Zostań przyjacielem cerkiew.pl
Jeśli nie teraz, to kiedy?
Gabriel Szymczak, 06 kwietnia 2024
Choć wiosna rozkwita już coraz bardziej zdecydowanie i nie przeszkadzają jej pogodowe zawirowania, to chciałbym zabrać was jeszcze na chwilę na zimowe, styczniowe Podlasie w okolice Sokółki. To taka trochę reporterska relacja z jednego z dni.
***
20 stycznia, sobota. Godzina 13.42
Od rana pada śnieg. Raz mocniej, raz słabiej. W pewnej chwili przestał, dając nadzieję, że to koniec. Ale zaczął znowu. Zaczęło też mocniej wiać. Podmuchy zdzierają śnieg z podłoża i niosą go na drogę położoną wśród pól, bez jakiejkolwiek kategorii odśnieżania. Taki urok mieszkania prawie 10 km od miasta, w dodatku na kolonii. Dwa domy - sąsiadów i nasz, trochę lasu – i same pola. Sielsko i anielsko, do czasu śnieżnej zawiei i zasp na drodze...
Jako mieszczuch uwielbiałem śnieżną zimę i cudowne, białe szaleństwo. Tu jest inaczej. Duży śnieg czy mróz utrudnia pracę przy zwierzętach, trudniej wozić siano czy paszę, w koziarni zamarza woda. Śnieg blokuje drogę, słabsze ciągniki - sąsiada czy mój – niekiedy nie dają rady z odśnieżaniem, trzeba czekać na mocniejszą maszynę. Nikt nie będzie odśnieżał, gdy pada czy zawiewa – za chwilę będzie to samo. Więc trzeba czekać – i uzbroić się w cierpliwość.
Ciężki śnieg zagraża liniom energetycznym, a gdy zniknie prąd – nasz kominek z płaszczem wodnym nie ogrzeje domu, pompa jest na prąd, a pieca kaflowego nie mamy. Pompa w studni nie da wody dla zwierząt, też jest na prąd, a studnia głębinowa (zwykłe dawno już wyschły). Zima pięknie wygląda na zdjęciach i znajomi nam zazdroszczą, ale bywa trudna do wytrzymania.
To, co musimy zrobić, to zawsze przygotować się na najgorsze. Czasem nieoczekiwane. Do pompy kominkowej – akumulator, wystarczy na kilka godzin. Na dłużej – agregat prądotwórczy. Woda – zawsze nalana do baniaków jako rezerwa. Lodówka – coś zawsze w niej można znaleźć. Bez przygotowania niekiedy nie dalibyśmy rady.
Jak na dłoni widzimy tu, że nasza ludzka „wszechmoc” ma granice, wyznacza je natura. Tego nie jesteśmy w stanie przeskoczyć, trzeba cierpliwie czekać, aż wszystko się przetoczy. To uczy również pokory i skutecznie wybija z myślenia „co to nie ja”. Niekiedy nie znaczę nic, bo nic nie jestem w stanie zrobić.
Godzina 14.05
Nadal śnieży i zawiewa. Żeby zdążyć do św. Mikołaja w Białymstoku na czuwanie, powinienem wyjechać w tych warunkach najpóźniej ok. 15.30. Ale (raczej) nie wyjadę, wezwany pług nie przyjedzie, bo ciągle pada. Sąsiad sprawdzał drogę, w dwóch miejscach nawiało prawie na metr. Że też musiało padać akurat w sobotę… Bo to nie tylko niemożność wyjazdu na czuwanie, ale odpadnie też niedzielna liturgia – pewnie odkopią nas dopiero w poniedziałek.
Powinienem powiedzieć sobie: trudno, nic nie mogę zrobić – i spokojnie przejść nad tym do porządku dziennego. Nie ma w tym mojej winy.
Zgadza się. Ale to i tak jest trudne, bardzo trudne, jeśli bycie w cerkwi, nabożeństwa coś dla ciebie znaczą. Jeśli pozwalają ładować duchowe akumulatory na kolejne dni i ustawiają właściwie optykę – najpierw na Boga, potem na wszystko inne. Jeśli chłoniesz w murach cerkwi ten lepszy świat, by choć cząstkę tej innej rzeczywistości wynieść w sercu i duszy, i przełożyć do swej codzienności. To paradoks – Jezus mówił Oto bowiem Królestwo Boże jest w was (Łk 17, 21), a jakże często człowiek tego nie czuje! Przypomina to sobie, odbudowuje, będąc na nabożeństwie, uczestnicząc w Eucharystii. To w cerkwi można zajrzeć za zasłonę pieczołowicie zawieszoną przed naszymi oczami przez pęd i priorytety tego świata, i przypomnieć sobie tę Boską rzeczywistość – i zabrać jej ziarno ze sobą. Jeśli będziesz to ziarno pielęgnował – modlitwą, czytaniem Pisma, kierowaniem się w swoim zachowaniu wzorcem Zbawiciela, miłością do innych i czynieniem dobra – ono ma szansę rosnąć. Ale potrzebuje tego innego świata, tej niebiańskiej rzeczywistości tu, na ziemi, aby działać dalej.
