publicystyka: Gdzie jest miłość?

Gdzie jest miłość?

o. Michael Gillis (tłum. Gabriel Szymczak), 12 sierpnia 2022

Napisałem kiedyś o książce, którą czytałem, o autobiografii mniszki Thaisii, która prowadziła duchowe zmagania, poszukując spokoju w swoim powołaniu, kiedy wydawało się, że nie ma miłości w otaczających ją ludziach. Pojawił się do mego tekstu komentarz, na który chciałbym teraz odpowiedzieć. Oto komentarz:
„Zmagam się z wieloma podobnymi problemami, mającymi swe źródło w zniechęceniu do przywódców kościelnych i braku miłości ze strony tychże w Kościele. Moje myśli często wędrują w to samo miejsce, co jej… Jeśli nie widzi się i nie doświadcza szczerej miłości, nie może być jakiegokolwiek zbawienia. Być może w przyszłości mógłbyś wrócić do tego tematu, ponieważ wiem, że wiele osób z młodszego pokolenia ma podobne odczucia. Anonim”

Drogi Anonimie, myślę, że to dość powszechne doświadczenie. Każdy, kto spędził więcej niż chwilę w Kościele prawosławnym (albo w jakiejkolwiek grupie nazywającej się Kościołem), szybko zauważa, że ​​święci są w mniejszości, bardzo nielicznej, i że ci, którzy wydają się pragnąć żyć życiem podobnym do Chrystusa - choć można ich znaleźć tu i tam - wydają się dobrze ukrywać. W rzeczywistości czasami wydaje się, że niereligijni ludzie w naszym życiu są bardziej współczujący, bardziej podobni do Chrystusa niż wielu ludzi religijnych, których znamy. To powszechne doświadczenie.

Myślę, że aby zrozumieć, co się dzieje, musimy pamiętać o kilku rzeczach. Po pierwsze, że podobnie Jezus doświadczał świata religijnego, w którym się urodził i wychował. Przywódcy religijni w czasach Jezusa byli w dużej mierze zepsuci, samolubni i pozbawieni podstawowego współczucia. Jezus nieustannie nazywa ich żmijami i hipokrytami. Ale nie wszyscy przywódcy religijni Jego czasów byli tacy. Jest znawca Ksiąg, do którego Jezus mówi: „Niedaleko jesteś od Królestwa Bożego” (Mk 12, 34). Jezus spotyka się też potajemnie z Nikodemem, „zwierzchnikiem żydowskim” i wyjaśnia mu Swoją misję (Światłość przyszła na świat, a ludzie umiłowali bardziej ciemność niż światłość… - J 3). Ten sam Nikodem próbuje bronić Jezusa przed innymi faryzeuszami (J 7, 50) i w końcu dołącza do Józefa z Arymatei (bogatego i „dostojnego radcy Sanhedrynu”, Mk 15, 43 i J 19, 38-42), pomagając w pogrzebaniu ciała Jezusa. Pismo mówi o Józefie, że jest on ukrytym naśladowcą Chrystusa „ze strachu przed Żydami”, niemniej jednak śmiało prosi Poncjusza Piłata o ciało Jezusa.

Co więcej, ten sam świat religijny, który z jednej strony wydaje się tak zepsuty, był tym samym światem religijnym, który wydał Matkę Jezusa, Marię, najświętszą z kobiet, i jej rodziców, św. Joachima i Annę. Ten pozornie zepsuty świat religijny wydał także Jana Chrzciciela i jego świętych rodziców - św. Zachariasza i Elżbietę. Wydał także dwunastu apostołów (z których jeden był zdrajcą) i siedemdziesięciu mniejszych apostołów. Najwyraźniej pomimo obfitości (zarówno prawdziwej, jak i pozornej) niekochających, zepsutych przywódców w czasach Jezusa, Bóg wciąż był w stanie stworzyć z tego religijnego świata wielu bardzo świętych ludzi. Nawiasem mówiąc, właśnie tego dowiedziała się mniszka Thaisia. W rzeczywistości może być tak, że część naszego wzrostu w Chrystusie musi odbywać się w takim kontekście pozornego opuszczenia: opuszczenia przez każdą ludzką władzę, która powinna nas kochać, pomagać i zachęcać; opuszczenia, które zmusza nas do odnajdywania siły tylko w Bogu; opuszczenia, które uczy kochać i przebaczać nawet tym, którzy wydają się nie mieć miłości i przebaczenia.

