publicystyka: Przyjdźcie jutro
kuchnia muzyka sklep
polska świat
publicystyka pytania i odpowiedzi
ogłoszenia wydarzenia fotogalerie
redakcja wesprzyj nas kontakt

Przyjdźcie jutro

igumen Nektariusz (tłum. Justyna Pikutin), 01 listopada 2024

Dlaczego odkładać na jutro, to co trzeba zrobić dziś jest nie tylko złym nawykiem, ale też czymś znacznie więcej?

Prokrastynator, czyli schwytany w sidła

Święty Teofan Pustelnik w swojej książce "Droga do zbawienia" omawia kwestię, dlaczego osoba, która już nawróciła się i zdała sobie sprawę z konieczności przemiany własnego życia, nadal tego nie robi. W szczególności twierdzi on, że wróg rasy ludzkiej ma taką zasadę: aby tak długo, jak to możliwe utrzymywać człowieka w stanie uśpienia i ten stan będzie on utrzymywał za pomocą wszelkiego rodzaju sztuczek. Przekona swego "podopiecznego", że żyje on w zasadzie normalnie, "po ludzku", a może nawet niemal ascetycznie. A jeśli "obiekt" otrząsnął się i jest gotowy wyrwać się z uwięzi, wówczas stosuje prostą, ale sprawdzoną technikę: diabeł wmawia chrześcijaninowi, że oczywiście zmiana czegoś w jego życiu jest konieczna i będzie dobra, ale nie jest wygodnie zaczynać ją już teraz - znacznie lepiej zrobić to wszystko jutro. I człowiek uspokaja się: z jednej strony w swej wyobraźni już pokonał siebie i wszedł na ścieżkę poprawy, a z drugiej strony pociesza go fakt, że ma co najmniej kolejne 24 godziny na to, by nic nie robić.

A co dzieje się po upływie tych 24 godzin? Być może najlepiej zilustruje to jedna z opowieści o Hodży Nasreddine. Pewnego razu, gdy tego zaradnego bohatera odwiedzili wierzyciele, przed którymi się ukrywał, wysłał on swego młodego syna, by z nimi negocjował. Chłopiec wrócił i zadowolony z siebie powiedział, że uzgodnił z wierzycielami roczny okres karencji. Ale Hodża nie pochwalił go za to, lecz zganił: Powinieneś był powiedzieć: ''Przyjdź jutro''. Widzisz, mój synu, rok minie, ale "jutro" na zawsze pozostanie "jutrem", bez względu na to, ile razy będziesz to powtarzał.

Analogicznie, owo "jutro" nie nadchodzi dla nas, jeśli nie odważymy się zacząć zmieniać siebie już dziś. A jeśli wyobrazimy sobie, ilu ważnych, wspaniałych rzeczy ludzie nie zrobili w swoim życiu tylko dlatego, że odkładali je raz za razem, możemy być przerażeni: gdyby nie to odkładanie, życie byłoby zupełnie inne.

Ktoś prosi nas o pomoc, ale nie jest to pilna sprawa, a my nie mamy czasu, potem czujemy się niezręcznie przed nim - aż wreszcie zmuszamy się, by zająć się tym problemem, a on mówi nam: „Już nie trzeba". I zdajemy sobie sprawę, że dla tej osoby to było ważne, a teraz już nic się nie da zmienić, wyciągnęła ona wnioski. Albo chcieliśmy zadzwonić i po prostu wysłuchać, wesprzeć kogoś - starszego, chorego, samotnego, a gdy w końcu się zebraliśmy, usłyszeliśmy tylko długie sygnały w słuchawce, bo ta osoba już odeszła do innego życia. Sumienie może nam potem wypominać takie chwile przez dziesięciolecia, a najsmutniejsze będzie to, że przyczyną nie są jakieś trudne okoliczności, ale po prostu nasze przyzwyczajenie, żeby nie zrobić na czas tego, co można było zrobić.

Jest dziś takie modne słowo: prokrastynacja. Ale ja wolę podobne słowo: "zwlekanie" - sprawia, że znaczenie jest jaśniejsze i wszystko zaczyna się układać. Wydawałoby się, co w tym wielkiego. Są nawet ludzie, którzy wręcz chwalą się swoją skłonnością do odkładania wszystkiego na ostatnią chwilę. Ale odwlekanie osłabia wolę - i może osłabić ją tak bardzo, że dana osoba w krytycznym momencie nie jest już w stanie jej zmobilizować.

