Zostań przyjacielem cerkiew.pl
Każdy musi Go sam spotkać, jak ja Go spotkałem...
Gabriel Szymczak, 01 grudnia 2024
Fragmenty tekstu zapisane kursywą pochodzą z powieści Jana Dobraczyńskiego „Listy Nikodema” (Instytut Wydawniczy PAX, 2001)
Jedna ze szczególnie bliskich mi postaci z Ewangelii to Nikodem, faryzeusz i członek Sanhedrynu. Ten, który nocą spotkał się z Jezusem i któremu Jezus kazał narodzić się powtórnie. Potajemny uczeń Mistrza z Nazaretu, który wspólnie z Józefem z Arymatei pochował ciało Jezusa. Nazwany sprawiedliwym i uznany za świętego.
Na kartach Ewangelii występuje tylko u św. Jana, który szerzej opisał dwa wydarzenia z jego udziałem – nocne spotkanie z Jezusem oraz obronę Jezusa, gdy Sanhedryn chciał wydać wyrok śmierci bez dokonania nad Nim sądu i wysłuchania Go. Nikodem, przeciwstawiając się temu, powiedział: "Czy prawo nasze potępia człowieka, zanim go wpierw przesłucha i zbada, co czyni?" (J 7, 49-52). Choć inni członkowie rady usiłowali go zdyskredytować, mówiąc: "Czy i ty jesteś z Galilei? Zbadaj, zobacz, że żaden prorok nie powstaje z Galilei", jednak po jego proteście nie podjęli wtedy ostatecznej decyzji co do Jezusa. Trzecia wzmianka o Nikodemie dotyczy jego udziału w złożeniu Jezusa do grobu i przyniesienia przez niego 100 miar (ok. 30 kg) mirry do namaszczenia ciała Ukrzyżowanego.
Postać Nikodema jest niezwykła – to człowiek wykształcony, możny, o wysokiej pozycji w swej społeczności. Trzeba było być kimś, by zostać członkiem Sanhedrynu - Wielkiej Rady, która skupiała zaledwie 71 mężczyzn i od czasu przejścia Judei pod administrację Rzymu była wspólnie z arcykapłanem najwyższym autorytetem religijnym i prawnym w kraju.
Nikodem powinien więc być spełniony jako pobożny Żyd i uczony w Piśmie. Ale on wydaje się nadal głodny wiedzy i doświadczenia, nadal poszukuje. To dlatego udaje się do Jezusa i toczy z Nim rozmowę. Wysoki pozycją spotyka się ze zwykłym Cieślą z Nazaretu… Ten, który całe dotychczasowe życie spędził na poznawaniu Boga z kart Pisma i wykładaniu nauki o Nim innym, spotyka się z Kimś, Kto pochodzi z ludu, Kto wydaje się nie mieć głębokiej wiedzy teologicznej i głosi swój przekaz na ulicach i placach miast i wsi Izraela - jak wielu innych, domorosłych kaznodziejów, którym jednak nikt nie poświęcał aż tyle i aż takiej uwagi. Coś w tym Człowieku i w wieściach o Nim Nikodema zaciekawiło i poruszyło na tyle mocno, że podjął ryzyko spotkania. Ostrożnego, bo nocnego, ale jednak.
Jest w serialu „The Chosen” scena pomiędzy Nikodemem a jego żoną, tuż po nieudanej próbie wypędzenia przez niego demonów, które zawładnęły Marią Magdaleną. Przygotowując się do spotkania z ludźmi, którzy przybędą, aby posłuchać go jako uznanego nauczyciela, Nikodem targany jest wątpliwościami i pytaniami o to, co i dlaczego się stało. Strofowany przez żonę, że traci czas, mówi do niej:
- Podejdź. Podejdź, proszę. Powiedz… Co widzisz w lustrze?
- To tanie szkło… Ledwo w nim widać…
- Czasem zastanawiam się, czy to, co wiemy o Adonai [Bogu] dzięki Prawu, nie jest podobnie niewyraźne… A jeśli nie widzimy pełnego obrazu? A jeśli On jest piękniejszy i bardziej zadziwiający, niż myślimy?
W tym dialogu brzmi echo 1. listu św. Pawła do Koryntian - „Albowiem teraz widzimy jak w zwierciadle, zgadując, wówczas – twarzą w twarz. Teraz poznaję częściowo, a wówczas poznam tak, jak zostałem poznany” (1 Kor 13, 12). To bardzo pasuje do człowieka, który czuje wewnętrzny niepokój, jakiś rodzaj duchowego niespełnienia, i wciąż jest na ścieżce poszukiwania.
Życie pobożnego Żyda było mocno poukładane. Miał przestrzegać 613 przykazań regulujących praktycznie każdą sferę jego życia – było to 248 nakazów i 365 zakazów, mających pozwolić mu pozostawać czystym przed Bogiem i trwać we wspólnocie wyznawców. Tu nie było miejsca na zwątpienie czy sprzeciw – każda próba byłaby bluźnierstwem przeciwko Temu, który naród Izraela wybrał jako swój.
Nikodem wydaje się jednak czuć, że to nie jest wszystko. Że jest coś jeszcze, co przekracza literę Prawa i obyczaju, a dotyczy serca i ducha. Dotyczy łączności z Bogiem, która niegdyś odróżniała lud Izraela od innych, a która gdzieś po drodze uległa zagubieniu - czy też może raczej skostnieniu - i z żywej relacji zamieniła się w zimny rytuał. Lud, pierwotnie pełen miłości i żaru wobec Stwórcy, stał się taki sam, jak jego pogańskie otoczenie...
