Wstyd, przebaczenie i Bóg

o. Michael Gillis (tłum. Gabriel Szymczak), 31 maja 2023

Św. Teofan Pustelnik wspaniale skomentował Psalm 118 – dla mnie jego słowa są inspirujące i jednocześnie zachęcające do dania z siebie więcej. Przeczytałem jego uwagi do wersetu 31 tego psalmu i zastanawiałem się, co Cerkiew ma na myśli, gdy mówi o przebaczeniu:
Przylgnąłem do Twoich świadectw, Panie, nie zawstydzaj mnie.

Komentarz św. Teofana wspomina doświadczenie wstydu, odpowiadając na pytanie: „Co dowodzi, że czyjeś grzechy są wybaczone?”
Przebaczenie ma – jak moneta – dwie strony. Jedną jest Bóg. Drugą - nasza własna akceptacja i doświadczenie Bożego przebaczenia.

Przebaczenie ze strony Boga nigdy nie było problemem dla prawosławnych chrześcijan. Nie mamy żadnej teologii karzącej sprawiedliwości ani zastępczego zadośćuczynienia. Bóg nie wymaga, abyśmy my (lub Jezus) poświęcili się, umarli lub zrobili cokolwiek, by On nas kochał i przebaczał. Bóg nie jest ograniczony.

Bóg nie potrzebuje niczego, by kochać i przebaczać grzesznikom. Poświęcenie nigdy nie jest tym, czego Bóg potrzebuje, ale tym, co jest potrzebne nam. Jak mówi Psalmista Dawid:
Albowiem jeśli zapragnąłbyś ofiary, dałbym ją Tobie, ale Ty nie chcesz całopalenia. Ofiarą Bogu jest duch skruszony, serca skruszonego i pokornego Bóg nie odrzuci. (Ps 50, 18-19)

Niestety, dla wielu form zachodniego chrześcijaństwa, cały cel wcielenia Chrystusa i śmierci na krzyżu sprowadza się do wykupienia lub zadośćuczynienia, lub w jakiś sposób ułagodzenia Boga Ojca, aby mógł wybaczyć ludzkości. I to prawne lub sądowe rozumienie przebaczenia jako darowania długu lub wybaczenia zbrodni stało się jedynym sposobem, w jaki słowo przebaczenie jest rozumiane w języku angielskim.

Kiedy jednak patrzymy na to, jak Ojcowie Cerkwi prawosławnej używają słowa „wybaczenie”, często oznacza to proces, doświadczenie, które rośnie. Oczywiście wykorzystywane są również symbole prawne. Jednak w teologii prawosławnej symbolu nie myli się z tym, czego jest symbolem, z tym, „jak to się naprawdę dzieje”. Często ostrzegam ludzi, którzy lubią mówić o tym, co Bóg robi lub czego nie robi, co może lub czego nie może: „strzeż się, żebyś nie zamienił metafory w mechanizm”. Prawosławne rozumienie jest otwarte na wiele metafor, ponieważ prawosławie zawsze było względnie dobrze zaznajomione z tajemnicą. Kościół wschodni odrzucił scholastyczny impuls średniowiecza do definiowania wszystkiego. My, prawosławni, nie mamy problemu, by mówić, że przebaczenie jest tajemnicą. Nie musimy definiować przebaczenia, chociaż możemy użyć wielu metafor, nawet prawnych, aby pomóc nam poznać i doświadczyć przebaczenia. Jednak ostatecznie przebaczenie jest jedną z wielu tajemnic naszej relacji z Bogiem.

Jesteśmy pewni, że Bóg kocha ludzi i przebacza, ale jak to naprawdę działa po Bożej stronie - jest to owiane tajemnicą tego, kim jest Bóg. Jednak drugim końcem bieguna lub inną stroną medalu jest nasze doświadczenie lub akceptacja Bożego przebaczenia. I to doświadczenie przebaczenia Cerkiew często nazywa samym przebaczeniem. Jak czytamy w wielu żywotach świętych, kiedy na łożu śmierci świętego inni mnisi pytają: „Czy odpuszczono ci grzechy?”, nie kwestionują oni Bożej zdolności przebaczenia umierającemu mnichowi. To, o co pytają, to doświadczenie przebaczenia odczuwane przez mnicha. Albo jak to ujął św. Teofan: czy umierająca osoba usłyszała „nie z zewnątrz, ale z wnętrza… odgórne poświadczenie, wypowiadane w sumieniu, że jego grzechy zostały odpuszczone?” Często gdy Ojcowie Kościoła mówią o przebaczeniu lub otrzymaniu przebaczenia, nie mówią o Bożym końcu bieguna, ale o naszym: Czy doświadczyłeś Bożego przebaczenia?

