publicystyka: Błogosławiony jesteś

Błogosławiony jesteś

Gabriel Szymczak, 16 grudnia 2022

Każdy film, który mówi o Jezusie, ma trudne zadanie, zderza się i z tekstem Ewangelii, i z wyobrażeniami wierzących. Może być za bardzo nawiedzony dla przeciętnego widza, być może będącego dalej od wiary, i jednocześnie za mało bogobojny dla tego, który chciałby, aby lejąca się z ekranu świętość ogarnęła i jego.

Seria „The Chosen” ("Wybrani"), której 3. sezon właśnie zaczyna być dostępny, to film, który widza "wciąga", nie tylko postacią i działaniami Jezusa oraz Jego uczniów, ale również dzięki pokazaniu (może i trochę uproszczonemu, i przesłodzonemu) społeczeństwa ówczesnego Izraela, z jego politycznymi uwarunkowaniami, rozwarstwieniem, kulturą i obyczajami. Możemy poznać przygotowania do wieczerzy szabasowej, poczuć jej znaczenie, choćby widząc zaangażowanie Marii Magdaleny, która szykuje ją w swoim domu, po raz pierwszy po wyzwoleniu z opętania. Uczestniczymy w weselu w Kanie Galilejskiej. Słyszymy teksty modlitw, odmawianych przez ludzi przy praktycznie każdej okazji, zwłaszcza rodzinnej. Widzimy, że ludzie rozpoczynają i kończą dzień kontaktem z Bogiem – swoją modlitwą.

To, co dla mnie było bardzo uderzające, to zaczynanie modlitwy od wychwalania Boga.
„Błogosławiony jesteś Ty, Ha-Szem, Nasz Bóg, Król wszechświata...” - nie prośba, nawet nie dziękczynienie, ale właśnie wychwalanie, uwielbienie Boga stanowi korzeń modlitwy. To automatycznie ukierunkowuje człowieka na Tego, który jest Stwórcą. Jeśli zaczynam modlitwę choćby nawet i od podziękowań, to jednak u jej źródła jestem ja, człowiek – z moim doświadczeniem, z otrzymaną łaską czy Bożą odpowiedzią na moją prośbę. Zaczynam od siebie, koncentruję się na sobie. Mówiąc „Błogosławiony jesteś,...”, to Jego stawiam w centrum, ku Niemu kieruję swoje myśli, uczucia, to On jest najważniejszy.

Jest scena w drugim sezonie filmu, która urzekła mnie szczególnie, a która ukazuje modlitwę przed snem. Już wcześniej to właśnie te kończące dzień modlitwy przykuły moją uwagę swoją treścią i spowodowały refleksję nad tym, kto / Kto jest na pierwszym planie.

Tę scenę poprzedza cały dzień dokonywania przez Jezusa uzdrowień ludzi, którzy do Niego przychodzą, stoją w kolejce, aby wejść do namiotu i opowiedzieć o tym, co im jest. Potem wybiegają z radością – zdrowi. Nie słyszymy rozmów, nie widzimy uzdrowień. Widzimy za to koniec tego pracowitego dnia – jest już ciemno, uczniowie siedzą przy ognisku, do obozu powoli zbliża się wykończony Nauczyciel, ledwo trzymający się na nogach. Bóg – który ma moc uzdrawiania, i Człowiek – którego ciało jest po prostu zmęczone… Nie siada przy ogniu, nie je, ostatkiem sił idzie do namiotu, żeby odpocząć. Jednak zanim zapadnie w sen, wypowiada modlitwę:
„Błogosławiony jesteś Ty, Ha-Szem, nasz Bóg, Król wszechświata, który spuszcza więzy snu na moje oczy i senność na moje powieki. Oby było Twoją wolą, Ha-Szem, mój Boże i Boże moich ojców, że dasz mi zasnąć w pokoju i dasz mi powstać w pokoju.”

Ha-Szem to po prostu „Imię”. Tak Izraelici określali Boga, którego prawdziwego Imienia (tetragram JHWH) nie wolno im było wypowiadać ze względu na jego świętość. To właśnie słowami „ Błogosławiony jesteś Ty, Ha-Szem, nasz Bóg, Król wszechświata, który...” zaczynała się każda, nawet bardzo krótka modlitwa podczas dnia, czy to dziękczynna, czy też błagalna. Ku Bogu pobożny Żyd kierował wtedy swe słowa, jednocześnie przyjmując wyprostowaną pozycję ciała i wznosząc swe ręce, co po części odzwierciedlało słowa Psalmu 140, 2:
„Niech moja modlitwa wznosi się jak dym kadzidlany przed Tobą, podniesienie mych rąk jak ofiara wieczorna.” My znamy ten psalm głównie z okresu Wielkiego Postu, a przywołany cytat w wersji cerkiewnosłowiańskiej to „Da isprawitsa molitwa moja...”.

Ta modlitewnie wyprostowana postawa ciała przywołuje czytanie ewangeliczne z ostatniej niedzieli i obraz kobiety uzdrowionej przez Jezusa w synagodze w szabat. Kobiety, która 18 lat cierpiała, nie mogąc wyprostować pleców (Łk 13, 10-17). Choć obowiązek modlitwy, a więc także przestrzegania jej formy, spoczywał w dawnym Izraelu na dorosłych mężczyznach, to w praktyce odmawiali je wszyscy, także kobiety i dzieci. Tym większy musiał więc być ból tej kobiety, skoro nie mogła nawet uwielbiać i prosić Boga o pomoc, kierując swe oczy i ręce ku niebu...

