publicystyka: Wdzięczność pomimo niespełnienia

Wdzięczność pomimo niespełnienia

Gabriel Szymczak, 05 listopada 2023

Lea. Pierwsza żona patriarchy Jakuba, wydana za niego za mąż właściwie dzięki oszustwu. Jakub „od pierwszego wejrzenia” zakochał się w jej siostrze, Racheli. Na mocy porozumienia z ojcem sióstr, Labanem, miał u niego pracować jako pasterz przez 7 lat, co stanowiło zapłatę za otrzymanie Racheli za żonę. Kiedy 7 lat minęło, „rzekł Jakub do Labana: «Ponieważ czas już upłynął, daj mi córkę twą za żonę, abym się z nią połączył». Wtedy Laban, zaprosiwszy wszystkich mieszkańców tej miejscowości, wyprawił ucztę. A gdy był wieczór, Laban wziął córkę swą Leę i wprowadził ją do Jakuba, i ten zbliżył się do niej. [...] Rano Jakub zobaczył, że ma przed sobą Leę. Rzekł więc do Labana: «Cóż mi uczyniłeś? Czyż nie za Rachelę ci służyłem? Czemu mnie oszukałeś?» Laban odpowiedział: «Nie ma tu u nas zwyczaju wydawania za mąż [córki] młodszej przed starszą. Bądź przez tydzień z tą, a potem damy ci drugą, za którą jednak będziesz u mnie służył jeszcze siedem następnych lat». Jakub przystał na to i był przez tydzień z tą. Potem Laban dał mu córkę swą, Rachelę, za żonę. [...] Jakub więc zbliżył się do Racheli i kochał ją bardziej niż Leę. I pozostał na służbie u Labana przez siedem następnych lat” (Rdz 29, 21-30).

Biblijny opis brzmi dość sucho. Wyobraźmy jednak sobie, co musiało się dziać w sercu Jakuba, zapewne z przerażeniem odkrywającego rano, że przy jego boku jest inna kobieta niż ta, którą kochał i o której myślał, że jest jego żoną… Ale też co mogła czuć Lea, zmuszona przez swego ojca do udziału w oszustwie… Mniej urodziwa od swej siostry (jak pisze autor księgi: „Oczy Lei były jakby zgaszone, Rachela zaś miała piękną postać i miłą powierzchowność” - Rdz 29, 17), zapewne przez to pozbawiona zalotników, wydana za mąż za człowieka, który pałał uczuciem do kogoś innego, który wkrótce poślubił także tę wymarzoną, a następnie przez 7 lat odpracowywał jej otrzymanie…

Ból Lei dostrzega Bóg - „Gdy Pan widział, że Lea została odsunięta, otworzył jej łono; Rachela zaś była niepłodna”. Posiadanie potomstwa było w Izraelu (i nie tylko) uważane za przejaw Bożego błogosławieństwa, znak znalezienia upodobania w oczach Najwyższego. Małżeństwa bezdzietne były traktowane jako gorsze, grzeszne, pozbawione łaski. My w narracji biblijnej widzimy tylko imiona kolejnych synów Lei, wraz z wyjaśnieniem ich znaczenia. Shai Held w „Sercu Tory” patrzy na nie głębiej, z perspektywy interpretacji rabinicznej, która pod każdym z nich widzi także ludzkie emocje, pragnienia, nadzieje. Słowa, które w cytatach poniżej są wyróżnione, najlepiej oddają znaczenie imion synów Lei.

Oto Lea, niekochana przez męża, pierwszemu synowi nadaje imię Ruben, „wejrzał Bóg na niedolę moją […] i teraz mój mąż mnie pokocha” (Rdz 29, 32). Tak się jednak nie dzieje.

Drugi syn to Symeon, „ponieważ Bóg usłyszał, że jestem niekochana, i dał mi także tego” (Rdz 29, 33). W relacji z Jakubem nadal nic się nie zmienia.