Typowy przykład z życia: studenci otrzymują tematy prac zaliczeniowych. Ktoś zaczyna pisać od razu we wrześniu, ktoś - w styczniu, ktoś zabiera się za to dopiero w marcu, a ktoś zmusza się do myślenia o tym dopiero w kwietniu, a świadomość, że jeszcze nic nie zostało zrobione, stawia przed nim taki mur nie do przeskoczenia, że pozostałe dwa miesiące człowiek spędza w oszołomieniu, a potem rezygnuje z uczelni - z myślą, że takie zadanie było ponad jego siły. A przecież nie potrzeba było nic szczególnego i nawet w pozostałym czasie, po zaprzestaniu odkładania na później, można było poradzić sobie z tym zadaniem, choć zapewne nie w najlepszy sposób, to jednak można było sobie z tym poradzić.

Jest mnóstwo ludzi, którzy zawsze mają w domu górę brudnych naczyń, bo nie uważają za stosowne umyć ich zaraz po jedzeniu. Nic nie stoi na przeszkodzie, ale jakoś tak się nie chce i... może "później". "Później" raz, "później" dwa, a potem w mieszkaniu nie ma już czystych naczyń. Spotkałem nawet kiedyś człowieka, który w końcu po prostu wyrzucił wszystkie brudne naczynia i przerzucił się na jednorazowe. To oczywiście skrajny przykład, ale musimy zrozumieć, do czego mogą nas doprowadzić nasze "niewinne słabości".

"Strefy spustowe" ludzkiej duszy

Jednak przywołanie wszystkich tych zewnętrznych przykładów uznałem za konieczne przede wszystkim po to, by zilustrować chorobę duszy. Choroba ta objawia się w nas najwyraźniej, gdy dochodzi do tych zmian, bez których niemożliwe staje się dalsze podążanie ku Bogu. Człowiek, przychodząc do Cerkwi, rozpoczyna owo podążanie ku Bogu, trwa ono przez jakiś czas, ale prędzej czy później napotykamy przeszkodę - coś, z czego niezwykle trudno jest nam zrezygnować. Z reguły nie są to jakieś rażące grzechy i wady - paradoksalnie łatwiej z nich zrezygnować, w porównaniu do wszystkiego innego, bo one ewidentnie krzywdzą człowieka i on tę krzywdę odczuwa. Zaś bardziej subtelne grzeszne nawyki i uzależnienia mogą opętać duszę jakby niepostrzeżenie.

To nie przypadek, że Ewangelia przedstawia obraz ciasnej bramy: im dalej człowiek podąża za Chrystusem, tym węższa staje się jego ścieżka. Wąska w tym sensie, że zaczyna on czymś o te ciasne drzwi zaczepiać. I wydaje się, że niemożliwe jest odcięcie tego od siebie: to coś, co jest postrzegane jako "własne", jako integralna część własnego życia, nawet jako część własnej natury i człowiek mówi sobie w głębi serca: "Nie dzisiaj". Ale tutaj sprawa jest bardziej skomplikowana niż w przypadku zwlekania w codziennym życiu: chrześcijanin może nie do końca zdawać sobie sprawę z tego, że coś odkłada, a raczej może wyprzeć tę świadomość ze swego umysłu. I nikt z jego bliskich mu o tym nie powie, ponieważ tylko on i Bóg widzą wnętrze jego serca. A jego życie religijne nie wydaje się zmieniać na gorsze, lecz staje się dla niego przyziemne i nudne. Jedni szukają zewnętrznego wytłumaczenia takiego stanu rzeczy, inni zrzucają to na konto swoich subiektywnych odczuć, ale tak naprawdę przyczyna leży w życiu samego człowieka - w jego stosunku do Boga.

I tutaj warto odwołać się do takiej analogii z dziedziny medycyny. Kiedy człowiek przychodzi do masażysty z polecenia lekarza, masażysta dość szybko odkrywa na jego ciele punkty spustowe - miejsca, które reagują bólem, gdy się ich dotknie. I być może nawet będziemy krzyczeć z bólu, ale on będzie te punkty ugniatał. Takie "strefy spustowe" - obszary patologicznego napięcia - powstają również w ludzkiej duszy. I musimy zrozumieć, że im bardziej bolesne i trudne jest dla nas dotknięcie czegoś, tym ważniejsze jest, aby dotrzeć do tego bólu, przynieść go Bogu i zrobić to, co musimy zrobić, aby się od niego uwolnić.

