Zostań przyjacielem cerkiew.pl
Po co się spowiadać, skoro znowu zgrzeszę
hieromnich Roman (tłum. Justyna Pikutin), 01 września 2024
Dla wielu wierzących spowiedź jest naturalnym i nieodłącznym elementem życia duchowego, niebiańskim darem i uzdrawiającym lekarstwem niezbędnym w zmaganiach duchowych. Nie tylko zwykli parafianie spieszą do spowiedzi po drugą szansę, ale także „wielkanocni chrześcijanie” podświadomie odczuwają potrzebę przyjścia do spowiedzi choć raz w roku i porozmawiania z duchownym o swoich utrapieniach. Nie wszyscy jednak rozumieją, na czym dokładnie polega skrucha, jaka jest jej tajemnica – że tak powiem - mechanizm działania. Mijają miesiące i lata, ludzie pokutują i pokutują, ale wracają z tymi samymi grzechami. Człowiek ma wrażenie, że stoi w miejscu lub kręci się w kółko: ruch jest, ale nie ma postępu. W końcu pojawiają się wątpliwości i myśli: po co pokutować, skoro znowu grzeszę? Jaki jest tego sens i czy w ogóle jakiś sens istnieje?
Na początek musimy zdać sobie sprawę, że Bóg nie nakazuje rzeczy bez znaczenia. Byłoby niedorzecznością twierdzić, że Bóg ustanowił „niewykonalne” zarządzenia i nie dołączył do nich karty gwarancyjnej. On nie potrzebuje naszej pracy dla samej pracy. Tak bardzo pragnie naszego zbawienia i przywrócenia człowiekowi jego pierwotnej godności, że nie oszczędził Swego Syna, aby osiągnąć ten cel. Ten akt pokazuje, jak poważna i ważna jest dla Boga kwestia naszego zbawienia. Stąd każde Jego przykazanie jest wybitnie celowe i mądre. A skoro w Bożych instrukcjach jest sens, to problem tkwi w nas. Być może to my postępujemy niewłaściwie.
Rzeczywiście, wyrażamy żal za konkretne grzechy, szukamy ich i starannie je zapisujemy, ale zapominamy o przyczynach grzechów - namiętnościach. To właśnie namiętności, czyli stałe umiejętności i błędne nawyki, które stały się częścią naszej istoty z powodu ich częstego praktykowania, stanowią potężną podstawę góry lodowej, której wierzchołek przynosimy do spowiedzi. Grzech jest tylko przejawem tej czy innej namiętności, jej konsekwencją, kiełkiem, który ma głęboki i rozgałęziony korzeń - namiętność. W naszej pobożności jesteśmy jak niewykwalifikowani robotnicy, którym polecono przed zachodem słońca obrobić ziemię. Po wyrwaniu wierzchołków chwastów i zaniedbaniu korzeni, z satysfakcją spoglądamy na uprzątnięty teren i cieszymy się z wykonanej pracy. Możemy zdać raport z wykonanej pracy i spać spokojnie. Ale wkrótce spada deszcz, nastają warunki sprzyjające wzrostowi, a nasze chwasty wypełniają pole błyskawicznie i w coraz większej objętości.
