publicystyka: Trudno wierzyć, gdy przyzwyczailiśmy się kłamać

Trudno wierzyć, gdy przyzwyczailiśmy się kłamać

ihumen Nektariusz (tłum. Justyna Pikutin), 20 maja 2023

Wydaje się, że nigdy nie było na świecie tak wielu słów. I nigdy nie były one tak wątłe, bezowocne i tak podstępne jak teraz. I tak niebezpieczne w swej pustce.

Słowa, słowa, słowa

Dawniej rzeczywiście było o wiele mniej słów niż dzisiaj, a zdolność ludzkości do przekazywania informacji była ograniczona naturalnymi środkami i możliwościami, które były dla niej dostępne - środkami i możliwościami, które, jak teraz wiemy, są bardziej niż skromne. Ludzie wymieniali informacje poprzez komunikację bezpośrednią, która mogła obejmować dość małą grupę osób; oratorzy wygłaszali mowy na publicznych spotkaniach, w których uczestniczyć mogła ograniczona liczba osób; prawa odczytywane były na placach publicznych. Zwoje, pergaminy, książki, gazety i czasopisma, radio, telewizja, a potem Internet... Bardzo stopniowo doszliśmy do miejsca, w którym jesteśmy dzisiaj.

Ale dzisiaj... Dosłownie każde słowo, które zostało wypowiedziane lub opublikowane w mediach lub w sieci, zaczyna żyć własnym życiem. Jest przekazywane, przekształcane, wyrywane z kontekstu, przenoszone w zasadniczo inny kontekst przez każdego, kto chce to zrobić. To niekontrolowane życie słów, często maksymalnie oddalające je od znaczenia, które zostało w nie lub ich kombinację pierwotnie włożone, zamienia nasze własne życie w niekończący się chaos informacji, wiadomości, idei i pojęć. Portale informacyjne, serwery pocztowe, portale społecznościowe, mikroblogi... Człowiek tonie i gubi się w tym wszystkim, a w pewnym momencie traci zdolność analizowania tego, co tak naprawdę jest mu oferowane za pośrednictwem tych wszystkich zasobów, i zamienia się w jakiegoś brojlera, który jest karmiony zarówno hormonami, jak i antybiotykami, a na ogół nie wiadomo, czym jest karmiony i nie wiadomo - a raczej bardzo dobrze wiadomo - do czego jest przygotowywany. Człowiek zmienia się oczywiście nie fizycznie, ale intelektualnie i duchowo.

Jednak jest to dopiero połowa problemu. Prawdziwy kłopot polega na tym, że dziś słowo praktycznie przestało być tym, czym było kiedyś - wyrazem tej czy innej rzeczywistości, zjawiska, a tym bardziej - prawdy. Jeśli nie chodzi o dokumentację techniczną (choć czasem nie jest to wyjątek), słowo staje się narzędziem manipulacji, narzędziem osiągania wyznaczonego celu wszelkimi sposobami, w najlepszym razie staje się materiałem do wypełnienia pauzy, pełniąc funkcją pomocniczą. "Na podstawie słów twoich bowiem będziesz usprawiedliwiony, i na podstawie słów twoich będziesz potępiony" (Mt 12,37) - w dzisiejszych czasach trzeba by zedrzeć wiele par butów, zanim spotka się osobę, dla której ta ewangeliczna przestroga rzeczywiście jest wskazówką i która robi wszystko, by to, co mówi, było prawdą.

Pandemia powszechnego kłamstwa

Tak mało jest ludzi, którzy poważnie uważają kłamstwo za wszechobecny grzech. Ludzie składają sobie obietnice, których nie zamierzają dotrzymać, wypowiadają słowa, nad których sensem niespecjalnie się zastanawiają. Politycy przysięgają wyborcom, że zrealizują każdy punkt swojego programu, ale nawet nie pamiętają, co on właściwie zawiera. I są szczerze zaskoczeni, gdy jakiś czas później ktoś zarzuca im złamanie tych obietnic. Ale to nie zdarza się już tak często: naiwnych ludzi pozostało zbyt mało, wierzymy ludziom tylko pod wpływem inercji lub naturalnej łatwowierności, bo to przesiąknięte kłamstwem życie nas zmienia.

Jest to, w rzeczy samej, nieszczęście. I to nie prywatne, nie lokalne, ale wszechogarniające, to wirus, który dopadł nas wszystkich na długo przed tym, jak COVID-19 wtargnął w naszą rzeczywistość (dlatego niektórym tak trudno było uwierzyć w jego istnienie i zagrożenia z nim związane). W świecie wypełnionym kłamstwem, stajemy się nie tylko pozbawieni przez nie zrozumienia, czym tak naprawdę jest świat i co się w nim dzieje. Staje się ono także, niepostrzeżenie dla nas, naszym sposobem na życie, na ucieczkę od odpowiedzialności, na wyjście z każdej, nawet najdrobniejszej, trudnej sytuacji. Gubimy się nie tylko w świecie, ale i w sobie - kiedy kłamstwo staje się nawykowe i naturalne, skąd mamy wiedzieć, co jest prawdą, a co nie? I co jest prawdą dla ciebie...

Stąd to bezimienne, przerażające uczucie niestałości wszystkiego, czego dotykasz, poczucie nieautentyczności wszystkiego, co cię otacza: wszystko może się w jednej chwili zmienić, może okazać się zupełnie inne, niż jest naprawdę, nie takie, jakie ci się wydawało lub jak zostało ci opisane. Sprzedaje się nam "na zawsze" rzeczy, które psują się, zanim zostaną użyte, cudowne lekarstwa, które w mistyczny sposób nie wywołują nawet efektu placebo, obiecuje się nam ciepło i czyste niebo, ale zamiast tego marzniemy i mokniemy w deszczu lejącym się z ołowianych chmur. Gdzie z tym wszystkim biedny człowiek - a raczej od tego wszystkiego - ma szukać drogi...?