Przyjdźcie do Mnie wszyscy trudzący się i dźwigający ciężary, a Ja wam dam odpoczynek (Mt 11, 28) – cerkiew, mistyka nabożeństw, to właśnie jest ten odpoczynek, to wejście do świata, w którym Ktoś czeka na ciebie z miłością, bez warunków wstępnych, po prostu chce, abyś do Niego przyszedł. Przyszedł, skosztował, jak dobry jest Bóg – i sam podjął decyzję, że chcesz żyć tak, jak On tego od ciebie pragnie, bo tak – choć nie jest to łatwe – jest dla ciebie najlepiej. A jeśli powinie ci się noga – On to zrozumie i przebaczy; od stworzenia prarodziców widział już niejeden taki przypadek, i niejednego człowieka wyciągnął Swą miłością z bagna grzechu, a czasem i samopotępienia…
Godzina 14.33
Nadal śnieży i wieje. Przed oczami mam drogę do Białegostoku. To ok. 40 kilometrów do centrum. Jest na niej kilka przydrożnych krzyży i takich mini-pomników. Jeden krzyż jest nasz, prawosławny. Po tylu latach jeżdżenia znam ich lokalizacje na pamięć. Miejsca wypadków, tam zginęli ludzie. Czasem zdarza mi się o nich myśleć – kim byli, dokąd zmierzali, czy to pośpiech zawinił, oni sami, czy ktoś inny? Czy jechali szczęśliwi, czy smutni, a może gnani dokądś rozpaczą? Może ktoś z nich sam chciał na tej drodze zakończyć swe życie…? Czy byli gotowi na przejście do tej innej rzeczywistości?
Lud Izraela wyrastał w oczekiwaniu na dzień Pański, dzień Jahwe, w którym jak głosili prorocy miał nastąpić koniec wszystkiego, sąd nad ludźmi i zwycięstwo Boga nad Jego wrogami. Pierwsi chrześcijanie żyli w przekonaniu, że powtórne przyjście Jezusa Chrystusa, paruzja, nastąpi bardzo szybko, jeszcze za ich życia. Św. Paweł w swoim liście do Tesaloniczan pisał: Dzień Pański przyjdzie tak, jak złodziej w nocy (1 Tes 5, 2), a do Koryntian: Jak w Adamie wszyscy umierają, tak też w Chrystusie wszyscy będą ożywieni, lecz każdy według własnej kolejności. Chrystus jako pierwszy, potem ci, co należą do Chrystusa, w czasie Jego przyjścia. Wreszcie nastąpi koniec, gdy przekaże królowanie Bogu i Ojcu i gdy pokona wszelką Zwierzchność, Władzę i Moc. Trzeba bowiem, ażeby królował, aż położy wszystkich nieprzyjaciół pod swoje stopy. Jako ostatni wróg, zostanie pokonana śmierć (1 Kor 15, 22-26).
Wierzący w Chrystusa mieli więc czuwać i oczekiwać przyjścia Pana - pełni nadziei zbawienia, odziani w zbroję wiary i miłości (1 Tes 5, 8). Mieli być przygotowani.
Jak jest z nami - ze mną, z Tobą? Te przydrożne krzyże wskazują na nieuchronność – i nagłość – stanięcia przed Bogiem. Z czym do Niego pójdę? Czy będę miał czym się pochwalić? Czy też moje oczy będą rozbiegane we wszystkich kierunkach, gwałtownie poszukując jakiejkolwiek pomocy czy ratunku…? A to przecież paradoks – bowiem ratunek jest jedynie w Nim!
Przygotowanie. To traktowanie tego, co się wydarza – lub może się wydarzyć – poważnie. Nie zakładanie, że jakoś to będzie, ale uznanie, że jestem odpowiedzialny za to, co robię, jak żyję, na ile serio traktuję słowa Zbawiciela o warunkach bycia Jego uczniem, Jego wyznawcą, wreszcie – zbawionym przez Niego. Nie żyjemy tylko dla tych lat spędzonych na ziemi; żyjemy tutaj dla wieczności. Jak ona będzie, czy będzie wiecznością z Nim, zależy od nas, od naszego przygotowania.