Można to zilustrować prostym przykładem z życia. Załóżmy, że ktoś pracuje w supermarkecie. Wie, że w jednej z lodówek w magazynie przechowywane są „niespełniające norm” i „przeterminowane” produkty mleczne. Wie również, że część z tych „niespełniających norm produktów” zostanie zwrócona, część się zmarnuje, a część zostanie zabrana przez innych pracowników. Dlatego, wychodząc, co jakiś czas zabiera ze sobą butelkę mleka, twarożek, jogurt lub coś innego. A ponieważ w święto chce przystąpić do Eucharystii, podczas spowiedzi wyznaje ten grzech wraz z innymi grzechami. Jednak potem wraca do swego zwykłego środowiska i nadal podkrada z magazynu, aby móc ponownie „wyspowiadać się” przy okazji kolejnego święta. Człowiek ten czuje, że postępuje źle, ale nie tak źle jak mordercy i gwałciciele. Odkrywa tylko oczywisty grzech, ale nie chce zajrzeć w głąb swego serca, by zdać sobie sprawę, że powodem jego kradzieży jest ukryty i zakorzeniony nawyk ciągłego usprawiedliwiania się i przepraszania. Gdyby kopał głębiej, zobaczyłby, że jego kradzież jest wewnętrznie usprawiedliwiona i dozwolona przez niego samego. Jak to możliwe, skoro pracuje sumiennie, zastępuje chorych kolegów, bierze nadgodziny, gdy wymagają tego okoliczności, i ogólnie rzecz biorąc, jest niedoceniany i niedostatecznie wynagradzany. Już dawno zgodził się ze swoim sumieniem i moralnie usprawiedliwił swoją kradzież. Taka osoba wymieni w spowiedzi liczbę skradzionych butelek, a w głębi serca uzna, że zasługuje na to niewielkie wynagrodzenie.
Albo inny przykład. Człowiek wyraża skruchę z powodu swego gniewu. Jest dręczony przez tę namiętność, która nie daje mu spokoju. Cierpią na tym jego krewni, podwładni i przypadkowi ludzie, ale przede wszystkim on sam. Raz po raz wyznaje ten grzech, wyliczając na kogo nakrzyczał i w jakich okolicznościach, ale sytuacja się nie zmienia. A nie zmienia się dlatego, że człowiek musi walczyć nie z pochodnymi namiętności, ale z nią samą.
Ponieważ namiętność jest umiejętnością, konieczne jest zastąpienie jej innym nawykiem. Przyczyny naszego niezadowolenia z bliźnich są różne: nasza duma i arogancja, zazdrość, niezdolność do prawdziwej radości z sukcesu bliźniego, brak cierpliwości, niezdolność do milczenia, ogólnie rzecz biorąc, nasza niezdolność do akceptowania ludzi takimi, jakimi są, z ich osobliwościami i wadami. Jednocześnie chcemy być akceptowani takimi, jakimi jesteśmy, bez proszenia o zmianę. Dopóki człowiek nie nauczy się modlić za swoich bliźnich, radować się z tymi, którzy się radują, jeśli nie w czynie, to przynajmniej we współczuciu, aby wesprzeć bliźniego w jego kłopotach, jego spowiedź pozostanie tylko listą osób, na których się zdenerwował.
Ktoś wyraża skruchę z powodu cudzołóstwa, ale zaniedbuje nieczyste fantazje i bezskutecznie porzuca nawyk oglądania „nieprzyzwoitych ” zdjęć w Internecie. Inny okazuje skruchę z powodu jakiegoś innego grzechu, w który popadł z powodu nawykowego i niekontrolowanego potępiania bliźnich. Niezależnie od tego, który grzech weźmiemy za przykład, sens jest ten sam: grzech jest jedynie zewnętrzną manifestacją wewnętrznych przyczyn zakorzenionych w ludzkim sercu. Innymi słowy, grzech jest czynem, a namiętność jego motywem. To nie przypadek, że jeden z ojców mówi, że umysł łatwo ulega zanieczyszczeniu, ale też łatwo go oczyścić. Serce potrzebuje długiego czasu, aby zostać zanieczyszczonym i długiego czasu, aby zostać oczyszczonym. Taka jest różnica między grzechem (czynem) a namiętnością (nawykiem).
„Namiętność, zrealizowana w rzeczywistości lub zasiana w duszy przez długotrwałe współczucie dla niej i karmienie jej, zyskuje władzę nad człowiekiem. Potrzeba wiele czasu, potrzeba krwawego wysiłku, potrzeba szczególnego miłosierdzia Bożego, szczególnej pomocy Bożej, aby obalić jarzmo namiętności przyjętej samowolnie” (św. Ignacy Brianczaninow).
