Czas się ocknąć

Marina Birukova (tłum. Justyna Pikutin), 22 października 2022

Nastały takie czasy, że nie ma dla nas innej drogi niż ta, byśmy wreszcie stali się prawdziwymi chrześcijanami.

Co znaczy - prawdziwymi? Czy nie wybraliśmy już raz wiary w Chrystusa? Czy nie należymy do Jego Cerkwi? Czy nie jest tak, że nie potrafimy wyobrazić sobie siebie poza nią?

To wszystko prawda. Ale kiedy straszne wydarzenia naszych dni zmuszą nas - chrześcijan, do przebudzenia, zrozumiemy, że dotychczas przebywaliśmy w stanie letargu i rozkojarzenia, że tak naprawdę, jako wierzący, nie żyliśmy zgodnie z naszą własną wiarą.

Co konkretnie powinno nas skłonić do przebudzenia? Z pewnością przede wszystkim tragedia obecnych wydarzeń, wielki smutek i ból, którego nie można ugasić, z którym nie mamy do kogo się udać poza Ukrzyżowanym Chrystusem i Jego Najświętszą Matką. A także wyczuwalny już apokaliptyczny charakter wydarzeń.

Owszem, sam Zbawiciel przestrzegał nas przed wszelkimi próbami odgadnięcia daty końca świata - czy też innymi słowy - Dnia Ostatniego: "O Dniu tym i o godzinie nikt nie wie: ani aniołowie niebiańscy, tylko sam Ojciec mój" (Mt 24,36). Ale w tym samym 24. rozdziale Ewangelii Mateusza informuje On swoich uczniów o strasznych znakach zbliżającego się końca. I nawet nie zagłębiając się w zawiłości interpretacji 24. rozdziału (który prawdopodobnie dotyczy dwóch różnych wydarzeń - końca świata i upadku Jerozolimy w 70. roku po Narodzeniu Chrystusa), nie możemy oprzeć się wrażeniu, że to już "blisko jest, u drzwi" (Mt 24, 33). Trzeba więc być gotowym, być jak wierny i rozważny sługa (por. Mt 24, 45-51), aby nagle powracający Pan zastał nas czyniących to, co do nas należy, zastał nas "czuwającymi i gotowymi do wejścia w radość i do Bożego pałacu Jego chwały" (poranna modlitwa św. Bazylego Wielkiego).

Oczywiście gotowość na nagłe przyjście Syna Bożego, ciągłe wspominanie Sądu Ostatecznego nie tylko teraz, ale od zawsze było integralną częścią chrześcijańskiego życia. Innymi słowy, czasy są zawsze ostatnie. Chwile, którymi człowiek żyje na ziemi, są zarówno pierwsze, jak i ostatnie, gdyż po ich upływie nie można już niczego cofnąć. Jak często o tym myślimy? A jednak teraz czasy są takie, że zapewne się nad tym zastanawiamy.

Tak, jesteśmy chrześcijanami. Świadomie wybraliśmy wiarę Chrystusową. I teraz wreszcie powinniśmy zrozumieć, jaką wiarę tak świadomie wybraliśmy.
A kiedy to sobie uświadomimy, wtedy wszystko inne powinno zniknąć: zimne spekulacje, niespójność, niekonsekwencja, próżność, rozleniwienie oraz rozdwojenie jaźni i fałszywe samozadowolenie: “przecież nie jestem gorszy od innych", "robię wszystko tak, jak należy"...

Wszystko, co martwe, powierzchowne, warunkowe, musi się rozsypać; wszelka obłuda, wszelki faryzeizm, nawet ten jakościowy, musi stać się niemożliwy. Musimy się obudzić i przeżyć szok: Boże, Ty naprawdę istniejesz, przecież to wszystko prawda, przecież stanę przed Twoim sądem, i to już niedługo i nieuchronnie ...

Oczywiście wiedziałam o tym już wcześniej! A dokładniej - czytałam o tym. Ale nigdy to do mnie nie docierało. Dlatego też nie zmieniało mojego stanu ducha. Wielu rzeczy bałam się w swoim życiu, wiele rzeczy budziło we mnie stres i napięcie, ale nigdy nie bałam się Sądu Ostatecznego. Niewiele o tym myślałam. A jeśli myślałam o tym, to myślałam tylko sporadycznie i powierzchownie. Jakby to nie była rzeczywistość, tylko fabuła literacka.