To czytanie, choć tak krótkie i po prostu opisujące kolejne uzdrowienie świadczące o Boskości Jezusa, może jednak pobudzić do dalszej refleksji.

Chora kobieta może jedynie patrzeć w ziemię. Widzi jej brud. Jej pole widzenia jest ograniczone; można powiedzieć, że niebezpieczeństwa na swej drodze dostrzega w ostatniej chwili, podobnie jak szanse – choć pytanie, ile z nich bezpośrednio jest przed nią, a ile traci, gdyż nie jest w stanie ogarnąć wzrokiem całego otoczenia.

Kobieta przyszła w szabat do synagogi – czyżby więc tliła się w niej iskierka nadziei na Bożą pomoc? A może to wyraz jej pogodzenia się z sytuacją i wolą Najwyższego? Czy też przyszła dlatego, że taki był zwyczaj, oczekiwania społeczne, których naruszeniem nie chciała dodatkowo pogarszać swojej i tak już złej sytuacji?

Co jest tutaj uderzające – Jezus już wcześniej wypędzał demony, rozmnożył chleb i ryby, uzdrowił cierpiącą na krwotok, wskrzesił córkę Jaira i syna wdowy z Nain. Dokonywał cudów, jakich nie jest w stanie dokonać zwykły człowiek. Nauczał, chodząc od miasta do miasta, otoczony tłumami. Ludzie przekazywali sobie wieści o Nim i ci, którzy potrzebowali pomocy, szukali Go, aby tę pomoc uzyskać. Nawet ślepi znali imię Jezusa i widzieli, co czyni – spójrzmy na Bartymeusza, żebrzącego na ulicach Jerycha, który jedynie słysząc, że Jezus przechodzi w pobliżu, wykorzystuje swoją szansę, przywołuje Nauczyciela i doznaje uzdrowienia (Mk 10, 46 - 52).

W tej opowieści tego nie ma. Kobieta milczy, gdy Jezus wchodzi do synagogi. Nie porusza się, nie idzie do Niego – to Jezus sam ją przywołuje. Zadziwiająca bierność… Beznadzieja? Zrezygnowanie? Zamknięcie się w swoim nieszczęściu i swoim wewnętrznym świecie?

Chora kobieta to alegoria każdego z nas. Koncentrujemy się na tym, co ziemskie, co bezpośrednio przed nami, tu i teraz, w tej wąskiej strefie, na którą wydaje się nam, że mamy jakiś wpływ. Widzimy dobrze brud tego świata, jego ograniczenia i czasowość, ale nie sięgamy wyżej. Nie możemy? Nie chcemy? Wydaje się nam, że lepiej, bezpieczniej kontrolować ten kawałek terenu, niż oddawać się w ręce Bożej Opatrzności i żyć nadzieją i ufnością, które jednak tu mogą się nie zmaterializować.

Jest jednak Bóg. Pomaga temu, kto do Niego przybiega, kto Go szuka, kto kołacze w drzwi. Ale i Sam pochyla się nad cierpiącym w zamknięciu, w zrezygnowaniu. Nie zapomina o nim. Nie opuszcza go. Choć nie zawsze dokonuje cudu, nie uzdrawia ciała, nie przywraca ziemskiego życia, to jednak jest, pokazuje perspektywę większą i dalszą niż tylko to życie i to cierpienie.

Bóg wymaga – to prawda; od tych którzy Go poznali, wymaga ufności i wiary. Ale trwa i przy tych, którzy ich nie mają, którzy je stracili lub jeszcze ich nie znaleźli. Sam prostuje człowieka, daje mu spojrzeć w górę, w przyszłość i wieczność. Wie, że to dla nas nie jest łatwe. Jednak nie rezygnuje, za dużo za nas zapłacił, by pozwolić nam się zatracić. To my, ludzie, mamy skłonność do „odpuszczania” innych, spisywania ich na straty, odrzucania, bo nie należą do nas, nie pasują do naszego wzorca.

Jezus uzdrowił kobietę z opowieści, a ona „natychmiast wyprostowała się, i wychwalała Boga”. Może wyciągnęła ku Niemu swe ręce, po raz pierwszy od tylu lat. Może wypowiedziała słowa innego błogosławieństwa, wychwalającego Tego, który się nigdy nie poddaje w walce o człowieka:
„Bądź błogosławiony Panie, Królu wszechświata, który otworzyłeś oczy ślepemu; bądź błogosławiony Panie, Królu wszechświata, który ubrałeś nagiego; bądź błogosławiony Panie, Królu wszechświata, który rozwiązałeś to, co człowieka krępuje.”

Krępować może choroba, otoczenie, okoliczności życia. Ale i lęk, choćby przez utratą iluzorycznej własnej sprawczości i kontroli nad życiem. Człowiek patrzy wtedy w ziemię, trzyma się kurczowo tego pochylenia nad nią, nie mając świadomości, ile mu umyka, ile traci. By żyć pełnią, nie ma innej opcji, niż się wyprostować i wznieść ręce i oczy ku niebu, błogosławiąc Boga - niezależnie od okoliczności. Jak pisał św. Ireneusz z Lyonu - „Chwałą Boga bowiem jest żyjący człowiek, zaś życiem człowieka jest oglądanie Boga.”

Gabriel Szymczak

tłumaczenia modlitw i psalmu za:
o. Henryk Paprocki – Psałterz
ks. Mariusz Rosik – Modlitewne tradycje judaizmu (mariuszrosik.pl)

fotografia: Ursiy /orthphoto.net/