Ja wierzę, że Najwyższy czynił niegdyś rzeczy cudowne. Ale dziś wszystko stało się zupełnie zwyczajne… […] Świat, który mnie otacza, jest daleki od cudowności. Wiem, co w nim rządzi: złość, nienawiść, duma, pycha, namiętność… Aby ten świat zwyciężyć, trzeba być bardziej złym, bardziej nienawidzącym, dumnym i namiętnym niż wszyscy inni. (List I)
W takim świecie pojawił się Jezus. Ewangelie mówią, iż nauczał On z mocą, że ludzie „zdumiewali się Jego nauczaniem. Nauczał bowiem ich jako władzę mający, a nie jak znawcy Ksiąg” (Mk 1, 22). Jego słowa „słyszeliście, że powiedziano… Ja zaś mówię wam...” przypominają, co jest sednem relacji z Bogiem i z bliźnim, że to miłość i miłosierdzie są ofiarą miłą Bogu, a nie całopalenia, czyste ręce i naczynia. W Jego słowach i czynach jest Boska siła, przyciągająca do Niego tłumy i jednocześnie rozpalająca niechęć, a potem wręcz nienawiść tych, którzy siebie uznawali za prawowitych i jedynych nauczycieli Izraela, i których autorytet został nadszarpnięty.
Nikodem jednak wydaje się inny. Jakby nie czuł ryzyka, jakby się nie bał, że coś straci. Jego duchowa ciekawość bierze górę nad zagrożeniem, chce sam przekonać się, kim jest Jezus.
Gdy się chce coś odkryć naprawdę, trzeba porzucić postawę człowieka patrzącego z oddali; gdy się chce kogoś poznać, trzeba stawiać stopy w jego ślady, nie wtedy, gdy je słońce wygładzi, ale wtedy, gdy ślad jest głęboki i pełen podeszłego wodą śniegu. (List XI)
Będąc rabbim, nauczycielem, Nikodem pozostawał pokorny wobec Bożej wielkości i majestatu, wobec niepełnej Bożej poznawalności. Dla ludzi autorytet, przed Bogiem – zaledwie uczeń, jak student szkoły rabinicznej wpatrujący się w swego mistrza i pragnący dostrzec i zrozumieć każdy jego znak i przekaz. Wydaje się, że nie ma w Nikodemie dumy z własnych osiągnięć, pozycji, sukcesu; nie ma zadufania i przekonania o pełni własnej mądrości. Jest głód poznania i pewność, że Bóg przewyższa wszystko, co już doświadczone i zrozumiane, i że życie człowieka wiary jest nieustannym odkrywaniem Jego wspaniałości.
Jest Nikodem jednocześnie tak bardzo ludzki, tak bardzo taki, jak my. Kiedy słyszy słowa Jezusa „Jeśli się ktoś nie narodzi z wysokości, nie może zobaczyć Królestwa Bożego”, odpowiada: „Jak może narodzić się człowiek, będąc stary? Czy mógłby powtórnie wejść do łona matki swej i narodzić się?”. To takie przyziemne, takie racjonalne. To przyłożenie naszej ludzkiej, naznaczonej fizycznością miary do czegoś, co duchowe, co Boskie.
Wciąż nie rozumiałem, o czym On mówił, i nie wiem, czy jest ktoś, kto by Go pojął. Jego myśl przerasta słowa… Mówi jak mędrzec lub jak szaleniec… Narodzić się na nowo? Jak? Czy to znaczy, że trzeba coś poznać? Zrozumieć? Odkryć? O czym On mówi? (List III)
Kiedy Mu się mówi, że [Jego słowa] są niezrozumiałe, patrzy tylko w oczy, uśmiecha się, jakby powiadał: „Nie rozumiesz? Kiedyś będziesz rozumiał!” […] On chce, aby człowiek szedł od odkrycia do odkrycia, aby sam wyjaśniał sobie wszystkie tajemnice. On nie uzbraja przed życiem. Rzuca niezrozumiałe słowa, które nie wiadomo jak i kiedy odkryją swój sens. (List XXI)
Poznawanie Boga jest właśnie poznawaniem, a nie poznaniem. Jest ciągłym procesem, pozbawionym końca, a nie zamkniętym wydarzeniem. Bóg stale, każdego dnia, odkrywa nam, jaki jest i nawet jeśli poznajemy Go już od lat, potrafi zaskoczyć – swą mocą, miłosierdziem, wszechwiedzą, wyprowadzeniem nas z sytuacji wydawałoby się kompletnie bez wyjścia. I czyni to niekiedy wcale o to nieproszony, jakby dla samego okazania swej potęgi i miłości do nas. Bo nikt z nas, nigdy, nie jest pozostawiony samemu sobie.
Nie zawsze potrafimy to dostrzec i przypisujemy coś przypadkowi czy zbiegowi okoliczności. Może wręcz nie chcemy przyjąć do wiadomości, że to On. Bądź przestraszeni dziwacznością tego, na jawi się nam jako wskazówka, odrzucamy to jako niedorzeczne.