Jednak problemem jest nie tylko powaga zmagań z namiętnościami, ale także fakt, że nie każdy jest w stanie dostrzec ten związek. Człowiek może spowiadać się z grzechów przez dziesięciolecia, nie rozumiejąc, skąd się one biorą i dlaczego nie ustępują. Potrzeba wiele doświadczenia i łaskawej pomocy, aby dojść do właściwego zrozumienia związku przyczynowo-skutkowego. Chociaż mnisi asceci już wiele lat temu ustanowili dla nas zasady prawidłowego działania i właściwej skruchy:
„Tylko ten, kto gorliwie wyeliminuje przyczyny i okazje do grzechu, może wykorzenić namiętności; więc na przykład, jeśli ktoś popadł w cudzołóstwo lub wszeteczeństwo z powodu znajomości z kobietami, musi unikać nawet patrzenia na nie; jeśli ktoś popadł w brak umiaru w jedzeniu i piciu, musi wyleczyć się przez ścisłą wstrzemięźliwość; Jeśli ktoś przez chciwość dopuszcza się krzywoprzysięstwa, kradzieży, morderstwa i bluźnierstwa, powinien zniszczyć przedmiot swej chciwości; jeśli ktoś przez pychę popada w gniew, niech wykorzeni swą arogancję przez pokorę. W ten sposób można wykorzenić każdą wadę, jeśli usunie się jej przyczynę i powód, gdyż w ten sposób można zapomnieć o popełnionych występkach” (św. Abba Pinufy).
Tak więc nasz hipotetyczny pracownik supermarketu musi przestać oszukiwać i samousprawiedliwiać się. Musi opamiętać się w ewangeliczny sposób, dokonać bezwzględnej i beznamiętnej analizy swoich działań i motywów. Musi uświadomić sobie, że nie wolno mu tego robić: „Te produkty nie są moją własnością i nie mam prawa ich zabierać. Żaden powód nie może usprawiedliwić mojej kradzieży”. Gdy tylko utwierdzi się w tej myśli, poczuje ją i w pełni się z nią zgodzi - kradzież ustanie sama, ponieważ jej korzeń (przyczyna) zostanie usunięty. Ale to olśnienie może zająć lata. I będzie wielkim szczęściem, jeśli dana osoba zda sobie sprawę z przyczyn swego złego postępowania, zanim zostanie złapana za rękę.
Sakrament spowiedzi jest wielkim i hojnym darem Boga. Szczęśliwy jest ten, kto go rozumie, a nieszczęśliwy ten, kto go zaniedbuje.
Musi to być jednak czynione uczciwie, ze szczerym sercem, bez cienia użalania się nad sobą i samousprawiedliwiania. Anałoj spowiedzi jest naszą Golgotą, na której musimy ukrzyżować nasze ego i samousprawiedliwienie. Bóg przyjmuje skruchę każdej osoby i daje w tym sakramencie łaskawe siły do przezwyciężenia namiętności. Ale my z nich nie korzystamy. Zamiast tego, w najlepszym przypadku zamieniamy skruchę w sprawozdanie z wykonanej grzesznej pracy, a w najgorszym wymyślamy powody, aby usprawiedliwić nasze działania, a nawet oskarżamy sam sakrament spowiedzi o nieskuteczność. Pytanie: „Dlaczego mam pokutować, skoro wiem, że znowu zgrzeszę?” obnaża duchową ignorancję osoby, która nie jest zaznajomiona z prawdziwą pokutą, demonstruje jej zawoalowaną przebiegłość i niechęć do poprawy. To tak, jakby ta osoba mówiła: „Pokutuję, ale pokuta nie działa. Nie bez powodu mówi się: „Kto chce działać, szuka okazji, kto nie chce działać, szuka powodów” (Sokrates).
