publicystyka: Dzieło całego życia

Dzieło całego życia

igumen Nektariusz (tłum. Justyna Pikutin), 23 marca 2024

Wielki Kanon św. Andrzeja z Krety z pierwszych czterech dni Wielkiego Postu bardzo precyzyjnie określa nasz nastrój na cały Wielki Post: jest to nastrój pokuty i skruchy.

Wielki Post to czas duchowej refleksji, okres, w którym musimy przyjrzeć się sobie - uważniej niż zwykle - i spróbować zrozumieć: co w perspektywie wieczności prezentuje sobą nasze życie? Nie chodzi o to, z czego się składa, jakie mamy problemy, co osiągnęliśmy w naszej karierze i ile pieniędzy mamy na koncie bankowym, ale czy nie przeżywamy go na próżno, biorąc pod uwagę, że jego głównym celem jest poznanie Boga, nauczenie się życia z Nim i odnajdywania w Nim sensu i pełni istnienia? W końcu to, co nie zaczęło się tutaj, jak mówi czcigodny Symeon Nowy Teolog, nie może być kontynuowane tam - poza linią oddzielającą świat widzialny i przemijający od niewidzialnego i trwającego na wieki wieków.

Wiele rzeczy pomaga nam rozpocząć to dzieło: sam kanon, powtarzająca się modlitwa św. Efrema Syryjczyka z ziemnymi pokłonami (oznaczającymi skruszone serce), ogólny, pokutny charakter nabożeństw, wielkopostne melodie, kolory szat liturgicznych, a także nasze ciało, które na początku wiosny doświadcza ucisku z powodu pozbawienia go codziennego i ulubionego pokarmu. I dlatego, jeśli rewizja rzeczywiście się rozpocznie, szybko zdamy sobie sprawę z prawdy, która jest dość oczywista, ale w jakiś sposób ukryta przed naszą świadomością. Mianowicie: że pomimo tego, iż regularnie chodzimy do świątyni, spowiadamy się i przyjmujemy Święte Tajemnice Chrystusa (a zwłaszcza jeśli z jakiegoś powodu tak się nie dzieje), pomiędzy nami a Bogiem stoi cały mur z tych grzechów, za które raz po raz żałujemy, ale ich nie porzucamy; z przyzwyczajeń i nawyków umysłu, które powinniśmy porzucić dawno temu, ale nie mamy na to siły; z przekonań, postaw, myśli i usposobienia serca, które są wyraźnie sprzeczne z Ewangelią, ale jak trujący bluszcz oplatają całą naszą istotę.

Oczywiście możemy postanowić zamknąć oczy na tę prawdę i żyć tak, jak żyliśmy do tej pory - "ogólnie, po chrześcijańsku", "w zasadzie nie czyniąc nic złego", "niby starając się przestrzegać ewangelicznych przykazań", a w szczegółach - stale zaniedbując je tak bardzo, że nie jest jasne, o jakim ogóle mówimy. Możemy zasnąć i dalej spać tym snem, na który narzekając św. Andrzej zwraca się z płomiennym apelem do swojej i naszej duszy: "Duszo moja! Powstań, czemu śpisz?". Możemy. Ale możemy również usłyszeć kontynuację tego kondakionu, a wraz z nim ujarzmić i pozbawić nasze serce spokoju: "Koniec przybliża się i ty smucisz się". Zaniepokoić ją tym dobrym niepokojem, o którym mnich Paisjusz z Góry Athos tak bardzo lubił mówić.

Ból jest wtedy nieunikniony. A wraz z nim rodzi się pragnienie naprawienia i zmiany wszystkiego, a tym samym naprawienia i zmiany nas samych. Ale... Robisz wyskok i czujesz, jak bardzo jesteś związany - niczym Guliwer, który został dosłownie spowity i przytwierdzony do ziemi przez Liliputów. Kiedy? Oczywiście podczas snu. I to staje się jeszcze bardziej bolesne. Zdałeś już sobie sprawę, jak wiele musisz zmienić, jednak brakuje ci sił i mądrości, by to zrobić. A życie... Życie, jego okoliczności, ludzie wokół - wszystko dosłownie się temu sprzeciwia, przekonuje o nieosiągalności radykalnej zmiany. Co z tym zrobić, od czego zacząć, skąd czerpać siłę i rozsądek...? Jak dokonać przejścia z jednego stylu życia do innego, tego, który może uczynić nas spadkobiercami Bożych obietnic w wieczności? Jak wygląda most, który czyni takie przejście realnym?