On czeka. Wiemy, że jest miłosierny, że nas umiłował, że oddał za nas Swoje życie, że chce, żebyśmy znaleźli swoje miejsce w domu Ojca. Ta wiara pomaga. Ale wiarę trzeba wspomóc uczynkami, dążeniem do Niego, życiem według Jego słowa. On je nam dał, aby wzmacniało nas wtedy, gdy jest ciężko, gdy upadamy. Dał je jako źródło nadziei, pocieszenie w chwilach zwątpienia i dramatu. W świecie macie ucisk, ale nabierzcie odwagi: Ja świat zwyciężyłem (J 16, 33) i Ja z wami jestem przez wszystkie dni aż do skończenia świata (Mt 28, 20) – jakże to mocne zapewnienie o Jego obecności wśród nas.
Dał nam też coś jeszcze – Samego Siebie w Eucharystii, Sakramencie sakramentów. Każda liturgia to Jego zaproszenie dla każdego z nas, aby przyjść i się posilić, pokrzepić nadwątlone siły. Eucharystia to Jego dar, najszczodrzejszy, jaki tylko może być – bo to Jego Ciało i Jego Krew, dane ku wzmocnieniu, ku zapewnieniu, że głód, którego ten świat nie jest w stanie niczym zaspokoić (bo wszystko przemija), jedynie On jest w stanie pokonać na wieczność. Nie ma większego daru miłości ponad ten. Ujmująco mówił o tym o. Piotr Makal w jednym ze swoich kazań, wspominając, że posiłek jest darem szczególnym, jest wyrazem troski i miłości; kazał nam przypomnieć sobie, jaką wagę do zaproszenia chociażby na obiad czy inny posiłek przywiązują nasze babcie, mamy, chcące nas przyjąć i ugościć najlepiej i najczulej jak to możliwe… Nie powinno się odrzucać zaproszenia na ucztę wydawaną przez Boga dla ciebie – i z miłości do ciebie…
Godzina 15.32
Nadal śnieży i wieje. Samochód nie jest odśnieżony, bo nie ma po co go czyścić. Nie pojedzie. Jutro też będzie musiał tu zostać, a ja razem z nim. Czy czuję żal, że nie pojadę? Tak. Jest mi przykro, będzie mi tego wyjazdu brakowało. Wszystko ma swój czas, i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem (Koh 3, 1) – a weekend to czas cerkwi, czas czuwania i czas Boskiej Liturgii; czas spowiedzi, gdy jest potrzebna, i czas Eucharystii; czas szukania, i czas leczenia duszy. Tym razem taki czas nie jest mi dany.
Może taki czas jest dany Tobie? Może masz bliżej do cerkwi niż ja, może u Ciebie nie ma śnieżycy i droga jest przejezdna? Może Tobie się tylko nie chce tam pójść, albo myślisz, że jeszcze masz czas…? A On tam czeka, czeka na każdego z nas i każdego z nas zaprasza na spotkanie ze Sobą.
Godzina 16.39
Już ciemno. Nadal pada i wieje. Moje miejsce w cerkwi będzie dziś i jutro puste. Jeśli Ty możesz – przyjmij zaproszenie, idź do Niego i wspomnij w swej modlitwie tych wszystkich, którzy nie dali rady do Niego przyjść...
***
„Odkopano” nas w niedzielę po godzinie 15. W miarę upływu godzin złość i frustracja ustąpiły pogodzeniu się z sytuacją, ale smutek i poczucie straty tego weekendu pozostały. W sumie – to dobrze. To znaczy, że cerkiew i nabożeństwa są ważne, że stanowią sedno tych dwóch dni, a nie jakiś dodatek. Jednocześnie gdzieś powstała refleksja – na ile poczucie straty wynikało z tego, że to JA chciałem pojechać, akurat wtedy, i że pogoda pokrzyżowała MOJE plany. Czy gdyby tak choć trochę mi się wtedy nie chciało, też bym to tak przeżywał?
Pragnienie / chęć versus poczucie obowiązku. Bóg versus nasza codzienność. Zbawienie versus wyzwania i priorytety tego świata.
Odwieczny dylemat.
„Jeżeli Bóg w życiu jest na pierwszym miejscu, wszystko znajdzie się na właściwym miejscu” (św. Augustyn) – na ile to jest motto mojego życia, fundament mojej listy priorytetów?
Tak łatwo jest nam czasem powiedzieć – dzisiaj nie mogę, nie dam rady, później, jutro… Najłatwiej w sprawach duchowych – bo tu nie ma natychmiastowej reakcji, nie ma kary, nie czujemy zagrożenia. Stres, gonitwa, zadania do wykonania, niespodziewane wydarzenia – najłatwiej i najszybciej jest nam wtedy przesunąć Boga na dalsze miejsce, „ukraść” czas modlitwy, nabożeństwa na te codzienne lub nagłe sprawy. Nie, nie zapominamy o Nim, po prostu chwilę musi na nas poczekać, aż się ogarniemy, załatwimy co trzeba – i potem do Niego wrócimy. Ile razy na koniec dnia łapię się jednak na tym, że jednak zapomniałem, że modlitwa poranna staje się wieczorną (o ile w ogóle jakaś jest...), bo wir wciągnął mnie na tyle mocno, że zatonąłem w codzienności? Mówię sobie wtedy – przepraszam, dzisiaj się nie udało, ale jutro na pewno wszystko zrobię jak należy...