Bóg, dla którego nie ma grzechu niewybaczalnego, jest Dobry i Miłosierny. Oczekuje jednak od nas samozaparcia, absolutnego i bezkompromisowego porzucenia nienawistnych Bogu myśli i czynów. Samousprawiedliwienie i fałszywy wstyd dewaluują pokutę i czynią nas podobnymi do Adama, który obwinia Boga za swój upadek. Skrucha miła Bogu nie boi się tymczasowego wstydu. Wręcz przeciwnie, woli go od wiecznego wstydu, od którego nie będzie ucieczki na zawsze. Szczera i uczciwa skrucha jest w stanie zdziałać cud, uleczyć stare rany duszy, upodobnić nas do roztropnego łotra i wprowadzić do raju razem ze sprawiedliwymi, którzy w pokucie przypodobali się Bogu.
hieromnich Roman (tłum. Justyna Pikutin)
za: pravoslavie.ru
fotografia: levangabechava /orthphoto.net/
Na początek musimy zdać sobie sprawę, że Bóg nie nakazuje rzeczy bez znaczenia. Byłoby niedorzecznością twierdzić, że Bóg ustanowił „niewykonalne” zarządzenia i nie dołączył do nich karty gwarancyjnej. On nie potrzebuje naszej pracy dla samej pracy. Tak bardzo pragnie naszego zbawienia i przywrócenia człowiekowi jego pierwotnej godności, że nie oszczędził Swego Syna, aby osiągnąć ten cel. Ten akt pokazuje, jak poważna i ważna jest dla Boga kwestia naszego zbawienia. Stąd każde Jego przykazanie jest wybitnie celowe i mądre. A skoro w Bożych instrukcjach jest sens, to problem tkwi w nas. Być może to my postępujemy niewłaściwie.
Rzeczywiście, wyrażamy żal za konkretne grzechy, szukamy ich i starannie je zapisujemy, ale zapominamy o przyczynach grzechów - namiętnościach. To właśnie namiętności, czyli stałe umiejętności i błędne nawyki, które stały się częścią naszej istoty z powodu ich częstego praktykowania, stanowią potężną podstawę góry lodowej, której wierzchołek przynosimy do spowiedzi. Grzech jest tylko przejawem tej czy innej namiętności, jej konsekwencją, kiełkiem, który ma głęboki i rozgałęziony korzeń - namiętność. W naszej pobożności jesteśmy jak niewykwalifikowani robotnicy, którym polecono przed zachodem słońca obrobić ziemię. Po wyrwaniu wierzchołków chwastów i zaniedbaniu korzeni, z satysfakcją spoglądamy na uprzątnięty teren i cieszymy się z wykonanej pracy. Możemy zdać raport z wykonanej pracy i spać spokojnie. Ale wkrótce spada deszcz, nastają warunki sprzyjające wzrostowi, a nasze chwasty wypełniają pole błyskawicznie i w coraz większej objętości.
Można to zilustrować prostym przykładem z życia. Załóżmy, że ktoś pracuje w supermarkecie. Wie, że w jednej z lodówek w magazynie przechowywane są „niespełniające norm” i „przeterminowane” produkty mleczne. Wie również, że część z tych „niespełniających norm produktów” zostanie zwrócona, część się zmarnuje, a część zostanie zabrana przez innych pracowników. Dlatego, wychodząc, co jakiś czas zabiera ze sobą butelkę mleka, twarożek, jogurt lub coś innego. A ponieważ w święto chce przystąpić do Eucharystii, podczas spowiedzi wyznaje ten grzech wraz z innymi grzechami. Jednak potem wraca do swego zwykłego środowiska i nadal podkrada z magazynu, aby móc ponownie „wyspowiadać się” przy okazji kolejnego święta. Człowiek ten czuje, że postępuje źle, ale nie tak źle jak mordercy i gwałciciele. Odkrywa tylko oczywisty grzech, ale nie chce zajrzeć w głąb swego serca, by zdać sobie sprawę, że powodem jego kradzieży jest ukryty i zakorzeniony nawyk ciągłego usprawiedliwiania się i przepraszania. Gdyby kopał głębiej, zobaczyłby, że jego kradzież jest wewnętrznie usprawiedliwiona i dozwolona przez niego samego. Jak to możliwe, skoro pracuje sumiennie, zastępuje chorych kolegów, bierze nadgodziny, gdy wymagają tego okoliczności, i ogólnie rzecz biorąc, jest niedoceniany i niedostatecznie wynagradzany. Już dawno zgodził się ze swoim sumieniem i moralnie usprawiedliwił swoją kradzież. Taka osoba wymieni w spowiedzi liczbę skradzionych butelek, a w głębi serca uzna, że zasługuje na to niewielkie wynagrodzenie.