Jezus w swej rozmowie z Nikodemem nawiązuje do buntu ludu Izraela przeciw Bogu i Mojżeszowi, opisanego w Księdze Liczb 21, 4-9. Zmęczeni wędrówką i narzekający na brak wody i pożywienia ludzie zaczęli szemrać i tęsknić za Egiptem. Bóg zesłał na nich karę w postaci jadowitych węży, ale jednocześnie nakazał Mojżeszowi wykonać i zawiesić na palu miedzianego węża. Ukąszony, który nań spojrzał, nie umierał. Ktoś kiedyś napisał, że to wcale nie był łatwy ratunek – wymagał bowiem zwrócenia wzroku w górę, a przecież niebezpieczeństwo pełzało pod nogami, po ziemi. Naturalnym było patrzenie w dół, by uniknąć kolejnych ukąszeń. Patrzenie w górę wydawało się pozbawiać człowieka kontroli nad zagrożeniem i szansy na jakąkolwiek reakcję. Tymczasem życie wygrywał ten, kto zaufał – słowom Mojżesza, a tak naprawdę samego Boga – i kto potrafił otworzyć się na zupełnie nowe, przeczące dotychczasowym doświadczenie.
Kto chce przyjąć Jego naukę, musi się ubrać w nową zupełnie simlah [szatę]. Żadne łaty nie wystarczą: młode wino rozerwie zetlały bukłak. Trzeba zmienić sposób myślenia, sposób patrzenia na świat, trzeba zacząć nazywać rozsądkiem coś, co się nam wydaje szaleństwem. Nie wiem, po co za Nim idę, na co czekam. Ten nowy bukłak to na pewno to samo, co narodzenie się po raz drugi, o którym mówił wtedy w nocy. Lecz człowiek nie zrzuca swojej skóry jak wąż. Człowiek musi pozostać sobą. Tak gruntownie człowieka nie zmieni ani groźba, ani wezwanie. Mnie się ciągle wydaje, że On za dużo żąda. (List VI)
Rzeczywiście, nie można kazać człowiekowi się zmienić. Jeśli sam tego nie chce - nie pójdzie nową drogą, nie zacznie patrzeć inaczej. Tu nie chodzi o dostosowanie się do prawa, do nakazu; tu chodzi o inne nastawienie wewnętrzne, o wyczulenie na Boską rzeczywistość, istniejącą już w tym świecie. O czujność wobec przejawów Jego obecności i działania, i prowadzenia nas przez Niego. Jeśli jestem na to otwarty, jeśli potrafię to dostrzec, a choćby przyznać, że coś nie jest (tylko) moje, że dotknęła mnie jakaś Jego interwencja, łaska – wtedy zanika bariera między tym, co z tego świata, a tym, co Boskie. Wszystko staje się jednym - jednym światem, w którym żyje i działa Bóg. Nie ma przepaści między dniem świętym a resztą tygodnia; nie ma różnych rzeczywistości przed i za drzwiami cerkwi. Życie jest jednością - jednością, która płynie w Bogu i jako taka jest pełnią.
Nie ma gotowego przepisu, jednej recepty, jak to zrobić. I chyba nie wystarczy też tylko własne pragnienie tego innego sposobu patrzenia na świat i pogoń za nim. Jest w tej zmianie Boża łaska, dana według Jego woli, a nie naszej, i w czasie Jego zdaniem właściwym, a nie pożądanym przez nas. Kiedy słyszymy przypowieść Jezusa o siewcy, przeważnie mocno zastanawiamy się nad rodzajem gleby, jaką jesteśmy, na ile słowo zasiane w naszym sercu padło na dobry grunt i jaki przyniesiemy plon. Jest jednak na końcu tej przypowieści zdanie, którego ostatnie słowa są dla mnie kluczem do wszystkiego: „A tym [ziarnem] w dobrej ziemi są ci, którzy usłyszawszy słowo serce szczerym i dobrym, zachowują je [w nim] i przynoszą plon dzięki swej cierpliwości” (Łk 8, 15).
Cierpliwość. Pokorne oczekiwanie. Pokorne, ale nie bierne, nie bez modlitwy o otwarcie duchowych oczu i o umiejętność dostrzegania działania Boga w naszym życiu i otoczeniu. Pokorne, bowiem uznające, że On działa tak, jak chce; wtedy, kiedy chce – i przez kogo chce. „Duch wieje, dokąd chce, i głos jego słyszysz, lecz nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd idzie” (J 3, 8) – tak Jezus rzekł Nikodemowi.
Każde zdarzenie – dobre, ale i złe; każda radość – ale i ból; każdy człowiek – przyjaciel, ale i „wróg”, są więc Jego darem dla nas. Darem, który ma nam coś pokazać, czegoś nauczyć, może niekiedy i zmusić do spojrzenia w górę, ku Niemu – byśmy pełni lęku nie tkwili ciągle w tym samym miejscu, bez nadziei, bez zmiany, bez rozwoju, bez odkrywania Go.
Wstrząsnąłeś mną jak huragan domem; porwałeś z fundamentów i osadziłeś na nich z powrotem, ale tak jakoś inaczej, że już nie mogę się czuć tym, kim byłem. Jest we mnie niepokój, niepokój niezaspokojenia… (List XXIV)
Jego [Jezusa] słowa kiełkują niby ziarna. […] One zaczęły w pewnej chwili rosnąć. Nie wiem, kiedy to się stało. Spałem, a one szły w górę. Ich korzenie podkopały się pod dom. Żyłem życiem, które wydawało mi się spokojne i zabezpieczone. Dziś jestem jak na ziemi wstrząsanej podziemnymi uderzeniami. (List XXII)
Można stać ze wzrokiem wbitym w ziemię i bać się utraty kontroli nad życiem. Można spalać się, próbując samemu rządzić swoim losem i tym, co wokół nas – podświadomie wiedząc, że to mrzonka. Można skupiać się tylko na tym, co złe, co przykre, bolesne i niezasłużone – zamykając oczy na dobro, które też nam się dzieje. Można wierzyć, że Boga nie ma - albo jeśli jest, to gdzieś daleko i bezczynny. I można myśleć, że wszystkiego już doświadczyliśmy. Że także o Bogu wiemy już wszystko i nic nie pozostało do odkrycia.