Istnieje odpowiedź na te liczne i pozornie trudne do odpowiedzi pytania. I jest nią: dzieło pokuty.

Często myślimy, że pokuta to tylko zdolność do wyznania naszych grzechów podczas spowiedzi lub proszenia o przebaczenie w modlitwie, ale to tylko część prawdy.

Pokuta jest pracą, najbardziej niezbędną, najpoważniejszą i najbardziej czasochłonną, obejmującą cały okres naszej ziemskiej egzystencji. Składa się ona z różnych elementów, których pominięcie czyni ją niekompletną, nie przynoszącą głównych owoców.

Czym jest pokuta - prawdziwa, autentyczna pokuta, a nie tylko chwilowy impuls, nastrój, przeżycie?

Przede wszystkim jest to zdolność dostrzegania swoich grzechów i uświadamiania ich sobie. Następnie jest to zdolność do skruszenia serca przed Bogiem. Potem - determinacja, by się od nich odwrócić. I wreszcie, co jest najważniejsze, ale niemożliwe bez powyższych: wewnętrzna zmiana, która czyni nas innym człowiekiem. Tak innym, że Bóg nie osądza już tego nowego człowieka za wcześniejsze grzechy, ponieważ popełnił je poprzedni człowiek.

Dostrzec swoje grzechy... Gdyby to było łatwe, nie modlilibyśmy się słowami: "O Panie, Królu, pozwól mi widzieć moje grzechy" (cs. Jej Hospodi Caru daruj mi zreti moja prehreszenija). Ale gdyby było to niemożliwe, również byśmy o to nie prosili. Żadne działanie nie prowadzi do pozytywnego rezultatu bez skupienia i życie chrześcijańskie nie jest wyjątkiem. Wymaga koncentracji na tym, co robimy, co mówimy, ale jeszcze bardziej na tym, o czym myślimy, co dzieje się w naszych sercach i co kieruje nami w przechylaniu się na jedną lub drugą stronę. Dlaczego nie jest łatwo być uważnym w stosunku do siebie? Po pierwsze, to rzeczywiście ciężka praca, a po drugie, i co najważniejsze, jest to praca bolesna i nieprzyjemna: zaczynamy poznawać siebie w sposób, którego wcześniej nie znaliśmy, a poznawanie siebie zaczyna wymagać podejmowania konkretnych działań. Jednak bez względu na to, jak bardzo trudne może się to wydawać, to bez skupienia nic z tego nie wyjdzie. "Początek zdrowia duszy polega na dostrzeżeniu swoich grzechów, tak niezliczonych jak morski piasek" - mówi czcigodny Piotr z Damaszku - i nie ma innego początku. A jeśli postanowimy być uważni, a nie niedbali pod tym względem, i jednocześnie szczerze poprosimy Boga o ujrzenie naszych grzechów, zaczniemy je widzieć: Bóg chce, aby nasza dusza była zdrowa, aby nie zabijały jej choroby. Proces ten będzie tym skuteczniejszy, im wcześniej weźmiemy pod uwagę wskazówkę czcigodnego Efrema Syryjczyka, który nie tylko błaga: "Pozwól mi widzieć moje grzechy...", ale kontynuuje swoją modlitwę słowami: " i nie osądzać brata mego", wiedząc z całą pewnością, że osądzanie naszego brata czyni nas ślepymi i głuchymi na to, co powinno nam mówić i pokazywać nasze sumienie. A ponadto pozostawia nas nieusprawiedliwionymi w naszych własnych przewinieniach, bo jak można prosić, by Bóg nas nie potępiał, a mimo to nieustannie potępiać? Jest to jeden z aksjomatów życia duchowego, który jest tak często zaniedbywany, że przestaje nim być.

Skrucha serca... Skąd się bierze? Przychodzi naturalnie, gdy powstrzymując się choćby na chwilę w ciągu dnia od naszych zwykłych obowiązków i trosk, pozwalamy sobie pomyśleć o wieczności i naszym w niej miejscu, o Sądzie Ostatecznym i naszej odpowiedzi na nim, o tym, co powie nam wtedy Chrystus: "Przyjdź" czy też "Odejdź". Kiedy ta refleksja jest połączona z wizją naszych grzechów, z wizją nas samych takimi, jakimi jesteśmy teraz, serce nieuchronnie odczuwa skruchę - może nie od razu, ale wraz z systematycznością w tym praktykowaniu - nieuchronnie. Dlatego musi ono koniecznie wejść w nasze życie. I najlepiej, jeśli poprzedza ją modlitwa, szczególnie modlitwy wieczorne, ponieważ ze skruszonego serca, ze zrozumienia, że zgodnie ze sprawiedliwością zasługujemy wyłącznie na potępienie, najbardziej naturalne jest proszenie Boga o miłosierdzie, o przebaczenie, co w zasadzie jest istotą wszystkich naszych modlitw.

