publicystyka: W objęciach Cerkwi

W objęciach Cerkwi

Metropolita Mesogejski Nikolaos (tłum. Justyna Pikutin), 11 czerwca 2022

Do poznania Boga nie można dojść drogą logicznego myślenia. Nie jest On równaniem matematycznym, które należy rozwiązać. Bóg jest prawdziwą tajemnicą, która objawia się w ludzkim sercu. Ludzie zaczynają Go poznawać tylko wtedy, gdy dokonają dogłębnej pracy wewnętrznej, w efekcie której Bóg czyni nas otwartymi i gotowymi na przyjęcie Jego łaski i błogosławieństwa.

Współczesny człowiek jest otoczony ze wszystkich stron problemami. Mamy chore dziecko lub problemy w pracy; nie możemy się ożenić lub wyjść za mąż; nie mamy dzieci, a bardzo pragniemy mieć syna lub córkę; nieoczekiwanie tracimy ukochaną osobę i życie w samotności wydaje się nam pozbawione sensu; martwimy się o nasze relacje z dziećmi lub rodzicami, o to, gdzie powinniśmy studiować, jak i gdzie znaleźć pracę lub czy w ogóle ją znajdziemy; irytuje nas zuchwałe zachowanie naszych dzieci lub rodzeństwa, spotykamy się z zaburzeniami i chorobami psychicznymi - oto główne codzienne problemy, które pogłębiają się z powodu naszego stylu życia i ducha współczesnej opinii publicznej. Problemy te prowadzą nas do wniosku, że Boga nie ma, ponieważ jesteśmy przyzwyczajeni do postrzegania Boga jako sługi, który zajmuje się naszymi codziennymi potrzebami: chorujemy - prosimy Go, aby nas uzdrowił, boimy się egzaminów na studiach - pragniemy, aby pomógł nam je zdać. Musimy jednak zdać sobie sprawę, że nie ma czegoś takiego jak stworzony przez nas samych "humanoidalny bóg", który bardziej przypomina mitologiczne bóstwa starożytnej Grecji z ich ludzkimi niedoskonałościami.

Wszyscy jesteśmy w mniejszym lub większym stopniu nieszczęśliwi. Dręczą nas lęki, niepokój, obawy. Nasze wewnętrzne problemy z czasem się pogłębiają i czujemy nagłą potrzebę czyjegoś wsparcia, potrzebujemy życiowej podpory. Niektórzy znajdują wyjście z sytuacji, zwracając się do psychologów, psychoterapeutów, doradców rodzinnych lub grona przyjaciół, którym mogą zaufać. Wielu jednak w naszym kraju pokłada zaufanie w Cerkwi, pomimo polemik, prowadzonych przeciwko niej. Ludzie postrzegają Cerkiew jako swoją matkę i są gotowi do niej pójść, złożyć w jej ramiona swoje smutki i całkowicie powierzyć się jej opiece.

Dlatego ludzie przychodzą do Cerkwi, aby znaleźć rozwiązanie swoich problemów. Cerkiew w pełni akceptuje człowieka ze wszystkimi jego palącymi problemami. Jednak problemy często odkrywają faktyczny stan duszy danej osoby. A ponieważ Cerkiew naprawdę chce pomóc wszystkim, daje jednocześnie możliwość zwrócenia uwagi na własny spokój wewnętrzny, dostrzeżenia swoich duchowych perspektyw i uświadomienia sobie swoich istotnych potrzeb duchowych. W ten sposób smutek, który przygnębia jedną osobę, może stać się błogosławieństwem dla innej. I niezwykle ważne jest, aby to zrozumieć, nie po to, aby zmienić swoje zachowanie, ale aby zmienić swój punkt widzenia, to znaczy - aby lepiej zrozumieć, co się dzieje.

Ojciec Paisjusz powiedział kiedyś: "Za każdym razem, gdy rozlega się pukanie do drzwi, moje serce zamiera. Jedną trzecią wszystkich problemów, które ludzie przynoszą ze sobą, stanowią rozwody, drugą - nowotwory i inne poważne choroby, a trzecią - zaburzenia psychiczne". I co odpowiedzieć tym wszystkim ludziom? Być może powinniśmy zrozumieć, że siła Cerkwi nie tkwi w samym słowie, ale przede wszystkim w jej modlitewnym wsparciu.

Pewnego dnia odwiedził mnie mój kolega z klasy i wychodząc, powiedział: "Spójrz! Ty poświęciłeś się Bogu, a ja się ożeniłem. Mam wiele problemów i zupełnie nie mam czasu na modlitwę. Pomódl się za mnie". Jakże wspaniałe jest to, gdy człowiek powierza swoje życie modlitwie Cerkwi, czy to liturgicznej podczas nabożeństw, czy też modlitwie pojedynczych osób, modlących się w swoich kaliwach.

Tam, gdzie służę, miałem okazję spotkać starszych ludzi, w sercach których odkryłem skarbnicę Bożej łaski. Jeśli ktoś bardzo cierpi i prosi mnie o modlitwę za niego, spieszę do moich staruszków i proszę ich o modlitewny udział i wsparcie. Ufam ich modlitwie o wiele bardziej niż mojej własnej. Chciałbym, aby było więcej takich ludzi jak oni. Oni dosłownie "bombardują" Tron Boży swoimi modlitwami i dodają siły naszym słabym próbom bycia wysłuchanymi przez Boga. Dlatego modlitewna posługa duszpasterska jest o wiele ważniejsza od posługi duszpasterskiej słowem, co jednak nie oznacza, że kaznodziejstwo nie jest potrzebne - jest czas milczenia i czas mówienia (Koh. 3, 7).

