publicystyka: Błogosławieni ubodzy duchem

Błogosławieni ubodzy duchem

metropolita Limassol Atanazy (tłum. Justyna Pikutin), 03 czerwca 2023

przeczytaj poprzednią część rozważań

Powiedzieliśmy, że ubodzy duchem to ludzie pokorni. Jaki jest człowiek pokorny? Pokora jest drabiną, jest poszukiwaniem, a nie czymś, o czym można powiedzieć: "To jest to! Mamy to!" Jest nie do opisania, gdyż zaczyna się od zera i nie ma końca, albowiem pokora jest posiadaniem w swoim sercu Boga, Chrystusa. Widzicie, że powiedział On swoim uczniom: "nauczcie się ode Mnie, albowiem jestem cichy i pokornego serca.” (Mt. 11, 29) Innymi słowy, powiedział do nich: "Jeśli chcecie nauczyć się ode Mnie, jaki Jestem z natury, odpowiem wam: jestem pokornego serca." Boże serce jest przepełnione pokorą.

Czym więc jest pokora? Jest to możliwość, by umrzeć, aby inny człowiek mógł żyć. To właśnie uczynił Chrystus. Święty Apostoł Paweł mówi: "ogołocił samego siebie” (Flp 2,7) - to znaczy, że Chrystus pozbawił się swojej Boskiej chwały i majestatu, i stał się Człowiekiem - takim jak my, niczym nie różniącym się od nas, poza grzechem, którego nie przyjął. Jest Człowiekiem doskonałym, stuprocentowym: był Dzieckiem pięcioletnim, dziesięcioletnim, piętnasto-, dwudziesto- i trzydziestoletnim, i tak skrzętnie ukrył Boską chwałę. Stał się Człowiekiem ze względu na nas i wydał siebie na śmierć ze względu na nas. Tak działa pokora. Dlatego ta moc, ta kenoza potwierdza, podtrzymuje i jednoczy wszystko.

Aby to osiągnąć, nie trzeba mieć o sobie szczególnego mniemania i nie trzeba niczego oczekiwać. I w tym tkwi tajemnica. Jest to straszna myśl: umrzeć, aby inny mógł żyć. Człowiek sprzeciwia się i chce robić swoje. Ale właśnie wtedy dokonuje się cud, urzeczywistnia się tajemnica - i wszystko nabiera wartości w inną stronę. I kiedy już wydaje się, że jesteś zdeptany przez wszystkich, paradoksalnie stajesz się silniejszy od wszystkich i zwyciężasz wszystko przez śmierć, podporządkowanie i pokorę. Ponieważ jest to sposób, w jaki Chrystus odniósł zwycięstwo.

Często wspominam, jak po raz pierwszy przyjechałem na Świętą Górę jako student. Był to 1976 rok. Poszedłem do monasteru Dionisiat. W świątyni panował półmrok. Dotarliśmy tam pieszo na wieczór - podczas nieszporów, potem był posiłek i powieczerze, i było już prawie ciemno. Przecież tam w świątyniach nie ma elektryczności, widniało tylko słabe światło łampad, a wokół panował praktycznie całkowity mrok.

W tym czasie zaczynał się tzw. renesans monastycyzmu, z ludzkiego punktu widzenia. Na Świętą Górę zaczęli przybywać młodzi mnisi, ale w niektórych klasztorach nadal nie było młodych ludzi, żyli tylko starcy. I w Monasterze Dionisiat było 30 starszych mnichów (mam na myśli ludzi w wieku od 50 lat wzwyż, aż po stulatków).

W czasie powieczerza stałem w kąciku w kaplicy Matki Bożej i myślałem o życiu monastycznym. "Czy powinienem zostać mnichem, pozostając na Świętej Górze, czy nie?" - myślałem, ale gdy spojrzałem na tych mnichów, ogarnęła mnie rozpacz i przygnębienie. Widziałem tak milczących - nie wiem - ukrytych w stasydiach mnichów, w ciemności, całych czarnych od góry do dołu... I pomyślałem: "Matko Najświętsza! Mam tu przyjść i też być takim? Oni są jak martwi. Oni umarli!" Naprawdę czułem, że patrzę na świątynię pełną trupów. Było to bardzo nieprzyjemne uczucie i dlatego powiedziałem sobie: "Wykluczone! Moja stopa już tu nie postanie!". A w odpowiedzi z góry coś bardzo powoli czytano...