Trzeci syn to Lewi, „tym razem przylgnie mąż mój do mnie, gdyż urodziłam mu trzech synów” (Rdz 29, 34). Jak pisze Shai Held: gdy na świat przyszedł pierwszy syn, Lea miała nadzieję, że wraz z nim narodzi się w Jaakowie [Jakubie] miłość do niej. Po urodzeniu trzeciego syna Lea gotowa jest zamiast miłości zaakceptować choćby jego „przywiązanie”.

Jednak nawet tych trzech synów nie zmienia nic w podejściu Jakuba. Zmiana natomiast dokonuje się w Lei. Ta, którą – wydaje się - dotychczas kierowało wyłącznie pragnienie pozyskania miłości męża i która w macierzyństwie widziała klucz do jego serca, godzi się z tym, że nic się nie zmieni. Dlatego czwartemu synowi nadaje imię Juda, „teraz będę sławić Boga” (Rdz 29, 35). Zamiast pogrążać się w rozpaczy nad tym, czego nie ma, Lea jest teraz w stanie docenić piękno i pełnię tego, co ma. Jest matką czworga dzieci, z których przyjdzie na świat cały naród – lud przymierza z Bogiem (S. Held). A jeśli spojrzymy do Ewangelii wg św. Mateusza 1, 2-3 i dalej, odnajdziemy imię czwartego syna Lei, Judy, wśród przodków Józefa, ziemskiego opiekuna Jezusa z Nazaretu.

Lakoniczny tekst biblijny, przełożony na język emocji, nagle nabiera życia. Już nie czytamy słów – widzimy, wręcz czujemy dramat człowieka, jego nadzieje i rozczarowania, które mogą przecież prowadzić do negacji Bożej Opatrzności. A jednak te doświadczenia powodują, że Lea dojrzewa – do akceptacji tego, że nie wszystko jest możliwe, że nawet największe starania i poświęcenie, najgłębsze chęci i uczucia mogą czasem nie być wystarczające. Jej życie wreszcie osiąga spełnienie.

Ile razy z poczucia niemocy rozpadał się już nasz świat? Ile razy gorycz niepowodzenia potrafiła przyćmić wszystko inne? Rzucić nas na kolana ze szlochem i złorzeczeniem, a może i zaprzeczaniem istnieniu Boga?

Lei zabrało całe długie lata zrozumienie, że są sprawy, na które nie ma wpływu i które nigdy nie zadzieją się zgodnie z jej marzeniem. Ale w końcu jej „zgaszone spojrzenie” było w stanie dostrzec blask tego, co zostało jej dane. Chłód serca Jakuba nie zamroził jej własnego; obcość i oschłość Jakuba nie zniewoliły jej radości z otrzymanego w postaci dzieci błogosławieństwa i nie odwróciły jej od Boga. Pomimo bólu niespełnienia – odczuła wreszcie wdzięczność wobec Niego.

W Ewangelii według św. Łukasza 17, 11-19 znajduje się opis dokonanego przez Jezusa oczyszczenia dziesięciu trędowatych. Przypomnijmy sobie – On nie dokonał tego natychmiast, lecz na ich błagania o ratunek odpowiedział: „Idźcie, pokażcie się kapłanom!”. I poszli, i po drodze doznali oczyszczenia. Do Jezusa z podziękowaniem, z wdzięcznością, wrócił tylko jeden, w dodatku Samarytanin, a więc obcy.

Biorąc pod uwagę obowiązujące w judaizmie prawo, nie musieli wracać. Jezus odesłał ich do kapłana po to, aby ten stwierdził, że są już zdrowi i aby złożyli Bogu dziękczynne ofiary. Jak czytamy w Księdze Kapłańskiej (14, 1-20):
„To jest prawo dotyczące trędowatego w dniu jego oczyszczenia: będzie przyprowadzony do kapłana, a kapłan wyjdzie poza obóz. Jeżeli kapłan stwierdzi, że trędowaty został uzdrowiony z choroby trądu, to kapłan każe, żeby ten, który ma być oczyszczony, przyniósł dwa ptaki żywe, czyste, kawałek drzewa cedrowego, nitki karmazynowe i hizop. […] Ósmego dnia weźmie dwa baranki bez skazy, jedną owcę roczną bez skazy, trzy dziesiąte efy najczystszej mąki zaprawionej oliwą na ofiarę pokarmową i jeden log oliwy. Kapłan, który oczyszcza, postawi człowieka, który ma być oczyszczony, wraz z tymi darami przed Panem, przed wejściem do Namiotu Spotkania. […] Kapłan podniesie na ołtarz ofiarę całopalną i ofiarę pokarmową. Kapłan dokona za niego przebłagania, i będzie oczyszczony.”

