Zostań przyjacielem cerkiew.pl
Problem równowagi
o. Michael Gillis (tłum. Gabriel Szymczak), 03 maja 2023
Często słyszy się ludzi mówiących o tym, jak ważna jest równowaga w naszym życiu. Ogólnie rzecz biorąc, dobrze jest mieć zrównoważone życie. Jest to szczególnie prawdziwe, jeśli przez zachowanie równowagi w naszym życiu rozumieć starania o unikanie skrajnych postaw lub zachowań. Jednak problem z koncepcją równowagi w naszym życiu polega na tym, że nie jest to koncepcja chrześcijańska. Nie oznacza to, że nie jest ona użyteczna dla chrześcijan. W niektórych kontekstach myślenie o równowadze w życiu może być całkiem przydatne. Może tak być zwłaszcza w identyfikowaniu sytuacji, w których coś jest nie tak w naszym życiu - kiedy czujemy, że nasze życie nie jest w równowadze. Niemniej jednak używanie pojęcia równowagi jako kryterium życia chrześcijańskiego może być również niebezpieczne.
Pierwszym powodem, dla którego równowaga jako kryterium zdrowego chrześcijańskiego życia może być niebezpieczna, jest to, że jest ona zbyt samoświadoma. Żyjemy w epoce samopomocy, epoce selfie. Nasze środowisko kulturowe nauczyło nas nie tylko tego, że możemy zmienić siebie i swoje przeznaczenie, ale także tego, że naszym obowiązkiem jest poprawa naszego życia i nas samych. „Możesz być tym, kim chcesz być, możesz się poprawić, możesz się zmienić” — mówi się nam wprost; i pośrednio słyszymy równie głośno: „Jeśli coś jest nie tak lub nie jest w równowadze w twoim życiu, to twoja wina”. Ciężar zmian spoczywa na nas samych, a ewangelia tego wieku głosi, że możesz się zmienić, możesz się poprawić, jeśli tylko chcesz tego wystarczająco mocno i jesteś gotów wystarczająco ciężko pracować. I choć jednostajne uderzenie w bębny tego przesłania naszych czasów ma w sobie pewną prawdę, pewien podstawowy zdrowy rozsądek, to wcale nie jest przesłaniem chrześcijańskim. Ale pod wpływem tego kulturowego bębna samodoskonalenia chrześcijanie często czują się zmuszeni do robienia duchowych selfie, aby świadomie spróbować ocenić swoje życie wewnętrzne i określić, co muszą zrobić, aby je poprawić. To, zgodnie z tradycją prawosławnego chrześcijaństwa, jest bardzo niebezpieczne.
Chrześcijańskie przesłanie nie brzmi: „Przyjrzyj się dobrze sobie, zobacz, gdzie brakuje ci równowagi i dostosuj swoje życie, aby znaleźć właściwą równowagę”. Chrześcijańskie przesłanie nie polega na patrzeniu na siebie, ale na Chrystusa. Problem z szukaniem równowagi w naszym życiu polega na tym, że odrywa ono nasz wzrok od Chrystusa i przenosi naszą uwagę na siebie, nie na nasze prawdziwe ja, ale na nasze zewnętrzne ja, nasze osobowości, które Pismo Święte nazywa starym człowiekiem.
Poszukiwanie równowagi w swoim życiu jest działaniem okropnie samoświadomym i czasami bardzo przypomina zwykły, stary egoizm. Jest pewna arogancja w szukaniu równowagi w życiu. To arogancja myślenia, że jasno widzisz swoje życie wewnętrzne, że znasz siebie dogłębnie, że dobrze rozumiesz swoje mocne i słabe strony, że to, jak widzisz siebie, jest dokładnie takie, jak inni powinni cię widzieć (a jeśli nie nie widzą cię w ten sposób, to dlatego, że coś jest z nimi nie tak!).