Tymczasem w Bogu jest życie. W Nim jest zmiana, rozwój i ruch. Bóg jest niczym wiatr, pędzący po pustyni i wzbijający tumany piasku, który wiruje w powietrzu i opada w zupełnie innym miejscu, w nowym i niekiedy zaskakującym układzie. Bóg jest energią, której mała cząstka jest w stanie przekształcić wszystko - ożywić to, co martwe i przemienić to, co już straciło swój blask i znaczenie. „Wszystko, co zechce Pan, uczyni na niebiosach i na ziemi, w morzach i we wszystkich otchłaniach” (Ps 134, 6). Z Boga jest piękno i różnorodność. Z Boga jest spokój i cisza, które pokonują wszelki zamęt i lęk. Z Boga jesteśmy my, z całym naszym potencjałem do życia w bliskości z Nim i ze sobą wzajemnie, do poszukiwania dobra i szlachetności w sobie i innych. Do poszukiwania i odkrywania Jego śladu - w sobie i w drugim człowieku.
Ten potencjał ma każdy i każdy sam podejmuje decyzję, czy go uruchamia. Niekiedy to trudna decyzja, bo nie ma gwarancji powodzenia - Bóg nie jest maszyną, automatycznie reagującą na wciśnięcie przycisku. Możesz bardzo chcieć – ale zderzać się z Jego milczeniem i brakiem reakcji, bo to jeszcze nie jest ten właściwy czas. Przecież Nikodem, przychodząc do Jezusa, był człowiekiem mającym już swoje lata, a jednak nadal podążał ścieżką odkrywania, nadal czuł niedosyt i niespełnienie w poszukiwaniu Boga i w Jego poznawaniu. Pozwalając nam się odkrywać, Bóg daje nam też możliwość poznawania samych siebie – tego, co w nas piękne i wielkie, ale i co jest naszą słabością. Im bardziej Go odkrywasz, tym wyraźniej ją widzisz. To może przerażać, może powodować lęk przed osądem. Ale to jest szansa na zmianę - nie taką, która jest ucieczką przed potępieniem, ale taką, która prowadzi cię jeszcze bardziej ku Niemu, która pozwala jeszcze bardziej wykorzystać potencjał, który przez Niego został ci dany, i to nie tylko dla twego dobra, ale i na świadectwo dla innych. Niekiedy trzeba przejść przez ból samopoznania, by odkryć, jak naprawdę jesteś dla Niego ważny i przez Niego kochany, niezależnie od tego, na ile stara, podarta i brudna jest twoja dotychczasowa szata.
Moje haggady [opowieści objaśniające słowo Boga - Torę, przyp. aut.] powstawały dotychczas bez bólu, bez wysiłku, w radosnym pragnieniu służenia w ten sposób Najwyższemu. Teraz wiem – to się skończyło. To, co bym teraz pisał, byłoby ryciem liter nie na wosku, ale wprost na odkrytym sercu. Muszę pisać i boję się tego pisania. (List XVIII)
Spotkanie z Jezusem, Jego słowa (kto wie, może te najbardziej znane: „Albowiem tak Bóg umiłował świat, że Syna Swego Jednorodzonego dał, aby nikt wierzący w Niego nie zginął, lecz miał życie wieczne” - J 3, 16) otworzyły przed Nikodemem nową rzeczywistość. Dał się jej porwać, stając się świadkiem i wyznawcą, aż do męczeńskiej śmierci. Będąc starym, narodził się ponownie.
Niech będzie tak, jak On chce. Gdzie każe pójść – pójdę, kiedy każe umrzeć – umrę. Cóż by warta była moja haggada? Komu zdołałaby pokazać Jego takim, jakim był naprawdę? Nie znajdziemy Go dla innych. Każdy musi Go sam spotkać, jak ja Go spotkałem… (List XXV)
***
„Listy Nikodema” Jana Dobraczyńskiego to literacka wizja Ewangelii i początku Dziejów Apostolskich, zapisana w formie listów Nikodema do jego przyjaciela, Justusa. Pierwszy raz miałem ją w ręku przysłowiowe wieki temu i zrobiła na mnie duże wrażenie, zachęcając też do sięgnięcia po swój oryginał, czyli Nowy Testament.
W ciekawy sposób przedstawia to, co znamy z Ewangelii, tworząc jedną, spójną historię z ksiąg 4 autorów (oczywiście wzbogaconą fikcyjnymi wydarzeniami). Mówi też o dylematach i przemianie człowieka, którego dotyka rodzinna tragedia i którego wiara przez to zostaje poddana pewnym wątpliwościom. Są w niej ludzkie emocje i ból, są przewartościowania – i wielka nadzieja. A pisał ją człowiek, który nieco wcześniej przeżył utratę kilkunastoletniej córki. Przez swoją skomplikowaną historię życiową autor kontrowersyjny i niejednoznaczny (choćby patrząc na jego antysemickie poglądy i jednocześnie udział w ratowaniu żydowskich dzieci podczas wojny, za co otrzymał medal „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”), lecz może też i dlatego tak celnie opisujący wewnętrzne, duchowe potyczki Nikodema.