Dopiero kapłańskie potwierdzenie oczyszczenia przywracało człowieka chorego do społeczności i do pełni praw, pozwalało mu wrócić do domu, do rodziny. Skoro więc wypełnili wymagania Prawa, można byłoby uznać, że wykonali swój obowiązek i ofiarami podziękowali Temu, który jako jedyny miał moc ich uzdrowienia – Najwyższemu i Jedynemu Bogu.

Z tekstu Ewangelii nie wynika wprost, za kogo trędowaci uważali Jezusa. Nazywają Go Mistrzem. Czy widzą w Nim Syna Bożego? Nie wiemy. Czy wiązali swoje oczyszczenie bezpośrednio z Nim, czy też raczej z samym Bogiem, i dlatego dziewięciu uznało, że nie ma potrzeby wracać, gdyż złożyli stosowne ofiary dziękczynne? A może ich radość z powrotu do normalności była tak wielka, że złożywszy ofiary i wróciwszy do domu, po prostu zapomnieli o tym Człowieku, Mistrzu, wykonanie polecenia którego doprowadziło do ich oczyszczenia?

Jeden jednak wrócił. Co więcej, jeśli wrócił dopiero po formalnym oczyszczeniu, którego proces trwał 8 dni, a sama podróż z miejsca spotkania z Jezusem do Jerozolimy, gdzie byli kapłani, mogła zająć nawet 7 dni, to łącznie od błagania o oczyszczenie do ponownego spotkania z Mistrzem mogło minąć około dwóch tygodni. Jeśli tak właśnie było, tym bardziej widać, iż wdzięczność oczyszczonego Samarytanina przewyższała wszelkie trudy, które musiał ponieść. Być może fakt uzdrowienia otworzył oczy jego duszy i pozwolił rozpoznać w Tym, który wysłał go do Jerozolimy, samego Mesjasza, samego Boga. Ale jeśli widział w Nim tylko Człowieka, a mimo to wrócił z podziękowaniem?

Nie ma dobra, które nie byłoby od Boga. Niekiedy przychodzi do nas wprost od Niego, jako łaska czy dar. Jest też dobro, przysługa, pomoc, które daje nam drugi człowiek - lecz i za nimi stoi Bóg, gdyż „każde dane dobro i każdy dar doskonały jest z góry i zstępuje od Ojca świateł” (Jk 1, 17).

Wdzięczność może więc mieć dwa wymiary – ku Bogu i ku człowiekowi, ale ta druga i tak zawsze winna kierować nas ku Bogu. To trochę tak, jak z najważniejszym przykazaniem, o które pytał Jezusa jeden z faryzeuszy: „Nauczycielu, które przykazanie jest w Prawie największe? Jezus zaś rzekł mu: - Będziesz miłował Pana, Boga twego, całym twym sercem i całą twą duszą, i całym twym umysłem. To jest pierwsze i największe przykazanie. Drugie zaś jest podobne do niego: - Będziesz miłował bliźniego twego jak siebie samego. Na tych dwóch przykazaniach trzyma się całe Prawo i Prorocy”(Mt 23, 36 – 40). Wierzący nie może miłować wyłącznie Boga, odrzucając Jego obraz w drugim człowieku, a za każdym darem, także tym pochodzącym od ludzi, winien widzieć Tego, od Którego wszystko pochodzi.