Kilka innych rzeczy, o których należy pamiętać, gdy jesteśmy zdezorientowani i przygnębieni brakiem miłości w Kościele, to przypowieści Jezusa o tym, jak naprawdę będzie wyglądało Królestwo Niebieskie. Na przykład - Jezus powiedział, że Królestwo Niebieskie jest jak rolnik, który sieje dobre ziarno na swoim polu, ale w nocy przychodzi wróg i sieje kąkol (chwasty, które wyglądają trochę jak pszenica, ale nie mają jadalnego ziarna; Mt 13, 24). Tak, Jezus powiedział, jak Kościół będzie wyglądał - prawdziwy i fałszywy wzrost obok siebie.

I oczywiście wszyscy jesteśmy podobni do sług z przypowieści. Chcemy wybiec i dokonać podziału. Chcemy ustalić, kto jest prawdziwym chrześcijaninem, a kto oszustem. Chcemy dokonać rozróżnienia. Ale gospodarz w przypowieści mówi - nie. Naszym zadaniem nie jest ustalanie, rozdzielanie. Mamy jedynie pozwolić, aby tak się działo. Powiedziano nam, że Bóg pośle Swoich żniwiarzy, aniołów, którzy zbiorą pszenicę do stodół, a kąkol na zniszczenie. Ilekroć próbujemy się rozdzielić, ilekroć próbujemy ustalić, kim są fałszywi chrześcijanie, w końcu robimy w tym ogromny bałagan, wyrywając siewki i depcząc bardzo cenną pszenicę. Naszym zadaniem nie jest ustalenie autentyczności wiary innych; naszym zadaniem jest rozpoznanie autentyczności naszej własnej wiary. Czy jestem zbawiany? Czy kocham nawet tych, których trudno kochać? Czy przebaczam innym tak, jak chcę, aby Bóg mi wybaczył?

Ostatnią rzeczą, o której zachęcam ludzi, aby pamiętali (gdy są zdezorientowani i zniechęceni widocznym brakiem miłości i brakiem cnót podobnych do Chrystusowych u tych, którzy przewodzą Kościołowi), jest to, że my widzimy na własne oczy na ogół tylko bardzo małą część tego, co się faktycznie dzieje. Jest to szczególnie prawdziwe, jeśli chodzi o przywódców w dowolnym otoczeniu instytucjonalnym (a Kościół jest instytucją — instytucją niosącą Boga, ale mimo to instytucją). Ci, którzy przewodzą, widzą zarówno znacznie więcej niż my, jak i jednocześnie znacznie mniej. Chodzi mi o to, że nawet jeśli przyjmujemy najlepsze intencje, liderzy są zmuszeni patrzeć na szerszy obraz i podejmować decyzje w oparciu o to, co wydaje im się najlepsze dla całości. A jednocześnie, ponieważ patrzą na szerszy obraz, często nie widzą lub nie doceniają bólu konkretnych osób i konkretnych sytuacji. Sami przywódcy często nie zdają sobie sprawy z bólu, jaki powodują w określonych sytuacjach, pragnąc robić to, co jest najlepsze dla dobra organizacji. To kwestia podstawowej ludzkiej słabości. Nikt z nas nie widzi wszystkiego. Nikt z nas nie wie wszystkiego. Nawet zakładając najlepsze intencje, nikt z nas ani nie wie wystarczająco dużo, aby zachęcać do jakieś dobra, nie powodując jednocześnie niezamierzonego bólu lub nieporozumienia. To natura rzeczy w naszym upadłym świecie.

