publicystyka: Strzały Robin Hooda

Strzały Robin Hooda

o. Sergij Biegijan (tłum. Justyna Pikutin), 08 kwietnia 2023

Każdy zna historię Robin Hooda. Był wielkim, odważnym mężczyzną, który zabierał pieniądze bogatym i dawał je biednym. Dziś chciałbym powiedzieć o nim kilka słów, bo to, co dobre dla duszy, można znaleźć w każdej rzeczy pod słońcem. Przecież nie bez powodu Bóg powiedział nam ustami proroka: "Jeśli odłączysz to, co cenne, od tego co nikczemne, będziesz jakby Moimi ustami" (Jer. 15:19). Podbudujmy się tymi słowami i ruszajmy w drogę.

Tak więc, gdy patrzę na mieszkańców lasu Sherwood, nasuwa mi się jedno pytanie teologiczne. Jaki to czyn w oczach Boga: ukraść bogatym i oddać biednym? Czy to dobrze, czy źle? Gdy człowiek kradnie "dla siebie", wszystko jest zrozumiałe. Ale co jeśli kradnie z motywów ideologicznych, czyli "dla innych"? Kiedy spotykamy tych wszystkich Robin Hoodów i Detoczkinów, wielu ludzi wierzących wpada w logiczną pułapkę, próbując odpowiedzieć na pytanie: czy dopuszczają się oni grzechu, czy też nie?

Ostatnio zadałem takie pytanie w swojej parafii i dostałem zgodną odpowiedź, że nie ma w tym grzechu. No dobrze. Jeśli nie ma grzechu w kradzieży i rozdawaniu ubogim, to możemy ciągnąć dalej ten logiczny łańcuch: może nie ma też grzechu w tym, że kobieta sprzedaje się i przeznacza uzyskany dochód na leczenie, powiedzmy, chorych dzieci? Wydaje się, że spełnia dwa przykazania jednocześnie: składa siebie w ofierze i daje jałmużnę! W takim razie może nie jest grzechem, jeśli "major Pronin" weźmie karabin snajperski i zacznie strzelać do wszelkiej maści handlarzy narkotyków i innych "drani"? Nie, to jakby za dużo...

Jednym słowem trafiliśmy w ślepy zaułek, z którego za mojej pamięci nawet seminarzyści nie mogli się wydostać. Gdzie jest więc granica między dobrym uczynkiem, który nie jest całkowicie czysty, a jawnym złem?

W rzeczywistości odpowiedź leży na nieco innej płaszczyźnie, więc logiczne dociekanie powierzchownego problemu prowadzi nas w labirynt spekulacji.

Pierwsza część odpowiedzi polega na tym, że diabeł nigdy nie oferuje człowiekowi jawnego zła, ponieważ rozumie, że ludzka istota, stworzona na obraz i podobieństwo Boga, brzydzi się złem. Dlatego miesza dobro z każdym złem i karmi człowieka tą półprawdą. Przypomnijmy sobie, że w raju wąż nie powiedział do Ewy: "Złam przykazanie Boże, zjedz owoc". Nie, powiedział pochlebnie: "tego dnia gdy z niego zjecie, otworzą się wasze oczy i będziecie jak bogowie znający dobro i zło" (Rdz 3,5). To prawda, jednak nie sprecyzował, że wszystko, co dobre, już poznała i skończy się to w chwili zjedzenia owocu, a po niej Ewa pozna już tylko zło, którego wcześniej nie znała. Po tym wszystkim będzie jedynie wspominała dobro "gorzko płacząc".

Tak jest do dziś. Na przykład, człowiek będzie miał okazję zarobić dobre pieniądze, jednocześnie biorąc na siebie wiele trosk, więc diabeł zaczyna szeptać mu do ucha: "Jeśli zarobisz za dużo, będziesz miał możliwość dać więcej jałmużny". Człowiek zaczyna harować od świtu do świtu tak, że na modlitwy i świątynię zupełnie nie starcza mu czasu i sił, a diabeł stoi w pobliżu i zaciera ręce. Zarobił - to prawda. Ale już nawet nie pamiętał, żeby dać jałmużnę. Kupił to, kupił tamto - pieniędzy brak. I znów - to samo błędne koło. A dalej pojawia się szansa zarobić jeszcze więcej, ale niezbyt uczciwie. I tak dalej, i tak dalej. W ten sposób szatan zwodzi człowieka cały czas, zaczynając od błahostki: najpierw wkłada do głowy pomysł. Spójrz na to, choć kątem oka. No, chociaż powąchaj zakazany owoc! No, poliż go! No dobrze, zjedz wszystko, później odpokutujesz! Jesteś zbyt porządny? Nie chcesz kraść? Więc kradnij ze względu na dobro innych, zasmakuj tego!