W 1. sezonie „The Chosen” pojawia się historia wesela w Kanie Galilejskiej. Widzimy Marię, mówiącą Jezusowi, że zabrakło wina, i Jezusa, który odpowiada: „Matko, Mój czas jeszcze nie nadszedł”. Wtedy Maria spogląda na Niego i z delikatnym uśmiechem na twarzy mówi „Jeśli nie teraz, to kiedy?”
Na co jeszcze czekasz, czego jeszcze potrzeba, abyś zaczął nauczać, czynić cuda, prowadzić ludzi do Ojca?
To piękna scena. Zwykliśmy mówić, że Jezus Chrystus wypełnia wolę swej Matki, bo jest Jego Matką, a przecież sam Bóg w Dekalogu nakazał czcić rodziców, a to oznacza także być posłusznym. To dlatego z nadzieją zwracamy się do Bogarodzicy z prośbą o pomoc i wstawiennictwo, wierząc, że Jej prośbie Syn nie odmówi.
Jest w tej scenie jeszcze coś. To słowa „Jeśli nie teraz, to kiedy” - proste i oczywiste, wydają się być wręcz idealnym łącznikiem między prośbą a cudem. Jednak „The Chosen” tak często sięga do źródeł, do historii i obyczajów dawnego Izraela, że i w tym łączniku mogło być coś więcej…
I rzeczywiście - księga Pirke Awot (Sentencje Ojców), będąca zbiorem cytatów z etycznego nauczania najwybitniejszych rabinów, przypisuje te słowa Hillelowi Starszemu, żyjącemu na przełomie wieków przed i po Chrystusie. Cały cytat z Pirke Awot 1, 14 brzmi następująco:
„Jeżeli nie ja dla mnie - kto dla mnie? Gdy ja tylko dla siebie - kim ja jestem? I jeśli nie teraz - to kiedy?” (tłum. Paweł Śpiewak)
lub:
„Jeśli ja nie będę dbał o siebie, to kto o mnie zadba? Jeśli zaś tylko o siebie dbam, to kimże jestem? A jeśli nie teraz, to kiedy?” (tłum. Michał Friedman)
3 pytania. 3 wezwania do zastanowienia się, co i kto jest dla mnie ważny, gdzie jest mój skarb, do którego podąża moje serce (patrz Mt 6, 21).
Można je odnieść do „tego świata” - dopóki sam o siebie nie zadbam, nikt mi nic nie da, nic nie osiągnę. Jeśli będę dbać tylko o siebie – nikt mi nie pomoże, gdy upadnę. Jeśli wszystko będę odsuwać na później – nic się nie wydarzy.
A w kontekście duchowym?
Jeśli sam nie zatroszczę się o swoją duszę, o relację z Bogiem - nikt za mnie tego nie zrobi. Jeśli będę dbać tylko o siebie (modlić się wyłącznie za siebie, czytać Pismo wyłącznie dla siebie, bez świadectwa o Bogu dawanego innym, bez czynnej miłości i miłosierdzia wobec innych, bez przebaczenia innym) – to czy jestem naśladowcą Jezusa? I jeśli nie zacznę żyć Bogiem, Jego słowem, Jego miłością już teraz, niezależnie od okoliczności, jeśli nie zacznę już teraz wchodzić z Nim w relację poprzez (choćby krótką) modlitwę, poprzez liturgię, sakramenty – to kiedy nadejdzie na to czas? I czy w ogóle nadejdzie? Czy zdąży nadejść, póki coś jeszcze będę mógł zrobić? I nie, nie chodzi o strach przed Bogiem i wypełnianie przepisów z obawy przed karą, potępieniem, strąceniem do otchłani. Bóg jest miłością […] On sam nas umiłował (1 J 4, 8;10), a w miłości nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa lęk (1 J 4, 18). Bóg to nie tyran oczekujący naszej czołobitności podszytej lękiem. Przecież Bóg to Ojciec – troskliwy i opiekuńczy, to dobry Pasterz, który za jedną zaginioną owcą pójdzie na kraj świata, by ją odnaleźć i wziąć w ramiona, i zanieść do Swego domu.
Przydrożne krzyże, znak nieuchronności – i niekiedy nagłości – stanięcia przed Bogiem. Mijamy je codziennie, czasem ich już nawet nie dostrzegając. Ale one są. Ziemski czas tych ludzi się zakończył. Nasz jeszcze nie. Jeszcze możemy go dobrze wykorzystać. Na modlitwę za tych, których krzyże mijamy. Na liturgię i Eucharystię. Na zanurzenie się w Wielki Post i zastanowienie się nad swoimi priorytetami. Bo jeśli nie teraz – to kiedy?
