publicystyka: Milczenie Boga - cz. I

Milczenie Boga - cz. I

metropolita Limassol Atanazy (tłum. Gabriel Szymczak), 29 marca 2023

Dla Pana czas już jest działać,
Pogwałcili Twoje prawo.

(Ps 118, 126)

„Czas już jest działać” może oznaczać, że nadszedł czas, abyśmy zrobili coś dla Pana. Prawidłowa interpretacja jest jednak taka: „Nadszedł czas, abyś to Ty działał, o Panie”. Ludzkie doświadczenie to potwierdza: zarówno psalmy Dawida, jak i nasze codzienne życie pokazują, że każda osoba w swoim życiu doświadcza wielkiej tajemnicy - tajemnicy milczenia Boga.

Często wydaje nam się, że Bóg milczy. Albo nawet bardziej precyzyjnie, że Bóg jest nieobecny. Często szukamy Boga i chcemy, aby coś zrobił, ale On nic nie robi, pozwalając, by wydarzenia rozwijały się po swojemu, a ich rozwój może być dla nas dramatyczny i tragiczny, możemy być wstrząśnięci niesprawiedliwością, smutkiem, ale mimo to - Bóg milczy. Nie włącza się i nie robi nic.

Oczywiście w człowieku może narastać protest, jakby chciał powiedzieć Bogu: „Dlaczego nic nie robisz? Dlaczego nie działasz? Dlaczego nie wtrącasz się i nie przerywasz tej całej niesprawiedliwości, którą widzisz i która jest sprzeczna z Twoim prawem?”... Jednak Bóg milczy.

Bóg zawsze tak postępował. Bóg wykonał Swoją pracę w milczeniu. Pojawił się na świecie, jednocześnie nieobecny w tym, co na tym świecie się dzieje, nie tylko w życiu osobistym człowieka, ale nawet w życiu Kościoła.

Kiedy czytamy żywoty świętych, w szczególności męczenników pierwszych wieków chrześcijaństwa (ale także naszych czasów), widzimy następujące zdarzenia: chrześcijanie byli prześladowani, niektórzy ponieśli męczeńską śmierć, płacąc swoją krwią za wiarę w Chrystusa. Były okresy, kiedy wydawało się, że Kościół prawie się rozpadł, że wrogowie Kościoła osiągnęli apogeum swej władzy, mocy i chwały, a Kościół upadł na sam dół bezsilności i upokorzenia. Ktoś powiedziałby: „Dlaczego Bóg nie interweniuje, dlaczego heretycy tryumfują? Dlaczego wrogom Kościoła tak się powodzi, a nam nie dzieje się nic dobrego, wręcz przeciwnie – jest coraz gorzej?” Święty apostoł Paweł mówi w liście do Koryntian (1 Kor 4, 9): „Wydaje się mi bowiem, że Bóg nas, apostołów, wyznaczył jako ostatnich, jakby na śmierć skazanych. Staliśmy się bowiem widowiskiem światu, aniołom i ludziom”. „Ostatnimi” ludźmi, najbardziej upokorzonymi, byli apostołowie.

Bóg działa w ten sposób w naszym życiu. Dlaczego? Ponieważ chce zmienić nasz sposób myślenia, chce, abyśmy rozpoczęli pokutę, zmianę umysłu (metanoia) i sposobu, w jaki myślimy, abyśmy odeszli od światowego sposobu myślenia i wkroczyli w Boży sposób myślenia, który jest ofiarą, miłością i kenozą (uniżaniem się, dobrowolną rezygnacją) dla innej osoby.

Zastanówmy się i zobaczmy, że sam Pan w Swoim ziemskim życiu uczynił to, kiedy został pojmany, oddany w ręce ludzi i upokorzył się w najbardziej poniżający sposób. Wtedy święty apostoł Piotr, kierując się ludzkimi drogami, chciał odciąć ucho sługi, aby pokazać swoje męstwo i wypełnić swoją własną wolę. Jednak Chrystus uczynił mu wyrzut i powiedział: „Czekaj, czy myślisz, że nie mogę ochronić samego siebie? Jeśli zechcę, ochronię siebie; mogę przywołać 12 000 aniołów, aby Mnie chronili (Mt 26, 53), ale tego nie chcę i nie potrzebuję ludzkiej ochrony. Z własnej woli wydaję siebie na śmierć i nie przeciwstawiam się temu, co się dzieje.”