Prawdę mówiąc, ta kwestia dwóch biegunów przebaczenia zawsze trochę mnie drażniła. Doszedłem do wiary w Chrystusa poprzez Ruch Jezusa z lat 70. XX wieku. „Przyjęcie Chrystusa” i przebaczenie moich grzechów zmieniło mnie. Przeniosło mnie z ciemności do światła i dało mi teologię, dzięki której mogłem świadomie zaangażować się w relację z Bogiem - związek, który istniał wcześniej, jednak bez jakichkolwiek narzędzi, słownictwa, tradycji, w której można by go umieścić i zacząć świadomie rozwijać.

I w tych w dużej mierze ewangelicznych ramach teologicznych przebaczenie było darem Bożym nabytym przez śmierć Jezusa; darem, który otrzymałem po prostu wierząc, że jest mój i przyjmując go. W tym kontekście wiara i akceptacja zostały zredukowane do zwykłego przyznania się do twierdzenia teologicznego jako do faktu. Tak jak jabłko upada na ziemię, ponieważ upuszczam je, tak Bóg mi wybacza, ponieważ ja to akceptuję.

Jednak rzeczywiste doświadczenie przyjęcia Bożego przebaczenia jest o wiele trudniejsze i bardziej subtelne niż tylko upuszczenie jabłka. Dlatego każdy program ewangelizacji, w który kiedykolwiek byłem zaangażowany - a byłem związany z kilkoma - zawsze następował po „akceptacji Chrystusa” z „pewnością zbawienia”.

Czasami ludzie, którzy przyjęli Chrystusa, czuli przebaczenie od razu, ale to zawsze bardzo szybko zanikało (według mojego doświadczenia). Aby uchronić tych nowych chrześcijan przed rozpaczą, zalecano im nauczyć się wersetów biblijnych, które zapewniały ich o Bożej obietnicy przebaczenia. Ale znowu, kiedy mówiliśmy o przebaczeniu, rozumieliśmy to jako transakcję biznesową, finansową lub prawną, która została wykonana, opieczętowana i zakończona. Dlaczego jednak musieliśmy tak bardzo się starać przekonać samych siebie? Bardzo się o to staraliśmy, ponieważ rzeczywiste doświadczenie przebaczenia nie jest prawną transakcją.

Doświadczenie przebaczenia jest bardziej organiczne, relacyjne. Przebaczenie jest w rzeczywistości czymś, co rośnie. Św. Teofan mówi, że konieczne jest rozwinięcie nadziei płynącej z pracy nad naszym zbawieniem (tj. współpracy z łaską Bożą poprzez skruchę i dyscyplinę duchową). I to właśnie ta nadzieja zaczyna nas uwalniać od wstydu i jest dowodem rosnącego lub dojrzewającego przebaczenia.

„Bez tego”, mówi św. Teofan, „nie może być początku dzieła zbawienia; a nawet bardziej - jego kontynuacji. Ale tam było ono poczęte; tutaj jest dojrzałe”. Wydaje się, że dla św. Teofana przebaczenie i towarzyszące mu uwolnienie się od wstydu jest czymś, co jest poczęte w nas i wzrasta do dojrzałości.

I czyż tak nie doświadczamy przebaczenia we wszystkich naszych osobistych relacjach? Jeśli stracę panowanie nad sobą i krzyczę na córkę, może mi wybaczyć; ale upłynie dużo czasu, zanim uwolnię się od wstydu. Popełniłem wiele błędów wychowując moje córki; a moje córki, podobnie jak prawdziwi święci, którymi wydają mi się być, w dużej mierze mi wybaczyły. Jednak niektóre z tych „przebaczeń” są nadal w łonie matki, a inne są w pełni dojrzałe. O dojrzałych „przebaczeniach” możemy teraz rozmawiać, a nawet śmiać się, przy czym ja nie doznaję już wstydu. Inne „wybaczenia” są nadal w toku. I to jest w porządku. Być w trakcie oznacza być w drodze; i tym właśnie jest życie chrześcijańskie: Drogą. Mamy wieczność do wypracowania, o ile nad nią pracujemy.

