publicystyka: Jeden tydzień w roku

Jeden tydzień w roku

Gabriel Szymczak, 18 stycznia 2023

Jeden tydzień w roku. Przez niektórych niezauważany, dla innych stanowiący powód do oburzenia. Dla nielicznych ważny, także jako powód zadumy nad kondycją człowieka i współczesnego świata.

W 2018 byłem zaledwie „kandydującym” do Cerkwi; poznawałem prawosławie od strony jego teologii i nauczania, uczestniczyłem w nabożeństwach. Formalnie jednak byłem poza Cerkwią i jej sakramentami.

Był styczeń i Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan. W planie msza ekumeniczna w jednym z kościołów rzymskokatolickich w Białymstoku, podczas której głoszącym kazanie miał być nasz władyka, abp Jakub. Pojechałem.

Pojechałem, ale z bardzo specyficznym nastawieniem. Domyślałem się, że prawosławnych może tam być niewielu, dobrze więc byłoby nas „reprezentować”. Taki powód jeszcze byłby w porządku. Jednak gdzieś w podglebiu była też duma z (planowanej) przynależności do Cerkwi i pewne poczucie wyższości, dzięki większej bliskości do Prawdy...

Moje ścieżki prowadzące do Boga wiodły przez kilka różnych Kościołów. Czasem ten kontakt był dłuższy, a uczestnictwo w życiu wspólnoty - aby ją poznać - większe i intensywniejsze; czasem zdecydowanie krótszy i tylko obserwacyjny. Szukałem własnego punktu docelowego, po drodze poznając wielu zacnych i Bogiem wypełnionych ludzi, z każdej denominacji.

Ktoś mógłby powiedzieć, że skoro wtedy nie wybrałem żadnego Kościoła jako swojego, to była to wola Boża, abym poczekał na Cerkiew. Nie wykluczam, choć na chłodno myślę, że to raczej był efekt moich błędów i młodzieńczej zmienności, a wieloletnie „odstawienie” wiary na boczny tor, które nastąpiło później, na pewno do najlepszych decyzji nie należało. Całe szczęście, że Najwyższy czuwał i nadal ku Sobie prowadził.

Teoretycznie, ze względu na przeszłość, byłem idealnym materiałem do uczestnictwa w ekumenii. A jednak dopadł mnie syndrom gorliwości neofity – nie jechałem otwarty na innych, jechałem, by pokazać moją wyższość jako prawosławnego. Choć były miejsca w ławkach – nie, nie usiądę, przecież prawosławni na liturgii stoją. Odmawiać wspólne dla nas teksty po polsku – nie, choć je znałem w tej wersji, mówiłem po "cerkiewnemu". MOJE było najważniejsze i czułem się świetnie.

Do czasu. Konkretnie do czasu kazania władyki. Mówił poruszająco, choć spokojnie, mówił o miłości między ludźmi, która powinna być czymś oczywistym dla chrześcijan żyjących wedle nauki Zbawiciela, a której brak doprowadził do podziałów. Wspomniał też, że „ta miłość potrzebuje ogromnego samozaparcia i wysiłku, szczególnie gdy wokół słyszymy słowa: dlaczego to my mamy ich miłować, przecież oni nas nie miłują; dlaczego to my mamy im wybaczać, skoro oni o to nie proszą? Oczekujemy, żeby to ta druga strona wyszła do nas naprzeciw. A kiedy w to włączą się jeszcze sprawy naszego codziennego życia, wydaje się, że kwestie podziałów są nie do przezwyciężenia.”

To zapis wypowiedzi ze strony rzymskokatolickiej Archidiecezji Białostockiej. Ja tego nie zapamiętałem. Nie byłem w stanie. Im więcej władyka mówił, tym bardziej otwierały mi się oczy na to, że słowem deklaruję miłość do Boga i innych, ale myślą i postawą – robię coś dokładnie przeciwnego.

Jedyne słowa, które rzeczywiście zapamiętałem, to „nie można do miłości kogokolwiek zmusić. Wówczas nie będzie to już miłość, lecz przemoc.”