Drugi aspekt problemu to nasze postrzeganie grzechu i cnoty. Niestety, choć wszyscy jesteśmy w istocie prawosławni, to grzech postrzegamy bardziej w sposób zachodni. Dla nas, z reguły, grzech jest przestępstwem, porażką. Dobro przeciwnie, jest zasługą. Krótko mówiąc, wszystkie określenia są czysto prawnicze. A jeśli dobro i zło różnią się od siebie tylko znakiem "plus" lub "minus", to prawa duchowe ustępują prawom matematyki, czy nam się to podoba, czy nie. Czy na darmo uczymy się dodawać i odejmować od pierwszej klasy?

Dwa razy zgrzeszyłem, raz zrobiłem dobrze. Więc co? Zgadza się - jestem dłużnikiem. Raz zgrzeszyłem, pięć razy zrobiłem dobrze. Wynik? Dokładnie: +4. Jaki ze mnie dobry człowiek! Choć oczywiście jestem grzeszny, grzeszny, grzeszny, grzeszny. No cóż, ale nie tak bardzo grzeszny, tylko trochę.

Jest to typowo prawnicze podejście do problemu. Nie mówię, że katolickie, bo jak zaznaczyłem, można tak myśleć będąc w każdej tradycji religijnej, nawet niechrześcijańskiej. W katolicyzmie natomiast idea ta jest logicznie kompletna, doprowadzona do granic możliwości. Na tej idei opiera się np. katolicka doktryna o superlatywach świętych. Jednak tak naprawdę nie mówimy o katolicyzmie, tylko o Robin Hoodzie.

A więc proste zadanie dla pierwszoklasistów szkółki niedzielnej: Robin Hood wziął sto monet od jednego niegodziwca i dał dziesięciu sprawiedliwym żebrakom po dziesięć monet. Pytanie brzmi: Czy Robin Hood zgrzeszył czy nie, a jeśli tak, to jak bardzo zgrzeszył? Wyliczenie jest bardzo proste: grzech - 1, dobrych uczynków - 10.

10 - 1 = 9

Czyli Robin Hood ma 9 czystych uczynków miłosierdzia, jest usprawiedliwiony i co więcej, ma super zasługi. Hura, hura, hura!

Dlatego też nierządnica, która wydaje pieniądze na chore dzieci, a nawet Rodion Raskol... Ojej! Chciałem powiedzieć major Pronin też może być usprawiedliwiony.

Można tylko wzruszyć ramionami: dlaczego w literaturze hagiograficznej nie spotykamy ANI JEDNEGO przypadku, kiedy święty zabrał bogatym i niegodziwym, a dał biednym, albo kiedy miłosierna nierządnica została uwielbiona przez Kościół czy coś w tym rodzaju. W żywotach znajdujemy różne rzeczy.

Przykładowo, co do złota w Prologu jest opowieść o tym, jak dwaj bracia szukali schronienia na pustyni w sąsiednich jaskiniach. Pewnego dnia przez przypadek natknęli się na kupę złota. Jeden z nich przeskoczył złoto i uciekł do swojej jaskini - jak najdalej od pokus, a drugi wziął złoto, poszedł do miasta, założył tam monaster, szpital i hospicjum, powierzył to wszystko doświadczonemu ihumenowi, a resztę złota rozdał ubogim. Po tym wydarzeniu ponownie oddalił się od ziemskich trosk i wrócił do swego brata. Po drodze zaczął mieć wysokie mniemanie o sobie i osądzać brata za to, że nie chciał uczynić dobra ze znalezionego złota. Wtedy ukazał mu się anioł Boży i powiedział z groźnym spojrzeniem: "Wiedz, że wszystko, co uczyniłeś, nie jest warte skoku, jaki twój brat wykonał nad złotem i jest on bez porównania wyższy oraz godniejszy od ciebie przed Bogiem".

Co do nierządnicy, chciałbym przywołać życie świętej męczennicy Eudokji. Nie znając jeszcze Chrystusa, prowadziła życie rozwiązłe i zdobyła wielkie bogactwo. Kiedy poznała mnicha Hermana i on otworzył jej oczy na jej grzeszne życie, Eudokia zdziwiła się, dlaczego jej bogactwo jest niemiłe Bogu, gdyż z tych pieniędzy "przyodziała wielu nagich, nakarmiła wielu głodnych, a niektórym pomogła złotem". Mnich odpowiedział: "Jak możesz poprzez jakieś akty miłosierdzia oczyścić się z plugastwa i nieczystości grzechu, skoro sama dobrowolnie się w nich pławisz? Wielkie bogactwo, które posiadasz, jest przeciwne Bogu i zostało osądzone już przed Sądem Ostatecznym jako zdobyte na cudzołóstwie i rozwiązłości. I nic ci nie pomoże, że z tego wielkiego, ale nieczystego i grzesznego bogactwa dawałaś czasem cząstkę kilku biedakom, gdyż nagrodę za tę małą cnotę niszczy niezmierzona liczba złych uczynków, podobnie jak delikatną woń zagłusza silny smród".