Ale nie widzimy siebie jasno. Według chrześcijańskiej Ewangelii to, kim jesteśmy, jest tajemnicą. Wiemy, że zostaliśmy stworzeni jako dobrzy, ale teraz jesteśmy upadli, strasznie upadli. Wiemy, że nie jesteśmy jeszcze tym, kim będziemy, ale kiedy Go ujrzymy, będziemy do Niego podobni (1 J 3, 2). Wiemy, że jeśli wydaje nam się, że coś wiemy, to jeszcze nie wiemy tego, co powinniśmy wiedzieć (1 Kor 8, 2). Wiemy, że poprzez Pismo Święte – a co za tym idzie poprzez liturgię i inne pomoce duchowe, które Kościół nam przekazał - możemy zobaczyć siebie, nasze wnętrze, nasze prawdziwe ja, choć nieostro, jak w zadymionym lustrze; ale gdy tylko odwrócimy wzrok (gdy tylko nasze umysły się rozproszą), zapomnimy, jak wyglądamy (1 Kor 13, 12; Jak 1, 22). Jezus powiedział, że nasze wewnętrzne oczy mogą czasami mieć drzazgi, ale najczęściej mają w sobie belki, a nasze oko może być ciemne, a nawet złe. Nie, chrześcijańskim przesłaniem nie jest dostrzeganie tego, co jest nie tak, co jest niezrównoważone w twoim życiu i naprawianie tego samemu. Chrześcijańskim przesłaniem jest patrzeć na Chrystusa, Autora i Dokończyciela naszej wiary.
Innym problemem związanym z koncepcją zrównoważonego życia jest to, że zakłada ona, iż nasze prawdziwe życie składa się z wielu kontinuów binarnych. To założenie, że życie jest pełne binarnych stresów, które muszą być zrównoważone, tak jakby właściwa droga znajdowała się dokładnie pomiędzy dwiema złymi drogami. Z pewnością Pismo Święte i Ojcowie Kościoła uczą nas unikania błędów skrajności; nie oznacza to jednak, że prawidłowa droga znajduje się w jakimś przez nas określonym punkcie środkowym między dwoma dostrzeżonymi błędami. Koncepcje binarne pomagają nam zrozumieć naturę skrajności: światło i ciemność, dobro i zło, egoizm i hojność. Nie pomagają nam one jednak znaleźć właściwej drogi. Chrześcijańska ścieżka nie prowadzi dokładnie między ciemnością a Światłem, lecz od ciemności do Światła.
Poza tym nasze prawdziwe życie, a nie konceptualizowane życie idealne, które możemy mieć w naszej głowie, nasze prawdziwe życie jest tak skomplikowane, że prawie nigdy nie mamy przed sobą jasnych wyborów binarnych. Bardzo rzadko opcje A i Z są tak klarowne, że możemy śmiało wybrać M i N jako punkty równowagi. Na przykład w prawdziwym życiu wyjątkowa uwaga i troska o dziecko, gdy ma trzy lata, może być dokładnie tym, co jest potrzebne, ale ten sam poziom uwagi i troski będzie „niezrównoważony”, gdy to dziecko ma już dwanaście czy osiemnaście lat. Ale gdzie przekraczasz granicę? Gdzie jest jej linia? Skąd mam wiedzieć, jaka jest właściwa równowaga pomiędzy pracą, rodziną i troską o samego siebie, skoro potrzeby, wymagania i obowiązki w każdym z tych obszarów ciągle się zmieniają?
Jak powiedziałem powyżej, koncepcja braku równowagi w życiu może być bardzo pomocna; ale dla chrześcijan korygowanie niezrównoważonego życia nie odbywa się poprzez znalezienie równowagi. Dzieje się to poprzez znalezienie Jezusa; a dokładniej, rozwija się, gdy wracamy do naszych serc, odnajdując miejsce, w którym mieszka w nas Chrystus i gdzie jesteśmy najbardziej sobą.
Innym problemem związanym z koncepcją równowagi jest to, że prawie wszystkie przykłady świętych mężczyzn i kobiet, które podaje nam Kościół, są przykładami świętych, którzy prowadzili życie według większości standardów nie będące zrównoważonym. Czy zrównoważone jest spędzanie życia na pustyni, jedząc i śpiąc jak najmniej, aby móc się modlić bez przerwy? Czy zrównoważone jest spędzenie życia prawie bez rzeczy osobistych, opiekując się biednymi i umierającymi? I nawet to, co moglibyśmy uznać za „normalne” życie chrześcijańskie, wielu ludzi na świecie uznałoby za ekstremalne, za wytrącone z równowagi: chodzenie do cerkwi w każdą niedzielę i w wielkie święta; zgłaszanie się na ochotnika do pomocy przy pracach porządkowych czy dbanie o budynek i mienie Kościoła; oddawanie dziesięciu procent swoich dochodów na rzecz Kościoła oraz przekazywanie innych darów i ofiary dla ubogich; wreszcie poświęcanie każdego dnia części czasu na modlitwę lub czytanie duchowych książek. Są też przykazania Ewangelii, takie jak miłowanie nieprzyjaciela i pozostawienie wszystkiego, by pójść za Chrystusem. W nauczaniu Jezusa nie ma nic wyważonego. A w oczach świata nawet średnio pobożne życie chrześcijańskie wydaje się być niezrównoważonym.