Gabriel Szymczak
fotografia: levangabechava /orthphoto.net/
Jedna ze szczególnie bliskich mi postaci z Ewangelii to Nikodem, faryzeusz i członek Sanhedrynu. Ten, który nocą spotkał się z Jezusem i któremu Jezus kazał narodzić się powtórnie. Potajemny uczeń Mistrza z Nazaretu, który wspólnie z Józefem z Arymatei pochował ciało Jezusa. Nazwany sprawiedliwym i uznany za świętego.
Na kartach Ewangelii występuje tylko u św. Jana, który szerzej opisał dwa wydarzenia z jego udziałem – nocne spotkanie z Jezusem oraz obronę Jezusa, gdy Sanhedryn chciał wydać wyrok śmierci bez dokonania nad Nim sądu i wysłuchania Go. Nikodem, przeciwstawiając się temu, powiedział: "Czy prawo nasze potępia człowieka, zanim go wpierw przesłucha i zbada, co czyni?" (J 7, 49-52). Choć inni członkowie rady usiłowali go zdyskredytować, mówiąc: "Czy i ty jesteś z Galilei? Zbadaj, zobacz, że żaden prorok nie powstaje z Galilei", jednak po jego proteście nie podjęli wtedy ostatecznej decyzji co do Jezusa. Trzecia wzmianka o Nikodemie dotyczy jego udziału w złożeniu Jezusa do grobu i przyniesienia przez niego 100 miar (ok. 30 kg) mirry do namaszczenia ciała Ukrzyżowanego.
Postać Nikodema jest niezwykła – to człowiek wykształcony, możny, o wysokiej pozycji w swej społeczności. Trzeba było być kimś, by zostać członkiem Sanhedrynu - Wielkiej Rady, która skupiała zaledwie 71 mężczyzn i od czasu przejścia Judei pod administrację Rzymu była wspólnie z arcykapłanem najwyższym autorytetem religijnym i prawnym w kraju.
Nikodem powinien więc być spełniony jako pobożny Żyd i uczony w Piśmie. Ale on wydaje się nadal głodny wiedzy i doświadczenia, nadal poszukuje. To dlatego udaje się do Jezusa i toczy z Nim rozmowę. Wysoki pozycją spotyka się ze zwykłym Cieślą z Nazaretu… Ten, który całe dotychczasowe życie spędził na poznawaniu Boga z kart Pisma i wykładaniu nauki o Nim innym, spotyka się z Kimś, Kto pochodzi z ludu, Kto wydaje się nie mieć głębokiej wiedzy teologicznej i głosi swój przekaz na ulicach i placach miast i wsi Izraela - jak wielu innych, domorosłych kaznodziejów, którym jednak nikt nie poświęcał aż tyle i aż takiej uwagi. Coś w tym Człowieku i w wieściach o Nim Nikodema zaciekawiło i poruszyło na tyle mocno, że podjął ryzyko spotkania. Ostrożnego, bo nocnego, ale jednak.
Jest w serialu „The Chosen” scena pomiędzy Nikodemem a jego żoną, tuż po nieudanej próbie wypędzenia przez niego demonów, które zawładnęły Marią Magdaleną. Przygotowując się do spotkania z ludźmi, którzy przybędą, aby posłuchać go jako uznanego nauczyciela, Nikodem targany jest wątpliwościami i pytaniami o to, co i dlaczego się stało. Strofowany przez żonę, że traci czas, mówi do niej:
- Podejdź. Podejdź, proszę. Powiedz… Co widzisz w lustrze?
- To tanie szkło… Ledwo w nim widać…
- Czasem zastanawiam się, czy to, co wiemy o Adonai [Bogu] dzięki Prawu, nie jest podobnie niewyraźne… A jeśli nie widzimy pełnego obrazu? A jeśli On jest piękniejszy i bardziej zadziwiający, niż myślimy?
W tym dialogu brzmi echo 1. listu św. Pawła do Koryntian - „Albowiem teraz widzimy jak w zwierciadle, zgadując, wówczas – twarzą w twarz. Teraz poznaję częściowo, a wówczas poznam tak, jak zostałem poznany” (1 Kor 13, 12). To bardzo pasuje do człowieka, który czuje wewnętrzny niepokój, jakiś rodzaj duchowego niespełnienia, i wciąż jest na ścieżce poszukiwania.
Życie pobożnego Żyda było mocno poukładane. Miał przestrzegać 613 przykazań regulujących praktycznie każdą sferę jego życia – było to 248 nakazów i 365 zakazów, mających pozwolić mu pozostawać czystym przed Bogiem i trwać we wspólnocie wyznawców. Tu nie było miejsca na zwątpienie czy sprzeciw – każda próba byłaby bluźnierstwem przeciwko Temu, który naród Izraela wybrał jako swój.
Nikodem wydaje się jednak czuć, że to nie jest wszystko. Że jest coś jeszcze, co przekracza literę Prawa i obyczaju, a dotyczy serca i ducha. Dotyczy łączności z Bogiem, która niegdyś odróżniała lud Izraela od innych, a która gdzieś po drodze uległa zagubieniu - czy też może raczej skostnieniu - i z żywej relacji zamieniła się w zimny rytuał. Lud, pierwotnie pełen miłości i żaru wobec Stwórcy, stał się taki sam, jak jego pogańskie otoczenie...
