publicystyka: Lekarstwo na faryzeizm - cz. 2

Lekarstwo na faryzeizm - cz. 2

metropolita Limassol Atanazy (tłum. Justyna Pikutin), 04 lutego 2023

Musimy więc skupić całą naszą uwagę i zrozumieć, że Cerkiew jest jak szpital, który leczy nas i pomaga nam kochać Chrystusa, a miłość do Chrystusa jest płomieniem, który rozpala serce, abyśmy mogli się sprawdzić i zobaczyć, czy trwamy w Bożej miłości. Jeśli zauważymy w sobie jakąkolwiek formę złośliwości, egoizmu i podłości, musimy uświadomić sobie i przyznać, że Chrystus nie może być w naszym sercu, gdy jest ono przepełnione "octem".

Jak można się modlić i jednocześnie być pełnym żółci wobec drugiego człowieka? Jak można czytać Ewangelię i nie pogodzić się ze swoim bratem? Jak można powiedzieć "jestem w Cerkwi od tylu lat" - jako mnich, duchowny lub ktokolwiek inny - i nie okazać cierpliwości, z jaką powinno się traktować bliźniego? Bez zaakceptowania tego faktu nic nie osiągniesz. Absolutnie nic.

Pamiętamy, jak Chrystus powiedział pięciu pannom, że ich nie zna. Porzuciłby je nawet w sali weselnej, nawet gdyby posiadały wszelkie możliwe cnoty, ponieważ brakowało im miłości. A tym samym powiedziałby im: "Możecie zachować dziewictwo, zrobić tysiące dobrych uczynków, ale i tak nie pojmiecie istoty tego, co najważniejsze".

Jeśli nie ma miłości, to jaki jest sens tego, że dziś spożywam lub nie spożywam oliwy z oliwek? Mogę na przykład ściśle pościć i nie jeść oliwy, a mimo to dręczyć swego brata od rana do nocy... Na Świętej Górze zwykle mówią: "Nie pytaj mnie, czy jem rybę; dopóki człowiek nie zje rybaka, może jeść rybę" albo "Dopóki nie zjesz tego, kto daje oliwę, możesz spożywać trochę oliwy z oliwek". "Zjedzenie" kogoś swoim sarkastycznym językiem jest znacznie gorsze niż zjedzenie pełnej łyżki oliwy. A przecież na to właśnie zwracamy szczególną uwagę: jeść oliwę czy nie jeść oliwy, jeść rybę czy nie jeść ryby...

Ktoś może zanurzyć swoją łyżkę w jakiejś potrawie i wywoła to wielką kłótnię z inną osobą, tylko dlatego, że wcześniej zanurzył tę łyżkę w innej potrawie... Widzicie, jakie to wszystko jest śmieszne i jaki ubaw mają z nas demony i ci, którzy są poza Cerkwią. A kiedy patrzą na nas i nie widzą tych, którzy żyjąc w Cerkwi stopniowo stają się podobni do Chrystusa, stają się ludźmi dobrymi i rozsądnymi, w których duszy panuje harmonia, zaś niestety widzą nas, ze wszystkimi naszymi słabościami i całym naszym octem. Z pewnością wtedy mówią: "Co? Zostać jednym z nich? Nie, nie chcę!"

Oto odbyliśmy pielgrzymkę, rozmawialiśmy z ojcami duchowymi, podeszliśmy do świętych relikwii, zobaczyliśmy Świętą Górę. A jaką osiągnęliśmy korzyść? Czy nasze serca zostały przemienione? Czy staliśmy się bardziej życzliwi? Czy też staliśmy się pokorniejsi wobec tych, którzy mieszkają z nami w tym samym domu lub w tym samym klasztorze, czy też którzy pracują w tej samej firmie? Tylko to ma znaczenie. Jeśli nie osiągnęliśmy tej zmiany, to przynajmniej okażmy skruchę za swoje postępowanie i stańmy się bardziej pokorni.

