publicystyka: Małżeństwo - droga krzyża i zmartwychwstania

Małżeństwo - droga krzyża i zmartwychwstania

metropolita Limassol Atanazy (tłum. Justyna Pikutin), 10 września 2022

przeczytaj poprzednią część rozważań 

Nie popełniaj tego błędu i nie próbuj nikogo naprawiać. To ogromny błąd w małżeństwie. Zresztą podobnie jak w życiu monastycznym. Kiedy przychodzisz do monasteru, nie masz prawa przeprowadzać tam swoich reform, to niedopuszczalne, nie możesz też reformować starców oraz braci. W klasztorze zmieniasz samego siebie, a nie kogoś innego czy też cały klasztor. Od chwili, gdy tylko pomyślisz: "A wiesz, ten starzec i bracia powinni być bardziej uprzejmi, życzliwi, bardziej grzeczni!", już straciłeś wszystko i pewnego dnia stamtąd odejdziesz. Również od momentu, w którym zapragniesz uczynić drugą osobę w małżeństwie taką, jaką chcesz, żeby była, stanie się jedna z możliwości: albo ją pochłoniesz, jeśli jest zbyt dobra, o delikatnej woli i po prostu miękka - zostanie przez ciebie stłamszona i tyle, "pochłonąłeś ją"; albo, jeśli jest inna, każdego dnia czekają cię konflikty.

Małżeństwo to naprawianie siebie i tylko siebie. To tu ma miejsce to, o czym mówią ojcowie: ty odpowiednio dostroisz się do drugiej osoby i jeśli ona się nie zmieni, to zmienisz się ty. Sam dojdziesz do tego, jak powinieneś traktować drugiego człowieka, jeśli on nie potrafi zrozumieć, że musi się zmienić. Jak pouczał mnie nasz starzec, gdy mu mówiłem:
- Moi rodzice mnie nie rozumieją! Nie znajduję z nimi wspólnej nici porozumienia.
Zazwyczaj mawiał:
- To nic, dziecko, ale musisz ich zrozumieć! Jeśli oni nie rozumieją ciebie, ty zrozum ich i problem zostanie rozwiązany.
I rzeczywiście, jeśli zrozumiesz drugą osobę, to już nie zechcesz, żeby ona zrozumiała ciebie.

Czytamy żywoty świętych - starożytnych i współczesnych; czytamy życie starca Efrema z Katunaki, a on przez 42 lata żył ze starcem, który był prawdziwym tyranem, najprawdziwszym tyranem, którego inni ojcowie nie mogli tolerować dłużej niż 15-20 minut. Nasz starzec powiedział: "Tolerowałem go przez 30 minut, a potem wychodziliśmy”. Był tak wyjątkowo trudnym człowiekiem, że nikt nie potrafił się z nim dogadać. I nie był to pierwszy starzec naszego ojca Efrema. Ojciec Efrem zaczynał z własnym starcem, ale ten zmarł rok później, a ten został jego następcą - był prawdziwym despotą, człowiekiem chorym emocjonalnie, emanującym demoniczną energią. Ojciec Efrem miał 20 lat, gdy zmarł jego pierwszy starzec i przez kolejne 42 lata był posłuszny nowemu starcowi, temu trudnemu człowiekowi, bardzo trudnemu, nie mogę nawet powiedzieć wam, jak trudnym był człowiekiem, żeby was nie szokować.

Wiele razy ojciec Efrem próbował go opuścić, nie mogąc tego znieść, ale gdy tylko postanawiał odejść, łaska Boża natychmiast go opuszczała. A przecież ojciec Efrem był nosicielem Boga - miał taką śmiałość przed Bogiem, że rozmawiał z Nim tak, jak inny rozmawia z przyjacielem, ale mimo wszystko nie mógł nic wskórać - Bóg był nieustępliwy i dopuścił mu to cierpienie trwające całe 42 lata.

