publicystyka: Obcy w cudzej ziemi

Obcy w cudzej ziemi

hieromnich Gabriel (tłum. Gabriel Szymczak), 27 października 2022

Jakiś czas temu przełomowy sondaż Gallupa wykazał, że po raz pierwszy w historii Ameryki, od 2020 r. mniej niż 50% Amerykanów należy do kościoła, synagogi lub meczetu. Od 1937 r., kiedy po raz pierwszy przeprowadzono badanie, odsetek ten utrzymywał się na dość stałym poziomie około 70%, aż do przełomu wieków, kiedy liczba ta zaczęła spadać i osiągnęłą 47% w ciągu zaledwie dwóch dekad.

A tempo tylko rośnie. Chociaż spadek jest obecny we wszystkich głównych podgrupach, jest on najbardziej widoczny wśród milenialsów (urodzonych w latach 1981-1996): tylko jeden na trzech należy do jakiejś wspólnoty; to spadek o 15% tylko w ciągu ostatniej dekady. Wcześniejsze dane wykazały jeszcze bardziej ekstremalny spadek wśród pokolenia Z (urodzonego w 1997 r. lub później). Wszystko wskazuje na to, że ten poważny spadek jest trwałym trendem, a nie tymczasową anomalią.

Bez wątpienia upadek chrześcijaństwa w naszym społeczeństwie jest niewypowiedzianą tragedią. Obecnie wśród nas rodzą się niezliczone tysiące dzieci, które być może nigdy nie usłyszą głoszonej im Ewangelii Jezusa Chrystusa, a wręcz przeciwnie – prawdopodobnie usłyszą jedynie różne oszczerstwa i kłamstwa na temat wiary, którą On przyniósł na tę ziemię.

A jednak wiemy również, zgodnie ze świadectwem tej samej wiary, że Opatrzność Boża nie pozwoliłaby, aby ta – ani jakakolwiek inna tragedia – wydarzyła się, dopóki nie uzna, że może to służyć osiągnięciu przez nas zbawienia… jeśli tylko my postaramy się je przyjąć w duchu pokory, pokuty i wiary. Musimy więc zadać sobie pytanie, jak powinniśmy rozumieć i reagować na te wydarzenia, aby stać się współpracownikami Boga w obracaniu nawet tej duchowej katastrofy ku Jego chwale i zbawieniu naszych dusz.

A przecież teraz bardziej niż kiedykolwiek nie potrzebujemy absolutnie żadnych dalszych zapewnień, że mądrość Boża jest w stanie tego dokonać w obfitości. Bo jaka większa apostazja, jakie straszniejsze odrzucenie Boga wydarzyło się kiedykolwiek w całej historii świata niż to z Wielkiego Piątku? Jednak Bóg w Swoim miłosierdziu, użył właśnie najokropniejszego buntu ludzkości i najstraszniejszego grzechu, aby udzielić nam nie tylko przebaczenia każdego przestępstwa, nie tylko uzdrowić każdą chorobę ciała i duszy, nie tylko zadać klęskę samej Śmierci, ale dokonać naszego przebóstwienia i na wieczność zjednoczyć nas ze Sobą, wznosząc naszą upadłą naturę daleko nawet ponad samych świętych aniołów, którzy ani razu nie zgrzeszyli, ani nie odwrócili się od Jego chwały. Naprawdę niezrozumiałe jest miłosierdzie i miłująca życzliwość naszego Zbawiciela.

I rzeczywiście, przykład Zbawiciela na krzyżu musi na zawsze i we wszystkim być naszym wzorem przeżywania życia chrześcijańskiego — zwłaszcza pośród pokus i tragedii, takich jak te, które teraz stoją przed naszym narodem i światem. Kiedy Chrystus został odrzucony i ukrzyżowany przez świat, nie walczył i nie potępiał Swoich oprawców i oskarżycieli. Wręcz przeciwnie, usprawiedliwiał ich i modlił się za nich: „Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23, 34). I tak teraz, gdy widzimy, jak świat ponownie odrzuca i drwi z Pana, powinniśmy powstrzymać naszą żarliwą gorliwość i oburzenie, tak jak Chrystus powstrzymał miecz Piotra, a przede wszystkim musimy pamiętać o tym, co powiedział nam św. Paweł: „nie toczymy bowiem walki przeciwko krwi i ciału, lecz przeciw Zwierzchnościom, przeciw Władzom, przeciw rządcom świata tych ciemności, przeciw pierwiastkom duchowym zła na wyżynach niebieskich” (Ef 6, 12).