Natomiast przebudzić się oznacza prawdziwie się przestraszyć. To przerażenie powinno zmienić w nas wszystko, wywrócić do góry nogami nasze postrzeganie zarówno nas samych, jak i całego świata... i odkryć nam miłość Boga oraz pokazać nam możliwość dorównania Jego miłości do nas i trwania w niej...

"Jak Ojciec Mnie umiłował, tak i Ja was umiłowałem. Trwajcie w Mojej miłości" (J 15, 9). Ile razy czytałam te słowa? Wiele. Więc co nie pozwalało mi na prawdziwe postrzeganie ich całą swoją istotą? Czy to chłód racjonalnego powątpiewania, podstępnie zwodzący z prawdziwej drogi - drogi widzącego serca? Czy też tchórzostwo, nieświadome uciekanie przed Prawdą - dobrą, a zarazem bezwzględną, nie pozostawiającą miejsca na kompromis? Trwać w Jego miłości to znaczy zgadzać się z Nim we wszystkim, czyli - "...nie dla siebie, ale dla Ciebie, nasz Panie i Dobroczyńco" (modlitwa dziękczynna św. Bazylego Wielkiego po Świętej Eucharystii), ale nie potrafimy się na to zebrać, nie potrafimy się na to zdecydować, nieświadomie uciekając. Dokąd? Do jakiegoś "normalnego ludzkiego życia".

... którego, od niedawna, już dla nas nie ma. Nie mamy dokąd uciekać. Nie da się wyciszyć i zrelaksować: wciąż będziesz myśleć o tym, co teraz dzieje się tam: na Donbasie, w Chersoniu, pod Zaporożem... I co będzie jutro. Pomimo wszystko ani na sekundę nie zapomnisz, że giną tam ludzie ... i że bez względu na prognozy, pokój jest daleko. A przeżywanie obecnych trosk znów przełoży się na przeczucie czasów ostatecznych, kiedy to Chrystus przyjdzie "z chwałą, aby sądzić żywych i umarłych, Którego królestwo nie będzie miało końca".

Nie znamy dnia ani godziny, wie to tylko Ojciec, ale z dnia na dzień utwierdzamy się w przekonaniu o apokaliptycznym charakterze wydarzeń w historii ludzkości. Zmierza ona ku samozagładzie, prowadzi nas wszystkich właśnie na Sąd, który nie bez powodu nazywany jest Ostatecznym: "I wyjdą ci, którzy dobrze czynili, ku zmartwychwstaniu życia, a ci, którzy źle czynili, na zmartwychwstanie sądu" (J 5, 29).

I przed takim sądem nie ma półwiary: albo wierzysz i z tego wynika dla ciebie wszystko inne, albo odrzucasz Chrystusa, a wraz z Nim sens wszystkiego. Wtedy życie dla ciebie jest tylko biologicznym przetrwaniem; a najważniejsze wtedy jest tylko, by było ono jak najbardziej wygodne i jak najmniej nudne. Widzę ludzi, którzy żyją w ten sposób i nie chcę mówić o nich nic złego, o ile mają granice i nie robią krzywdy innym. Ale dziś nie sposób nie dostrzec, jak przerażająca jest ta zewnętrznie akceptowalna i atrakcyjna droga. To rzeczywiście droga do zagłady i ci ludzie podświadomie - a niektórzy świadomie - to przeczuwają. Wielu z nich, niewierzących (lub wierzących w abstrakcyjny "dobry początek" itp.), już teraz ma objawy tej ostatniej choroby: wyjałowienie umysłowe i duchowe, zdeprecjonowanie wyższych wartości, niezdolność do prawdziwej miłości, do poświęcenia, egoizm przechodzący w cynizm, aż wreszcie depresję.

Ocknąć się. Przestraszyć. Rozradować się. Zmienić się. To prawdziwie chrześcijańska odpowiedź na wszystko, co się dzieje.

Nasze umysły są wyczerpane przez prognozy. Lepiej się od nich odciąć. Nie wiem, co będzie dalej, tak jak nikt tego nie wie, ale wiem coś innego: ani Bóg od nas, ani też my od Niego nie mamy gdzie się podziać. Im bardziej jest to straszne, tym wyraźniej widać, że Bóg żyje.

Marina Birukova (tłum. Justyna Pikutin)

za: pravoslavie.ru

fotografia: Sheep1389 /orthphoto.net/