Dla prawosławnych ojców grzech jest nie tyle przestępstwem, co chorobą duszy. Jakaś tajemnicza choroba, która nieustannie ujawnia się u człowieka różnymi objawami. I czasem trudno rozróżnić, kiedy nastąpi kolejny atak... O, gdyby grzech był tylko transgresją! Ile by kosztowało zostanie świętym! Wystarczyłoby, abyś uświadomił sobie szkodliwość złych czynów i myśli, odrzucił od siebie wszystkie grzeszne poczynania i mógłbyś bez przeszkód czynić dobre uczynki. Ale nie tędy droga! Kto z nas nie widzi niestosowności swoich czynów, kogo nie gryzie sumienie? No właśnie, dlaczego dalej postępujemy w ten sam sposób? Dlatego, że ten wrzód jest jak ukąszenie komara - swędzi i piecze. Rozumiesz, że nie powinieneś go drapać, ale twoja zdradliwa ręka wciąż sięga w stronę ugryzienia.

Kontemplując ten mistyczny magnetyzm, prorok Dawid woła: "lecz kto dostrzeże własne błędy? Oczyść mnie z tych (namiętności i grzesznych pożądliwości - przyp. autora), które są ukryte przede mną" (Ps 18, 13). A ap. Paweł powtarza: "nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale zło, którego nie chcę, to czynię" (Rz 7,19). Jesteśmy bowiem niewolnikami grzechu, dopóki Chrystus nie wyzwoli nas z tej niewoli.

Do czego zatem należy przyrównać dobrowolny grzech? Być może do wirusa, którym dobrowolnie i bezinteresownie się zarażam. Szczep najgroźniejszej choroby w strzykawce, którą beztrosko wstrzykujemy sobie, podążając za zwodniczymi namowami diabła. Po zrobieniu sobie zastrzyku czeka cię długa i bolesna kuracja, walka z chorobotwórczymi mikrobami, które opanowują każdą komórkę twojego ciała.

Z tego punktu widzenia łatwo dostrzec cały podstęp "zła w imię dobra". Nie sposób wypić fiolkę groźnego wirusa - i nie narazić się na jego działanie. Podobnie nie da się ukraść, oszukać, zbłądzić czy zabić w dobrej intencji - i nie splugawić swojej duszy oraz nie wpuścić w nią całej kompanii zajadłych demonicznych sił, szukających kogoś do pożarcia (por. 1P 5, 8). A dobro czynione przez taką "zarażoną" osobę również będzie splugawione i oszpecone, a więc nie przyniesie nikomu korzyści. Trudno nawet nazwać je "dobrem" - jest to jakieś wypaczenie prawdziwego dobra.

Fiodor Dostojewski w mistrzowski sposób przedstawił fałszywość takich logicznych konstrukcji w tragedii Rodiona Raskolnikowa. W tym oszustwie wypełnią się wszystkie rewolucyjne hasła nawołujące do niszczenia i zabijania konkretnych ludzi w imię narodu i świetlanej przyszłości.

Niestety, jak wspomniałem na początku, w takim czy innym stopniu wszyscy mamy błędne wyobrażenia na temat dobra i zła. A nasze działania, myśli i życie duchowe mają na to bezpośredni wpływ.

Dlatego konieczne jest przyswojenie sobie ortodoksyjnego sposobu myślenia. Jak? Bardzo prosto. Należy czytać książki duchowe i modlić się. Uczestniczyć w sakramentach i prowadzić życie chrześcijańskie. Bądźcie krytyczni wobec wszelkich "nauczań" tego świata, który umie tylko zwodzić i kusić. Każdą nową ideę "moralną" sprawdzajcie z Pismem Świętym. W telewizji mówią, że dobrze jest okradać bogatych i dawać biednym. A co mówi Biblia? "Nie będziesz kradł" (Wj 20,15). Biblia nie mówi: "Nie kradnij (w takich okolicznościach), ale jeśli ukradniesz (w pewnych innych okolicznościach), to możesz kraść. Pismo Święte w ten dobitny sposób mówi o grzechu.

Często mądrzymy się i wymądrzamy, gdy powinniśmy być niewinni jak gołębie (Mt 10,16). Próbujemy znaleźć szczelinę w solidnym murze, podczas gdy powinniśmy wybrać inną drogę.

Owszem, czasem zdarzają się sytuacje, kiedy w ludzkim rozumowaniu można z desperacji zdecydować się na popełnienie przestępstwa, ale wierzcie mi, że nie jest to wolą Boga. Bronią chrześcijanina są post i modlitwa; gdy ich używamy, pomoc przychodzi z góry, niespodziewanie i niewytłumaczalnie. Bóg czasami testuje nas w ten sposób, aby sprawdzić naszą wiarę, zaufanie i stanowczość. Po prostu - przyznajmy szczerze! - czasami jesteśmy zbyt leniwi i brakuje nam wiary, by przezwyciężać trudności w sposób duchowy, łatwiej jest nam działać według ludzkich wymysłów.

Dlatego módlmy się, bracia i siostry, aby Bóg dał nam wszystkim ducha mądrości, zrozumienia i bojaźni Bożej.

o. Sergiusz Biegijan (tłum. Justyna Pikutin)

za: pravoslavie.ru

fotografia: mladen_tomic /orthphoto.net/