Obłuda przysłania drogę do Boga

Odpowiedź jest jedna: do Niego Samego, Który nigdy nie zwodzi, Którego Słowo jest zawsze prawdziwe, Którego wierność nie jest zniweczona przez naszą niewierność. Można zwątpić w cokolwiek i kogokolwiek poza Tym, którego Słowo zarówno spowodowało zaistnienie wszystkich istniejących rzeczy, jak i sprawia, że ta rzecz nadal istnieje.

Odpowiedź jest jedna... Ale jakże nieoczywista jest ona dzisiaj, przy całej swojej oczywistości! "Czy Syn Człowieczy, przyszedłszy, znajdzie wiarę na ziemi?" (Łk 18,7).

Kłamstwo przeszkadza wierze: jeśli postrzegasz je jako jedyną rzeczywistość, zdolność do wiary wysycha w twoim sercu. Twoje serce jest pokryte takim pancerzem nieczułości i nieufności, że możesz się przez niego przebić tylko z kolosalnym wysiłkiem, takim, którego w większości przypadków człowiek nie jest w stanie podjąć. Kiedy jesteś przyzwyczajony do ciągłego oszukiwania, kiedy wiesz, że sam siebie nieustannie oszukujesz, to zmuszenie się do uwierzenia jest o wiele większym wyczynem niż gotowość apostoła Piotra do wejścia na wzburzone fale na polecenie Zbawiciela.

I jeśli próbujemy zrozumieć, dlaczego współczesnym ludziom tak trudno jest prawdziwie, głęboko zwrócić się do Boga, dlaczego życie w wierze wydaje się czymś za siedmioma pieczęciami, których nie można zdjąć, dlaczego większość ludzi skłonna jest postrzegać je formalnie i mistycznie, to oto jedno z głównych wyjaśnień: kłamstwo, w którym wszystko się rozpuściło i zniekształciło.

I wydaje mi się, że właśnie w tych warunkach my - ludzie, którzy dzięki łasce Boga stali się jednak częścią Kościoła, którzy dołączyli do małej, zagubionej, ale nie opuszczonej przez swojego Pasterza trzódki - mamy ogromną odpowiedzialność: być ludźmi Prawdy, bez względu na wszystko.

Wiemy, że pieniądze, które nie są poparte złotem, tracą swą wartość i znaczenie, stając się bezwartościową stertą papieru. W ten sam sposób słowo, które nie jest poparte czynami, rozbieżne z czynami i które początkowo nawet nie sugeruje żadnych czynów, traci swą wartość. Dewaluuje się słowo jako takie - zarówno nasze własne, jak i słowa naszych ojców, a nawet słowa Pisma Świętego, jeśli pochodzą z ust tych, których życie wprost im przeczy. Przestaje się w nie wierzyć, a co więcej: przestaje się ich nawet słuchać....

Nie możemy nic zrobić z tym światem. Nie możemy nic zrobić z innymi ludźmi - miliardami ludzi, których nie znamy osobiście, a nawet dziesiątkami czy setkami ludzi, których znamy mniej lub bardziej. Możemy zmienić tylko to, co dotyczy nas bezpośrednio. Rzeczy proste, naturalne, oczywiste i kolosalnie trudne.

Co możemy zrobić?

Możemy przestać dobrowolnie tonąć w morzu informacji, w którym nie da się oddzielić pszenicy od plew, prawdy od fikcji, ograniczyć do rozsądnego minimum ich napływający strumień, a zamiast tego jak najczęściej sięgać do źródła nieskażonej prawdy - do Słowa Bożego, do pism tych, dla których w życiu najważniejsze było działać, mówić, myśleć, a nawet czuć zgodnie z prawdą Chrystusa. Wtedy nasz umysł stanie się jaśniejszy i czystszy, a nasze serce silniejsze i mądrzejsze.

Możemy zacząć uczyć się żyć poważnie, odważnie, a nawet bezkompromisowo, zgodnie z tym, co czytamy i słyszymy w Nowym Testamencie, zdając sobie sprawę, że nazywać się chrześcijaninem i nie być uczniem Chrystusa, to w rzeczywistości oszustwo i samozakłamanie, za które później będziemy musieli bardzo gorzko pokutować.

Możemy przestać uciekać się do kłamstwa jako do podręcznej różdżki, starając się być odpowiedzialnymi za każde wypowiedziane słowo, a każdą sytuację, kiedy z powodu skrajnej konieczności jesteśmy zmuszeni mówić nie wprost, ale na okrętkę, postrzegać nie jako normę, ale jako chwilę słabości i smutku, jak radził abba Doroteusz.

Możemy zacząć poznawać świat na nowo, pamiętając, że każde drzewo poznaje się po owocach i dopiero po owocach możemy coś mniej lub bardziej obiektywnie ocenić.

Możemy pozostać tym samym małym stadem, ale jednocześnie być wyspą światła i czystości, do której dusze zmęczone i udręczone kłamstwem z pewnością będą dążyć, by zrozumieć, kto stoi za naszą prawdą i kto daje nam siłę, by nie kłamać.

ihumen Nektariusz (tłum. Justyna Pikutin)

za: pravoslavie.ru  

fotografia: peca1813 /orthphoto.net/