Mężczyźni i kobiety, którzy odrzucają Chrystusa i chrześcijaństwo, nawet ci, którzy aktywnie walczą i oczerniają Go i Jego Święty Kościół… oni nie są naszymi wrogami. Wręcz przeciwnie: są to dusze umiłowane przez Boga, dusze, za które umarł Chrystus, które zostały okrutnie i złośliwie wykorzystane przez naszych prawdziwych wrogów, demony. Są to dusze, za które powinniśmy być gotowi złożyć każdą ofiarę i dołożyć wszelkich starań, aby okazać tę samą miłość i miłosierdzie, jakie sam Jezus Chrystus okazał wszystkim grzesznikom… „spośród których ja jestem pierwszy” (1 Tm 1, 15).

Dobrze byłoby przypomnieć słowa św. Porfiriusza:
Pewnego dnia idziesz spokojnie drogą i widzisz swojego brata, idącego przed tobą, również spokojnie; w pewnym momencie z bocznej drogi wyskakuje napastnik i atakuje go. Bije go, ciągnie za włosy, rani i rzuca krwawiącego. Czy w obliczu takiej sceny byłbyś zły na swojego brata, czy też współczułbyś mu?

Byłem zaskoczony pytaniami starca i zapytałem go z kolei: „Jak mógłbym być zły na mojego rannego brata, który padł ofiarą przestępcy? Ta myśl nawet nie przeszła mi przez głowę. Oczywiście byłoby mi go żal i starałbym się mu pomóc, jak tylko bym mógł”.

„No cóż”, kontynuował starzec, „każdy, kto cię znieważa, kto cię krzywdzi, kto cię oczernia, kto w jakikolwiek sposób czyni ci niesprawiedliwość, jest twoim bratem, który wpadł w ręce jakiegoś zbrodniczego demona. Kiedy ty zauważysz, że twój brat czyni ci niesprawiedliwość, co powinieneś zrobić? Musisz mu bardzo współczuć, współczuć mu i gorąco, lecz cicho błagać Boga zarówno o wsparcie w tym trudnym czasie próby, jak i o litość nad twoim bratem, który padł ofiarą złoczyńcy, demona. Bo jeśli tego nie zrobisz, a zamiast tego będziesz się złościć na niego, reagując na jego atak kontratakiem, to diabeł, który jest już na karku twojego brata, wskoczy na twój i zatańczy z wami oboma.


Jeśli my, chrześcijanie, traktujemy niewierzących jak wrogów, jak to może przybliżyć ich do Chrystusa? W jaki sposób będą mogli zobaczyć świecącego w nas Świętego Ducha, Ducha Bożego, za którym naprawdę tęsknią ich serca – chociaż mogą jeszcze nie zdawać sobie z tego sprawy?

Oczywiście jestem przekonany, że spadek liczby członków Kościoła w naszym społeczeństwie nie jest bynajmniej w całości wynikiem zmniejszenia głodu serca amerykańskiego na Królestwo Boże. Od dawna twierdzę na swoim blogu, że nowoczesność nie jest odrzuceniem chrześcijaństwa z powodu zwykłej duchowej apatii i hedonizmu, ale dla nowej religii, „ulepszonego” chrześcijaństwa (które nazywam antychrześcijaństwem), religii człowieka-boga, a nie Bogoczłowieka, religii obiecującej Królestwo Niebieskie tu i teraz, na tej ziemi.