Tak jak do kościoła wchodziłem dumny, tak wychodziłem z niego mocno wstrząśnięty. To, co usłyszałem oraz szacunek okazywany przez naszych duchownych wszystkim obecnym, samemu miejscu i mszy, będącej przecież dziękczynieniem Bogu i wychwalaniem Go, pokazały mi, że jestem ponownie na początku drogi, że gdzieś zszedłem na manowce.

Za tę lekcję Bogu dziękuję. Ona pozwoliła mi spokornieć, raz jeszcze zrozumieć, że nie to, co ludzkie, a już na pewnie nie fałszywa duma, jest tym, co świadczy o przynależności do Niego. Bóg prowadzi nas do Siebie różnymi drogami. Jedni są prawosławni z urodzenia, inni do Cerkwi dołączają z wyboru. Jeszcze inni nigdy jej nie poznają, pozostaną w swoim Kościele – lub w ogóle poza jakimkolwiek.

Ewangelia nigdzie nie mówi o miłości ograniczonej jedynie do swoich. Czytamy wręcz:
Miłujcie wrogów waszych, dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą, błogosławcie tym, którzy was przeklinają, módlcie się za tych, którzy was znieważają. Temu, kto cię uderzy w policzek, nadstawiaj i drugi, i temu, kto zabiera twój płaszcz, nie wzbraniaj i tuniki. Każdemu, kto cię poprosi, daj, i od tego, który zabiera twoje, nie domagaj się zwrotu. I jak chcecie, aby ludzie wam czynili, tak też wy im czyńcie. […] A zapłata wasza będzie wielka i będziecie synami Najwyższego, bo On łaskawy jest dla niewdzięcznych i złych. (Łk 6, 27-35)

To nie jest łatwe. To jest po prostu ogromnie trudne. Jeden z naszych duchownych powiedział kiedyś w kazaniu, że chrześcijaństwo na pewno nie jest religią wymyśloną przez ludzi, bo kto kazałby ludziom czynić cokolwiek przeciwko sobie? Kto wzywałby wręcz do oddawania życia za innych? Przecież to nieludzkie!

Pismo mówi o miłości i szacunku do innych:
Po tym poznają wszyscy, że Moimi uczniami jesteście, iż miłość będziecie mieli jedni do drugich. (J 13, 35)
Miłujmy się wzajemnie, ponieważ miłość jest z Boga, a każdy, kto miłuje, narodził się z Boga i zna Boga. Kto nie miłuje, nie zna Boga, bo Bóg jest miłością. ( 1 J 4, 7–8)

Pismo wzywa do okazywania miłosierdzia innym:
Bądźcie miłosierni, jak i Ojciec wasz miłosierny jest. (Łk 6, 36)
Błogosławieni miłosierni, albowiem oni doznają miłosierdzia. (Mt 5, 7)

Pismo wzywa do krytycznego spojrzenia na samego siebie:
Nie osądzajcie, abyście nie byli osądzeni. Jakim bowiem sądem sądzicie, zostaniecie osądzeni, i jaką miarą mierzycie, zostanie wam odmierzone. (Mt 7, 1-2)
Wyrzuć najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka swego brata. (Łk 6, 39-42)
Czegokolwiek nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, Mnie nie uczyniliście. (Mt 25, 45)

I wreszcie – Pismo nigdzie nie mówi o wybiórczości, o stosowaniu tych zasad jedynie wobec własnej wspólnoty:
Jego słońce wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i deszcz zsyła na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. (Mt 5, 43-45)
Prosimy was, bracia, upominajcie niekarnych, pocieszajcie małodusznych, przygarniajcie słabych, a dla wszystkich bądźcie cierpliwi! Uważajcie, aby nikt nie odpłacał złem za złe, zawsze usiłujcie czynić dobrze sobie nawzajem i wobec wszystkich! (1 Tes 5, 14-15)