To samo dzieje się w życiu każdego z nas, bez wyjątku, kiedy w naszej duszy rodzi się uczucie, że Bóg nie może już milczeć: „Boże, w końcu coś zrób! Obudź się!"

W liturgii w Wielką i Świętą Sobotę, przed Ewangelią, tylko raz w roku śpiewamy ten hymn: „O Boże, powstań, Boże, odbądź sąd nad ziemią, bo wszelkie narody są Twoją własnością” (Ps 81, 8). Nie oznacza to, że Chrystus zmartwychwstaje w tym momencie; to tylko modlitwa Cerkwi, w której prosimy, aby Bóg powstał: „Powstań, w końcu powstań, nie bądź cichy, pokorny, ukryty w grobie”. To ludzkie oczekiwanie, nasze pragnienie, aby coś się wydarzyło. I dobrze, że nie jesteśmy bogami. W końcu, gdybyśmy byli bogami, wywrócilibyśmy cały świat do góry nogami w ciągu kilku minut! Potępilibyśmy wszystkich i poddali ich próbie, na nasz ludzki sposób!...

Pamiętam, jak kiedyś, kiedy byłem młodym diakonem, coś się stało i zareagowałem w podobny sposób: „Co to jest? Ta osoba powinna zostać ukarana, powinno się jej pokazać jej miejsce w szeregu, pozwolić mu cierpieć taką i taką karę!” Starzec, naturalnie, słuchał mnie, potrząsając głową i nic nie mówiąc. Powiedziałem niektóre z tych zwykłych słów, które mówimy, gdy jesteśmy przytłoczeni poczuciem niesprawiedliwości. Następnego dnia podczas liturgii czytano Ewangelię, w której usłyszeliśmy, jak pewnego razu Chrystus został wypędzony z miasta i odszedł. Rzekli do Niego uczniowie: „Panie, czy chcesz, a powiemy, żeby ogień spadł z nieba i zniszczył ich?" (Łk 9, 54). Przecież oni Cię wyganiają! Do tego czasu apostołowie Chrystusa dokonali już pewnych cudów i myśleli, że skoro sam Chrystus nic nie robi, to lepiej, aby oni modlili się, by ogień zstąpił z nieba i spalił mieszkańców tego miasta. Zaiste, ci byli grzeszni i niesprawiedliwi. Ale Chrystus odpowiedział im: „Nie wiecie, jakiego ducha jesteście! Nie przyszedł bowiem Syn Człowieczy, aby zgubić dusze ludzi, lecz je zbawić.” Gdy tylko skończyłem czytać tę Ewangelię podczas nabożeństwa, starzec zatrzymał mnie i powiedział: „Przeczytaj to dwa lub trzy razy więcej, abyś zrozumiał sens, najpierw ty sam, a potem także inni!”

Rzeczywiście, jest to wspaniała rzecz: zmienić sposób myślenia, zdystansować się od doczesnej sprawiedliwości i wejść w Bożą sprawiedliwość, gdzie Bóg działa zupełnie inaczej, jak Ojciec, który chce zbawić wszystkich, łącznie z diabłem. Ale my zachowujemy się jak ludzie, którzy chcą ustanowić własną sprawiedliwość: „Słuchaj, on mnie dręczy, grozi mojemu życiu, już wystarczy! Nie mogę tego dłużej wytrzymać, zmusić go do uciszenia się! Chwyć go za gardło! Cóż, nie mówię, żebyś go zabił, ale jeśli on umrze, nie będę płakał.”

W żywocie świętego apostoła Karposa, który żył w Rzymie i głosił Ewangelię, mówi się, że istniał jakiś heretyk - zwodziciel, udający chrześcijanina, który był tak elokwentny i mądry, że przez cały czas stawiał przeszkody apostołom, tak iż nie mogli głosić nauk. Chrześcijanie chcieli zrobić coś duchowo użytecznego, ale ta osoba psuła wszystko. Tak więc, będąc ludźmi, oburzyli się. W swojej modlitwie święty apostoł Karpos miał wizję w Duchu Świętym. Widział tego heretyka wiszącego nad przepaścią, drżącego, i widział otchłań, gotową pożreć go w każdej chwili. „Cóż” - powiedział do siebie święty apostoł Karpos - „niech wreszcie tam wpadnie, abyśmy mogli swobodnie odetchnąć! Ileż jeszcze może nas dręczyć!”. A gdy tylko powiedział te słowa, ujrzał nad sobą Chrystusa, który powiedział do niego: „Spójrz, jestem gotów zostać znowu ukrzyżowanym, za tego człowieka. A jeśli ty nadal będziesz myśleć w tym samym duchu, to ciebie poślę do otchłani! Oto, co się stanie, jeśli nadal będziesz myśleć w ten sposób, jeśli nie zrozumiesz, kim jest Mój Duch i jakiego rodzaju ducha ty musisz mieć!”