Pod koniec ojciec Nikifor - starzec o. Efrema - całkowicie stracił rozum. Tak minęły 3-4 lata ogromnej udręki. A kiedy ojciec Nikifor zmarł, podczas obrzędu pochówku, przed opuszczeniem jego ciała do grobu (nie wiem, czy w świeckim życiu całuje się martwe ciało, ale na Świętej Górze Athos, kiedy odchodzi starzec, przed opuszczeniem go do grobu, wszyscy nowicjusze podchodzą, aby przyjąć od niego ostatnie błogosławieństwo i przebaczenie), również ojciec Efrem przyszedł i pokłonił się jego ciału. I w tym momencie, gdy się mu pokłonił, Bóg natychmiast poinformował go wewnętrznie, że taka była wola Boża, by tak postąpił (to znaczy, by pozostał przy starcu). A starzec odpowiedział Mu:
- Przez 43 lata modliłem się i pytałem Cię, jaka jest Twoja wola, ale mi nie odpowiedziałeś. Mówisz to teraz, po 43 latach? Co mam teraz zrobić, gdy starzec odszedł? A gdybym go zostawił i odszedł wcześniej?
- Gdybyś tak postąpił, to zrujnowałbyś siebie! - usłyszał odpowiedź w swoim sercu.

Widzicie, uświęcenie i zbawienie osiągnął on nie poprzez szczęśliwe życie, a poprzez życie ciężkie, poprzez ogromny trud, gdyż taka jest kolej rzeczy. Tylko poprzez Krzyż przychodzi Zmartwychwstanie. Tylko poprzez Krzyż człowiek - ta nasza upadła i chora natura, zakwaszona upadkiem - może zostać zbawiona. Aby odrzucić chorobę tego upadku, musi ona zostać ukrzyżowana. Człowiek powinien podążać śladami Chrystusa. W przeciwnym razie, jeśli nie chcemy iść tą drogą - oczywiście, mamy swobodny wybór, czy tak postąpić - to nie należy oczekiwać, że zostaniemy uczniami ukrzyżowanego Zbawiciela.

Ponieważ jeśli Chrystus dobrowolnie wszedł na Krzyż i poprzez Krzyż została objawiona radość całemu światu, to znaczy, że każdy człowiek, który dąży do zbawienia, powinien dobrowolnie wejść na swój krzyż i poprzez krzyż odnajdzie on wielką radość. Jednak ważne jest, by przy tym nie patrzył na swoją żonę jak na Dioklecjana czy Nerona ze słowami: “Jakie to szczęście, moja żona jest moim katem i ona mnie uświęci!” Nie tak, ale z dobrym zamiarem i na właściwym fundamencie, pamiętając że wstępujemy w związek małżeński, by razem się trudzić, by odrzucić swoje słabości, przezwyciężyć siebie, “abym umarł po to, by żył ktoś inny”.

Kiedyś przyszła do mnie pewna matka, która chciała się rozwieść, ponieważ nie kochała już swego męża i on też jej już nie kochał. Powiedziała mi:
- Nie mogę żyć z człowiekiem, którego nie kocham!
- No dobrze, ale co będzie z twoimi dziećmi? - zapytałem
- Dobra tam, z dziećmi! Co będzie ze mną? Jak mam żyć w takim małżeństwie?
Odpowiedziałem jej:
- Ale kto ci powiedział, że musisz ŻYĆ w małżeństwie?

W związek małżeński nie wstępujesz, po to by żyć, a po to by umrzeć. Małżeństwo - to twoja mogiła, w małżeństwie trzeba umrzeć - po to, by żyć. Tak jak wtedy, gdy zostajesz mnichem, odchodzisz do monasteru nie po to, by żyć, a po to, by umrzeć. I kiedy przyjmujemy Sakrament Chrztu, słyszymy słowa ap. Pawła: “Czyż nie wiecie, że my wszyscy, którzy zostaliśmy ochrzczeni w Chrystusie, w Jego śmierci zostaliśmy ochrzczeni? Zostaliśmy więc pogrzebani z Nim przez chrzest w śmierci, aby jak Chrystus został wskrzeszony z martwych przez chwałę Ojca, tak żebyśmy i my postępowali w nowości życia.” (Rz 6, 3-4)

Chrześcijańskie życie oznacza krzyż i śmierć. Co za tym idzie, cała nasza droga. jako chrześcijan, prowadzi przez śmierć “starego” człowieka, by ożył “nowy” człowiek, a kiedy tak się stanie, to zobaczymy, że wszystko jest bardzo dobrze.