Cytaty można by mnożyć, nie o to jednak chodzi – istotne jest życie według nich. I to właśnie jest najtrudniejsze. Wchodząc do cerkwi, człowiek wkracza w inny, duchowy świat; jest tam piękno, spokój, odwieczny Bóg ze Swoją łaską i eucharystyczną obecnością. Jest spowiedź, kojąca sumienie i na nowo wszystko otwierająca. Niestety, trzeba potem ponownie przekroczyć próg świątyni i wrócić do tego świata, do jego brzydoty, niepokoju, rywalizacji, złośliwości, lęku. I czasem to, co zyskane w cerkwi, ginie w jednej chwili, i wracamy na stare tory, i traktujemy je jako normalność.

Wśród was niech będzie inaczej (Mk 10, 43)

Trudne to… Tym bardziej, że to „was” obejmuje też innych. Jezus, nauczając, podawał jako przykład wiarę obcych – choćby w przypowieści o miłosiernym Samarytaninie. To Samarytance, obcej narodowościowo kobiecie i do tego wedle Prawa upadłej, objawił prawdę o Wodzie Życia Wiecznego – Świętym Duchu, i dał się rozpoznać jako Mesjasz. Uzdrowił sługę rzymskiego setnika, który przecież był okupantem Izraela. Wreszcie – choć wydaje się, że zganił Kananejkę, proszącą o uzdrowienie swej córki, mówiąc: Nie zostałem posłany do nikogo oprócz zagubionych owiec z domu Izraela […] Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom i rzucić psom, to jednak usłyszawszy jej słowa: Tak, Panie, ale i psy jedzą okruchy spadające ze stołów ich panów, chwali jej wiarę i uwalnia dziewczynkę od złego ducha (Mt 15, 24-28).

Nie ma innej opcji dla chrześcijanina, niż naśladować Mistrza. Nad różnicami dogmatycznymi i problemami teologicznymi muszą i będą pracować teologowie. Z ludzkiego punktu widzenia, wspólnota Kielicha Pańskiego wydaje się bardzo odległa w czasie, i jeśli nastąpi – to jedynie z woli Boga i dzięki Jego prowadzeniu Kościołów w dialogu; pozostaje nam się o to modlić i czekać. Zapewne nie ruszymy też teraz wszyscy do cerkwi / kościołów / zborów innych denominacji na nabożeństwa ekumeniczne. I prawdę powiedziawszy, nawet nie o to chodzi.

Kluczem jest szacunek, nawet jeśli bez wzajemności. Kluczem jest miłość, okazywana w praktyce – dobrym słowem, spojrzeniem, czynem; powstrzymaniem hejtu; nazwaniem kogoś po prostu chrześcijaninem - ewangelikiem, katolikiem, prawosławnym - a nie heretykiem czy odszczepieńcem. Nawet jeśli bez wzajemności. Nic tak nie osłabia niechęci i zła jak ich stałe ignorowanie i czynienie dobra. Nic tak nie zachęca do wiary jak życie nią na co dzień, wobec wszystkich i w każdych okolicznościach. Jak realizacja przykazania miłości - każdego dnia. Łatwe? Nie. Ale jedyne, jeśli chcemy wypełniać wolę Jezusa Chrystusa, abyśmy byli Jego świadkami (Dz 1, 8).

Gdy umarł Mojżesz, jego następcą Bóg uczynił Jozuego i pouczył go: Bądź mężny i mocny, przestrzegając wypełniania całego Prawa [...] Nie bój się i nie lękaj, ponieważ z tobą jest Pan, Bóg twój, wszędzie, gdziekolwiek pójdziesz (Joz 1, 7-9). Jozue też nie miał łatwej misji, zwłaszcza po wielkim Mojżeszu. Ale przyjął Boże wezwanie jako swoje - i działał. To pouczenie i obietnica są nadal aktualne.

Fragmenty homilii abp. Jakuba za:
https://archibial.pl/wiadomosci

Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan 2023 - "Czyńcie dobro; szukajcie sprawiedliwości" 
18 - 25.01.2023

fotografia: jarek11 /orthphoto.net/