Albo inny przykład. Człowiek wyraża skruchę z powodu swego gniewu. Jest dręczony przez tę namiętność, która nie daje mu spokoju. Cierpią na tym jego krewni, podwładni i przypadkowi ludzie, ale przede wszystkim on sam. Raz po raz wyznaje ten grzech, wyliczając na kogo nakrzyczał i w jakich okolicznościach, ale sytuacja się nie zmienia. A nie zmienia się dlatego, że człowiek musi walczyć nie z pochodnymi namiętności, ale z nią samą.
Ponieważ namiętność jest umiejętnością, konieczne jest zastąpienie jej innym nawykiem. Przyczyny naszego niezadowolenia z bliźnich są różne: nasza duma i arogancja, zazdrość, niezdolność do prawdziwej radości z sukcesu bliźniego, brak cierpliwości, niezdolność do milczenia, ogólnie rzecz biorąc, nasza niezdolność do akceptowania ludzi takimi, jakimi są, z ich osobliwościami i wadami. Jednocześnie chcemy być akceptowani takimi, jakimi jesteśmy, bez proszenia o zmianę. Dopóki człowiek nie nauczy się modlić za swoich bliźnich, radować się z tymi, którzy się radują, jeśli nie w czynie, to przynajmniej we współczuciu, aby wesprzeć bliźniego w jego kłopotach, jego spowiedź pozostanie tylko listą osób, na których się zdenerwował.
Ktoś wyraża skruchę z powodu cudzołóstwa, ale zaniedbuje nieczyste fantazje i bezskutecznie porzuca nawyk oglądania „nieprzyzwoitych ” zdjęć w Internecie. Inny okazuje skruchę z powodu jakiegoś innego grzechu, w który popadł z powodu nawykowego i niekontrolowanego potępiania bliźnich. Niezależnie od tego, który grzech weźmiemy za przykład, sens jest ten sam: grzech jest jedynie zewnętrzną manifestacją wewnętrznych przyczyn zakorzenionych w ludzkim sercu. Innymi słowy, grzech jest czynem, a namiętność jego motywem. To nie przypadek, że jeden z ojców mówi, że umysł łatwo ulega zanieczyszczeniu, ale też łatwo go oczyścić. Serce potrzebuje długiego czasu, aby zostać zanieczyszczonym i długiego czasu, aby zostać oczyszczonym. Taka jest różnica między grzechem (czynem) a namiętnością (nawykiem).
„Namiętność, zrealizowana w rzeczywistości lub zasiana w duszy przez długotrwałe współczucie dla niej i karmienie jej, zyskuje władzę nad człowiekiem. Potrzeba wiele czasu, potrzeba krwawego wysiłku, potrzeba szczególnego miłosierdzia Bożego, szczególnej pomocy Bożej, aby obalić jarzmo namiętności przyjętej samowolnie” (św. Ignacy Brianczaninow).
