publicystyka: Miłość to ofiarowanie siebie innemu, aby on mógł żyć dzięki tobie

Miłość to ofiarowanie siebie innemu, aby on mógł żyć dzięki tobie

metropolita Limassol Atanazy (tłum. Justyna Pikutin), 16 lipca 2022

Małżeństwo to bardzo poważna kwestia. Nie jest ono zawierane ot tak, bez powodu, jego fundamentem jest Cerkiew, będąca miejscem relacji między ludźmi, ich autentycznej jednomyślności, a co najważniejsze, w niej otrzymujemy Boże błogosławieństwo, które potęguje nasze siły. Sakrament małżeństwa, jak każdy inny sakrament udzielany w Cerkwi, nie jest tylko formalnym aktem, ale prawdziwym świętym obrzędem, a wypowiadane w nim słowa są prawdziwe i kluczowe - to prawdziwa realność.

Kiedy ktoś otrzymuje święcenia kapłańskie, nie mówimy: "Życzymy ci, abyś został duchownym! Choć być może nigdy nim nie zostaniesz!" - nie, ponieważ on niewątpliwie staje się duchownym. Kiedy mówimy: "Chrzczony jest sługa Boży" - dziecko staje się chrześcijaninem, a to znaczy, że człowiek ten jest ochrzczony i jest chrześcijaninem. Z jego serca i całej istoty uciekają demoniczne siły, zrzuca on z siebie starego człowieka, a przyobleka się w Chrystusa, jego serce otacza łaska Boża, a on sam staje się jednością z Chrystusem.

Podobnie gdy zawieramy związek małżeński, oznacza to, że otrzymujemy łaskę Ducha Świętego, która jednoczy dwie osoby. To znaczy, że ludzie zaczynają dysponować czymś, co zostało aktywowane, Bóg daje im to za pośrednictwem Cerkwi - aby sakrament mógł działać, wzmacniać, chronić i dodawać sił.

Pamiętam, jak w Nowym Skicie na Górze Athos, gdzie mieszkaliśmy, odwiedziło nas kilku Żydów (było ich trzech lub czterech). Jeden z nich miał w sobie coś wyjątkowego. Kiedy zapytaliśmy go o to, opowiedział nam o sobie, powiedział, że ma 27 lat i jako dziecko był prawosławnym chrześcijaninem. Co się stało potem? Jego matka była Cypryjką, wyszła za mąż za Żyda i gdy dziecko się urodziło, ochrzciła je, ale gdy miało 2 lata, odeszła od męża, zostawiając z nim dziecko. To znaczy, on tak naprawdę nie widział swojej matki, ale wiedział, że jest synem chrześcijanki i został ochrzczony, jednak poza tym był zwyczajnym Żydem - chodził do synagogi, nie wierzył w Chrystusa i nie znał greki. Ponieważ jednak został ochrzczony, przepełniała go łaska.

Jest to - jak by to ująć - trochę jak tajniki zawodowe. Tak jak wyszkolony policjant może zrozumieć i jest to dla niego oczywiste, że dana osoba nie jest przestępcą, wtedy gdy inna - jest kłamcą i złodziejem, tak samo mnisi coś tam rozumieją i w danym przypadku było to oczywiste. Tak więc łaska Boża, łaska Ducha Świętego jest czymś, co istnieje i zmienia człowieka, jest realna i udowodniona. Ludzie, którzy są związani z Cerkwią, mają coś w sobie - mają inne promieniowanie, w którym nie ma fałszu. Jeśli ktoś zechce udawać osobę pobożną, będzie to pewien rodzaj przedstawienia - jednak nie da się tego udawać, ponieważ taki człowiek natychmiast przestaje się zachowywać naturalnie. Gdyż łaska naprawdę istnieje, i jest to coś zupełnie innego, to znaczy, rzeczywiście istnieje jakaś realność, więź, realna obecność, coś takiego, co naprawdę jest dane człowiekowi.

Kapłan, udzielając sakramentu, błogosławi znakiem krzyża ślubne korony i samych nowożeńców, by pokazać, że ich więź po pierwsze została zbudowana na fundamencie łaski Bożej i błogosławieństwa, a po drugie - ma charakter krzyżowy. Nie zawieramy małżeństwa ze względu na pożądanie czy przyjemność. No dobrze, na pewno się ożenisz, znajdziesz kogoś, kto będzie ci się podobał pod każdym względem, nawet cielesnym, i nie ma w tym nic złego. To znaczy nie możesz poślubić dziewczyny, która ci się nie podoba, także pod względem cielesnym, i nie powinno cię to szokować, ponieważ w małżeństwie więź międzyludzka obejmuje wszystko. 