A to doświadczenie przebaczenia jako procesu działa w obie strony. Jest to proces dla tych, którym wybaczono, jak i dla wybaczającego. Jestem przekonany, że mój ojciec robił, co mógł, by mnie kochać i wychowywać; ale z powodu okoliczności naszego życia nie był w stanie dać mi tego, czego potrzebowałem. Miałem więc poważne problemy z gniewem, związane z moim ojcem. Jednak wkrótce po przyjęciu Chrystusa, gdy miałem 14 lat, natknąłem się na Kazanie na Górze i słowa: „odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”. Zapewniam was, że tego wersetu nie ma na żadnej liście wersetów pewności, które zapamiętałem. Ale nawet nastolatek, który czyta Modlitwę Pańską, może dowiedzieć się, że jeśli chce otrzymać przebaczenie od Boga, musi wybaczyć innym. W wieku czternastu lat zacząłem wybaczać mojemu ojcu. Był to proces, który trwał dziesiątki lat. Był to proces, który nawet nie zaczął się od wybaczenia lub chęci wybaczenia. Zaczął się od tego, że chciałem odczuwać chęć wybaczenia.

Kiedy dorastałem i poznawałem siebie, innych i Boga lepiej, odkryłem, że nieustannie powracam do problemów z moim ojcem i konieczności – nieustannej - wybaczenia. Dopiero po czterdziestce zdałem sobie sprawę, że jestem wolny, że wybaczenie dojrzało i byłem całkowicie wolny od goryczy i gniewu wobec mojego ojca. Żal mi cierpienia, jakiego doświadczył mój ojciec, czuję jednak wdzięczność za wszystko, co Bóg uczynił w moim życiu przez mniej niż doskonałe aspekty mojego dzieciństwa. Przebaczenie to proces. Jest wynikiem przemyśleń i dojrzewa, jeśli na to pozwolimy, jeśli będziemy nad nim pracować.

A proces działa w obie strony. Bóg jest poza czasem, ale my nie jesteśmy. Bóg nie potrzebuje czasu ani procesu, ale my tak. Wyobrażamy sobie przebaczenie Boga w naszym sumieniu lub w naszym sercu, kiedy najpierw zwracamy się do Niego w pokajaniu. Ale to przebaczenie musi w nas dojrzeć. Dojrzewa poprzez nieustanną skruchę i nadzieję, że pokajanie tworzy się w naszych sercach. I ta nadzieja, według św. Teofana, jest tym, co nas uwalnia od wstydu. Św. Teofan cytuje komentarz św. Hilarego do tego wersetu:
„Ten, kto przylgnął do świadectw Bożych, otrzymuje przebaczenie przeszłych grzechów. W słowie Pańskim jest powiedziane: „Usunąłem twe grzechy jak chmurę i twoje wykroczenia jak obłok” (Iz 44, 22). Bóg może usunąć z nas wszystko, co może nas zhańbić i okryć wstydem, jeśli możemy uczciwie powiedzieć: Przylgnąłem do Twoich świadectw.”

A potem św. Teofan komentuje: „Jednak ten, kto tak mówi, nadal żyje tutaj, nadal jest w drodze, nadal żegluje i jeszcze nie jest w porcie”. Bóg przebacza i usuwa wszelki wstyd, ale doświadczamy tego jako podróży, jako drogi, którą podróżujemy, jako kursu, którym płyniemy.

Ten związek z doświadczeniem wstydu i rosnącym doświadczeniem przebaczenia, o którym pisze św. Teofan, przypomina mi niektóre duchowe rady starca Sofroniusza z Essex. Doradzając nam, na czym powinniśmy się skupić w spowiedzi, starzec radził, abyśmy wyznawali przede wszystkim to, czego się wstydzimy. Wstyd wydaje się być jednym z najważniejszych wskaźników obszarów naszego życia, w których doświadczenie Bożego przebaczenia musi rosnąć.

Ale wstyd jest trudny. Ciągle mam w sobie pokłady wstydu, które bardzo trudno wyznać. Są to rzeczy, które mogłem wyznać w sposób ogólny, częściowo je ujawnić lub takie, które w pełni wyznałem, ale wciąż są mi wybaczane. Oznacza to, że nadal rośnie moja zdolność do pokuty i przyjęcia Bożego przebaczenia. I tak muszę ciągle wyznawać to samo raz po raz, być może przez dziesięciolecia, może przez resztę mojego życia. Ale jest dobrze. Jestem w drodze. Jestem w Drodze.

o. Michael Gillis (tłum. Gabriel Szymczak)

za: Praying in the Rain

fotografia: katanaks /orthphoto.net/