Jest to naprawdę trudne, ale Cerkiew dokonuje w nas tej zmiany swoim uzdrawiającym działaniem, a przede wszystkim ta zmiana dokonywana jest przez samego Boga, który działa zgodnie ze Swoją wiedzą. Ostatecznie to nam pomaga. Czasami zajmuje to wiele lat, przez które Bóg wcale nie mówi; pozwala, aby ktoś był udręczony, dopóki nie zmieni swojego stylu życia. A my jesteśmy rozdarci tym uczuciem - że Bóg powinien w końcu powstać i powstrzymać nasze męki.

Przed sobą mam niepublikowany tekst. Kiedyś pewna rodzina pojechała do Essex w Anglii, aby zobaczyć starca Sofroniusza (Sacharowa), świętego męża Świętej Góry, który spisał życie św. Sylwana Atoskiego, prawdziwego współczesnego świętego. Ci ludzie mieli duży problem z jedynym dzieckiem, które miało wrodzoną nieuleczalną chorobę. Przez całe życie nosili naprawdę ciężki krzyż. Ich życie było udręką. Poszli do starca Sofroniusza i, płacząc, otworzyli przed nim swe pełne bólu i smutku serca, prosząc go, aby powiedział kilka słów. Po modlitwie opowiedział im z wielkim współczuciem coś ze swojego życia, co natychmiast zapisali. Pokazali mu napisany tekst, a starzec napisał poniżej: „To jest dokładnie to, co powiedziałem”.

Jest to krótki tekst, w którym starzec opowiada o swoim własnym doświadczeniu życiowym. Przeczytam wam to, abyście mogli zobaczyć, jak święci znosili milczenie Boga w swoim życiu i jak ta cisza ostatecznie okazała się kluczem, który pomógł im otworzyć drzwi do świętości.

Starzec powiedział im, co następuje:

„Przez 57 lat noszę szatę mnicha i wydaje mi się, że nie starałem się nie troszczyć o moje zbawienie, z wielkim strachem i łzami zawsze modląc się do Boga, aby stał się dla mnie Słońcem, aby wybaczył mi wszystkie moje grzechy i nie odrzucał mnie od Swoich stóp. Z całej siły starałem się nie obrażać nikogo na ziemi, pragnąc, aby Bóg szybko dał mi odwagę, by służyć jak największej liczbie ludzi i nie oczekiwać niczego w zamian, ani materialnego, ani duchowego, ale tylko łaski Bożej dla przebaczenia grzechów. I z tym wszystkim, przez cały ten czas (to znaczy ponad pół wieku), nie zaznałem pokoju ani bezpieczeństwa, ale zawsze czułem jakieś niebezpieczeństwo, a przynajmniej niekorzystne nastawienie do samego siebie ”.

Istotnie, życie tego starca było naznaczone zarówno silnym odrzuceniem przez innych ludzi, jak i wielkimi darami od Boga.

„Cokolwiek zaczynałem czynić, nawet najmniejsze rzeczy, prawie zawsze natrafiałem na przeszkody nie do pokonania. Jakby drzwi tego świata, prawie wszystkie, były zawsze przede mną zamknięte.”

Wyobraź sobie człowieka, który od 57 lat stara się wykonywać Bożą pracę, a wszystkie drzwi tego świata są dla niego zamknięte! Cokolwiek zaczynał robić, napotykał ogromne przeszkody.

„Zestarzałem się i nie zrozumiałem znaczenia wszystkich tych prób. Czy są przejawami gniewu Bożego wobec mnie, grzesznika, czy też dzieje się coś innego? Czy wszystko, co niosę - przeszkody, przeciwności losu - zdarzają się, ponieważ Bóg jest zły na mnie, że jestem grzesznikiem, czy też coś innego dzieje się w moim życiu? Nigdy nie mogłem tego zrozumieć. Wielokrotnie modliłem się do Boga, aby powiedział mi, dlaczego wszystko tak się zawsze dzieje, ale Bóg zawsze odpowiadał mi milczeniem.”