Ja wierzę, że Najwyższy czynił niegdyś rzeczy cudowne. Ale dziś wszystko stało się zupełnie zwyczajne… […] Świat, który mnie otacza, jest daleki od cudowności. Wiem, co w nim rządzi: złość, nienawiść, duma, pycha, namiętność… Aby ten świat zwyciężyć, trzeba być bardziej złym, bardziej nienawidzącym, dumnym i namiętnym niż wszyscy inni. (List I)
W takim świecie pojawił się Jezus. Ewangelie mówią, iż nauczał On z mocą, że ludzie „zdumiewali się Jego nauczaniem. Nauczał bowiem ich jako władzę mający, a nie jak znawcy Ksiąg” (Mk 1, 22). Jego słowa „słyszeliście, że powiedziano… Ja zaś mówię wam...” przypominają, co jest sednem relacji z Bogiem i z bliźnim, że to miłość i miłosierdzie są ofiarą miłą Bogu, a nie całopalenia, czyste ręce i naczynia. W Jego słowach i czynach jest Boska siła, przyciągająca do Niego tłumy i jednocześnie rozpalająca niechęć, a potem wręcz nienawiść tych, którzy siebie uznawali za prawowitych i jedynych nauczycieli Izraela, i których autorytet został nadszarpnięty.
Nikodem jednak wydaje się inny. Jakby nie czuł ryzyka, jakby się nie bał, że coś straci. Jego duchowa ciekawość bierze górę nad zagrożeniem, chce sam przekonać się, kim jest Jezus.
Gdy się chce coś odkryć naprawdę, trzeba porzucić postawę człowieka patrzącego z oddali; gdy się chce kogoś poznać, trzeba stawiać stopy w jego ślady, nie wtedy, gdy je słońce wygładzi, ale wtedy, gdy ślad jest głęboki i pełen podeszłego wodą śniegu. (List XI)
Będąc rabbim, nauczycielem, Nikodem pozostawał pokorny wobec Bożej wielkości i majestatu, wobec niepełnej Bożej poznawalności. Dla ludzi autorytet, przed Bogiem – zaledwie uczeń, jak student szkoły rabinicznej wpatrujący się w swego mistrza i pragnący dostrzec i zrozumieć każdy jego znak i przekaz. Wydaje się, że nie ma w Nikodemie dumy z własnych osiągnięć, pozycji, sukcesu; nie ma zadufania i przekonania o pełni własnej mądrości. Jest głód poznania i pewność, że Bóg przewyższa wszystko, co już doświadczone i zrozumiane, i że życie człowieka wiary jest nieustannym odkrywaniem Jego wspaniałości.
Jest Nikodem jednocześnie tak bardzo ludzki, tak bardzo taki, jak my. Kiedy słyszy słowa Jezusa „Jeśli się ktoś nie narodzi z wysokości, nie może zobaczyć Królestwa Bożego”, odpowiada: „Jak może narodzić się człowiek, będąc stary? Czy mógłby powtórnie wejść do łona matki swej i narodzić się?”. To takie przyziemne, takie racjonalne. To przyłożenie naszej ludzkiej, naznaczonej fizycznością miary do czegoś, co duchowe, co Boskie.
Wciąż nie rozumiałem, o czym On mówił, i nie wiem, czy jest ktoś, kto by Go pojął. Jego myśl przerasta słowa… Mówi jak mędrzec lub jak szaleniec… Narodzić się na nowo? Jak? Czy to znaczy, że trzeba coś poznać? Zrozumieć? Odkryć? O czym On mówi? (List III)
Kiedy Mu się mówi, że [Jego słowa] są niezrozumiałe, patrzy tylko w oczy, uśmiecha się, jakby powiadał: „Nie rozumiesz? Kiedyś będziesz rozumiał!” […] On chce, aby człowiek szedł od odkrycia do odkrycia, aby sam wyjaśniał sobie wszystkie tajemnice. On nie uzbraja przed życiem. Rzuca niezrozumiałe słowa, które nie wiadomo jak i kiedy odkryją swój sens. (List XXI)
Poznawanie Boga jest właśnie poznawaniem, a nie poznaniem. Jest ciągłym procesem, pozbawionym końca, a nie zamkniętym wydarzeniem. Bóg stale, każdego dnia, odkrywa nam, jaki jest i nawet jeśli poznajemy Go już od lat, potrafi zaskoczyć – swą mocą, miłosierdziem, wszechwiedzą, wyprowadzeniem nas z sytuacji wydawałoby się kompletnie bez wyjścia. I czyni to niekiedy wcale o to nieproszony, jakby dla samego okazania swej potęgi i miłości do nas. Bo nikt z nas, nigdy, nie jest pozostawiony samemu sobie.
Nie zawsze potrafimy to dostrzec i przypisujemy coś przypadkowi czy zbiegowi okoliczności. Może wręcz nie chcemy przyjąć do wiadomości, że to On. Bądź przestraszeni dziwacznością tego, na jawi się nam jako wskazówka, odrzucamy to jako niedorzeczne.