Skrajności, choć często niezdrowe, są czasami najzdrowszą ścieżką, jaką możemy podążać. Ale skąd możemy to wiedzieć? Skąd możemy wiedzieć, czy dany sposób życia jest zdrowy, nawet jeśli inni mogą go uważać za ekstremalny? Z pewnością, przynajmniej według chrześcijanin, nie poznamy właściwej ścieżki za pomocą samoświadomej introspekcji; w ten sposób nie dowiemy się, co może, a co nie może być zdrową skrajnością w naszym życiu. Nie możemy znaleźć zdrowego chrześcijańskiego życia, znajdując równowagę w jakiś samoświadomy sposób. Być chrześcijaninem to naśladować Chrystusa, a aby naśladować Chrystusa, musimy skierować naszą uwagę na Chrystusa w naszym sercu. A aby się tego nauczyć, potrzebujemy Kościoła; potrzebujemy przewodnictwa Tradycji, która pomogła milionom przed nami znaleźć Chrystusa i podążać za Nim. Nie możemy tego zrobić na własną rękę. Jeśli próbujemy to zrobić na własną rękę, popadamy w złudzenie i w efekcie świadomie rozkładamy nasze własne życie wewnętrzne, co prowadzi albo do rozpaczy, albo, co gorsza, do złudzenia, że naprawdę jesteśmy osobą duchową.
I w ten sposób, chociaż koncepcja równowagi w życiu nie jest koncepcją chrześcijańską, to może się przydać, zwłaszcza w dostrzeganiu, że coś jest nie tak. Chrześcijanie nie są wezwani do znalezienia równowagi w swoim życiu. Są wezwani do odnalezienia i naśladowania Chrystusa. Kościół istnieje po to, aby pomagać ludziom podążać za Chrystusem, czego nikt nie jest w stanie zrobić na własną rękę. Kościół dostarcza nam tekstów i liturgii, w których – choćby przez krótką chwilę – możemy nieco jaśniej zobaczyć siebie lub pewne aspekty nas samych. Zapewnia mentorów, duchowe matki i ojców, którzy dają nam konkretne wskazówki i pomoc w drodze. Podaje przykłady z życia świętych. I, co być może najważniejsze, Kościół zapewnia wstawiennictwo. Modlitwy Kościoła, Matki Bożej, świętych jeszcze żyjących na ziemi i tych już w niebie - to wstawiennictwo całej rodziny Ludu Bożego umożliwia każdemu z nas zbawienie. Nie ma samotnych chrześcijan (nawet pustelnicy są otoczeni Kościołem). Jesteśmy ciałem, Ciałem Chrystusa; i potrzebujemy siebie nawzajem, bo bez tego drugiego nie jestem sobą.
o. Michael Gillis (tłum. Gabriel Szymczak)
za: Praying in the Rain
fotografia: Arxidiakon /orthphoto.net/
Pierwszym powodem, dla którego równowaga jako kryterium zdrowego chrześcijańskiego życia może być niebezpieczna, jest to, że jest ona zbyt samoświadoma. Żyjemy w epoce samopomocy, epoce selfie. Nasze środowisko kulturowe nauczyło nas nie tylko tego, że możemy zmienić siebie i swoje przeznaczenie, ale także tego, że naszym obowiązkiem jest poprawa naszego życia i nas samych. „Możesz być tym, kim chcesz być, możesz się poprawić, możesz się zmienić” — mówi się nam wprost; i pośrednio słyszymy równie głośno: „Jeśli coś jest nie tak lub nie jest w równowadze w twoim życiu, to twoja wina”. Ciężar zmian spoczywa na nas samych, a ewangelia tego wieku głosi, że możesz się zmienić, możesz się poprawić, jeśli tylko chcesz tego wystarczająco mocno i jesteś gotów wystarczająco ciężko pracować. I choć jednostajne uderzenie w bębny tego przesłania naszych czasów ma w sobie pewną prawdę, pewien podstawowy zdrowy rozsądek, to wcale nie jest przesłaniem chrześcijańskim. Ale pod wpływem tego kulturowego bębna samodoskonalenia chrześcijanie często czują się zmuszeni do robienia duchowych selfie, aby świadomie spróbować ocenić swoje życie wewnętrzne i określić, co muszą zrobić, aby je poprawić. To, zgodnie z tradycją prawosławnego chrześcijaństwa, jest bardzo niebezpieczne.