Modlić się całą dobę i z niczym nie zdążyć

Niemal to samo można powiedzieć nie tylko o bólu, ale także o naszym chrześcijańskim życiu w ogóle - o tym, co je wypełnia. Każdy z nas ma w swoim życiu duchowym coś, co przychodzi nam z łatwością, choć są też rzeczy, które sprawiają nam ogromną trudność. Zależy to od indywidualnych cech ludzkich. Jednemu łatwo jest być powściągliwym w słowach, ponieważ jest osobą cichą, ale niemożliwe jest, aby pościł, ponieważ lubi dużo jeść. Są ludzie, którzy nie mają trudności z pomaganiem innym, ponieważ są towarzyscy i pracowici, ale angażują się w tę działalność całym sobą, tak że nie mają czasu na modlitwę. I człowiek jest gotów nie spać w nocy, gotów załatwić każdą sprawę, byle tylko się nie modlić - "nie mieć czasu" na czytanie modlitw, Pisma Świętego, czy Psalmów. A wystarczy przerwać to wszystko i przyznać się przed samym sobą: robię wiele rzeczy, ale coś jest ze mną nie tak - na tyle, że trudno mi spędzić piętnaście, dwadzieścia, trzydzieści minut w ciszy sam na sam z Bogiem. I natychmiast, nie odkładając tego na później, podejmują tę trudną pracę w sobie, proces przezwyciężania siebie.

Albo odwrotny przykład: osoba nie lubi pracować i jest gotowa modlić się 24 godziny na dobę, byle tylko nie uderzyć palcem o palec. I można znaleźć na to wiele "pobożnych" wymówek, ale istota pozostaje ta sama: w tym, co jest dla nas najtrudniejsze, leży nasza choroba. A jeśli uciekniemy od najtrudniejszej pracy, nigdy nie ruszymy z martwego punktu, a najprawdopodobniej nawet zaczniemy się cofać.

Nieudacznik – to ten, kto bagatelizuje drobnostki.

Człowiekowi trudno jest stawiać duże kroki, a tym bardziej skakać, a szczególnie latać. Ale w naszych rękach są małe rzeczy. I aby pozbyć się ciągłego bolesnego odkładania czegoś wielkiego na jutro, czasami wystarczy nie zaniedbywać drobnostek. Wszystko, co wielkie, składa się z tego, co małe. Kiedy patrzymy na ludzi, którzy osiągnęli coś w swoim życiu, czasami czujemy ogromny dystans. Ale nie powstaje on w jakiś mistyczny sposób - po prostu ci ludzie nie przeszli obojętnie, wewnętrznie lub zewnętrznie, obok tego, co my bagatelizujemy. Wręcz przeciwnie, ludzie, u których wiele rzeczy w życiu, zgodnie z ich przekonaniem, potoczyło się niepomyślnie, to ci, którzy prawie zawsze nie mogą się zgodzić, że jakaś drobnostka, na którą nie chcą teraz zwracać uwagi, lub której, wręcz przeciwnie, trzymają się całą swą istotą, opierając się Bogu, uniemożliwia im wejście na most, który doprowadzi ich do pożądanego rezultatu. W rzeczywistości jest to bardzo ważne – usuwanie nawet pozornie nieistotnych przeszkód, które uniemożliwiają nam bycie z Bogiem.

Jeśli jednak człowiek w realizacji tego dobrego pragnienia będzie stawiał na pierwszym miejscu samego siebie, jest mało prawdopodobne, że mu się to uda. Musimy skierować nasz wzrok z siebie na Chrystusa, porzucić nasze plany na "jutro" i "pojutrze" i być gotowi wpuścić Go do naszych serc teraz, dzisiaj. Wtedy poczujemy, jak działa łaska i jak Bóg zaczyna działać w nas.

igumen Nektariusz (tłum. Justyna Pikutin)

za: pravoslavie.ru

fotografia: alik /orthphoto.net/