publicystyka: Jak zmartwychwstać

Jak zmartwychwstać

hieromnich Gabriel (tłum. Gabriel Szymczak), 22 października 2023

Czytanie z Ewangelii na tę niedzielę – historia wdowy z Nain – jest bardzo krótkie. Jednak, podobnie jak całe Pismo Święte, zawiera wiele warstw znaczeniowych, z których każda jest prawdziwa, żadna z nich nie zastępuje innej ani nie zaprzeczają sobie one nawzajem, i wszystkie łączą się w chór boskiej prawdy, zawierający absolutnie wszystko, co powinniśmy wiedzieć o Królestwie Bożym i o naszym życiu na tej grzesznej ziemi.

Chrystus, Dawca Życia, przybywa do bram miasta Nain i tam spotyka kondukt pogrzebowy. Pan zstępuje z Nieba do naszego rozbitego świata i natychmiast, i bezpośrednio spotyka nas pośród głębokiego smutku: bólu samej śmierci. Natrafia na zwłoki – i to nie siwowłosego i sędziwego, ale młodego człowieka, młodzieńca, którego życie zostało tragicznie przerwane, zanim tak naprawdę się rozpoczęło. Spotyka też matkę, zupełnie samotną, bez męża i bez dziecka - z wyjątkiem martwego młodego mężczyzny, leżącego na marach pogrzebowych. W osobie tej wdowy Chrystus prawdziwie spotyka całą ludzkość: jej nadzieja na przyszłość, już martwa i niszczejąca, wkrótce zostanie ponownie wrzucona w zimną ziemię, skąd została wzięta wiele wieków temu w Edenie, w Raju, którego już nie pamięta ani nawet nie widzi powodu, by wierzyć, że on istnieje.

Ojcowie Święci mówią nam, że wdowa z dzisiejszej Ewangelii to dusza odcięta od męża - Słowa Bożego. Synem wdowy jest umysł zabity przez grzech i wyniesiony z miasta, którym jest Jeruzalem Niebieskie, ziemia wszystkich żyjących. Mary to ciało, które stało się naszym grobem, żyjące w śmierci nawet przed naszą śmiercią.

Jest tu wiele lekcji duchowych, wiele ważnych prawd, które Duch Święty przekazał nam przez usta Świętego Apostoła i Ewangelisty Łukasza. Przede wszystkim rozważmy dzisiaj płacz wdowy.

Św. Izaak Syryjczyk zapytany, jaką pracą powinien zajmować się mnich przebywający w celi, odpowiedział, że tylko jedno zadanie może zająć mnicha, który naprawdę szuka zbawienia: nieustanny płacz nad swoją duszą zabitą przez grzech. Szczerze spojrzeć na siebie – nie tylko teoretycznie przyznać się do winy, ale naprawdę i żywo zobaczyć i opłakać cały grzech, śmierć i zepsucie w nas – jest głównym zadaniem w życiu nie tylko mnicha, lecz każdego chrześcijanina. Ale tak jak Adam i Ewa zasłaniali swoją nagość w Ogrodzie pod liśćmi figowymi, i jak ukrywali się przed głosem i śladami Boga, tak i my – ich synowie i córki – zajmowaliśmy się ustawicznie ukrywaniem się przed prawdą o nas samych, w każdy możliwy sposób.

Doprawdy, dzisiejszy świat jest pełen przeróżnych sposobów na ukrycie naszej nagości, naszej duchowej śmierci. Możemy rozpraszać się ciągłymi rozrywkami, karierą, kanałami w mediach społecznościowych lub najnowszymi rankingami sportowymi, romansami i seksem, narkotykami lub wyśmienitą kuchnią. Możemy zmienić siebie - na dowolny wybrany przez nas obraz - za pomocą ubioru i makijażu, ćwiczeń fizycznych lub tabletek odchudzających, operacji plastycznych lub starannie dobranych profili na Facebooku. Możemy wybierać nasze gusta, nasze opinie, naszą politykę. A my, prawosławni chrześcijanie, możemy, jeśli nie będziemy ostrożni, nawet ukryć się za maską naszej wielkiej pobożności: możemy zdefiniować siebie poprzez naszą regułę modlitwy, nasz tryb postu, naszą nienaganną frekwencję w cerkwi lub ścisłe przestrzeganie nawet najbardziej niejasnych kanonów cerkiewnych. Krótko mówiąc, otrzymaliśmy wszelkie narzędzia, do dyspozycji diabła, które pomogą nam uniknąć konieczności prawdziwego poznania naszego prawdziwego ja. I w tym wszystkim bardzo pragniemy dokonać dzieła diabła – ponieważ wiemy, że nie spodoba nam się to, co zobaczymy. Nikt nie chce zajrzeć głęboko w swoje serce, gdy zna brzydotę i śmierć, która się w nich kryje.