Brzmi to paradoksalnie i dziwnie, ale musi być przyciąganie. Oczywiście, jeśli istnieje tylko atrakcyjność cielesna, to małżeństwo jest skazane na porażkę, ponieważ weszliście na złą drogę. To znaczy, że nie może się ono rozwijać w czasie i przetrwać tylko dlatego, że być może jest w nim jedność cielesna, ale nie ma jedności duchowej z drugą osobą. Jeśli nie masz kontaktu duchowego z drugą osobą, to cała reszta jest niczym. Więź cielesna nie jest czymś wyjątkowym i nie pomaga ludziom. Nawet gdyby tak było - tak jak mówiłem wam przy innej okazji - byłbym szczęśliwy, gdyby jedność cielesna pomagała ludziom odnaleźć jedność duchową: wtedy ludzie uniknęliby tylu męczarni, małżonkowie byliby kochającymi się, szczęśliwymi i zjednoczonymi, nie rozstawaliby się, ale niestety widać, że jest inaczej.

Więź małżeńska jest więzią krzyżową, więzią zbudowaną na Bożym błogosławieństwie, która zakłada, że wchodzi się w nią świadomie, z gotowością na przekroczenie własnych granic, przezwyciężenie własnego ego, by móc porozumieć się z drugą osobą. Człowiek musi uświęcić siebie, samą tę relację, drugiego człowieka, opustoszyć siebie, oddać się w ręce drugiego człowieka, a nie go posiąść. Jak to się czasem mówi: "I tak będziesz moja!". Jednak z Bożego punktu widzenia przypomina to wojny Artakserksesa, który pragnął zawładnąć Grecją.

Gdy tylko usłyszymy takie słowa, jesteśmy przerażeni. Co to znaczy, że mną zawładniesz? Czy zamierzasz mnie zniszczyć? Bóg nie mówi, że nas posiądzie. On dał nam życie, On dał nam Samego Siebie jako pokarm, dał nam Swoje Ciało i Swoją Krew, abyśmy jedli i pili, abyśmy przyjęli Go i byli żywi. To właśnie jest miłość - oddać siebie drugiemu, aby on żył dzięki Tobie. Jak to uczynił Chrystus. "Ja przyszedłem, aby życie mieli i mieli je w obfitości” (J. 10:10). Przyszedłem na świat, aby oddać wam siebie jako pokarm i napój, abyście mogli żyć, i to nie tylko żyć, ale abyście mieli obfite życie. Abyście obfitowali w życie.

To jest miłość. To Krzyż Chrystusa, to więź krzyżowa, łącząca człowieka z drugim człowiekiem, gdy uświadamia sobie, na jakim gruncie stanął, by tę więź zbudować. I wtedy taki człowiek może poczuć, że jego życie podąża świętą drogą: druga osoba jest uświęcona, ciało drugiej osoby jest uświęcone, a ich więź nie jest czymś przypadkowym.

W Limassol odbywała się konferencja na temat etyki biomedycznej i był tam szanowany wykładowca, który właśnie o tym mówił, że lekarz musi patrzeć na drugiego człowieka jak na coś świętego, zarówno na jego ciało, jak również na jego stan. Nie można podejść do pacjenta i zerwać z niego prześcieradło, gdy leży pod nim nagi, a wokół jest 50 studentów czy stażystów. Lekarz powinien nauczyć się szanować pacjenta i kiedy musi kogoś zbadać, odsłaniać tylko tę część jego ciała, która wymaga zbadania, a nie rozbierać go całego, aby pozostał “takim, jak go Bóg stworzył”. On się wstydzi! Czy lekarzowi spodobałoby się, gdyby zrobili mu to samo? Połóżmy go na łóżku i zobaczmy, czy mu się spodoba, jeśli zaprosimy tu pięć czy sześć innych osób? Więc nawet będąc lekarzem, trzeba mieć poczucie sakralności drugiego człowieka.