Pewien stosunkowo młody, około 40-letni mnich, zapalał wtedy łampady. Nie znaliśmy się. Nagle ruszył prosto w moją stronę, trzymając świecę i to, czym zapalał łampady. Poklepał mnie po ramieniu i powiedział:
- Nie patrz na to, co zewnętrzne. Oni nie są tu martwi. Oni żyją wiecznie! Oni wszyscy są żywi. Spójrz na nich innymi oczami, oczami wiary. Czy nie słyszałeś, że Chrystus mówi: ten kto wierzy we Mnie, choćby nawet umarł, żyć będzie (por.J 11,25)?

Ten mnich mówił mi coś jeszcze w tym stylu, ale w tym momencie niewiele z tego zrozumiałem. Pomyślałem: "Skąd on się wziął! Nie wystarczy, że moją głowę zaprzątają takie myśli, to muszę jeszcze wysłuchiwać kazania!” Później zrozumiałem, że odpowiedział on na wszystkie moje rozterki, ale wtedy nie zdawałem sobie z tego sprawy.

Potem, kiedy przyszedł czas i wróciłem na Świętą Górę już jako mnich, zrozumiałem, że te rzeczy nie funkcjonują tak, jak się je widzi. I że ci ludzie, martwi, nieżywi, nieszczęśliwi i ubodzy (tak też patrzą na nas w klasztorze i ciągle pytają: "Czy nic nie potrzebujecie?, Co mogę wam przynieść?"), nie są tym, na co wyglądają dla człowieka świeckiego. Przy nich człowiek uświadamia sobie, że wszystko ma inny wymiar, wymiar życia wiecznego. I wtedy przestałem się przejmować tym, jaki jest mój image w oczach ludzi, bo oczy świata to witryny sklepowe. Te oczy patrzą na witryny sklepowe i mają przyziemne kryteria.

Chrystus, gdy zmartwychwstał, nie poszedł szukać Piłata, aby mu powiedzieć: "Zobacz, zmartwychwstałem!" - by go przerazić. Nic z tych rzeczy. Nie zwracał uwagi na Piłata. Poszedł do tych, którzy Go szukali.

A my czasem mówimy: "Dlaczego Chrystus nie objawi się teraz, aby wszyscy mogli Go zobaczyć i uwierzyć?". Albo: "Gdybym był Bogiem, zniszczyłbym tych wszystkich złoczyńców!". Widzicie jednak, że Chrystus jest Dobry, nie robi nic takiego, ponieważ Królestwo Chrystusa nie jest z tego świata, nie jest na tym świecie i nie mieści się w logice tego świata. W związku z tym wszyscy ci, którzy chcą żyć duchowo, nie powinni oczekiwać ziemskiego sukcesu, oceniając go według ziemskich kryteriów. Wręcz przeciwnie, powinni zdać sobie sprawę, że z pewnością będą musieli przepłynąć przez morze życia, pogrążając się w porażkach według standardów tego świata, aby osiągnąć sukces w Bogu, który oczywiście odbija się również na tym świecie.

Nie będę tutaj rozwijał nauki o pokorze, aby wam nie namieszać. Chcę tylko przeczytać kilka fragmentów z książki św. Paisjusza, część listu napisanego przez niego. Jest on tak mądry, dobry i prosty, i zobaczycie, jak święty człowiek opisuje pokorę.

"Błogosławieni ludzie, którzy zdołali naśladować pokorną ziemię, która choć jest deptana przez wszystkich, mimo to znosi wszystkich z miłością i pielęgnuje z czułością, jak dobra matka, która dała nam zarówno materiał, jak i ciało dla naszego stworzenia."

