publicystyka: O troskach - cz. 2

O troskach - cz. 2

metropolita Limassol Atanazy (tłum. Justyna Pikutin), 13 listopada 2022

"To teraz się raduję, nie dlatego, że byliście zasmuceni, ale że byliście zasmuceni ku pokucie". Taki smutek prowadzi do Boga. Na tym polega różnica między smutkiem tego świata a smutkiem, który zbliża człowieka do Boga, który wiedzie człowieka do życia wiecznego. Ziemski smutek nas zabija. Rodzi się on z naszego egoizmu, z niekończących się pytań "dlaczego?". Natomiast człowiek pokorny mówi: "W porządku, popełniłem tyle błędów, jestem słaby, grzeszny i nikczemny, nie oczekuję od siebie nic dobrego i proszę tylko Boga o przebaczenie, pokorę i skruchę". Taka osoba, nawet jeśli się smuci, będzie miała pocieszenie w sobie, podczas gdy przyziemny smutek doprowadzi nas do rozpaczy, rozczarowania i zdenerwowania. W takim smutku nie ma radości. Zapytaliśmy kiedyś starca Paisjusza, na czym polega różnica, a on odpowiedział nam: "Ziemski smutek kryje w sobie mrok, zaś smutek pochodzący od Boga ma w sobie światło". Może to być wielki smutek, ale przyniesie światło i pocieszenie, przyniesie człowiekowi pokój.

“Zostaliście bowiem zasmuceni według Boga, żebyście w niczym nie ponieśli szkody przez nas. Bo smutek, który jest według Boga, przynosi pokutę ku zbawieniu, czego nikt nie żałuje; lecz smutek według świata przynosi śmierć”.

Te słowa trzeba dobrze zapamiętać. Smutek z uwagi na Boga przynosi radość, skruchę, zbawienie, oswobodzenie, pokój i ukojenie. Człowiek płacze, rozpacza i cierpi z powodu swojej sytuacji i z powodu swoich grzechów, ale wewnątrz odczuwa radość. Jest to coś, co święci ojcowie nazywają "radościosmutkiem" czyli radość i smutek w jednym. Natomiast "ziemski smutek rodzi śmierć". Doczesny smutek zabija ludzką duszę, więc człowiek staje się chory, jego system nerwowy ulega wyczerpaniu, traci rozum i zaczyna postępować niewłaściwie. Dlatego powinniśmy być ostrożni wobec doczesnego smutku, ponieważ prowadzi on nas w ślepy zaułek i nie daje żadnego pocieszenia. Są ludzie, którzy z powodu tego ziemskiego smutku wyrządzili sobie wiele krzywdy i wiele wycierpieli. Nie mówię teraz o ludziach chorych, ale o tych, którzy cierpią z powodu egoizmu, którzy nie akceptują faktu, że są tylko ludźmi i mogą popełniać błędy. To wielka rzecz móc powiedzieć: "Jestem tylko człowiekiem i popełniam błędy, ale żałuję ich i proszę Boga o przebaczenie".

Jak człowiek może uniknąć tego doczesnego smutku? Powinien prowadzić życie duchowe, powinien nauczyć się modlić, czytać żywoty świętych, szczerze się spowiadać i uczestniczyć w sakramentach Cerkwi, ponieważ sakramenty leczą duszę człowieka, ratują go od smutku doczesnego i dają mu smutek Boży, który prowadzi do zbawienia. W ten sposób człowiek odnajduje pocieszenie. Gdy się spowiadamy, oczyszczamy swoją duszę, łaska Boża przepełnia nasze serce, cała nasza dusza i nasze istnienie zostaje pocieszone.

W dzisiejszych czasach ten doczesny smutek jest wielkim problemem na całym świecie, a ponieważ ludzie nie są w stanie tego znieść, popadają w depresję i bardzo cierpią. Jednak myślę, że stopniowo człowiek może zmienić swój ziemski smutek na smutek ze względu na Boga, a tym samym odnaleźć pokój w swej duszy. Jeszcze raz powtarzam, że nie dotyczy to przypadków medycznych, gdzie zostaje zdiagnozowana depresja, gdyż jest to zupełnie inny smutek niż ten, o którym mówi apostoł Paweł. Depresja w sensie medycznym oznacza medyczne podejście do leczenia tej choroby. Natomiast smutek ziemski, leczony za pośrednictwem Ducha Świętego, jest problemem sfery duchowej.