Jednak problemem jest nie tylko powaga zmagań z namiętnościami, ale także fakt, że nie każdy jest w stanie dostrzec ten związek. Człowiek może spowiadać się z grzechów przez dziesięciolecia, nie rozumiejąc, skąd się one biorą i dlaczego nie ustępują. Potrzeba wiele doświadczenia i łaskawej pomocy, aby dojść do właściwego zrozumienia związku przyczynowo-skutkowego. Chociaż mnisi asceci już wiele lat temu ustanowili dla nas zasady prawidłowego działania i właściwej skruchy:
„Tylko ten, kto gorliwie wyeliminuje przyczyny i okazje do grzechu, może wykorzenić namiętności; więc na przykład, jeśli ktoś popadł w cudzołóstwo lub wszeteczeństwo z powodu znajomości z kobietami, musi unikać nawet patrzenia na nie; jeśli ktoś popadł w brak umiaru w jedzeniu i piciu, musi wyleczyć się przez ścisłą wstrzemięźliwość; Jeśli ktoś przez chciwość dopuszcza się krzywoprzysięstwa, kradzieży, morderstwa i bluźnierstwa, powinien zniszczyć przedmiot swej chciwości; jeśli ktoś przez pychę popada w gniew, niech wykorzeni swą arogancję przez pokorę. W ten sposób można wykorzenić każdą wadę, jeśli usunie się jej przyczynę i powód, gdyż w ten sposób można zapomnieć o popełnionych występkach” (św. Abba Pinufy).
Tak więc nasz hipotetyczny pracownik supermarketu musi przestać oszukiwać i samousprawiedliwiać się. Musi opamiętać się w ewangeliczny sposób, dokonać bezwzględnej i beznamiętnej analizy swoich działań i motywów. Musi uświadomić sobie, że nie wolno mu tego robić: „Te produkty nie są moją własnością i nie mam prawa ich zabierać. Żaden powód nie może usprawiedliwić mojej kradzieży”. Gdy tylko utwierdzi się w tej myśli, poczuje ją i w pełni się z nią zgodzi - kradzież ustanie sama, ponieważ jej korzeń (przyczyna) zostanie usunięty. Ale to olśnienie może zająć lata. I będzie wielkim szczęściem, jeśli dana osoba zda sobie sprawę z przyczyn swego złego postępowania, zanim zostanie złapana za rękę.
Sakrament spowiedzi jest wielkim i hojnym darem Boga. Szczęśliwy jest ten, kto go rozumie, a nieszczęśliwy ten, kto go zaniedbuje.
Musi to być jednak czynione uczciwie, ze szczerym sercem, bez cienia użalania się nad sobą i samousprawiedliwiania. Anałoj spowiedzi jest naszą Golgotą, na której musimy ukrzyżować nasze ego i samousprawiedliwienie. Bóg przyjmuje skruchę każdej osoby i daje w tym sakramencie łaskawe siły do przezwyciężenia namiętności. Ale my z nich nie korzystamy. Zamiast tego, w najlepszym przypadku zamieniamy skruchę w sprawozdanie z wykonanej grzesznej pracy, a w najgorszym wymyślamy powody, aby usprawiedliwić nasze działania, a nawet oskarżamy sam sakrament spowiedzi o nieskuteczność. Pytanie: „Dlaczego mam pokutować, skoro wiem, że znowu zgrzeszę?” obnaża duchową ignorancję osoby, która nie jest zaznajomiona z prawdziwą pokutą, demonstruje jej zawoalowaną przebiegłość i niechęć do poprawy. To tak, jakby ta osoba mówiła: „Pokutuję, ale pokuta nie działa. Nie bez powodu mówi się: „Kto chce działać, szuka okazji, kto nie chce działać, szuka powodów” (Sokrates).
Bóg, dla którego nie ma grzechu niewybaczalnego, jest Dobry i Miłosierny. Oczekuje jednak od nas samozaparcia, absolutnego i bezkompromisowego porzucenia nienawistnych Bogu myśli i czynów. Samousprawiedliwienie i fałszywy wstyd dewaluują pokutę i czynią nas podobnymi do Adama, który obwinia Boga za swój upadek. Skrucha miła Bogu nie boi się tymczasowego wstydu. Wręcz przeciwnie, woli go od wiecznego wstydu, od którego nie będzie ucieczki na zawsze. Szczera i uczciwa skrucha jest w stanie zdziałać cud, uleczyć stare rany duszy, upodobnić nas do roztropnego łotra i wprowadzić do raju razem ze sprawiedliwymi, którzy w pokucie przypodobali się Bogu.
hieromnich Roman (tłum. Justyna Pikutin)
za: pravoslavie.ru
fotografia: levangabechava /orthphoto.net/