Jeśli nie zdołaliśmy się zmienić, jesteśmy godni wielu łez - i współczucia. Bo, niestety, czas leci i lata mijają... Kiedy zapytano ojca Paisjusza, ile lat spędził na Świętej Górze Athos, odpowiedział: "Tak długo, jak muł mojego sąsiada. W roku, w którym przyjechałem na Świętą Górę, mój sąsiad kupił sobie muła. Mieszkamy z nim na Świętej Górze tyle samo czasu, a mimo to biedne zwierzę wciąż pozostaje mułem. Tak jak i ja - wcale się nie zmieniłem”.

My, duchowni i mnisi, zwykle lubimy mówić: " Przeżyłem w klasztorze tyle lat". Na przykład czterdzieści. Ale nie rozumiecie, że te lata nie okazały się dla was korzystne. Bóg powie wam: "40 lat! I nadal nie udało ci się zostać kimś? Czy nadal się gniewasz, ganisz, kłócisz się, jesteś uparty, nie masz pokory? Miałeś 40 lat i nadal nie nauczyłeś się podstaw życia monastycznego, życia chrześcijańskiego? Co mam zrobić z twoimi latami? Co mam zrobić z tobą, skoro po spędzeniu tylu lat z wiarą nie potrafisz życzliwie porozmawiać z drugim człowiekiem? Bo czymże jest wtedy to wszystko, co Mi uczyniliście?"

To obraca się przeciwko nam. Mówię przede wszystkim o sobie. Bo do mnie przede wszystkim te słowa się odnoszą. I mówię wam o tym, ponieważ wiem o sobie takie rzeczy.

Trzeba zaznaczyć, że taka świadomość co najmniej czyni nas pokorniejszymi. Jeśli zaczniemy się uniżać i powstrzymamy się od wielkich myśli o sobie, to może wtedy stopniowo zaczniemy poprawiać się poprzez skruchę - która to rodzi się z pokory. Osoba, która nie stara się usprawiedliwić siebie, jest naprawdę skruszona. Ten, kto szuka usprawiedliwienia dla siebie, nigdy nie będzie żałował; ten, kto zawsze usprawiedliwia siebie, zarówno zewnętrznie, jak i wewnętrznie, nigdy nie dowie się, co znaczy skrucha. Dlatego musimy zawsze uważnie obserwować siebie. "Badajcie samych siebie" (2 Kor 13, 5) - mówi apostoł. Zbadajcie siebie, by zobaczyć, czy jest w was miłość do Boga. I jeśli żyjemy w pokorze, Bóg może nas przywrócić do życia - a wtedy stajemy się uzdrowieni z namiętności i grzechów.

Wiele osób pyta więc, jak to osiągnąć? Kiedy oddamy się w ręce dobrego lekarza - naszego Boga, kiedy powierzymy się Jemu we wszystkich okolicznościach i trudnościach, wtedy Bóg, który wie, co jest najlepsze dla każdego z nas, poprowadzi nas drogami, które powoli, przez wiele lat będą nas doskonalić. Wszystko, co musimy zrobić, to oddać się Bogu z takim zaufaniem, jakie pokładamy w lekarzu lub, powiedzmy, kapitanie statku. Nie ukrywamy naszego zaufania. On nas prowadzi, a my nie martwimy się o cel podróży i czas przybycia, bo wiemy, że u steru naszego statku stoi uważny, czujny, ostrożny człowiek, który zna drogę.