Apostoł Paweł mówi dalej:
"To bowiem, że byliście zasmuceni według Boga, jakąż wielką wzbudziło w was pilność, jakie uniewinnianie się, jakie oburzenie, jaką bojaźń, jaką tęsknotę, jaką gorliwość, jakie wymierzenie kary!"

Tutaj apostoł mówi o tym, że smutek ze względu na Boga przyniósł dobre rezultaty dla Koryntian, gdyż człowiek, który smuci się ze względu na Boga, wykazuje się gorliwością, nie ogarnia go przygnębienie i nie mówi: "Nie będę nic robił, nie spodziewam się niczego dobrego i nie chcę nikogo widzieć!". - Mówi natomiast: "Zrobię coś dla Boga, będę się więcej modlił, będę prowadził wzmożoną ascezę, będę bardziej gorliwy w modlitwie i pokucie”. Konieczna jest w tym miejscu staranność ze strony człowieka, a jeśli człowiek będzie postępował w taki sposób, to będzie miał w swoim sercu łaskę Bożą. Teraz więc spójrzcie na ten smutek, który przychodzi z woli Bożej i zobaczcie, jaką dał wam rzetelność, jaką obudził w was potrzebę proszenia o wybaczenie, jakie niezadowolenie, jaki strach przed konsekwencjami, jakie pragnienie zobaczenia mnie, jaka gorliwość, jakie dążenie do ukarania zła. A potem dodaje: "We wszystkim okazaliście się czyści w tej sprawie". Sprawa ta dotyczyła trudnej sytuacji chrześcijan korynckich, która wiązała się z grzechem cielesnym, bardzo poważnym, zwłaszcza jak na tamte czasy. Ale kiedy mieszkańcy Koryntu byli zasmuceni, wtedy stali się bardziej gorliwi w dążeniu do poprawy. Zapragnęli zobaczyć apostoła, bardziej się trudzić i zmienić, a gorliwość im w tym pomogła.

"Dlatego chociaż pisałem do was, nie pisałem z powodu tego, który wyrządził krzywdę, ani z powodu tego, który krzywdy doznał, lecz aby okazać nasze zatroskanie o was przed Bogiem". Apostoł Paweł mówi, że napisał do nich ten list i zasmucił ich nie dlatego, że chciał ich zasmucić, ale dlatego, że chciał im pokazać to nieszczęście, jakie ich spotkało, a także aby mogli oni dojść do właściwego stanu duchowego, w którym znaleźli się w tej chwili oraz by osiągnęli gorliwość do czynienia dobra. Jeśli mamy pewien stan ducha, przepełniają nas różne uczucia i widzimy, że te uczucia prowadzą nas do skruchy, światła, pocieszenia, pokory, to znaczy, że ten stan pochodzi od Boga. Jak powiedział Chrystus: "Po owocach ich poznacie ich" (Mt 7,16). Jeśli drzewo jest dobre, jego owoc też będzie dobry, jeśli zaś drzewo jest zgniłe, to i owoce jego też będą zgniłe. Wewnętrzny stan człowieka można ocenić po owocach, które daje. I oto owocami Koryntian stała się gorliwość w życiu duchowym. Okazuje się, że swoim działaniem apostoł zmotywował ich do duchowego czuwania.

To ważne, aby rodzice i nauczyciele wiedzieli: kiedy podejmujemy jakieś działania wobec naszych dzieci, dzieci duchowych czy też uczniów, powinniśmy zawsze zastanowić się, jaki będzie tego rezultat. Dobry czy zły? Czy pomoże to naszym dzieciom stać się lepszymi, bardziej świadomymi, pokornymi i pracowitymi? A może jednak doprowadzi do odwrotnego rezultatu? Powinniśmy nie tylko mówić właściwe słowa, ale także myśleć o tym, do czego mają one prowadzić, gdyż rozwaga, jak już wcześniej powiedzieliśmy, jest największą ze wszystkich cnót. Rozwaga zakłada, że nawet gdy robimy dobre rzeczy, musimy je robić we właściwy sposób. Załóżmy, że chcemy zwrócić uwagę pewnej osobie, dla jej dobra. Jeśli nie zdołamy powiedzieć tego z dobrocią, może okazać się, że ten pomysł przyniesie negatywne skutki. Musimy więc zawsze rozważać wyniki i rozumieć, że druga osoba ma swoją miarę.