Gabriel Szymczak
fotografia: Klusek54 /orthphoto.net/
***
20 stycznia, sobota. Godzina 13.42
Od rana pada śnieg. Raz mocniej, raz słabiej. W pewnej chwili przestał, dając nadzieję, że to koniec. Ale zaczął znowu. Zaczęło też mocniej wiać. Podmuchy zdzierają śnieg z podłoża i niosą go na drogę położoną wśród pól, bez jakiejkolwiek kategorii odśnieżania. Taki urok mieszkania prawie 10 km od miasta, w dodatku na kolonii. Dwa domy - sąsiadów i nasz, trochę lasu – i same pola. Sielsko i anielsko, do czasu śnieżnej zawiei i zasp na drodze...
Jako mieszczuch uwielbiałem śnieżną zimę i cudowne, białe szaleństwo. Tu jest inaczej. Duży śnieg czy mróz utrudnia pracę przy zwierzętach, trudniej wozić siano czy paszę, w koziarni zamarza woda. Śnieg blokuje drogę, słabsze ciągniki - sąsiada czy mój – niekiedy nie dają rady z odśnieżaniem, trzeba czekać na mocniejszą maszynę. Nikt nie będzie odśnieżał, gdy pada czy zawiewa – za chwilę będzie to samo. Więc trzeba czekać – i uzbroić się w cierpliwość.
Ciężki śnieg zagraża liniom energetycznym, a gdy zniknie prąd – nasz kominek z płaszczem wodnym nie ogrzeje domu, pompa jest na prąd, a pieca kaflowego nie mamy. Pompa w studni nie da wody dla zwierząt, też jest na prąd, a studnia głębinowa (zwykłe dawno już wyschły). Zima pięknie wygląda na zdjęciach i znajomi nam zazdroszczą, ale bywa trudna do wytrzymania.
To, co musimy zrobić, to zawsze przygotować się na najgorsze. Czasem nieoczekiwane. Do pompy kominkowej – akumulator, wystarczy na kilka godzin. Na dłużej – agregat prądotwórczy. Woda – zawsze nalana do baniaków jako rezerwa. Lodówka – coś zawsze w niej można znaleźć. Bez przygotowania niekiedy nie dalibyśmy rady.
Jak na dłoni widzimy tu, że nasza ludzka „wszechmoc” ma granice, wyznacza je natura. Tego nie jesteśmy w stanie przeskoczyć, trzeba cierpliwie czekać, aż wszystko się przetoczy. To uczy również pokory i skutecznie wybija z myślenia „co to nie ja”. Niekiedy nie znaczę nic, bo nic nie jestem w stanie zrobić.
Godzina 14.05
Nadal śnieży i zawiewa. Żeby zdążyć do św. Mikołaja w Białymstoku na czuwanie, powinienem wyjechać w tych warunkach najpóźniej ok. 15.30. Ale (raczej) nie wyjadę, wezwany pług nie przyjedzie, bo ciągle pada. Sąsiad sprawdzał drogę, w dwóch miejscach nawiało prawie na metr. Że też musiało padać akurat w sobotę… Bo to nie tylko niemożność wyjazdu na czuwanie, ale odpadnie też niedzielna liturgia – pewnie odkopią nas dopiero w poniedziałek.
Powinienem powiedzieć sobie: trudno, nic nie mogę zrobić – i spokojnie przejść nad tym do porządku dziennego. Nie ma w tym mojej winy.
Zgadza się. Ale to i tak jest trudne, bardzo trudne, jeśli bycie w cerkwi, nabożeństwa coś dla ciebie znaczą. Jeśli pozwalają ładować duchowe akumulatory na kolejne dni i ustawiają właściwie optykę – najpierw na Boga, potem na wszystko inne. Jeśli chłoniesz w murach cerkwi ten lepszy świat, by choć cząstkę tej innej rzeczywistości wynieść w sercu i duszy, i przełożyć do swej codzienności. To paradoks – Jezus mówił Oto bowiem Królestwo Boże jest w was (Łk 17, 21), a jakże często człowiek tego nie czuje! Przypomina to sobie, odbudowuje, będąc na nabożeństwie, uczestnicząc w Eucharystii. To w cerkwi można zajrzeć za zasłonę pieczołowicie zawieszoną przed naszymi oczami przez pęd i priorytety tego świata, i przypomnieć sobie tę Boską rzeczywistość – i zabrać jej ziarno ze sobą. Jeśli będziesz to ziarno pielęgnował – modlitwą, czytaniem Pisma, kierowaniem się w swoim zachowaniu wzorcem Zbawiciela, miłością do innych i czynieniem dobra – ono ma szansę rosnąć. Ale potrzebuje tego innego świata, tej niebiańskiej rzeczywistości tu, na ziemi, aby działać dalej.