Pozwólcie, że opowiem wam coś z praktyki pochówku. Gdy umiera duchowny (a także zwykły chrześcijanin, ale mówimy teraz o duchownych), to gdy ciało kapłana jest ubierane i przygotowywane do pochówku, powinni to robić tylko kapłani, gdyż nikt inny nie ma prawa tego robić. Podobnie jest w przypadku mnichów. W Euchologionie jest napisane, że nie wolno patrzeć na nagie ciało mnicha.

Gdy ktoś musi go przebrać, powinien to zrobić z zachowaniem wszelkiej czci, w sposób opisany w obrzędzie, a nie przez eksponowanie całego ciała. Nie dlatego, że nagie ciało jest złe, nie, nie jest złe, Bóg nas tak stworzył, ale złe są nasze namiętności; ciało nie jest złe i nie mamy części ciała, które są grzeszne i innych, które są święte. Wszystkie członki człowieka są święte, cały człowiek jest ochrzczony, otrzymujemy Ciało i Krew Chrystusa, przez co cały człowiek zostaje uświęcony. Zbawiciel umarł na Krzyżu za cały świat, aby pokazać swoją całkowitą pokorę, że za nas wytrzymał wszystko i nie wstydził się zawisnąć nagi na Krzyżu, umierając za świat.

Człowiek może zrobić to ze względu na siebie, ale nie ze względu na drugiego człowieka. Nawet jeśli jesteś lekarzem, nawet jeśli przed tobą leży trup, nieboszczyk, nie możesz zachować się wobec niego bez czci.

Tak samo gdy umiera kapłan, odziewa się go w szaty kapłańskie. My, mnisi, zachowujemy szaty, w których ślubowaliśmy Chrystusowi, że pozostaniemy wierni miłości Chrystusa aż do śmierci i trzymamy je na godzinę śmierci. Przygotowujemy się na ten moment i nasze szaty pogrzebowe są już gotowe.

Czy pamiętacie, dzieci, że nasze babcie też je trzymały? Widzieliście jeszcze takie babcie? Co trzymały? Czy pamiętacie, co trzymały? Swoją suknię ślubną. Nie tę białą, ale tę, którą zakładano na drugi dzień, bo wesela wtedy trwały wiele dni. Wtedy nie kończyło się wszystko na otrzymaniu koperty z pieniędzmi, a następnego dnia rozpoczynały się męczarnie nowożeńców, gdy rodzice siadali do liczenia pieniędzy i widzieli, kto ile dał.

Ostatnio mieliśmy jeden rozwód, a jego powodem było to, że dzień po ślubie, gdy zaczęli liczyć pieniądze, jedna strona powiedziała:
- Nasi znajomi dali więcej pieniędzy!
- Nie, to nasi znajomi dali więcej! - odpowiedzieli z drugiej strony.
W ten sposób rozpoczął się spór, a w ciągu tygodnia małżeństwo się rozpadło.

Tak więc ludzie zachowywali swoje ślubne ubrania, które nosili w drugim dniu ślubu i w nich leżeli w trumnach, a wraz z nimi brali ze sobą ślubne wieńce. Czyli to, czym byli ukoronowani, zabierali ze sobą, aby okazać wierność, świętość, poważanie, jakie mieli dla Małżeństwa, gdyż było ono dla nich absolutnie święte.

Wspominam teraz i jakbym widział przed sobą moją babcię. Kiedy była już staruszką, otworzyła dużą komodę, na której przed otwarciem uczyniła znak krzyża; nie otworzyła jej tak po prostu: bach! i otwarta. W niej trzymała wszystkie swoje kosztowności, jakie miała, a one sprawiały, że z komody unosił się przyjemny zapach. I tak wyciągnęła sukienkę, taką niebieską, i powiedziała:
- To jest sukienka, którą założycie mi, gdy umrę!
Strzegła jej. Założyła ją jeszcze raz, żeby zobaczyć, czy pasuje, czy wymaga poprawek, żeby w ostatniej godzinie ludzie nie musieli się z nią męczyć, wezwała krawcową, by ta również sprawdziła i żeby wszystko było gotowe, wieńce, wszystko. Jakie to wspaniałe nastawienie, jakie to ludzkie!