Jezus w swej rozmowie z Nikodemem nawiązuje do buntu ludu Izraela przeciw Bogu i Mojżeszowi, opisanego w Księdze Liczb 21, 4-9. Zmęczeni wędrówką i narzekający na brak wody i pożywienia ludzie zaczęli szemrać i tęsknić za Egiptem. Bóg zesłał na nich karę w postaci jadowitych węży, ale jednocześnie nakazał Mojżeszowi wykonać i zawiesić na palu miedzianego węża. Ukąszony, który nań spojrzał, nie umierał. Ktoś kiedyś napisał, że to wcale nie był łatwy ratunek – wymagał bowiem zwrócenia wzroku w górę, a przecież niebezpieczeństwo pełzało pod nogami, po ziemi. Naturalnym było patrzenie w dół, by uniknąć kolejnych ukąszeń. Patrzenie w górę wydawało się pozbawiać człowieka kontroli nad zagrożeniem i szansy na jakąkolwiek reakcję. Tymczasem życie wygrywał ten, kto zaufał – słowom Mojżesza, a tak naprawdę samego Boga – i kto potrafił otworzyć się na zupełnie nowe, przeczące dotychczasowym doświadczenie.
Kto chce przyjąć Jego naukę, musi się ubrać w nową zupełnie simlah [szatę]. Żadne łaty nie wystarczą: młode wino rozerwie zetlały bukłak. Trzeba zmienić sposób myślenia, sposób patrzenia na świat, trzeba zacząć nazywać rozsądkiem coś, co się nam wydaje szaleństwem. Nie wiem, po co za Nim idę, na co czekam. Ten nowy bukłak to na pewno to samo, co narodzenie się po raz drugi, o którym mówił wtedy w nocy. Lecz człowiek nie zrzuca swojej skóry jak wąż. Człowiek musi pozostać sobą. Tak gruntownie człowieka nie zmieni ani groźba, ani wezwanie. Mnie się ciągle wydaje, że On za dużo żąda. (List VI)
Rzeczywiście, nie można kazać człowiekowi się zmienić. Jeśli sam tego nie chce - nie pójdzie nową drogą, nie zacznie patrzeć inaczej. Tu nie chodzi o dostosowanie się do prawa, do nakazu; tu chodzi o inne nastawienie wewnętrzne, o wyczulenie na Boską rzeczywistość, istniejącą już w tym świecie. O czujność wobec przejawów Jego obecności i działania, i prowadzenia nas przez Niego. Jeśli jestem na to otwarty, jeśli potrafię to dostrzec, a choćby przyznać, że coś nie jest (tylko) moje, że dotknęła mnie jakaś Jego interwencja, łaska – wtedy zanika bariera między tym, co z tego świata, a tym, co Boskie. Wszystko staje się jednym - jednym światem, w którym żyje i działa Bóg. Nie ma przepaści między dniem świętym a resztą tygodnia; nie ma różnych rzeczywistości przed i za drzwiami cerkwi. Życie jest jednością - jednością, która płynie w Bogu i jako taka jest pełnią.
Nie ma gotowego przepisu, jednej recepty, jak to zrobić. I chyba nie wystarczy też tylko własne pragnienie tego innego sposobu patrzenia na świat i pogoń za nim. Jest w tej zmianie Boża łaska, dana według Jego woli, a nie naszej, i w czasie Jego zdaniem właściwym, a nie pożądanym przez nas. Kiedy słyszymy przypowieść Jezusa o siewcy, przeważnie mocno zastanawiamy się nad rodzajem gleby, jaką jesteśmy, na ile słowo zasiane w naszym sercu padło na dobry grunt i jaki przyniesiemy plon. Jest jednak na końcu tej przypowieści zdanie, którego ostatnie słowa są dla mnie kluczem do wszystkiego: „A tym [ziarnem] w dobrej ziemi są ci, którzy usłyszawszy słowo serce szczerym i dobrym, zachowują je [w nim] i przynoszą plon dzięki swej cierpliwości” (Łk 8, 15).
Cierpliwość. Pokorne oczekiwanie. Pokorne, ale nie bierne, nie bez modlitwy o otwarcie duchowych oczu i o umiejętność dostrzegania działania Boga w naszym życiu i otoczeniu. Pokorne, bowiem uznające, że On działa tak, jak chce; wtedy, kiedy chce – i przez kogo chce. „Duch wieje, dokąd chce, i głos jego słyszysz, lecz nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd idzie” (J 3, 8) – tak Jezus rzekł Nikodemowi.
Każde zdarzenie – dobre, ale i złe; każda radość – ale i ból; każdy człowiek – przyjaciel, ale i „wróg”, są więc Jego darem dla nas. Darem, który ma nam coś pokazać, czegoś nauczyć, może niekiedy i zmusić do spojrzenia w górę, ku Niemu – byśmy pełni lęku nie tkwili ciągle w tym samym miejscu, bez nadziei, bez zmiany, bez rozwoju, bez odkrywania Go.
Wstrząsnąłeś mną jak huragan domem; porwałeś z fundamentów i osadziłeś na nich z powrotem, ale tak jakoś inaczej, że już nie mogę się czuć tym, kim byłem. Jest we mnie niepokój, niepokój niezaspokojenia… (List XXIV)
Jego [Jezusa] słowa kiełkują niby ziarna. […] One zaczęły w pewnej chwili rosnąć. Nie wiem, kiedy to się stało. Spałem, a one szły w górę. Ich korzenie podkopały się pod dom. Żyłem życiem, które wydawało mi się spokojne i zabezpieczone. Dziś jestem jak na ziemi wstrząsanej podziemnymi uderzeniami. (List XXII)
Można stać ze wzrokiem wbitym w ziemię i bać się utraty kontroli nad życiem. Można spalać się, próbując samemu rządzić swoim losem i tym, co wokół nas – podświadomie wiedząc, że to mrzonka. Można skupiać się tylko na tym, co złe, co przykre, bolesne i niezasłużone – zamykając oczy na dobro, które też nam się dzieje. Można wierzyć, że Boga nie ma - albo jeśli jest, to gdzieś daleko i bezczynny. I można myśleć, że wszystkiego już doświadczyliśmy. Że także o Bogu wiemy już wszystko i nic nie pozostało do odkrycia.