"Dlatego pocieszamy się waszą pociechą; a jeszcze bardziej cieszy nas radość Tytusa, że wszyscy uspokoiliście jego ducha". Jak widać, apostoł Paweł nie zaprzecza, że potrzebował pocieszenia od ludzi. Tym samym pocieszenie człowieka powinno być dla nas czymś istotnym. Jeśli je mamy - to dobrze, jeśli zaś nie mamy - to jeszcze lepiej, gdyż wtedy to Bóg nas pocieszy. Jak mówił św. Paisjusz, gdy nie otrzymujemy ludzkiego pocieszenia, jest to oczywiście trudne, jednak wtedy otrzymamy pocieszenie Boga. Kiedy nie odczuwamy obecności człowieka, wtedy doświadczamy obecności Boga. Dlatego święci woleli nie zaznawać ludzkiego pocieszenia, ale odczuwać obecność Boga w swoim życiu. Jest to jednak bardzo trudne, wymaga wiele cierpliwości i poświęcenia.

Na Górze Athos żył pewien stary, rumuński mnich. Pewnego dnia przyszedł do nas do klasztoru w Kutlumusz, gdzie byłem od dwóch lat i miałem stanowisko dozorcy. Mieszkał na pustyni i zawsze przychodził głodny. Był niewysoki, przygarbiony, z plecakiem duffelowym na plecach i zawsze na piechotę. Pewnego dnia przyszedł do naszego klasztoru, a ja zapytałem go: "Ojcze Sergiuszu, jak się miewasz?". - odpowiedział: "Jestem głodny". Żeby się z nim trochę podroczyć, mówię: "Nie mamy nic do jedzenia". - A on mi odpowiada: "Nie szkodzi, jeśli macie - to dobrze, a jeśli nie - to jeszcze lepiej". Chciał przez to powiedzieć nam: "Jeśli macie jedzenie i możecie mnie nim ugościć, to zrobicie dobry uczynek, po ludzku mnie pocieszycie, ale jeśli nie macie jedzenia i nie dacie mi go, a ja zostanę głodny - to jeszcze lepiej, bo wtedy pocieszy mnie sam Bóg." Tacy ludzie zawsze pokładali nadzieję w Bogu.

Ale tak czy inaczej, jesteśmy zwykłymi ludźmi - i potrzebujemy ludzkiego pokrzepienia. Dlatego jeszcze raz powtarzam wam, abyśmy nie pozbawiali naszych bliźnich pocieszenia, które możemy im dać. Być może możemy kogoś pocieszyć, odwiedzając go, wspierając życzliwym słowem lub wyrażając współczucie i zrozumienie. Trzeba pokazać człowiekowi, że go rozumiemy, a nie jedynie mówić rzeczy, których dana osoba nie jest gotowa w danym momencie przyjąć. Przecież niezależnie od tego, jak bardzo duchowe jest to, co powiesz, jeśli dana osoba nie ma odpowiedniej siły duchowej, by cię usłyszeć, trudno będzie jej tego słuchać. Może ona odrzucić to, co mówisz, a nawet odwrócić się od Boga, ponieważ w tym momencie nie jest gotowa do wysłuchiwania twoich duchowych rozważań.
Kiedy wyjechałem na studia do Salonik, miałem 18 lat. Tamtejszy klimat jest zupełnie inny niż na Cyprze: chłodny i wilgotny. Zawsze byłem miłośnikiem jedzenia, a w tym klimacie szczególnie chciało mi się jeść i ciągle byłem głodny. Poznałem tam bardzo dobrego duchownego, który jednak był ascetą. Mieszkaliśmy wszyscy razem w akademiku św. Teodory, zapytałem go więc: "Ojcze, co mamy dziś na obiad?". - A on mówi do mnie: "Zjedz jogurt". Jak mam się najeść do syta jednym "jogurtem", potrzebowałem całej miski jedzenia. Powiedziałem mu: "Ojcze, długo tak nie pociągnę na jednym jogurcie", a on odparł: "Jeden jogurt". Po dwóch tygodniach pożegnałem się z tym ojcem duchowym, bo nie rozumiał, że cały czas byłem głodny. Potem znalazłem kolejnego ojca duchowego, który dodatkowo był z wykształcenia lekarzem, pułkownikiem i w ogóle bardzo doświadczonym starszym człowiekiem. I dlatego, gdy mnie widział, zawsze pytał: "Mój drogi, czy jadłeś dzisiaj?". - "Nie, ojcze, nie jadłem" - odpowiadałem mu. - "Idź i zjedz" - mówił mi wtedy i dawał pieniądze, żebym poszedł do stołówki w pobliżu świątyni i zjadł. Albo czasami, kiedy szliśmy do spowiedzi i czekaliśmy w kolejce, wychodził, dawał nam pieniądze i wysyłał kogoś po ciastka, żebyśmy mogli się posilić podczas oczekiwania. On nas rozumiał. I choć on też był ascetą, rozumiał, że my, w wieku 18 lat, chcemy jeść. Natomiast ten poprzedni starzec - asceta, który nas nie rozumiał, został sam, ponieważ wszyscy go opuściliśmy. Jeszcze wtedy narzekał, że nie przychodzimy do niego do spowiedzi. Ale jak mogliśmy iść do niego, skoro nas nie rozumiał? Kiedy przez jakiś czas mieszkaliśmy u Starca Paisjusza w Kapsali, on też nic nie jadł, ale ponieważ wiedział, że lubię jeść, mówił mi: "Pójdź do klasztoru Stavronikita i wróć". Klasztor Stavronikita był blisko jego kalivy, jakieś pół godziny drogi. Ponieważ sam nie miał dla nas jedzenia, wysyłał nas do sąsiedniego klasztoru.