Ten starzec, który rozmawiał z Bogiem twarzą w twarz, jak przyjaciel z przyjacielem, i doświadczał wielkich, wyjątkowych i rzadkich stanów łaski, modlił się do Boga, aby objawił mu, dlaczego wszystko w jego życiu tak się dzieje, dlaczego miał tak wiele trudności i przeszkód, i wszystko wydawało mu się zamknięte, ale Bóg zawsze odpowiadał mu milczeniem. Bóg nigdy mu nie odpowiedział. Dlatego starzec powiedział do tych ludzi:
„Z tego, co wam powiedziałem, zrozumiecie, że nie jestem w stanie dać wam wyjaśnienia waszej dramatycznej męki. Ale zawsze będę was wspominać w moich modlitwach z miłością i współczuciem.”

I skończył, mówiąc: „Trudno nam obwiniać Boga i usprawiedliwić siebie”.

Oznacza to, że bardzo trudno jest powiedzieć, że Bóg jest winny lub Bóg jest zły, i że wszystko w moim życiu idzie nie tak, ale ja sam jestem niewinny. Nie jest nam łatwo wypowiedzieć te słowa, obarczyć winą Boga i oddalić się.

„Ale nie jest też łatwo zrobić coś przeciwnego, jak przyjaciele Hioba, którzy chcieli być adwokatami Bożej prawdy, zapominając o strasznej męce, przez którą przeszedł Hiob.”

Zatem starzec mówi, że z drugiej strony nie jest nam łatwo powiedzieć komuś: „Jesteś winny, a Bóg jest niewinny”, aby stać się orędownikiem Boga i powiedzieć cierpiącemu: „Wiesz, Bóg nie jest winny, to wszystko twoja wina, dlatego musisz to wszystko znosić!”

„Innymi słowy, są dwie postawy. Pierwsza: „Jestem niewinny, ale Bóg jest winny, dręczy mnie, ponieważ jest zły”. I druga: „jestem winny, a Bóg jest niewinny”. Obie są trudne. W pierwszym przypadku nie możesz przypisać Bogu trudności, przez które przechodzisz, a w drugim nie możesz ich przypisać samemu sobie, kiedy już cierpisz, ponieważ musiałbyś znieść dodatkowe obciążenie, a mianowicie, że to ty sam musisz winić się za wszystko - mówi starzec Sofroniusz.

I kończy się następującymi wspaniałymi słowami: „Dlatego Bóg milczy, i my milczymy”.

Ponieważ Bóg milczy, my też milczymy. Nie możemy zrobić nic oprócz wspominania siebie nawzajem w modlitwie, z miłością i współczuciem.

Myślę, że to bardzo mocny tekst. Wszystkie teksty i słowa starca Sofroniusza są mocne. Znalazłem ten tekst, jego żywe słowo do ludzi, przechowywany w monasterze na własny użytek i zrobiłem sobie jego kopię.

Rzeczywiście, jak typowe jest to dla naszego życia! Na nas wszystkich - bez wyjątku - przychodzi godzina, kiedy przechodzimy przez takie trudności, w których nawet nie wiemy, co powiedzieć. Powinniśmy wziąć na siebie ciężar odpowiedzialności, ale nie możemy tego znieść. Nie możemy tego wytrzymać. Doznaliśmy już tak wielu nieszczęść, że nie możemy znieść ich ciężaru. Czy powinniśmy ponownie przypisać je Bogu? Jednak to również jest trudne i tego również nie możemy zrobić. Co zatem uczynić? Robimy to, co mówi starzec Sofroniusz: „Bóg milczy, i my milczymy”. Oddajemy nasze życie w ręce Boga z wielką ufnością. Oto, co głosimy w świętej Liturgii: „… sami siebie, wszyscy siebie nawzajem i całe życie nasze Chrystusowi Bogu oddajmy”. Nasze ja, wszystkie nasze czyny, całe nasze życie oddajemy w ręce Chrystusa, aby znaleźć pokój, przestać się kąsać, przestać prowadzić wojnę, przestać walczyć z Bogiem.

Dlaczego mi się to przytrafia? Dlaczego tak wiele trudności, męczarni i zmartwień? Dlaczego w moim życiu nic nie idzie dobrze? Dlaczego wszystko jest ze mną nie tak? Nigdy nie zrobiłem niczego, co się udało! Wszystko idzie nie tak! Starzec powiedział: „Wszystkie drzwi były zamknięte i nigdy nie otworzyły się przede mną nawet pojedyncze drzwi”…

metropolita Limassol Atanazy (tłum. Gabriel Szymczak)

za: pravmir.com

fotografia: Alicja Ignaciuk /orthphoto.net/