publicystyka: Zatrzymać się przy ikonie

Zatrzymać się przy ikonie

Gabriel Szymczak, 16 lutego 2023

W związku z ikonopisarską pasją żony w domu często rozmawiamy o ikonach, zwłaszcza wtedy, gdy poszukuje wzorów lub wskazówek co do postaci czy kolorystyki. Niedawno takie poszukiwania dotyczyły ikony św. Jana Złotoustego. Pośród wizerunków, które udało się znaleźć w sieci, był jeden szczególny, który od razu przykuł naszą uwagę – oto on:
 

Ta ikona odróżnia się od innych jednym szczegółem – układem stóp. One przekraczają kowczeg, wewnętrzną ramę, co sprawia wrażenie, że święty wychodzi z ikony – wprost ku patrzącemu na niego…

To niezwykłe, bo właściwie odwraca naturalny kierunek kontaktu człowieka z ikoną. To my do niej podchodzimy, żegnamy się przed nią, oddajemy pełen czci pokłon świętemu na niej przedstawionemu; całujemy ikonę, w ten sposób wyrażając nasz szacunek. Podchodzimy do ikony przedstawiającej kogoś, kto jest naszym orędownikiem u Boga, kto swoim życiem świadczył o Nim i o kim mamy przekonanie, że po zakończeniu ziemskiej pielgrzymki znalazł się w Jego królestwie. To dlatego ikony ukazują już przebóstwionego człowieka, tchną wiecznym spokojem; postać na nich ukazana jawi się oknem ku wieczności, ku Absolutowi.

Przyzwyczailiśmy się do ikon. Mamy je w domu, jesteśmy nimi otoczeni w cerkwi. Są takim naturalnym „elementem” naszego otoczenia. Przed nabożeństwem (albo i w jego trakcie) kłaniamy się głównej ikonie, pielgrzymujemy też po cerkwi od ikony do ikony, zatrzymując się na chwilę przed każdą z nich.

Na ile jest to tylko nasz zwyczaj, w większości wyuczony od małego? Na ile czujemy, że tak powinniśmy robić, bo tak czyni prawosławny chrześcijanin? Na ile jest w nas refleksja o tym, dlaczego święty z ikony się na niej znalazł?

Św. Jan Chryzostom wydaje się wychodzić do nas z ram bycia postacią czczoną, postawioną na piedestale świętości, tym ruchem stóp pokazując życie. On nie czeka na pokłon, on czeka na konkretnego człowieka, z jego życiowym bagażem, może życiowym bałaganem, i gdy ten człowiek przychodzi – święty wychodzi do niego.

Każdy święty też miał swój życiowy bagaż, niejednokrotnie trudne, bolesne, wręcz męczeńskie życie. Być może wierzył i szedł drogą ku Bogu już od swych najmłodszych lat. Być może nawrócił się zdecydowanie później, uprzednio bynajmniej nie wiodąc szlachetnego żywota. Może był mnichem, eremitą, oddalonym od ludzi i w pojedynkę walczącym z własnym grzechem i pokusami. A może żył wśród ludzi, pomagał, leczył, świadczył miłosierdzie potrzebującym, ratował ich od zguby, oddał za nich swe życie.

Żaden ze świętych nie miał życia usłanego różami; nie za to ich kanonizowano. Swoim życiem dawali przykład walki duchowej, pokładania nadziei w Bogu – jakiekolwiek burze by ich nie ogarniały. Uwierzyli w Niego – i Jemu. On był źródłem ich siły. Czy po drodze upadali? Zapewne tak, byli tylko ludźmi, a przecież „nie ma człowieka, który by żył i nie zgrzeszył”. Jeśli jednak upadli, podnosili się z tego upadku i przynosząc skruchę, wracali na drogę wiodącą ku Bogu.
Mówią o tym słowa samego św. Jana Chryzostoma: Jeśli zaczniesz naprawiać złe przyzwyczajenie i raz, dwa razy, trzy razy, a nawet dwadzieścia razy złamiesz zasadę, to nie popadaj w rozpacz, lecz wstań ponownie, znowu zajmij się tym samym i bez wątpienia zostaniesz zwycięzcą.

Jest taka myśl św. Antoniego Wielkiego: W obecnych czasach Bóg nie posyła takich prób, jakie były kiedyś, dlatego że wie, iż teraz ludzie są słabi i nie wytrzymają ich. Niby trudno się sprzeciwiać świętemu, ale ilekroć widzę ten cytat, zastanawiam się, na ile jest prawdziwy. To prawda, że w jego czasach (i wcześniej) życie było bardzo trudne – częstokroć krótkie, ubogie, dziesiątkowane chorobami, wojnami, prześladowaniami, biedą i praktycznie pełną zależnością od natury. Pod tym względem dzisiaj mamy trochę łatwiej. Z drugiej strony, dziś otacza nas bezmiar informacji, tworzących wewnętrzny chaos i utrudniających nie tylko skupienie, ale i kontakt z Bogiem. Żyjemy w społeczeństwach nastawionych na konsumpcję, wszystkiego mamy tak dużo, że czasem nie wiadomo, co wybrać. Mamy niebotyczne rozwarstwienie ekonomiczne – od bilionerów do ludzi kompletnie pozbawionych czegokolwiek. Latamy w kosmos, a jednocześnie ludzie nadal umierają z głodu czy w następstwie chorób łatwo leczonych w bogatych krajach. Od najmłodszych lat jesteśmy uczeni rywalizacji, brania spraw w swoje ręce i gonitwy za dobrobytem – jeśli nie równoważy tego troska o dobro duchowe, w którymś momencie pojawia się problem z sensem życia, depresja, samobójstwo...

Na pytanie, kto ma łatwiej czy trudniej, nie ma chyba prostej i jednoznacznej odpowiedzi. Każdy ocenia własną sytuację według swoich kryteriów. To jednak, co od świętych możemy czerpać jako inspirację, to ich bliski kontakt z Bogiem, modlitwa, zaufanie Stwórcy – i niepoddawanie się w duchowej walce. Czasem może się to wydawać trudne, gdyż zdecydowana większość świętych to ludzie Kościoła - mniszki, mnisi i kapłani, a takich naszych, świeckich przykładów jest jak na lekarstwo. Z drugiej strony, wielu z nich zostawiło nam swoje dziedzictwo – modlitwy, książki pełne rozważań i podpowiedzi; bardziej współczesnych znamy z opowieści tych, którzy się z nimi zetknęli, którym pomogli i którzy widzieli ich sposób życia. Może więc przynajmniej raz na jakiś czas, podchodząc do ikony, trzeba się na moment przy niej zatrzymać, żeby nie tylko oddać cześć postaci na niej uwiecznionej, ale i zobaczyć jej ruch ku nam - i usłyszeć słowa zaproszenia do refleksji nad tym, co z jej życia możemy wziąć dla siebie. Tylko w takim przypadku święty nie będzie postacią ze spiżu, ale żywym, konkretnym człowiekiem, który prowadzi nas ku wieczności.

Gabriel Szymczak

fotografia: levangabechava /orthphoto.net/