Byłem ostatnio na seminarium dla duchownych. I jak zwykle wieczorami zbieraliśmy się w małych grupach w swoich pokojach, piliśmy trochę (lub trochę za dużo) wina i rozmawialiśmy o tym, co nas trapi w naszych cerkwiach. Pewien młody i gorliwy ksiądz narzekał na apatię i brak pobożności wśród swoich parafian, a starszy ksiądz opowiedział mu następującą historię. W jego parafii była starsza kobieta, która wydawała się nigdy nie przestrzegać postów Kościoła. W czasie Wielkiego Postu przywoziła jedzenie z „tylko odrobiną bekonu”. Jej oddech często pachniał kawą, kiedy przyjmowała Komunię w niedzielne poranki. To bardzo niepokoiło ojca, aż pewnego dnia stwierdził, że jego obowiązkiem jest nauczenie tej kobiety znaczenia postu. Pewnej niedzieli skorzystał z okazji, odciągnął kobietę na bok i powiedział do niej: Nellie (myślę, że tak miała na imię), musimy porozmawiać o znaczeniu postu. Odpowiedź Nellie zszokowała go.

Nellie powiedziała: "Ojcze, zawsze byłam zdezorientowana zasadami Kościoła dotyczącymi postu. Nigdy nie wiedziałem, co było dozwolone w które dni. To wszystko było dla mnie bardzo zagmatwane. Tak więc jako młoda kobieta podjęłam decyzję: ponieważ nie wiedziałam, w które dni i od czego pościć, postanowiłam pościć całkowicie, nie pijąc nic poza wodą, przez pierwsze trzy dni każdego miesiąca. I tak właśnie robię przez ostatnie trzydzieści lat. Co takiego, Ojcze, chciałeś mi powiedzieć o poście?"
Ojciec nie mógł nic powiedzieć. W swojej ignorancji surowo osądził pobożną kobietę.

Widzisz, nigdy nie wiemy wystarczająco dużo o osobie lub sytuacji, aby sprawiedliwie oceniać. Często to, co wydaje nam się niekochające, szorstkie lub nie-Chrystusowe, może być rzeczywiście najbardziej kochającym, życzliwym i podobnym do Chrystusa zachowaniem, gdybyśmy tylko znali całą historię. Oczywiście życie nigdy nie jest tylko czarno-białe. Rzadko kiedy jesteśmy całkowicie podobni do Chrystusa we wszystkim, co robimy. Kiedy boli mnie głowa, żona często pytała mnie, czy jestem na nią zły. Próbując - najlepiej jak potrafię - być kochającym, moje najlepsze próby życzliwości, w mojej słabości, czasami brzmią dla niej jak gniew. I do tego jest jeszcze po prostu niedbałość. Ile razy byłem obrażony nie tym, co ktoś mi powiedział, ale sposobem, w jaki mi to powiedział, momentem lub kontekstem? Jasne, mogliby to powiedzieć w lepszy sposób, w lepszym czasie lub w lepszym miejscu, ale z drugiej strony, kto jest doskonały oprócz Boga?

Ale to prowadzi nas z powrotem do matki Thaisii ​​i tego, jak Bóg używa złamanych ludzi w tym zepsutym systemie, w tym zepsutym świecie, aby ocalić nasze dusze. Jezus przyszedł, aby pokazać nam drogę do nieba, drogę zbawienia. A droga, którą pokazał nam Jezus, była drogą Zmartwychwstania - przez Krzyż. Wszyscy musimy umrzeć z Chrystusem, abyśmy mogli z Nim zmartwychwstać. A jak wygląda ta śmierć? Matka Thaisia ​​mówi nam, że śmierć jest śmiercią naszej woli, śmiercią naszego oczekiwania, jak powinno być, śmiercią naszego planu, naszego programu, naszej drogi. Często jest to śmierć taka, jak śmierć Jezusa, śmierć, która przychodzi przez niepowodzenia i słabości przywódców religijnych, która przychodzi do nas przez celowe i niezamierzone ciosy tych, którzy powinni byli nas kochać i chronić. To żałosna śmierć, bolesna śmierć; to jest prawdziwa śmierć. To prawdziwa śmierć, po której następuje jeszcze bardziej realne zmartwychwstanie.

To jest droga chrześcijańska, droga ascetów, droga świętych, droga każdego, kto wziął swój krzyż i poszedł za Chrystusem.
 
o. Michael Gillis (tłum. Gabriel Szymczak)

za: Holy Nativity Orthodox Church

fotografia: Mitrut Popoiu /orthphoto.net/