. Fizyczna przemoc może zranić nasze ciało, ale słowa mogą nas zabić.
„Śmierć i życie są w mocy języka” - mówi Miszlej (Księga Przysłów 18, 21). Zdaniem jednego z mędrców Talmudu werset ten poucza nas o szkodzie, jaką mogą wyrządzić pogardliwe słowa. Rabbi Chama ben Chanina zauważa, że w rzeczywistości język jest bardzo podobny do ręki. I jedno, i drugie może zabijać. Rabbi Chama idzie nawet dalej: w gruncie rzeczy język jest bardziej śmiercionośny niż ręka, ponieważ ręka może zabić tylko znajdujących się w pobliżu, język zaś może uśmiercić nawet na odległość
(S. Held).

Dzisiaj odległość fizyczna między ludźmi dzisiaj praktycznie nie istnieje; jesteś online - jesteś w zasięgu wszystkich, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Gdy sięgasz po komórkę, gdy zaglądasz do portali społecznościowych - wystawiasz się na kontakt z otoczeniem i nie dzieli cię od innych żaden dystans. Jest to błogosławieństwo, ale i przekleństwo, jeśli z jakiegoś powodu staniesz się czyimś wrogiem. Jakże wielką mamy dziś swobodę w uprzykrzaniu życia innym swoimi komentarzami - im mocniejszymi, tym lepiej; jak swobodnie i okrutnie możemy ranić innych, samemu czując się bezpiecznie ukryci za anonimowym kontem...

Tymczasem werset poprzedzający wyżej wspomniane słowa Śmierć i życie są w mocy języka mówi: Z owoców ust człowieka nasyca się żywot jego; plonem warg swoich się nasyca (Prz 18. 20).

Sens tych słów wydaje się jasny: słowa, które wypowiadamy, wywierają na nas ogromny wpływ. To, jak używamy języka, jest sprawą życia i śmierci dla nas samych. „Śmierć i życie są w mocy języka” znaczy zatem, że „ludzie doświadczą [życia lub śmierci] w zależności od natury słów, których używają”. Człowiek, który często źle mówi o (i do) innych, w nieunikniony sposób umniejsza samego siebie. Mówiąc o kimś złośliwie, twierdzi rabbi Chama, odbieramy mu życie. Ale w pewnym głębokim sensie, twierdzi Księga Miszlej, odbieramy je również sobie.
Być może to jedna z najbardziej fundamentalnych prawd o relacjach międzyludzkich: kiedy poniżamy innych, z konieczności poniżamy również siebie; kiedy naruszamy czyjąś godność, naruszamy i kalamy także własną
(S. Held).

Słowo jest mieczem obosiecznym – nigdy nie rani tylko tego, kto jest naszym celem. Każde nim uderzenie w drugiego człowieka, choćby był nam obcy, odmienny czy daleki od naszego światopoglądu, zostawia ślad w nas samych. Ślad, którego może my sami nie dostrzegamy; ranę, której może nie czujemy – ale ona jest. To szczelina, przez którą powoli wsącza się jad pogardy, poczucia wyższości, nienawiści. Może się nam wydawać – możemy mieć nawet pewność - że mamy rację, że to ten inny myli się czy grzeszy, jeśli jednak przez nasze serce przemknie choć cień radości z mocnego, odrzucającego słowa, to nie czynimy tego dla prawdy, nie jesteśmy jej świadkami, lecz zaczynamy ulegać złu.

Jeśli ktoś w słowie się nie potknie, to ten jest mężem doskonałym, mogącym utrzymać na wodzy całe ciało. Język jest małą cząstką, a wielce się chełpi. Oto, jak mały ogień wielkie rzeczy zapala. Języka nikt z ludzi nie zdoła opanować, niepohamowane to zło, pełne śmiercionośnego jadu. Nim błogosławimy Pana i Ojca, i nim przeklinamy ludzi, którzy stali się na podobieństwo Boga. Z tych samych ust wychodzi błogosławieństwo i przekleństwo. Nie należy, bracia moi umiłowani, aby tak to się działo (Jk 3, 1-10).