Chrześcijańskie przesłanie nie brzmi: „Przyjrzyj się dobrze sobie, zobacz, gdzie brakuje ci równowagi i dostosuj swoje życie, aby znaleźć właściwą równowagę”. Chrześcijańskie przesłanie nie polega na patrzeniu na siebie, ale na Chrystusa. Problem z szukaniem równowagi w naszym życiu polega na tym, że odrywa ono nasz wzrok od Chrystusa i przenosi naszą uwagę na siebie, nie na nasze prawdziwe ja, ale na nasze zewnętrzne ja, nasze osobowości, które Pismo Święte nazywa starym człowiekiem.
Poszukiwanie równowagi w swoim życiu jest działaniem okropnie samoświadomym i czasami bardzo przypomina zwykły, stary egoizm. Jest pewna arogancja w szukaniu równowagi w życiu. To arogancja myślenia, że jasno widzisz swoje życie wewnętrzne, że znasz siebie dogłębnie, że dobrze rozumiesz swoje mocne i słabe strony, że to, jak widzisz siebie, jest dokładnie takie, jak inni powinni cię widzieć (a jeśli nie nie widzą cię w ten sposób, to dlatego, że coś jest z nimi nie tak!).
Ale nie widzimy siebie jasno. Według chrześcijańskiej Ewangelii to, kim jesteśmy, jest tajemnicą. Wiemy, że zostaliśmy stworzeni jako dobrzy, ale teraz jesteśmy upadli, strasznie upadli. Wiemy, że nie jesteśmy jeszcze tym, kim będziemy, ale kiedy Go ujrzymy, będziemy do Niego podobni (1 J 3, 2). Wiemy, że jeśli wydaje nam się, że coś wiemy, to jeszcze nie wiemy tego, co powinniśmy wiedzieć (1 Kor 8, 2). Wiemy, że poprzez Pismo Święte – a co za tym idzie poprzez liturgię i inne pomoce duchowe, które Kościół nam przekazał - możemy zobaczyć siebie, nasze wnętrze, nasze prawdziwe ja, choć nieostro, jak w zadymionym lustrze; ale gdy tylko odwrócimy wzrok (gdy tylko nasze umysły się rozproszą), zapomnimy, jak wyglądamy (1 Kor 13, 12; Jak 1, 22). Jezus powiedział, że nasze wewnętrzne oczy mogą czasami mieć drzazgi, ale najczęściej mają w sobie belki, a nasze oko może być ciemne, a nawet złe. Nie, chrześcijańskim przesłaniem nie jest dostrzeganie tego, co jest nie tak, co jest niezrównoważone w twoim życiu i naprawianie tego samemu. Chrześcijańskim przesłaniem jest patrzeć na Chrystusa, Autora i Dokończyciela naszej wiary.
Innym problemem związanym z koncepcją zrównoważonego życia jest to, że zakłada ona, iż nasze prawdziwe życie składa się z wielu kontinuów binarnych. To założenie, że życie jest pełne binarnych stresów, które muszą być zrównoważone, tak jakby właściwa droga znajdowała się dokładnie pomiędzy dwiema złymi drogami. Z pewnością Pismo Święte i Ojcowie Kościoła uczą nas unikania błędów skrajności; nie oznacza to jednak, że prawidłowa droga znajduje się w jakimś przez nas określonym punkcie środkowym między dwoma dostrzeżonymi błędami. Koncepcje binarne pomagają nam zrozumieć naturę skrajności: światło i ciemność, dobro i zło, egoizm i hojność. Nie pomagają nam one jednak znaleźć właściwej drogi. Chrześcijańska ścieżka nie prowadzi dokładnie między ciemnością a Światłem, lecz od ciemności do Światła.
Poza tym nasze prawdziwe życie, a nie konceptualizowane życie idealne, które możemy mieć w naszej głowie, nasze prawdziwe życie jest tak skomplikowane, że prawie nigdy nie mamy przed sobą jasnych wyborów binarnych. Bardzo rzadko opcje A i Z są tak klarowne, że możemy śmiało wybrać M i N jako punkty równowagi. Na przykład w prawdziwym życiu wyjątkowa uwaga i troska o dziecko, gdy ma trzy lata, może być dokładnie tym, co jest potrzebne, ale ten sam poziom uwagi i troski będzie „niezrównoważony”, gdy to dziecko ma już dwanaście czy osiemnaście lat. Ale gdzie przekraczasz granicę? Gdzie jest jej linia? Skąd mam wiedzieć, jaka jest właściwa równowaga pomiędzy pracą, rodziną i troską o samego siebie, skoro potrzeby, wymagania i obowiązki w każdym z tych obszarów ciągle się zmieniają?
