Tu i teraz

Gabriel Szymczak, 10 marca 2023

Czasem lubię tłumaczyć teksty takie jak ten, "Poznając samego siebie". To idealne zadanie na dzień leniwego tłumacza – translator sobie radzi, niewiele do poprawy, „wygładzenie” całości też nie jest trudne. Nie ma tu głębokiej teologicznej i filozoficznej myśli, nie trzeba zastanawiać się przez kilka minut nad jednym zdaniem, bo słowa z trudem do siebie pasują i sens mocno ukryty…

Ten tekst i wiele jemu podobnych to źródło inspiracji. Mówi o człowieku, który jest taki jak ja, jak każdy z nas - walczy, boryka się ze sobą, swoimi grzechami, niedoskonałościami, przed oczami ma Chrystusowy ideał – a w sobie widzi jedynie same słabości.
Autor wydaje się wołać: „Hej, nie załamuj się, Bóg to twój Pomocnik. On jest po twojej stronie. Wie, że upadasz, ale pomaga ci wstać, wspiera cię. Zbieraj się i idź dalej!”.

Podczas jednego z kazań usłyszałem cytat ze św. Ambrożego z Optiny: „zbawienie dokonuje się między strachem a nadzieją”. Niesamowicie trafne spostrzeżenie w jakże prostych i krótkich słowach. Życie człowieka na ziemi to droga, po której idziemy, bez opcji zatrzymania – zatrzymaniem się (a i to zaledwie na chwilę) będzie dopiero śmierć. Póki żyjemy na ziemi, musimy iść; chrześcijanie wierzą, że ku Bogu, ku zbawieniu i życiu wiecznemu. Wszystko, co dzieje się po drodze, jest swoistą mieszaniną – woli Bożej i naszej; radości i smutku; sukcesu i porażki; aktywności i biernego oczekiwania; wreszcie cnoty i grzechu.

Nie jest łatwo, kiedy człowiek upada – a upadnie na pewno, bo „nie ma na ziemi człowieka sprawiedliwego, który by zawsze postępował dobrze, a nigdy nie zgrzeszył” (Koh 7, 20). Czasem można mieć wrażenie, że im mniej wierzący człowiek - lub w ogóle niewierzący - tym żyje mu się łatwiej. I to wcale nie dlatego, że może być zły, ponieważ nie boi się Boga i sądu. Po prostu nie dotyka go świadomość własnej grzeszności, a właściwie słabości, która powoduje, że nawet mimo ogromnego wysiłku – upadek się pojawia i człowiek „zawodzi” Boga.
Choć bowiem „rzekł Bóg: Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam” (Rdz 1, 26), i „dla nieśmiertelności Bóg stworzył człowieka – uczynił go obrazem Swej własnej wieczności” (Mdr 1, 23), to jednak „wszyscy pobłądzili, razem stali się bezużyteczni, nie ma, kto by czynił dobrze, nie ma ani jednego” (Ps 13, 3).
Lecz „chociaż zgrzeszyłem, Zbawco, to wiem, że jesteś Przyjacielem człowieka, karzesz ze współczuciem i płomiennie okazujesz miłosierdzie, patrzysz na płaczącego i jak ojciec pospieszasz wezwać syna marnotrawnego” (Wielki Kanon Pokutny św. Andrzeja z Krety).

Te cytaty w ogromnym skrócie pokazują drogę ludzkości – od stworzenia do chwały i życia z Bogiem, poprzez grzech, aż do pokajania i dostąpienia Bożego miłosierdzia. Mędrzec mówi wręcz: „Wpadnijmy raczej w ręce Pana niż w ręce ludzi: jaka jest bowiem Jego wielkość, takie też i miłosierdzie” (Syr 2, 18).

W naszym ludzkim rozumieniu jest to pozbawione sensu. Skoro nie potrafiłem wytrwać w posłuszeństwie, cieszyć się danym mi pierwotnie życiem tuż obok Stwórcy, bez problemów, wyzwań, trudu – nie, ja przecież musiałem wypróbować swoją wolną wolę, dać się zwieść podszeptom, żeby chcieć więcej, po mojemu… - to dlaczego Bóg ciągle jest na mnie otwarty, dlaczego ciągle przy mnie jest, asystuje w mojej codzienności, czekając na możliwość, aby mi pomóc i przebaczyć? Księga Mądrości wprost mówi: „Któż bowiem z ludzi rozezna zamysł Boży albo któż pojmie wolę Pana?” (Mdr 9, 13). Na szczęście…

Człowiek, który został zraniony, któremu wyrządzono krzywdę, musi całą sytuację „przepracować”, by przebaczyć. To zabiera czas, niekiedy pieniądze wydane na terapię. Najczęściej pozostaje pamięć o zdarzeniu, co zresztą jest całkowicie normalne – nie jesteśmy w stanie wyczyścić umysłu z doświadczeń. I nie ma w tym nic złego – przebaczyć nie oznacza wymazać, ale nie pozwolić, by przeszłość wpływała na dzień dzisiejszy, na relację, by trzymał nas w niewoli gniew, chęć zemsty i poczucie żalu. Mówiąc „jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”, tak powinniśmy myśleć i działać. I znowu – powinniśmy… Słowa łatwiej wypowiedzieć, niż wprowadzić je w życie.