Kiedy wszystko jest zbudowane na Bożym błogosławieństwie, wtedy człowiek ma zdrowe podejście do tego, co robi i co mówi do innych ludzi. Myślę, że ta właściwa postawa wobec sakramentu małżeństwa jest najlepszą rzeczą, jaką człowiek może zrobić, aby mieć silne małżeństwo. Pomocne są również rozmowy z rodzicami, a także z psychologiem, czyli osobami, które nauczą nas porozumiewać się ze sobą: co druga osoba powinna powiedzieć do ciebie i jak ty powinieneś jej odpowiedzieć, o czym powinniśmy rozmawiać między sobą. Niestety dziś jest to dla nas niezbędne, a jakże tragiczne jest to, że już teraz musimy zwracać się po pomoc do specjalistów, aby nauczyć się rozmawiać z własną żoną, z mężem, abyśmy wiedzieli co mamy powiedzieć i jak odpowiadać, kiedy wrócimy do domu. I płacimy po 500 lirów za półroczny "kurs", tak to się teraz nazywa.
Przypomina mi się pewna babcia, która przyszła do świątyni i powiedziała:
- Czy jest tu kapłan?
- Nie. Nie ma go!
- Anyway (tak czy siak), przyjdę innym razem!
To było tak zabawne.

Tak więc półroczny kurs, aby nauczyć się komunikacji. Taki jest współczesny człowiek. Może się komunikować w internecie, przez e-mail, może pójść, gdzie chce, dowiedzieć się wszystkiego, czego chce, ale nie może się porozumieć z żoną i z dziećmi. Naucz się najpierw rozmawiać z żoną, a dopiero potem z internetem! Naucz się, mój synu, najpierw rozmawiać ze swoją żoną, ze swoimi dziećmi, naucz się tej prostej umiejętności, tej komunikacji międzyludzkiej - najprostszego działania. A potem już możesz się komunikować z innymi. Nie jest to zabronione. Ale przykre jest to, że nie zdajemy sobie sprawy, że utraciliśmy człowieczeństwo. W efekcie tej zawieruchy, w której żyjemy, utraciliśmy człowieczeństwo, straciliśmy najprostsze ludzkie umiejętności.

Oczywiście, jeśli rodzic wychodzi rano i wraca w nocy, gdy dziecko już śpi, to stracił dziecko. KIEDY zobaczysz swoje dziecko?, KIEDY poczujesz obecność tego dziecka?, KIEDY będziesz obserwować jego rozwój od momentu narodzin? KIEDY, jeśli wychodzisz rano o siódmej i wracasz o ósmej wieczorem, gdy dziecko już śpi? Albo czeka na fotelu, żeby spojrzeć na ciebie i pójść spać. A rano jest tak samo.

W ten sposób pozbawiasz się tej możliwości. A dlaczego? Bo trzeba pracować, zarabiać pieniądze. Pieniądze to dobra rzecz, ale gdy już się dorobisz, dwa samochody, akcje, to już straciłeś dzieci. I wtedy zrozumiesz, że straciłeś to, co najważniejsze. Zrozumiesz, że lepiej nie mieć tego wszystkiego, ale mieć te poważne i ważne rzeczy, które stanowią nie byle co, ale ludzkie życie. Nie mówiąc już o rzeczach duchowych, czyli o więzi, jaką ludzie mają z Bogiem. Powinniśmy przynajmniej stać się ludźmi, nie mówiąc już o czymkolwiek więcej.

Niestety, dzikość nie jest już charakterystyczną cechą dzikich plemion żyjących w dżungli, o ile jeszcze jakieś pozostały. To już objaw naszego społeczeństwa. I to jest tragiczne, moje dzieci. Najbardziej tragiczny jest widok, to widok małżonków, którzy nie potrafią ze sobą rozmawiać. Niestety często się z tym spotykam, gdy małżonkowie przychodzą do mnie z takimi problemami. Mówisz im:
- Dajcie spokój, drogie dzieci, przecież to takie proste - rozmawiać!
Ale w odpowiedzi cisza. A każdy drobiazg powoduje wybuch.
To choroba, w której nie widać przyczyny, czyli tego, co trzeba uleczyć. Stoisz i obserwujesz ich i nie wiesz gdzie założyć opatrunek, co leczyć i co robić.
Wszystko to jest owocem naszej mentalności, za którą płacimy. Niestety, tego się nauczyliśmy, tego nas uczono. I Cerkiew również ponosi winę, odpowiada za to, że nie mówiła ludziom tak jak należy o swojej Prawdzie, a jedynie ich informowała. Jesteśmy winni, ponieważ utraciliśmy naszą istotę.

metropolita Limassol Atanazy (tłum. Justyna Pikutin)

za: pravoslavie.ru 

fotografia: levangabechava /orthphoto.net/