Ale jeśli mam rację, jeśli amerykańskie serce rzeczywiście wciąż tęskni za Bogiem, to dlaczego odwraca się od chrześcijaństwa? To prawda, że ​​diabeł nie próżnował, pracując przez te długie stulecia, by wypaczać i zatruwać serce człowieka przeciwko Ewangelii Chrystusa.

Chrześcijaństwo zawsze było oczerniane; od samego początku głoszenie ukrzyżowanego Chrystusa było „zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan” (1 Kor 1, 23). Pierwsi chrześcijanie byli nawet oskarżani przez społeczeństwo o bycie ateistami i kanibalami, jednak te i podobne oskarżenia były całkowicie bezsilne wobec rozprzestrzeniania się chrześcijaństwa aż po krańce ziemi.

Co się więc zmieniło? Z pewnością Bóg się nie zmienił, Ewangelia się nie zmieniła, a diabeł wciąż używa tych samych starych sztuczek, których używa od początku. I chociaż wielu utraciło podobieństwo, ani jedna osoba nie straciła obrazu Boga, na który została stworzona (choć z pewnością są tacy, którzy woleliby, aby tak nie było). Wydaje się więc, że jest tylko jedna jasna odpowiedź: to my, chrześcijanie, zmieniliśmy się.

Wyobrażam sobie, że niewielu z nas potrzebuje przekonywania, że ​​jesteśmy bardzo daleko od duchowej postawy naszych ojców i matek w wierze. Nie mamy ognistej gorliwości apostołów do głoszenia Słowa Bożego. Nie mamy radosnej tęsknoty męczenników za poświęceniem własnego życia dla Królestwa Niebieskiego. Nie mamy radosnej i bezinteresownej miłości pierwszych chrześcijan, którzy sprzedawali wszystko, co posiadali, nie myśląc o własnych potrzebach. Nie mamy ascetycznej odwagi i heroizmu dawnych mnichów w uśmiercaniu starego człowieka i wyrzekaniu się wszystkiego, co ziemskie.

A przede wszystkim nie mamy wszechogarniającej miłości do Boga – i do każdego z Jego dzieci – która sama może uczynić wszystko nawet z resztki chrześcijańskiego życia.

Nie, w zasadzie żyjemy na tym świecie wygodnym i szanowanym życiem, być może chodząc do cerkwi w niedziele, być może opierając się niektórym z bardziej rażących grzechów, ale poza tym w większości przypadków jesteśmy nie do odróżnienia od 53% Amerykanów, którzy nie widzą już żadnego powodu, aby przejść przez drzwi świątyni. A więc jeśli nasze społeczeństwo, które jest tak wyraźnie spragnione prawdy i świętości, nie może znaleźć tych rzeczy w chrześcijaństwie, musimy zadać sobie pytanie, czy nie jest tak dlatego, że nie może znaleźć tych rzeczy w nas, którzy ośmielamy się nazywać siebie tym najbardziej wzniosłym i najcenniejszym, i wywyższonym imieniem chrześcijan?

Jednak, jak powiedziałem wcześniej, Bóg jest niezwykle miłosierny i współczujący, i nawet nasze najgorsze błędy i najstraszniejsze grzechy może zwrócić ku naszemu duchowemu dobru i naszemu wiecznemu zbawieniu w Nim. „Gdzie jednak wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska.” (Rz 5, 20) To właśnie przez śmierć Chrystus podeptał Śmierć.

Dlatego wierzę, że Opatrzność sprawiła, że zaczynamy znajdować się w sytuacji, w której nie jest już tak łatwo być wygodnym i szanowanym chrześcijaninem w tym życiu. Nie jest już tak łatwo wyobrazić sobie, że możemy mieć to, co najlepsze z obu światów, że możemy cieszyć się szczęściem, sukcesem, dobrobytem i szacunkiem w tym życiu, a w następnym wkroczyć z łatwością i beztrosko do Królestwa Niebieskiego. Nie jest już tak łatwo zapomnieć o pewnym i oczywistym słowie Pana, że ​​„kto idzie za Mną, a nie dźwiga swego krzyża, nie może być Moim uczniem” (Łk 14, 27).