Kolejną ważną kwestią, o której należy wspomnieć, jest kwestia czasu. Na co go marnujemy? Najtragiczniejsza sytuacja w domu jest wtedy, gdy wszyscy siedzą przed telewizorem i nikt ze sobą nie rozmawia. Czas mija, a ludzie nie rozmawiają ze sobą. A co najgorsze: to, co oglądamy w telewizji, jest źródłem najgorszej zgnilizny dla naszych bliskich, a zwłaszcza dla naszych dzieci. Kiedyś, płynąc statkiem w pielgrzymce, zauważyłem jedno z miejsc, do którego zwykle udają się młodzi ludzie. W ofercie był poczęstunek i włączony telewizor. I choć nikt nie zwracał na niego uwagi, wciąż był włączony. Stałem tak przez minutę, żeby zobaczyć, co jest na ekranie - choć do dziś nie wiem, co to był za film. Pokazywano kilka osób, które goniły inne osoby. Był to nieustający pościg. Były tam pistolety, pociski, samochody, wybuchy, skakanie z dachu jednego domu na drugi... I to właśnie widzą wasze dzieci, gdy oglądają telewizję. Tyle przemocy... Nie mówię nawet o wszystkich innych nieprzyzwoitościach, których nie chcę wymieniać, a które są destrukcyjne nawet dla dorosłych. I nie mówcie mi, że tak nie jest, bo wiem to z pierwszej ręki - z wyznań, które słyszymy na spowiedzi. Dorośli i starsi ludzie, bardzo szanowani, są niszczeni przez telewizję, przez całą wulgarność, która jest im narzucana każdego dnia. Nie odnoszę się teraz do jakiegoś konkretnego destrukcyjnego oddziaływania, a do całości - całej przemocy, która wypływa z telewizji. Czego można oczekiwać od dzieci, które nie są chronione przed przemocą? Naturalnie, będą nieposłuszne, rozkapryszone i będą robić rzeczy, które są sprzeczne z ich naturą!

Czy nie uważacie, że jest to nieprzyzwoite, gdy małe dzieci naśladują dorosłych? Kopiują ich zachowania, niszcząc tym samym swą dziecięcą szczerość i spontaniczność. Nie raz uczestniczyłem w wydarzeniach, na których były dzieci, którym kazano tańczyć. I tam na waszych oczach dziewczynki i chłopcy, 10-12 lat, zupełnie niewinni, wykonują ruchy taneczne skopiowane od dorosłych kobiet - kobiet bezwstydnych, o zupełnie innej moralności. Stajecie się świadkami, jak dzieci są niszczone przez takie naśladowanie dorosłych, których widzą w telewizji. Niszczy się je również wtedy, gdy pozwala się im robić wszystko, co im się podoba i bawić się do woli. To katastrofa.

I to nie tylko duchowo, ale również z każdego innego punktu widzenia: psychologicznego, społecznego, rodzinnego. Trzymajcie swoje dzieci jak najdalej od czegoś takiego. Pomóżcie swoim dzieciom uniezależnić się od telewizji, bo inaczej będą przepełniane złymi przykładami. I wy także. Jeśli nie pozwalacie swoim dzieciom oglądać niemoralnych filmów, ale sami to robicie, to jaki z tego pożytek? A jakie głupie ostrzeżenia poprzedzają takie filmy! Nie powinno się dopuszczać dzieci poniżej 18, lub 12, lub jakiegokolwiek innego wieku. Oczywiście, te ostrzeżenia tylko podsycają młodzieńczą ciekawość. A nastolatki na pewno obejrzą taki film. Wydaje im się, że skoro ten film jest zakazany dla każdego poniżej pewnego wieku, to musi zawierać coś godnego szczególnej uwagi.

Wydaje mi się, że wszystkich szkód, jakie zostają wyrządzone w wewnętrznym świecie człowieka, nie da się zliczyć. Ewidentnie dobre przykłady, których człowiek jest świadomy, są niezwykle przydatne w jego życiu duchowym. To samo dotyczy sytuacji odwrotnej: złe przykłady, których człowiek jest świadkiem, stwarzają w jego życiu tyle złych sytuacji, że szkody przez nie wyrządzone są właściwie nieobliczalne, a czasem nie możemy nawet powiedzieć, czy w ogóle da się je leczyć. I gdyby ktoś zaczął to obserwować i badać, zobaczyłby, jak destrukcyjny wpływ ma telewizja na ludzką duszę, zwłaszcza na młodych ludzi.