Widzisz, podczas gdy my wszyscy depczemy ziemię, ona znosi wszystko, i nie tylko to, ale także karmi nas z miłości i jest łagodna jak matka, która dała nam materiał, abyśmy stali się ludźmi. Tacy też są pokorni ludzie, którzy znoszą wszystko. A nie tylko znoszą, jak mówimy czasem o sobie: "Nie dość, że go znoszę!" - albo: "Boże mój, daj mi cierpliwość, abym go ścierpiał!". Zamiast powiedzieć: "To dobrze, że on mnie znosi!" - stawiamy siebie w roli ofiar i zamieniamy innych w Dioklecjana, Nerona czy rzymskich cesarzy, którzy mordowali chrześcijan. W miejsce prześladowców stawiamy męża, nauczyciela, kolegę, szefa, a sami dołączamy do grona męczenników. Nie jest to jednak metoda, która daje ulgę. Jest raczej ciężarem niż ulgą.

W swoim liście starzec mówi jeszcze:
"Ziemia chętnie przyjmuje wszystko, co na nią rzucamy, od dobrych owoców po zgniłe odpadki, i w milczeniu przetwarza wszystko na witaminy i przynosi je w obfitości poprzez owoce zarówno dobrym, jak i złym ludziom."

Widzicie? Odpadki zamieniają się w nawóz. Nie wiem, co robicie ze odpadkami, ale my, którzy mieszkamy w górach, zbieramy je w jednym miejscu i tam zamieniają się one w nawóz, który potem wykorzystywany jest przy obrabianiu pola. W ten sposób odżywia się drzewa i glebę, a potem z odpadków, które wyrzuciliśmy, otrzymujemy witaminy i dobre owoce, a gleba przetwarza je po cichu. Bez jakiegokolwiek szemrania. Tak samo jest z człowiekiem pokornym. Rzeczywiście, nie tylko pokora, ale w ogóle nic, co duchowe, nie obciąża człowieka.

Pamiętam, że kiedyś, kiedy byliśmy ze starcem Paisjuszem i sprawowaliśmy molebien - a na Świętej Górze jest to bardzo długa modlitewna procesja - niósł on ikonę Matki Bożej razem z kimś innym, a ja szedłem obok. Ten starzec prawie nie miał płuc, zostały usunięte, miał zaledwie pół płuca i nie mógł oddychać, biedak. W dodatku nie jadł, jak zawsze: przez cztery czy pięć dni nie jadł zupełnie nic.
Zapytałem go:
- Ojcze, czy jesteś zmęczony? Czy mam wziąć ikonę?
A on mi powiedział:
- Ech, błogosławiony człowieku, Najświętsza Maria Panna nie obciąża, ale łagodzi!

Zawsze mówił, że to, co duchowe, nigdy nas nie obciąża: ani modlitwa, ani pokora, ani ofiara, ani to, co robimy w dobrych intencjach. Czy wiecie, kiedy się męczymy? Męczymy się, gdy narzekamy i mamy inne myśli. Wtedy wszystko nas obciąża - taka jest rzeczywistość.

Zawsze, gdy mamy właściwe nastawienie do wszystkiego, to wszystko, co oddajemy, wraca do nas i naprawdę pomaga nam o wiele bardziej. I nie chodzi tu tylko o mnichów, ale o wszystkich pokornych ludzi, których wychwala Chrystus - ubogich w duchu. Ale, żeby nie mówić tylko o mnichach i żeby nie wyglądało to tak, że wpływam na was w sposób "monastyczny", opowiem wam też o ludziach świeckich.

Kiedy przyjechałem na Cypr w 1992 roku, pojechaliśmy do Pafos (to miasto, centrum rejonu na Cyprze), dostaliśmy schronienie w gotowym już klasztorze, w którym jednak nie było jeszcze mnichów. Pusty klasztor, ale z zachowanymi jeszcze budynkami. Był to pierwszy rok mojego przyjazdu ze Świętej Góry i po wielu latach spędzonych poza Cyprem trochę trudno było mi się przyzwyczaić do ludzi. Wiele razy zdarzało mi się myśleć: "Co ja tu właściwie robię? Zaraz wstanę i wrócę na Świętą Górę!" - ale nie mogłem, bo dostałem polecenie od starca, że jeśli nawet wrócę, to i tak zostanę odesłany z powrotem. Powiedziałem więc sobie: "Cóż, po co tam iść, skoro jak tylko tam dotrę, natychmiast zostanę odesłany z powrotem? Będę cierpliwy i zobaczę, co się stanie...". Ale coś mnie przygnębiło, to znaczy moje myśli mówiły mi, że zostałem pozbawiony duchowości życia monastycznego Świętej Góry.