Tymczasem w Bogu jest życie. W Nim jest zmiana, rozwój i ruch. Bóg jest niczym wiatr, pędzący po pustyni i wzbijający tumany piasku, który wiruje w powietrzu i opada w zupełnie innym miejscu, w nowym i niekiedy zaskakującym układzie. Bóg jest energią, której mała cząstka jest w stanie przekształcić wszystko - ożywić to, co martwe i przemienić to, co już straciło swój blask i znaczenie. „Wszystko, co zechce Pan, uczyni na niebiosach i na ziemi, w morzach i we wszystkich otchłaniach” (Ps 134, 6). Z Boga jest piękno i różnorodność. Z Boga jest spokój i cisza, które pokonują wszelki zamęt i lęk. Z Boga jesteśmy my, z całym naszym potencjałem do życia w bliskości z Nim i ze sobą wzajemnie, do poszukiwania dobra i szlachetności w sobie i innych. Do poszukiwania i odkrywania Jego śladu - w sobie i w drugim człowieku.
Ten potencjał ma każdy i każdy sam podejmuje decyzję, czy go uruchamia. Niekiedy to trudna decyzja, bo nie ma gwarancji powodzenia - Bóg nie jest maszyną, automatycznie reagującą na wciśnięcie przycisku. Możesz bardzo chcieć – ale zderzać się z Jego milczeniem i brakiem reakcji, bo to jeszcze nie jest ten właściwy czas. Przecież Nikodem, przychodząc do Jezusa, był człowiekiem mającym już swoje lata, a jednak nadal podążał ścieżką odkrywania, nadal czuł niedosyt i niespełnienie w poszukiwaniu Boga i w Jego poznawaniu. Pozwalając nam się odkrywać, Bóg daje nam też możliwość poznawania samych siebie – tego, co w nas piękne i wielkie, ale i co jest naszą słabością. Im bardziej Go odkrywasz, tym wyraźniej ją widzisz. To może przerażać, może powodować lęk przed osądem. Ale to jest szansa na zmianę - nie taką, która jest ucieczką przed potępieniem, ale taką, która prowadzi cię jeszcze bardziej ku Niemu, która pozwala jeszcze bardziej wykorzystać potencjał, który przez Niego został ci dany, i to nie tylko dla twego dobra, ale i na świadectwo dla innych. Niekiedy trzeba przejść przez ból samopoznania, by odkryć, jak naprawdę jesteś dla Niego ważny i przez Niego kochany, niezależnie od tego, na ile stara, podarta i brudna jest twoja dotychczasowa szata.
Moje haggady [opowieści objaśniające słowo Boga - Torę, przyp. aut.] powstawały dotychczas bez bólu, bez wysiłku, w radosnym pragnieniu służenia w ten sposób Najwyższemu. Teraz wiem – to się skończyło. To, co bym teraz pisał, byłoby ryciem liter nie na wosku, ale wprost na odkrytym sercu. Muszę pisać i boję się tego pisania. (List XVIII)
Spotkanie z Jezusem, Jego słowa (kto wie, może te najbardziej znane: „Albowiem tak Bóg umiłował świat, że Syna Swego Jednorodzonego dał, aby nikt wierzący w Niego nie zginął, lecz miał życie wieczne” - J 3, 16) otworzyły przed Nikodemem nową rzeczywistość. Dał się jej porwać, stając się świadkiem i wyznawcą, aż do męczeńskiej śmierci. Będąc starym, narodził się ponownie.
Niech będzie tak, jak On chce. Gdzie każe pójść – pójdę, kiedy każe umrzeć – umrę. Cóż by warta była moja haggada? Komu zdołałaby pokazać Jego takim, jakim był naprawdę? Nie znajdziemy Go dla innych. Każdy musi Go sam spotkać, jak ja Go spotkałem… (List XXV)
***
„Listy Nikodema” Jana Dobraczyńskiego to literacka wizja Ewangelii i początku Dziejów Apostolskich, zapisana w formie listów Nikodema do jego przyjaciela, Justusa. Pierwszy raz miałem ją w ręku przysłowiowe wieki temu i zrobiła na mnie duże wrażenie, zachęcając też do sięgnięcia po swój oryginał, czyli Nowy Testament.
W ciekawy sposób przedstawia to, co znamy z Ewangelii, tworząc jedną, spójną historię z ksiąg 4 autorów (oczywiście wzbogaconą fikcyjnymi wydarzeniami). Mówi też o dylematach i przemianie człowieka, którego dotyka rodzinna tragedia i którego wiara przez to zostaje poddana pewnym wątpliwościom. Są w niej ludzkie emocje i ból, są przewartościowania – i wielka nadzieja. A pisał ją człowiek, który nieco wcześniej przeżył utratę kilkunastoletniej córki. Przez swoją skomplikowaną historię życiową autor kontrowersyjny i niejednoznaczny (choćby patrząc na jego antysemickie poglądy i jednocześnie udział w ratowaniu żydowskich dzieci podczas wojny, za co otrzymał medal „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”), lecz może też i dlatego tak celnie opisujący wewnętrzne, duchowe potyczki Nikodema.
Gabriel Szymczak
fotografia: levangabechava /orthphoto.net/