Czasem jednak trudno jest ten Boży dar dostrzec, niezależnie od tego, od kogo do nas przychodzi. Przytłacza go nasze poczucie nieszczęścia, niepowodzenia, choroba, zawiedzione nadzieje. Czasem bezmiar zła, które jest wokół i które zasnuwa wszystko ciężką zasłoną czerni. Człowiek złamany rzadko kiedy podnosi wzrok w poszukiwaniu dobra i światła, ziemia ciągnie do siebie jego oczy i duszę. Lęk powoduje, że patrzy pod nogi, tam szukając mocnego oparcia, podczas gdy ono jest zupełnie gdzie indziej, wzniesione wysoko na Krzyżu, znaku łaski i wybawienia. Jeśli nie podniesiesz oczu, nie dostrzeżesz go, przeoczysz pomoc, którą Bóg ci daje.

Tak - może się zdarzyć, że twoim zdaniem nie „trafi” ona w to, co dla ciebie jest najważniejsze, od czego wydaje się, że wszystko zależy. Jeśli jednak będziesz nadal patrzeć ku Bogu, na przekór sobie i swoim lękom, i rozczarowaniom, dostrzeżesz inne przebłyski Jego działania, Jego obecności, te inne dary, które On ci daje.

Lea, która tyle razy otrzymywała Bożą łaskę, dopóki nie podniosła oczu ponad swój ból i rozdzierające pragnienie miłości męża, deprecjonowała to, co otrzymywała – swoich synów.
Może to płacz kolejno rodzących się dzieci, pozostawionych przez nią gdzieś z boku, spowodował, że coś zaczęło do niej dochodzić? Może inni ludzie, niejako w jej zastępstwie radujący się takim Bożym błogosławieństwem, spowodowali, że zaczęła dostrzegać szczęście, które ją spotkało?
To trwało. Wymagało cierpliwości – wcale nie Lei, tylko Najwyższego… I On trwał, i czekał, i dalej błogosławił.

Wdzięczności można się nauczyć; i choć wydaje się to nierealne – można też pogodzić się z tym, że coś jest stracone lub nieosiągalne. To wymaga czasu i otwarcia - na świat, na innych, na przebłyski Bożej Opatrzności. To wysiłek, który człowiek musi włożyć w samego siebie, w rozbicie skorupy własnego nieszczęścia. Trwanie w nim, zgorzknienie, prowadzi donikąd.

Lea to zrozumiała. I nawet jeśli Jakuba nie było stać nawet na to, by po jej śmierci nazwać ją swą żoną, to jej życie było spełnione, po latach odnalazła radość, dostrzegła łaski, które po wielekroć otrzymywała – i była wdzięczna. Rozczarowanie nie wyklucza wdzięczności, a wdzięczność nie wyklucza rozczarowania. […] Nikt nie jest w stanie pokazać nam lepiej niż Lea, że złamane serce także może doświadczyć momentów całkowitej pełni (S. Held).

„Prosiłem Boga o siłę, abym mógł spełnić ambitne zamierzenia, a On uczynił mnie słabym, abym zachował pokorę. Modliłem się o zdrowie, abym mógł dokonywać wielkich dzieł, a On dał mi cierpienie, abym mógł lepiej zrozumieć, czym jest zdrowie. Prosiłem Go o władzę, aby ludzie mnie potrzebowali, a On zesłał mi upokorzenie, abym to ja ich potrzebował. Prosiłem Boga o wszystko, abym mógł cieszyć się życiem, a On pozostawił mi życie, abym mógł cieszyć się wszystkim.
Panie, nie dałeś mi nic z tego, o co prosiłem, ale dałeś mi wszystko, czego potrzebowałem, i to jakby wbrew mojej woli. Modlitwy, których nie zanosiłem, zostały wysłuchane.
Bądź pochwalony, Panie mój, bo nikt z ludzi nie ma więcej niż ja”.

[Kirk Kilgour (1947 - 2002), amerykański sportowiec, członek reprezentacji siatkarskiej tego kraju, od 1976 r. sparaliżowany na skutek wypadku podczas treningu] 

Gabriel Szymczak

fotografia: Lazo /orthphoto.net/