Chrześcijanie nie są nadludźmi, pozbawionymi pokus i słabości. Chrześcijaństwo nie jest trwaniem w izolowanej od świata, homogenicznej i idealnej wspólnocie. Nigdy zresztą takie nie było. Widać to w listach apostołów do Kościołów lokalnych, które musieli niekiedy napominać i wzywać do opamiętania. Chrześcijanie też są tylko ludźmi, podatnymi na uleganie emocjom, mającymi swoje ambicje, godność, może nawet poczucie wyjątkowości i wybrania. Naszym Mistrzem jest co prawda Izajaszowy Sługa Cierpiący, Który nie złamie trzciny nadłamanej – ale Który równocześnie potrafił ostro zganić faryzeuszy i uczonych w Piśmie, i wypędzić biczem kupców ze świątyni, z dziedzińca pogan – jedynego miejsca dostępnego dla nie-żydów (w sensie religijnym), do którego mogli wejść ci, którzy pragnęli poznawać Jedynego Boga. Czy więc to nie stanowi dla nas pewnego wzoru działania i nie usprawiedliwia mocnych słów i misjonarskiego zapędu w udowadnianiu innym ich błędów czy grzechów?

Apostoł Piotr ostrzega nas jednak: nie oddawajcie złem za zło ani obelgą za obelgę. Przeciwnie, błogosławcie, gdyż wiecie, że do tego zostaliście powołani, abyście odziedziczyli błogosławieństwo (1 P 3, 9).

Nie mamy być jak otaczający nas świat, o którym mówimy, że jest zły. Nadal w nim żyjąc, mamy upodabniać się do Stwórcy, mamy podążać drogą ku przebóstwieniu. Mamy stawać się Bogu podobni. A On jest przecież Miłością, która nie chce, by ktokolwiek zaginął.

Czasem to trudne, by nie okazywać (nawet śladowej) wyższości, dumy czy radości z tego, że jest się „lepszym”. Czasem korci, by z zapałem nawracać innych, jak najszybciej, jak najostrzej. By twardymi słowami udowadniać im, że się mylą, że grzeszą, że wierzą niewłaściwie. Ale najczęściej to droga donikąd, by nie powiedzieć – potencjalnie rujnująca Boski plan. Nie pomogę Bogu, nie szanując i obrażając innych. Nie pomogę Mu, usiłując innych na siłę zmienić tak, by szybko pasowali do wzorca. Przymus, siła, ostre słowo, generalizacja najczęściej odrzucają. To atak, nie zachęta do przyjścia. Przypomnijmy sobie – Filip mówi Natanaelowi, że oto znalazł Mesjasza, Jezusa z Nazaretu. Natanael wątpi, by z Nazaretu w ogóle mogło pochodzić coś dobrego, w domyśle – a tym bardziej Mesjasz. Filip go nie gani, ale zachęca – przyjdź i zobacz (J 1, 46). Przyjdź, zobacz, posłuchaj - i sam się przekonaj. Kluczem jest „przyjdź”.

Niekiedy (a może najczęściej?) Bóg przyzywa do siebie człowieka poprzez innych ludzi. To, jacy oni są, jak żyją, co i jak mówią - zaciekawia, pociąga, zachęca do przyjścia i zobaczenia czegoś więcej. Do przekonania się, dlaczego właśnie tacy są - i czy jest w tym coś dla poszukującego. Zapewne z takich pobudek ludzie przychodzili do Jezusa, a potem także do rodzącego się Kościoła, w którym odkrywali wspólnotę ludzi połączonych wiarą, nadzieją i miłością, która ich odróżniała od innych. I to doświadczenie poszukujących zatrzymywało.

Do jednej z takich wspólnot – efeskiej - apostoł Paweł pisał zdecydowanie: Żadne zgniłe słowo niech nie wychodzi z ust waszych, ale tylko dobre, ku budowaniu wiary i aby obdarzało [ono] słuchających łaską (Ef 4, 29). Świadectwo wiary, świadectwo o Bogu, jest świadectwem o dobru, o przebaczeniu i miłości, nawet jeśli samemu od innych doświadcza się niechęci czy jest się przez nich obrażanym. „Nadstawić drugi policzek” nie oznacza wszak, aby milczeć i dać się sponiewierać, ale działać nie tak, jak oponent, nie odpłacać złem za zło, agresją za agresję, szyderstwem za szyderstwo. Inaczej nie ma żadnej różnicy między nami a światem bez Boga, by nie powiedzieć, że niekiedy możemy być nawet gorsi niż ten świat. Brak wiary wcale bowiem nie równa się temu, iż człowiek jest złem wcielonym; o wielu niewierzących można powiedzieć, że w swoim życiu w pełni realizują słowa Ewangelii o miłości bliźniego, a jedyne, czego im brakuje, to wiary w istnienie i działanie Boga. Jeśli zaś my wierzymy, a czynimy zło, to czy nasza wiara jest prawdziwa?