Przyjdźcie do Mnie wszyscy trudzący się i dźwigający ciężary, a Ja wam dam odpoczynek (Mt 11, 28) – cerkiew, mistyka nabożeństw, to właśnie jest ten odpoczynek, to wejście do świata, w którym Ktoś czeka na ciebie z miłością, bez warunków wstępnych, po prostu chce, abyś do Niego przyszedł. Przyszedł, skosztował, jak dobry jest Bóg – i sam podjął decyzję, że chcesz żyć tak, jak On tego od ciebie pragnie, bo tak – choć nie jest to łatwe – jest dla ciebie najlepiej. A jeśli powinie ci się noga – On to zrozumie i przebaczy; od stworzenia prarodziców widział już niejeden taki przypadek, i niejednego człowieka wyciągnął Swą miłością z bagna grzechu, a czasem i samopotępienia…
Godzina 14.33
Nadal śnieży i wieje. Przed oczami mam drogę do Białegostoku. To ok. 40 kilometrów do centrum. Jest na niej kilka przydrożnych krzyży i takich mini-pomników. Jeden krzyż jest nasz, prawosławny. Po tylu latach jeżdżenia znam ich lokalizacje na pamięć. Miejsca wypadków, tam zginęli ludzie. Czasem zdarza mi się o nich myśleć – kim byli, dokąd zmierzali, czy to pośpiech zawinił, oni sami, czy ktoś inny? Czy jechali szczęśliwi, czy smutni, a może gnani dokądś rozpaczą? Może ktoś z nich sam chciał na tej drodze zakończyć swe życie…? Czy byli gotowi na przejście do tej innej rzeczywistości?
Lud Izraela wyrastał w oczekiwaniu na dzień Pański, dzień Jahwe, w którym jak głosili prorocy miał nastąpić koniec wszystkiego, sąd nad ludźmi i zwycięstwo Boga nad Jego wrogami. Pierwsi chrześcijanie żyli w przekonaniu, że powtórne przyjście Jezusa Chrystusa, paruzja, nastąpi bardzo szybko, jeszcze za ich życia. Św. Paweł w swoim liście do Tesaloniczan pisał: Dzień Pański przyjdzie tak, jak złodziej w nocy (1 Tes 5, 2), a do Koryntian: Jak w Adamie wszyscy umierają, tak też w Chrystusie wszyscy będą ożywieni, lecz każdy według własnej kolejności. Chrystus jako pierwszy, potem ci, co należą do Chrystusa, w czasie Jego przyjścia. Wreszcie nastąpi koniec, gdy przekaże królowanie Bogu i Ojcu i gdy pokona wszelką Zwierzchność, Władzę i Moc. Trzeba bowiem, ażeby królował, aż położy wszystkich nieprzyjaciół pod swoje stopy. Jako ostatni wróg, zostanie pokonana śmierć (1 Kor 15, 22-26).
Wierzący w Chrystusa mieli więc czuwać i oczekiwać przyjścia Pana - pełni nadziei zbawienia, odziani w zbroję wiary i miłości (1 Tes 5, 8). Mieli być przygotowani.
Jak jest z nami - ze mną, z Tobą? Te przydrożne krzyże wskazują na nieuchronność – i nagłość – stanięcia przed Bogiem. Z czym do Niego pójdę? Czy będę miał czym się pochwalić? Czy też moje oczy będą rozbiegane we wszystkich kierunkach, gwałtownie poszukując jakiejkolwiek pomocy czy ratunku…? A to przecież paradoks – bowiem ratunek jest jedynie w Nim!
Przygotowanie. To traktowanie tego, co się wydarza – lub może się wydarzyć – poważnie. Nie zakładanie, że jakoś to będzie, ale uznanie, że jestem odpowiedzialny za to, co robię, jak żyję, na ile serio traktuję słowa Zbawiciela o warunkach bycia Jego uczniem, Jego wyznawcą, wreszcie – zbawionym przez Niego. Nie żyjemy tylko dla tych lat spędzonych na ziemi; żyjemy tutaj dla wieczności. Jak ona będzie, czy będzie wiecznością z Nim, zależy od nas, od naszego przygotowania.
On czeka. Wiemy, że jest miłosierny, że nas umiłował, że oddał za nas Swoje życie, że chce, żebyśmy znaleźli swoje miejsce w domu Ojca. Ta wiara pomaga. Ale wiarę trzeba wspomóc uczynkami, dążeniem do Niego, życiem według Jego słowa. On je nam dał, aby wzmacniało nas wtedy, gdy jest ciężko, gdy upadamy. Dał je jako źródło nadziei, pocieszenie w chwilach zwątpienia i dramatu. W świecie macie ucisk, ale nabierzcie odwagi: Ja świat zwyciężyłem (J 16, 33) i Ja z wami jestem przez wszystkie dni aż do skończenia świata (Mt 28, 20) – jakże to mocne zapewnienie o Jego obecności wśród nas.