Dlatego bardzo ważne jest, aby pokazać człowiekowi, że go rozumiesz. Jeśli chcesz kogoś pocieszyć, jednak zamiast pokazać, że rozumiesz jego trudną sytuację, zaczynasz go pouczać, to raczej nie zostanie przez ciebie pocieszony. Widzieliśmy, co robili nasi święci Starcy. Gdy w naszym bractwie pojawiły się trudności, udaliśmy się do starca Emiliana z klasztoru Simonopetra, a on wysłuchał nas bardzo uważnie, choć teraz wydaje mi się, że nasze pytanie nie było szczególnie poważne. To, co nam wtedy zaimponowało, to reakcja starca, który nie powiedział do naszego starca: "Ojcze, módl się, a Bóg pomoże i wszystko minie". Odpowiedział zaś: "Ojcze, naprawdę znajdujesz się w trudnej sytuacji”. Zobaczyliśmy, że on naprawdę nas rozumie. Następnie powiedział nam, jak rozwiązać nasz problem.

Pewnego dnia poszedłem do szpitala (tu, w Limassol) na izbę przyjęć i zobaczyłem tam dziadka, który jęczał: "Boli, boli mnie". Był tam lekarz i powiedział mi: "Nie przejmuj się nim, to nic poważnego". Podszedłem więc do niego i zapytałem: "Dziadku, co cię boli?". - "Bardzo źle się czuję" - odpowiedział mi. - "To nic, to minie" - powiedziałem mu. - "Ach, to minie, powiadasz? Kiedy sam będziesz chory, wtedy pewnie zrozumiesz." W tym momencie zrozumiałem, że nawet jeśli ten człowiek wymyślił sobie własne cierpienie, to i tak cierpiał, a jego odpowiedź była bardzo trafna: kiedy sam zachorujesz, wtedy nie będziesz tak mówił. Dlatego też psychologowie używają dziś często bardzo modnego terminu - empatia, która jest niczym innym jak tym, o czym mówią nasi święci ojcowie: kochać bliźniego jak siebie samego, czyli zająć miejsce drugiego człowieka, tak by jego cierpienie stało się twoim cierpieniem. Wczoraj do naszej kancelarii przyszedł chłopiec z płaczem, że skradziono mu rower. Dla nas to błahostka. Dla tego chłopca to wielka tragedia, bo bał się wrócić do domu i powiedzieć ojcu, że skradziono mu rower. Dając mu nowy rower, pomogliśmy mu i pocieszyliśmy. Ale gdybyśmy mu powiedzieli: "Dlaczego płaczesz z tak błahego powodu, to tylko rzecz, po co myśleć o rzeczach materialnych?". - oburzyłby się i odszedłby. Powiedziałby, że go nie rozumiemy. Natomiast święci bardzo dobrze rozumieli ludzi i nie lekceważyli ich problemów, nie mówili: "Po co opowiadasz mi bzdury?", "Nie myśl o tym" itp. jak to zwykle mówimy innym ludziom.
To właśnie chciałem wam dzisiaj powiedzieć.

metropolita Limassol Atanazy (tłum. Justyna Pikutin)

za: pravoslavie.ru

fotografia: Strahinic /orthphoto.net/