I żaden człowiek nie jest niczemu winny wobec nas, nawet demony. Widzicie, że święci nie chcieli obrażać nawet demonów. Starzec Paisjusz nie nazywał biesa - diabłem, żeby go nie urazić. Pamiętam, że kiedy nazwaliśmy diabła diabłem, on mówił nam:
- Nie nazywajcie go tak, to dla niego obraza! Nie nazywajcie go tak, przecież szkoda go!
- Jak powinniśmy go nazwać?
- Nazwijmy go “tangałaszka”. Jak jakiegoś młodego niedźwiadka...
- On zjada nas żywcem, a my mamy nazywać go “tangałaszką”...?
Starzec nie chciał jednak nazywać go diabłem. Ponieważ uważał, że go obrazimy, i mówił:
- Czy spodobałoby ci się, gdybym powiedział ci, że jesteś diabłem?
No dobrze, ale to przecież jest diabeł! Jednak starzec nigdy tego nie mówił i nie uważał żadnego człowieka za złego.

Kiedy człowiek oczyści się, poprawi i stanie się doskonały w Chrystusie, wtedy wszystko wokół niego zmienia się, a jego małżeństwo, choćby nie wiem jak trudne, naprawdę staje się miejscem, w którym Bóg objawia swoje Królestwo. Dlatego podczas sakramentu ślubu śpiewamy tropariony do męczenników: "Święci męczennicy..." itp., nakładamy "męczeńskie" korony na głowy nowożeńców, a wszystko to pokazuje, że mowa o męczeńskiej drodze przez śmierć (“starego” człowieka) w małżeństwie, prowadzącej do Królestwa Bożego.

Wiele osób zostaje zbawionych w małżeństwie. Dobrze, może nie ma zapisanej hagiografii takich świętych, ale w rzeczywistości istnieją małżonkowie, którzy przewyższają nawet współczesnych mnichów. I wszyscy znamy takie przypadki.

Można powiedzieć, że ojciec Efrem żył ze starcem tyranem, ale ojciec Efrem miał też łaskę Bożą, modlił się, a w pobliżu był starzec Józef Hezychasta. A kobieta, która żyje z mężem tyranem - gorszym od ojca Nikifora - nie 42 lata, ale 60 lat, i to nie z jakimś starcem, ale dzień i noc z mężem, który może ją bić, a nawet zabić, wyrządza męki - znosząc to wszystko z miłości do Chrystusa, czyż nie osiągnęła miary ojca Efrema, a może nawet wyższej?

Może nie jest to zapisane i możemy tego nie wiedzieć, ale bez wątpienia ludzie na świecie mają tyle utrapień i krzyży! Ilu rodziców wychowuje dzieci z poważnymi chorobami, a ile żon jest maltretowanych przez swoich mężów! Na świecie jest tak wiele tragedii, o których słyszymy i które widzimy każdego dnia. Tak, tacy ludzie są nieznani, bo nie znalazł się nikt, kto by o nich napisał. Żywoty mnichów spisują inni mnisi. A kto napisze o zwykłym człowieku?

Jednak nie uważam, że więcej mnichów niż ludzi żonatych dostępuje zbawienia. Po pierwsze, liczebnie mnichów jest mniej. Ilu mnichów jest teraz na Cyprze? Około 100. A świeckich jest 700 tysięcy. Co to oznacza? Że tylko 100 mnichów zostanie zbawionych? Nie tylko oni będą zbawieni. Tyle innych osób zostanie zbawionych!

Rzeczywiście, małżeństwo jako takie polega na przezwyciężaniu siebie - nawet to najszczęśliwsze małżeństwo. Jeśli o nie dbasz, to znaczy, że pokonujesz siebie. Kiedy ojciec dosłownie wychodzi z siebie każdego dnia, pracując w palącym słońcu, jeśli jest na przykład budowlańcem lub kowalem i zarabia 60 lirów dziennie, a dzieci przychodzą i proszą go: jedno o 10 lirów, kolejne o 20, a kolejne o 30, i tym samym zabierają mu wszystkie pieniądze, na które pracował w pocie czoła, stając się czarny jak smoła - czy ten człowiek nie przezwycięża siebie, nie oddaje swojej krwi [1], oddając te pieniądze, które zdobył płacąc swoją krwią, aby dzieci mogły pójść i kupić sobie zabawki? To właśnie jest poświęcenie.

[1] W myśl twierdzenia Świętych Ojców: “oddaj krew - przyjmij Ducha”

metropolita Limassol Atanazy (tłum. Justyna Pikutin)

za: pravoslavie.ru

fotografia: Michał Sacharczuk /orthphoto.net/