Dał nam też coś jeszcze – Samego Siebie w Eucharystii, Sakramencie sakramentów. Każda liturgia to Jego zaproszenie dla każdego z nas, aby przyjść i się posilić, pokrzepić nadwątlone siły. Eucharystia to Jego dar, najszczodrzejszy, jaki tylko może być – bo to Jego Ciało i Jego Krew, dane ku wzmocnieniu, ku zapewnieniu, że głód, którego ten świat nie jest w stanie niczym zaspokoić (bo wszystko przemija), jedynie On jest w stanie pokonać na wieczność. Nie ma większego daru miłości ponad ten. Ujmująco mówił o tym o. Piotr Makal w jednym ze swoich kazań, wspominając, że posiłek jest darem szczególnym, jest wyrazem troski i miłości; kazał nam przypomnieć sobie, jaką wagę do zaproszenia chociażby na obiad czy inny posiłek przywiązują nasze babcie, mamy, chcące nas przyjąć i ugościć najlepiej i najczulej jak to możliwe… Nie powinno się odrzucać zaproszenia na ucztę wydawaną przez Boga dla ciebie – i z miłości do ciebie…
Godzina 15.32
Nadal śnieży i wieje. Samochód nie jest odśnieżony, bo nie ma po co go czyścić. Nie pojedzie. Jutro też będzie musiał tu zostać, a ja razem z nim. Czy czuję żal, że nie pojadę? Tak. Jest mi przykro, będzie mi tego wyjazdu brakowało. Wszystko ma swój czas, i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem (Koh 3, 1) – a weekend to czas cerkwi, czas czuwania i czas Boskiej Liturgii; czas spowiedzi, gdy jest potrzebna, i czas Eucharystii; czas szukania, i czas leczenia duszy. Tym razem taki czas nie jest mi dany.
Może taki czas jest dany Tobie? Może masz bliżej do cerkwi niż ja, może u Ciebie nie ma śnieżycy i droga jest przejezdna? Może Tobie się tylko nie chce tam pójść, albo myślisz, że jeszcze masz czas…? A On tam czeka, czeka na każdego z nas i każdego z nas zaprasza na spotkanie ze Sobą.
Godzina 16.39
Już ciemno. Nadal pada i wieje. Moje miejsce w cerkwi będzie dziś i jutro puste. Jeśli Ty możesz – przyjmij zaproszenie, idź do Niego i wspomnij w swej modlitwie tych wszystkich, którzy nie dali rady do Niego przyjść...
***
„Odkopano” nas w niedzielę po godzinie 15. W miarę upływu godzin złość i frustracja ustąpiły pogodzeniu się z sytuacją, ale smutek i poczucie straty tego weekendu pozostały. W sumie – to dobrze. To znaczy, że cerkiew i nabożeństwa są ważne, że stanowią sedno tych dwóch dni, a nie jakiś dodatek. Jednocześnie gdzieś powstała refleksja – na ile poczucie straty wynikało z tego, że to JA chciałem pojechać, akurat wtedy, i że pogoda pokrzyżowała MOJE plany. Czy gdyby tak choć trochę mi się wtedy nie chciało, też bym to tak przeżywał?
Pragnienie / chęć versus poczucie obowiązku. Bóg versus nasza codzienność. Zbawienie versus wyzwania i priorytety tego świata.
Odwieczny dylemat.
„Jeżeli Bóg w życiu jest na pierwszym miejscu, wszystko znajdzie się na właściwym miejscu” (św. Augustyn) – na ile to jest motto mojego życia, fundament mojej listy priorytetów?
Tak łatwo jest nam czasem powiedzieć – dzisiaj nie mogę, nie dam rady, później, jutro… Najłatwiej w sprawach duchowych – bo tu nie ma natychmiastowej reakcji, nie ma kary, nie czujemy zagrożenia. Stres, gonitwa, zadania do wykonania, niespodziewane wydarzenia – najłatwiej i najszybciej jest nam wtedy przesunąć Boga na dalsze miejsce, „ukraść” czas modlitwy, nabożeństwa na te codzienne lub nagłe sprawy. Nie, nie zapominamy o Nim, po prostu chwilę musi na nas poczekać, aż się ogarniemy, załatwimy co trzeba – i potem do Niego wrócimy. Ile razy na koniec dnia łapię się jednak na tym, że jednak zapomniałem, że modlitwa poranna staje się wieczorną (o ile w ogóle jakaś jest...), bo wir wciągnął mnie na tyle mocno, że zatonąłem w codzienności? Mówię sobie wtedy – przepraszam, dzisiaj się nie udało, ale jutro na pewno wszystko zrobię jak należy...