„Jakże wielkie jest miłosierdzie Pana i przebaczenie dla tych, którzy się do Niego nawracają, albowiem ludzie nie wszystko mogą i żaden człowiek nie jest nieśmiertelny” (Syr 17, 29-30). „Ludzie nie wszystko mogą”… Mówi się, że chcieć to móc, ale w wielu sytuacjach to zbyt piękne, by było prawdziwe, tym bardziej jeśli mówimy o przemianie duchowej. Ile razy, choćby po spowiedzi, człowiek był napełniony radością, mocą, wydawało się – rzeczywiście wszystkie góry od razu by przeniósł, by w kolejnych dniach, szybciej lub wolniej, cichuteńko wrócić do tego, co było?
Ale i tu mędrzec z natchnienia mówi: „Tym zaś, którzy się nawracają, daje drogę powrotu i pociesza tych, którym brakło wytrwałości” (Syr 17, 24).

I znowu coś z kazania – dla Boga czas biegnie inaczej, właściwie to wcale nie biegnie, stoi w miejscu i zawsze jest teraz. To my rozumiemy czas jako coś zmiennego, to dla nas on był, jest i dopiero będzie. Ale dla Tego, Który jest wieczny – a i dla nas, ‘w przyszłości’, jako już zbawionych – jest tylko teraz. Na przeszłość nie mam już wpływu – co się wydarzyło, jest zamknięte; na przyszłość - w ludzkim rozumieniu jakiś wpływ mam, choć znakiem zapytania jest wola i plan Boga. Jedyne moje pole manewru to ‘teraz’ – tu decyduję i działam, tu realizuję mój priorytet – szczęście ziemskie lub zbawienie, tu się nawracam, raz za razem, każdego dnia, po każdym upadku – lub świadomie odstępuję od Boga. I nie oznacza to, że mam w ogóle nic nie planować, nie troszczyć się o ziemskie sprawy, edukację, karierę, finanse – to się absolutnie nie wyklucza, jeśli tylko pamiętam, że „jeżeli Bóg w życiu jest na pierwszym miejscu, wszystko znajdzie się na właściwym miejscu” (św. Augustyn).

Mogę dosłownie zabijać się o wszystko, walczyć do upadłego – lub mieć jednak z tyłu głowy, że robię tyle, ile mogę i najlepiej, jak mogę, ale nade mną jest Ktoś inny, mający Swoje plany, i jeśli coś mi nie wychodzi – mimo największych starań - to po prostu nie tak ma być. Pozostaje „otrzepać się” i iść dalej, a nie bezsensownie tracić siły na coś, co nie ma szansy powodzenia. To taka lekcja pokory, różnicy między człowiekiem i Bogiem. Jednak nie oznacza to, że człowiek może usiąść i powiedzieć „Panie Boże, Ty się tym zajmij…” i nie robić kompletnie nic. Powinien działać w najlepszej wierze, ale ze świadomością, że akurat to, o co walczy, może nie być dla niego najlepsze – choć jeszcze nie zna / nie rozumie powodu.

I to tu jest przy mnie Bóg. Może czasem Go nie czuję, nie widzę i nie słyszę, choć tak bardzo bym chciał. Od razu przypomina mi się historia proroka Eliasza, stającego na górze Horeb przed Bogiem. Bóg nie przyszedł do proroka ani w wichurze, ani w trzęsieniu ziemi, ani w ogniu. Pojawił się jako „szmer łagodnego powiewu” (1 Krl 19, 12). Ta wichura i trzęsienie są w moim wnętrzu, i to one nie pozwalają na doświadczenie Bożej obecności. Bóg to spokój, cisza, delikatność – prawie niewyczuwalne w zabieganym i pełnym zgiełku świecie, w którym nawet święta to czysta komercja, a nie czas na refleksję.

Mogę nie zgadzać się z Bogiem, mogę wykłócać się z Nim o to, dlaczego jestem, jaki jestem i jestem tu, gdzie jestem; dlaczego żyję w takim zwariowanym czasie, w którym w mgnieniu oka wywracają się wszystkie dotychczasowe reguły i ginie pozorne bezpieczeństwo. Ale tego nie zmienię. Frustracja nic nie da. Co najwyżej będzie powoli zabijać duszę.

Z tej ludzkiej perspektywy „dziś – jutro” mogę jedynie skupić się na tym „jutro”, którym dla chrześcijanina jest zbawienie, wieczne życie z Bogiem, pamiętając, że ono nie realizuje się gdzieś w przyszłości, ale tu i teraz. I to jedyne, na co mam wpływ i co tylko ja mogę zrobić.

Gabriel Szymczak

fotografia: Lublin /orthphoto.net/