Niszczy komunikację, zabija czas, niweczy niewinność ludzkiej duszy, a gdy człowiek jest już spaczony, przestaje aspirować do czegokolwiek. Jego dusza wypełniona jest rzeczami, które go męczą, a on wciąż zastanawia się, dlaczego jest tak zmęczony - i nie może zrozumieć, dlaczego... Zrób eksperyment: wyeliminuj lub przynajmniej zminimalizuj korzystanie z takich rzeczy, a zobaczysz, o ile spokojniejszy się staniesz i ile będziesz miał do dyspozycji wolnego czasu, który można spędzić o wiele bardziej produktywnie.

Oczywiście, te rzeczy nie mają nic wspólnego z naszym życiem duchowym, ponieważ życie duchowe jest produktem wszelkiej działalności człowieka w ogóle. I nie chcę nawoływać do zupełnego odrzucenia telewizji. Nie jestem jej przeciwnikiem, ale faktem jest, że wszystkie te zjawiska zamiast ułatwiać, utrudniają nam życie i rujnują je, podobnie jak modernizujący je "postęp" technologiczny. Wsiadacie do samolotu i już jesteście daleko. Wsiadacie na statek i już prawie jesteście na miejscu. I nie trzeba wiosłować jak za dawnych czasów. Są tysiące innych udogodnień, które z pewnością ułatwiają nam życie, ale tworzą też jeden wielki problem, prowadząc do zatracenia siebie, piękna życia, a ostatecznie do zrujnowania świata, w którym żyjemy.

Nie ma wątpliwości, że wszystko to deprawuje naszą tożsamość. Mimo to pamiętajmy o słowach Chrystusa: "Co niemożliwe jest u ludzi, możliwe jest u Boga" (Łk 18,27). Wszakże wokół nas dzieją się cuda Boże, które dokonują się nawet dzisiaj. Przecież mimo całego naszego zanurzenia w żywiole informacyjnym oraz naszego sceptycyzmu i mimo takiej dostępności grzechu, są jeszcze ludzie, którzy kochają Boga, a wielki cud zbawienia człowieka staje się rzeczywistością, mimo naszych słabości, problemów, trudności oraz naszego "ja".

Dlatego, aby rozwiązać wszystkie problemy i odpowiedzieć na wszystkie pytania, trzeba otworzyć się na miłość do Boga. A gdy człowiek kocha Boga, Bóg go uzdrowi i wskrzesi, a nawet jeśli człowiek jest martwy i rozkłada się - Bóg go odnowi, jeśli tylko człowiek wyrzuci ze swojego serca wszystko to, co nieużyteczne, a pozostawi w nim tylko miłość do Boga, zacznie budować swoje życie zgodnie z tą miłością i będzie dążył do osiągnięcia szczytu miłości do Boga - całym swoim życiem, wszystkim, co ma, i wszystkim, co robi. Jeśli człowiek tak postąpi - będzie to oznaczało, że naprawdę przyszedł na ten świat, aby cieszyć się nim, a jego życie stanie się rajem, ponieważ raj to nic innego jak miłość Boga, natomiast "piekło" to nic innego jak brak Jego miłości.

Nie wolno nam zapominać, że wszystko, co robimy, musi się dziać tylko z tego powodu. Nasze życie nie powinno być "religijnym zachowaniem". Powinniśmy stać się ludźmi, którzy kochają Boga, aby nasze życie zostało przemienione i abyśmy sami stali się podobni do naszego Zbawiciela Jezusa Chrystusa.

metropolita Limassol Atanazy (tłum. Justyna Pikutin)

za: pravoslavie.ru

fotografia: Arxidiakon /orthphoto.net/