Determinacja, by porzucić swoje grzechy... Na początku zdajesz sobie sprawę, że jest to konieczne. Ale tu zaczyna się prawdziwa walka: z jednej strony - ta świadomość, a z drugiej - myśl, że będziesz musiał rozstać się z wieloma rzeczami, do których jesteś przyzwyczajony, które ci się podobają i sprawiają przyjemność (choć jednocześnie cię dręczą), do których tak się przywiązałeś, że będziesz musiał je oderwać dosłownie z mięsem, a na pewno z przelaniem krwi. I najważniejsza sztuczka wroga, "działająca" prawie niezawodnie - ta, o której pisze w swojej "Drodze do zbawienia" św. Teofan Pustelnik. Wróg mówi ci uwodzicielsko i przekonująco: "Koniecznie musisz wszystko zmienić, musisz się poprawić. Jak najbardziej! Ale nie teraz, tylko później, może jutro...". I to "nie teraz" ma straszną moc. Niby nie rezygnujesz ze swego zamiaru, ale pozbywasz się potrzeby podjęcia decyzji od razu, możesz odetchnąć z ulgą. I tak już zostaje, czasem na zawsze.

Tutaj bardzo ważne jest, aby powiedzieć sobie: "Później najprawdopodobniej oznacza nigdy. Nie mam jutra, mam tylko dziś. Ileż było ludzi, którzy myśleli o zrobieniu czegoś ważnego "później", a to "później" nigdy dla nich nie nadeszło, bo życie się skończyło, niespodziewanie przerwane! I nawet jeśli tak nie jest, kto wie, czy moja dusza nadal będzie w takim usposobieniu jak teraz, czy długo pozostanę w tym przebudzonym i niespokojnym stanie, czy nie zasnę ponownie snem, który zakończy się dopiero śmiercią?". W ten sposób przekonuj się, że musisz zacząć w tej chwili, a nie później. Jednocześnie módlmy się do Boga, aby udzielił nam tej zbawczej determinacji i wspierał nas w niej. A On zawsze daje nam to, co jest niezbędne do naszego zbawienia, jeśli udowodnimy nasze pragnienie uzyskania go poprzez nasze własne działania i wysiłki.

Wewnętrzna przemiana, przemiana umysłu, metanoia... Drogę do tego torują powyższe elementy. Kiedy człowiek postanawia zmienić swoje życie, zaczyna zmieniać samego siebie. Ale jedną rzeczą jest podjęcie decyzji i wykonanie jej w chwili obecnej, a zupełnie inną - sprawienie, by pozostała ona niezmieniona i uczynienie zmiany, która w nas zaszła, trudno, a nawet zupełnie nieodwracalną. "Dlatego, bracia - napomina apostoł Piotr – tym bardziej starajcie się umocnić wasze powołanie i wybranie. To bowiem czyniąc, nigdy się nie potkniecie" (2 P 1, 10). Dlatego właśnie pokuta powinna być dziełem całego życia: gdy tylko człowiek zejdzie ze ścieżki zbawienia, natychmiast naraża się na ryzyko powrotu do "dalekiego kraju", który po pewnym czasie przestaje wydawać się tak dziki i straszny, a życie tam nie jest już postrzegane jako ciągły koszmar.

Należy uwierzyć na słowo wezwaniu Ignacego (Branczaninowa), który każdy dzień swego życia, w którym nie żałował za grzechy, uważał za stracony. I przyjąć jako niezmienne przykazanie radę św. Jana Klimaka: "Choćbyś wszedł po całej drabinie cnót, to i tak módl się o odpuszczenie grzechów". Wszak dzieło "płaczu", czyli pokuty, zgodnie z wyrażeniem abba Pimena: zarówno czyni, jak i zachowuje. Pomaga zdobyć cnotę i nie pozwala jej stracić.

A czas Wielkiego Postu jest najlepszym czasem, aby nauczyć się tego doświadczalnie. Aby poznać radość i wolność, jaką pokuta daje duszy. Rozpoznać to cudowne uczucie pełni i autentyczności życia z Bogiem, które jest cenniejsze niż cokolwiek na ziemi. I zapragnąć z całego serca już nigdy go nie utracić.

igumen Nektariusz Morozow (tłum. Justyna Pikutin)

za: pravoslavie.ru

fotografia: levangabechava /orthphoto.net/