Nie bez powodu mówi się, że „krew męczenników jest nasieniem Kościoła”. I oczywiście słowo „męczennik” oznacza po prostu „świadek”. I bez względu na to, czy czas męczeństwa fizycznego zbliża się ponownie, czy nie, teraz wydaje się, że świadectwo bycia chrześcijaninem nie jest już tak łatwe do przeoczenia przez świat, nie jest już tylko nieuniknioną częścią tła kulturowego naszego społeczeństwa.

I, moi bracia i siostry, czy okaże się to wielkim i nieporównywalnym błogosławieństwem dla świata, czy przyczyną ogromnej i niewypowiedzianej tragedii, zależy całkowicie od nas. Jeśli zakopujemy nasz talent, jeśli marnujemy łaskę, którą powierzono każdemu z nas według naszej własnej miary, jeśli świadectwo, które składamy niewierzącemu światu, jest pozbawione miłości, miłosierdzia i współczucia Pana naszego Jezusa Chrystusa, wtedy rzeczywiście „lepiej by nam było, gdyby nam kamień młyński nałożono na szyję i wrzucono nas do morza, niż gdybyśmy zgorszyli jednego z tych maluczkich” (Łk 17, 2 ). Albowiem „od tego, komu wiele zostało powierzone, więcej zażądają” (Łk 12, 48).

Nie rozpaczajmy jednak nad naszymi grzechami i upadkami, nie dajmy się przytłoczyć żalem z powodu czasów, w których porzuciliśmy otrzymane powołanie. Sami święci apostołowie uciekali bowiem ze strachu w godzinie męki Pańskiej, a nawet wielki św. Piotr trzykrotnie zaparł się Zbawiciela. Jednak żaden z tych grzechów nie powstrzymał Boga w święty dzień Pięćdziesiątnicy przed zesłaniem na nich Świętego Ducha w postaci języków ognia i tego samego dnia tysiące dusz wokół nich zostały zbawione. Nawet krwiożerczy prześladowca Saul stał się największym głosicielem Ewangelii Chrystusa, jakiego ten świat kiedykolwiek widział.

Nie ma na tej ziemi bardziej potężnego świadectwa Królestwa Niebieskiego niż życie odnowione i przemienione łaską Bożą. A przed samym Bogiem mówię wam prawdę: takie życie i tak wielka, i niewysłowiona łaska są otwarte dla każdego z nas, bez względu na to, kim jesteśmy i co zrobiliśmy. Są dla nas otwarte przez chrzest święty, przez Komunię świętą, przez sakrament spowiedzi, przez życie pełne modlitwy, postu i jałmużny, przez życie pełne miłosierdzia, współczucia i miłości. A przede wszystkim otwierają się dla nas przez Krzyż. Starajmy się więc całym sercem mówić za św. Pawłem: „Razem z Chrystusem zostałem przybity do krzyża. Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus. Choć nadal prowadzę życie w ciele, jednak obecne życie moje jest życiem wiary w Syna Bożego, który umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie” (Gal 2, 20).

My, chrześcijanie, ponownie stajemy się obcymi w cudzej ziemi i „nie mamy tutaj trwałego miasta, ale szukamy tego, które ma przyjść” (Hbr 13, 14). I naprawdę cały świat tęskni za miastem Boga… ale nigdy o nim nie usłyszy, jeśli sami mu nie powiemy, i nigdy nie dotrze do niego, jeśli sami nie będziemy go tam prowadzić. Wykorzystajmy więc jak najlepiej tę wielką i świętą okazję, którą nam dano. Uczyńmy całe nasze życie świadkiem niebieskiego Jeruzalem. Pamiętajmy zawsze o Syjonie, nawet gdy śpiewamy z wielkim i niewypowiedzianym żalem tutaj, nad tymi wodami Babilonu.

Uczyńmy jedynym celem naszego życia zabranie ze sobą każdej osoby, którą spotykamy w naszej podróży, do Domu.

hieromnich Gabriel (tłum. Gabriel Szymczak)

za: Remembering Sion

fotografia: zaleonid /orthphoto.net/