Jak powiedziałem powyżej, koncepcja braku równowagi w życiu może być bardzo pomocna; ale dla chrześcijan korygowanie niezrównoważonego życia nie odbywa się poprzez znalezienie równowagi. Dzieje się to poprzez znalezienie Jezusa; a dokładniej, rozwija się, gdy wracamy do naszych serc, odnajdując miejsce, w którym mieszka w nas Chrystus i gdzie jesteśmy najbardziej sobą.
Innym problemem związanym z koncepcją równowagi jest to, że prawie wszystkie przykłady świętych mężczyzn i kobiet, które podaje nam Kościół, są przykładami świętych, którzy prowadzili życie według większości standardów nie będące zrównoważonym. Czy zrównoważone jest spędzanie życia na pustyni, jedząc i śpiąc jak najmniej, aby móc się modlić bez przerwy? Czy zrównoważone jest spędzenie życia prawie bez rzeczy osobistych, opiekując się biednymi i umierającymi? I nawet to, co moglibyśmy uznać za „normalne” życie chrześcijańskie, wielu ludzi na świecie uznałoby za ekstremalne, za wytrącone z równowagi: chodzenie do cerkwi w każdą niedzielę i w wielkie święta; zgłaszanie się na ochotnika do pomocy przy pracach porządkowych czy dbanie o budynek i mienie Kościoła; oddawanie dziesięciu procent swoich dochodów na rzecz Kościoła oraz przekazywanie innych darów i ofiary dla ubogich; wreszcie poświęcanie każdego dnia części czasu na modlitwę lub czytanie duchowych książek. Są też przykazania Ewangelii, takie jak miłowanie nieprzyjaciela i pozostawienie wszystkiego, by pójść za Chrystusem. W nauczaniu Jezusa nie ma nic wyważonego. A w oczach świata nawet średnio pobożne życie chrześcijańskie wydaje się być niezrównoważonym.
Skrajności, choć często niezdrowe, są czasami najzdrowszą ścieżką, jaką możemy podążać. Ale skąd możemy to wiedzieć? Skąd możemy wiedzieć, czy dany sposób życia jest zdrowy, nawet jeśli inni mogą go uważać za ekstremalny? Z pewnością, przynajmniej według chrześcijanin, nie poznamy właściwej ścieżki za pomocą samoświadomej introspekcji; w ten sposób nie dowiemy się, co może, a co nie może być zdrową skrajnością w naszym życiu. Nie możemy znaleźć zdrowego chrześcijańskiego życia, znajdując równowagę w jakiś samoświadomy sposób. Być chrześcijaninem to naśladować Chrystusa, a aby naśladować Chrystusa, musimy skierować naszą uwagę na Chrystusa w naszym sercu. A aby się tego nauczyć, potrzebujemy Kościoła; potrzebujemy przewodnictwa Tradycji, która pomogła milionom przed nami znaleźć Chrystusa i podążać za Nim. Nie możemy tego zrobić na własną rękę. Jeśli próbujemy to zrobić na własną rękę, popadamy w złudzenie i w efekcie świadomie rozkładamy nasze własne życie wewnętrzne, co prowadzi albo do rozpaczy, albo, co gorsza, do złudzenia, że naprawdę jesteśmy osobą duchową.
I w ten sposób, chociaż koncepcja równowagi w życiu nie jest koncepcją chrześcijańską, to może się przydać, zwłaszcza w dostrzeganiu, że coś jest nie tak. Chrześcijanie nie są wezwani do znalezienia równowagi w swoim życiu. Są wezwani do odnalezienia i naśladowania Chrystusa. Kościół istnieje po to, aby pomagać ludziom podążać za Chrystusem, czego nikt nie jest w stanie zrobić na własną rękę. Kościół dostarcza nam tekstów i liturgii, w których – choćby przez krótką chwilę – możemy nieco jaśniej zobaczyć siebie lub pewne aspekty nas samych. Zapewnia mentorów, duchowe matki i ojców, którzy dają nam konkretne wskazówki i pomoc w drodze. Podaje przykłady z życia świętych. I, co być może najważniejsze, Kościół zapewnia wstawiennictwo. Modlitwy Kościoła, Matki Bożej, świętych jeszcze żyjących na ziemi i tych już w niebie - to wstawiennictwo całej rodziny Ludu Bożego umożliwia każdemu z nas zbawienie. Nie ma samotnych chrześcijan (nawet pustelnicy są otoczeni Kościołem). Jesteśmy ciałem, Ciałem Chrystusa; i potrzebujemy siebie nawzajem, bo bez tego drugiego nie jestem sobą.
o. Michael Gillis (tłum. Gabriel Szymczak)
za: Praying in the Rain
fotografia: Arxidiakon /orthphoto.net/