W 1. sezonie „The Chosen” pojawia się historia wesela w Kanie Galilejskiej. Widzimy Marię, mówiącą Jezusowi, że zabrakło wina, i Jezusa, który odpowiada: „Matko, Mój czas jeszcze nie nadszedł”. Wtedy Maria spogląda na Niego i z delikatnym uśmiechem na twarzy mówi „Jeśli nie teraz, to kiedy?”
Na co jeszcze czekasz, czego jeszcze potrzeba, abyś zaczął nauczać, czynić cuda, prowadzić ludzi do Ojca?
To piękna scena. Zwykliśmy mówić, że Jezus Chrystus wypełnia wolę swej Matki, bo jest Jego Matką, a przecież sam Bóg w Dekalogu nakazał czcić rodziców, a to oznacza także być posłusznym. To dlatego z nadzieją zwracamy się do Bogarodzicy z prośbą o pomoc i wstawiennictwo, wierząc, że Jej prośbie Syn nie odmówi.
Jest w tej scenie jeszcze coś. To słowa „Jeśli nie teraz, to kiedy” - proste i oczywiste, wydają się być wręcz idealnym łącznikiem między prośbą a cudem. Jednak „The Chosen” tak często sięga do źródeł, do historii i obyczajów dawnego Izraela, że i w tym łączniku mogło być coś więcej…
I rzeczywiście - księga Pirke Awot (Sentencje Ojców), będąca zbiorem cytatów z etycznego nauczania najwybitniejszych rabinów, przypisuje te słowa Hillelowi Starszemu, żyjącemu na przełomie wieków przed i po Chrystusie. Cały cytat z Pirke Awot 1, 14 brzmi następująco:
„Jeżeli nie ja dla mnie - kto dla mnie? Gdy ja tylko dla siebie - kim ja jestem? I jeśli nie teraz - to kiedy?” (tłum. Paweł Śpiewak)
lub:
„Jeśli ja nie będę dbał o siebie, to kto o mnie zadba? Jeśli zaś tylko o siebie dbam, to kimże jestem? A jeśli nie teraz, to kiedy?” (tłum. Michał Friedman)
3 pytania. 3 wezwania do zastanowienia się, co i kto jest dla mnie ważny, gdzie jest mój skarb, do którego podąża moje serce (patrz Mt 6, 21).
Można je odnieść do „tego świata” - dopóki sam o siebie nie zadbam, nikt mi nic nie da, nic nie osiągnę. Jeśli będę dbać tylko o siebie – nikt mi nie pomoże, gdy upadnę. Jeśli wszystko będę odsuwać na później – nic się nie wydarzy.
A w kontekście duchowym?
Jeśli sam nie zatroszczę się o swoją duszę, o relację z Bogiem - nikt za mnie tego nie zrobi. Jeśli będę dbać tylko o siebie (modlić się wyłącznie za siebie, czytać Pismo wyłącznie dla siebie, bez świadectwa o Bogu dawanego innym, bez czynnej miłości i miłosierdzia wobec innych, bez przebaczenia innym) – to czy jestem naśladowcą Jezusa? I jeśli nie zacznę żyć Bogiem, Jego słowem, Jego miłością już teraz, niezależnie od okoliczności, jeśli nie zacznę już teraz wchodzić z Nim w relację poprzez (choćby krótką) modlitwę, poprzez liturgię, sakramenty – to kiedy nadejdzie na to czas? I czy w ogóle nadejdzie? Czy zdąży nadejść, póki coś jeszcze będę mógł zrobić? I nie, nie chodzi o strach przed Bogiem i wypełnianie przepisów z obawy przed karą, potępieniem, strąceniem do otchłani. Bóg jest miłością […] On sam nas umiłował (1 J 4, 8;10), a w miłości nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa lęk (1 J 4, 18). Bóg to nie tyran oczekujący naszej czołobitności podszytej lękiem. Przecież Bóg to Ojciec – troskliwy i opiekuńczy, to dobry Pasterz, który za jedną zaginioną owcą pójdzie na kraj świata, by ją odnaleźć i wziąć w ramiona, i zanieść do Swego domu.
Przydrożne krzyże, znak nieuchronności – i niekiedy nagłości – stanięcia przed Bogiem. Mijamy je codziennie, czasem ich już nawet nie dostrzegając. Ale one są. Ziemski czas tych ludzi się zakończył. Nasz jeszcze nie. Jeszcze możemy go dobrze wykorzystać. Na modlitwę za tych, których krzyże mijamy. Na liturgię i Eucharystię. Na zanurzenie się w Wielki Post i zastanowienie się nad swoimi priorytetami. Bo jeśli nie teraz – to kiedy?
Gabriel Szymczak
fotografia: Klusek54 /orthphoto.net/