Co więc powinno nas odróżniać?

Pana zaś Boga uświęćcie w sercach waszych, zawsze gotowi do odpowiedzi każdemu, kto zażąda od was słowa o nadziei, która jest w was. Ale z łagodnością i bojaźnią, mając czyste sumienie, aby w tym, o co was oskarżają jak złoczyńców, zawstydzeni zostali ci, którzy zniesławiają wasze dobre życie w Chrystusie. Czyńcie to z łagodnością i szacunkiem (1 P 3, 15-16).

Nie znam serca drugiego człowieka. Nie wiem, co naprawdę kryje się za jego słowami i czynami. Być może jakich krzywd doznał albo jakie były drogi jego życia, że wydaje się być przeciwnikiem – Boga, Kościoła, innych ludzi, moim. Czy jednak naprawdę nim jest? Czy to tylko przykrywka dla jego bólu, lęku, samotności, lekarstwo na poradzenie sobie z zagubieniem czy odrzuceniem…? A jeśli ten człowiek stoi na krawędzi i ostre słowo zepchnie go z niej w przepaść? Ja tego nie wiem. Bóg wie. I tak długo, jak moje poznanie drugiego nie jest równe Bożemu (a przecież nigdy nie będzie!), nie wolno mi go upokarzać, odczłowieczać, uznawać za gorszego czy godnego wiecznego potępienia.

Do nauczycieli Izraela, gdy przyprowadzili do Jezusa kobietę pochwyconą na cudzołóstwie i zażądali od Niego potwierdzenia zgodnego z Prawem wyroku śmierci dla niej, On - pisząc na ziemi słowa - rzekł: Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień (J 8, 7). Żaden z nich nie podniósł kamienia i nie rzucił nim w kobietę, choć jej wina i należna kara były oczywiste. Jedna z interpretacji mówi, że pisane przez Jezusa słowa były grzechami każdego z obecnych – każdy mógł zobaczyć zapisany na ziemi swój własny grzech. Wszyscy odeszli, bo niczyje serce nie było czyste, bo nikt nie był bez winy...

Nikt z nas nie jest bez winy. Wszyscy popełniamy błędy, wszyscy grzeszymy. Jesteśmy odpowiedzialni za swoje życie, za swoje czyny, myśli i słowa; wiemy to, a mimo wszystko upadamy. Jako chrześcijanie ponosimy też odpowiedzialność za to, co i jak świadczymy o Bogu – ludzie widzą Go takim, jakimi widzą nas. Jakimi nas słyszą, jakimi czytają. Każde zachowanie, każdy gest - i każde słowo - mają znaczenie.

Jeśli ktoś uważa siebie za człowieka religijnego, nie kiełznając języka swego, ale zwodząc serce swoje, to tego religijność jest próżna (Jk, 1, 26).

Słowo może pomóc. Słowo może dać nadzieję. Słowo może dać życie – ale może też zabić. Ono ma swoją siłę, która bierze się z nas, z naszych intencji, z serca – i ze świadomości, że sami nie jesteśmy doskonali przed Bogiem. Łagodność, współczucie, zachęta bywają skuteczniejsze od gromu, reprymendy i odrzucenia. Towarzyszenie, po prostu bycie przy kimś, kto ma trudny czas, kto się pogubił, może nawet bardzo, mogą więcej niż potępienie. A gdy towarzyszymy, fizycznie lub tylko duchowo, to zawsze z modlitwą, bo jej słowo i nas trzyma w ryzach.

Wspomnij, Panie, wszystkich przyzywających Twoje Imię w prawdzie, wspomnij wszystkich pragnących dla nas dobra lub zła, wszyscy bowiem jesteśmy ludźmi i marnością jest każdy człowiek.
(Psałterz Liturgiczny, modlitwa po 6. katyzmie)

Dostaliśmy od Boga naprawdę wielki dar. Mowa jest bezcenna, a słowa stanowią materiał, z którego zarówno Bóg, jak i my budujemy rzeczy najważniejsze. Mówiąc, za każdym razem stwarzamy światy, które jest nam przeznaczone zamieszkiwać (S. Held).

Czy więc sam chciałbym zamieszkiwać świat, który tworzę swoim słowem?

Gabriel Szymczak

***

Cytowane słowa Shaia Helda pochodzą z tomu II „Serca Tory” (rozdział Mecora II. Słowa życiodajne. Słowa śmiercionośne), wyd. ŻIH 2023

fotografia: jarek /orthphoto.net/