Jednak potem wydarzyło się coś niezwykłego, od Boga. Pewnego dnia, w pierwszym lub drugim miesiącu mojego pobytu, przyszedł człowiek, który odwiedzał okoliczne wioski i robił jakieś podliczenia. Przyszedł do klasztoru i przyprowadził do mnie babcię. Kiedy mówię babcia, mam na myśli nie bardzo starą kobietę, około 60-65 lat, ale jedną z tych uroczych cypryjskich babć z dawnych lat: w chustce i ze wszystkim, co wyróżnia "wspaniałe" babcie, stare, piękne babcie!

Podeszła do spowiedzi i zaczęła mówić. Miałem wtedy jeszcze w głowie swoje własne myśli, ale w tym momencie stało się coś niesamowitego. Jej przypadek był bardzo interesujący; nie tylko to, że kiedy nadszedł moment, aby przeczytać nad nią modlitwę na odpuszczenie grzechów, by mogła odejść, wydobył się z niej piękny zapach. Cała świątynia wypełniła się tym zapachem! Od tej babci roznosiła się piękna woń, którą poczułem, ponieważ na Świętej Górze Athos zdarzało się to wielokrotnie ze świętymi ludźmi: ze św. Paisjuszem i ze św. Efremem z Katunaki. Zdarzało się, że unosił się od nich ten piękny zapach, ale nie był to zapach perfum, od którego czasami można dostać zawrotów głowy. Był to zaś zapach niebiański, obfity, pochodzący od człowieka i roznoszący się wszędzie. Tak też ta świątynia cała pachniała zapachem tej starszej kobiety.

Co robiła ta babcia? Nie wyszła za mąż, bo chciała się opiekować rodzicami, a potem oni zmarli. Mieszkałą w pewnej małej wsi na Pafos, takiej, której nie można znaleźć na mapie. Nie wiem, czy było tam nawet 25 dusz. Cały dzień ta babcia nie przekraczała progu swego domu, zajmując się trochę domowymi obowiązkami i cały dzień spędzając na modlitwie, czytaniu i czuwaniu prawie przez całą noc, a dopiero rano trochę zasypiając.

Ciekawe, kto kazał jej to robić. Przecież nikt jej nie uczył, ona po prostu umiała czytać, chodziła do szkoły podstawowej. Ona nawet... żebyście tylko widzieli, jak prostoduszna była ta kobieta, mówiła mi:
- Ojcze, bardzo kocham naszą wiejską cerkiewkę i kupiłam do niej melafony!

Chodzi mi o to, że nawet nie wiedziała jak wymówić "megafon" i mówiła "melafony". Była to bardzo prostoduszna osoba.

Zresztą była (i nadal jest) osobą głębokiej modlitwy. Później zrozumiałem, z kim mam do czynienia, przez jej pytania. Jak zostało to opisane w pismach wielkich świętych, którzy piszą o energiach Ducha Świętego w ludzkim sercu, tak ta babcia, niewykształcona, porzucona w jakimś zakątku Pafos, miała te same energie. Była osobą podtrzymującą - najlepiej jak potrafiła, poprzez swoją modlitwę - cały świat.

Niedługo potem inna babcia, jeszcze bardziej niesamowita, powiedziała mi:
- Ojcze, co mogę ci powiedzieć? Wiesz, czasami modlę się, a w pobliżu mnie świeci światło...

I zaczęła opisywać to światło, które jest czym? Niematerialnym Boskim światłem, które widzieli wielcy święci, św. Grzegorz Palamas czy też hezychaści. Ona też je widziała, mało tego, miała nadprzyrodzone dary działające w jej prostej osobie.

Czy wiecie, ile takich przykładów można zobaczyć? Można zobaczyć energie Boże w ludziach, którzy na zewnątrz może nie mają nic, żadnego wykształcenia, nie przeczytali wielu książek, ale żyjąc w świętej pokorze Chrystusa i wchodząc w tę Jego przestrzeń, czyli podporządkowując się Tradycji Cerkwi, stają się ludźmi Bożymi.

Opowiedziałem wam o tym, gdyż mam w pamięci wiele takich osób.

metropolita Limassol Atanazy (tłum. Justyna Pikutin)

za: pravoslavie.ru

fotografia: Arxidiakon /orthphoto.net/