Jednak nasz Zbawiciel powiedział nam: „błogosławieni, którzy płaczą”. Nie dlatego, że Pan chce, abyśmy byli przygnębieni, pogrążeni w poczuciu winy i dręczeni, ale dlatego, że tylko ci, którzy płaczą, mogą być pocieszeni. Tylko ci, którzy znają prawdę o sobie, są zdolni do zmiany. Gdyby wdowa z Nain została w domu i utopiła swój smutek w butelce lub uciekła do odległego kraju w poszukiwaniu lekarstwa, nigdy nie spotkałaby swego Pana; i tylko dzięki temu, że stała obok mar i płakała, otrzymała syna przywróconego do życia. Ponieważ Ewangelia mówi nam, że Chrystus dokonał tego pierwszego zmartwychwstania w swojej ziemskiej służbie właśnie dlatego, że „ujrzawszy ją, wzruszony, ulitował się nad nią i powiedział jej: - Nie płacz!” (Łk 7, 13).

I to jest być może najważniejszy punkt dzisiejszej Ewangelii: Pan nie wskrzesił chłopca ze względu na niego samego. Nie wskrzesił go po to, aby mógł wieść pełne i szczęśliwe życie na tym świecie, zakosztować jego różnorodnych przyjemności i rozkoszy, poślubić piękną żonę i założyć rodzinę, zrobić karierę zawodową i wreszcie cieszyć się spokojną emeryturą przed końcem drogi wszelkiego ciała. Nie. Pan wskrzesił chłopca ze względu na jego matkę.

I nie jest to jakiś przypadkowy, pomijalny szczegół w historii z Ewangelii. Przez całą swoją ziemską służbę Pan nieustannie czynił cuda, dokonywał uzdrowień i wskrzeszeń – i przebaczał grzechy – nie ze względu na konkretną osobę, ale ze względu na tych, którzy ją kochali. Widzimy to raz za razem - u setnika i jego sługi, u przełożonego synagogi i jego córki, u paralityka, a wreszcie przy wskrzeszeniu Łazarza, który umarł cztery dni wcześniej i został podniesiony z martwych ze względu na Marię i Martę.

Dlatego zawsze pamiętajmy, że także w naszym przypadku zmartwychwstanie – cielesne i duchowe – nie jest nam dane dla nas samych, ale dla dobra tych, którzy nas otaczają: tych, którzy nas kochają, tych, którzy się za nas modlą, a nawet ze względu na tych, którzy nas nienawidzą i wyrządzają nam krzywdę. Przede wszystkim nasze zmartwychwstanie jest nam dane przez wzgląd na naszą własną matkę, Święty Kościół Chrystusowy, abyśmy mogli naprawdę stać się Jej wiernymi dziećmi. Ojcowie bowiem mówią nam również, że młody chłopiec, który w dzisiejszej Ewangelii usiadł i przemówił po tym, jak Pan go wskrzesił, symbolizuje chrześcijanina, który po powrocie ze śmierci duchowej przemawia do otaczających go ludzi, dając pouczenia i podbudowując ich. U niektórych z nas może to rzeczywiście przybrać formę słów. Jednak w przypadku każdego chrześcijanina takie pouczenie i zbudowanie może i musi objawiać się głównie w naszych czynach, w naszym sposobie życia, a przede wszystkim w miłości, jaką darzymy siebie nawzajem - tej miłości, dzięki której, jak powiedział Pan, ludzie poznają, że jesteśmy Jego uczniami (por. J 13, 35), Miłości Boga, która sama jest naszym zmartwychwstaniem.

Niech Pan Bóg obdarzy nas wszystkich tą miłością – tą samą boską i przebóstwiającą miłością, w którą nasz Zbawiciel się wcielił, został ukrzyżowany i zmartwychwstał w chwale, aby dać nam, grzesznym, tę samą miłość, którą dzielą Pan Jezus Chrystus i Jego Ojciec, który nie ma początku, i Jego Najświętszy, Dobry i Życiodajny Duch, któremu niech będzie wszelka chwała, cześć i uwielbienie, teraz i zawsze, i na wieki wieków. Amen.

hieromnich Gabriel (tłum. Gabriel Szymczak)

za: Remembering Sion

fotografia: jcoolman /orthphoto.net/