W każdym razie w Cerkwi mamy wszystko wspólne: wspólne problemy, wspólne wartości, wspólne grzechy, wspólne zmagania. Jesteśmy jedną rodziną. Dzisiaj straciłem dziecko, jutro ktoś inny będzie miał trudności w pracy - tak więc każdy z nas napotyka na swojej drodze trudności i stara się całkowicie podporządkować woli Bożej, oczekując, że Bóg rozwiąże jego problemy. Czasami Bóg podsuwa rozwiązanie poprzez myśl albo ustami naszych własnych dzieci, albo ogólnie przez człowieka "niepobożnego", albo przez jakiś wewnętrzny znak, a czasami podczas czytania Pisma Świętego. Nie wolno nam zapominać, że Pan oświeca także naszego ojca duchowego, szczególnie wtedy, gdy bardziej ufamy jego wskazówkom niż własnemu przekonaniu. Ojciec duchowy musi być kapłanem, aby mógł służyć i modlić się. I oczywiście ważne jest, aby umiał wszystkie problemy powierzać Bogu i aby był naprawdę "duchownym", a nie tylko pracownikiem socjalnym z "religijnym hobby". Duchowny nie jest doradcą ani nauczycielem, który poucza innych, ani też sędzią, który wydaje wyroki. Duchowny jest ojcem, który bierze cię w ramiona; przyjacielem, dzielącym z tobą twoje brzemię; bratem, który przebacza ci twoje przewinienia; jest przewodnikiem po misterium, który dokonuje uświęcenia tajemnicy duszy. Nie jest to ktoś, kto posiada ogromną wiedzę, ale ktoś, kto kocha Boga jak swego Ojca i kocha każdego człowieka jako dziecko Boże. Duchowny posiada łaskę kapłańskiego działania, trzeba tylko, aby była w nim podtrzymywana jako dar gorliwy i skuteczny. Jeśli duchowny tak postępuje, Bóg daje mu bardzo wiele.

My, duchowni, jesteśmy tylko sługami i niczym więcej. Gdy tylko to zrozumiemy, stajemy się ścieżką, po której kroczy Chrystus. Stajemy się dywanikiem, o który lud Boży ociera swoje stopy - tym dywanikiem, wycieraczką, która leży przed drzwiami wejściowymi - i bierzemy na siebie cały brud, aby ludzie wchodzili do świątyni w czystości. Na tym polega nasza posługa. To wspaniałe, gdy to rozumiemy i nie próbujemy brać na siebie więcej. Oczywiście z wyjątkiem sytuacji, gdy sam Bóg powołuje nas do specjalnej służby i obdarza nas światłością, jednak wtedy On sam działa, a nas czyni Swoimi pomocnikami.

Dusza człowieka jest tak bardzo święta! Spowiednik dotyka jej z taką samą czcią, z jaką dotyka Świętego Baranka podczas modlitwy "Bądźmy uważni! Święte świętym!" (cs. Wonmiem. Swiataja swiatym) - tylko dwoma palcami, czyli starając się jak najmniej go dotykać, podnosi Go, ofiarowuje Bogu i opuszcza. Tak samo spowiednik postępuje z duszą. Nie wdziera się w nią bezceremonialnie, niszcząc ją i miażdżąc, lecz tylko delikatnie, z należnym jej szacunkiem i czcią - wszak jest obrazem Boga - dotyka jej i ponownie opuszcza na patenę Bożej wolności i miłosierdzia. Tak jak podczas Boskiej Liturgii, tak i tutaj kapłan jest powołany do dokonania przemienienia: przyjmuje człowieka rozbitego, roztrzaskanego przez grzech na drobne kawałki, ugniecionego przez doświadczenia, i oddaje go Bożej łasce. A ona dokonuje przemiany. Taka właśnie jest posługa kapłańska duszy ludzkiej.

Jak już powiedzieliśmy, w Cerkwi wszystko jest wspólne. W tym kontekście jasna staje się również nasza relacja ze świętymi i wstawiennictwo świętych. Nasza modlitwa do świętych o ich wstawiennictwo przybliża nas do nich. Nie jest to sprawa czysto formalna, kiedy prosimy świętych o wstawiennictwo, oni przychodzą i proszą za nas, a Bóg spełnia naszą prośbę. Bóg nie działa w ten sposób. Bóg nie działa na podstawie próśb świętych, ale na podstawie naszej relacji z nimi.

Ponieważ pragniemy, aby nasze zbawienie nie było wyłącznie naszym "osiągnięciem", abyśmy sami o własnych słabych siłach nie starali się go osiągnąć, modlimy się słowami: “Święci Boży, módlcie się za nas do Boga” (cs. Wsi Swiatii molitie Boha o nas), innymi słowy: "Pragniemy, abyście w naszej walce byli naszymi orędownikami i pomocnikami, aby w naszym zwycięstwie był znaczny udział waszych zasług, bo jesteście naszymi starszymi braćmi i naszymi orędownikami". Pragniemy, abyśmy razem mogli uczestniczyć w dziele Cerkwi, które dokonuje się w naszym życiu. Przecież pokładacie ufność w Bogu i przypodobaliście Mu się. Dlatego wy idziecie przed nami, a my śladem za wami. Taka jest świadomość Cerkwi.

Jakże pięknie jest szukać i pragnąć naszego zbawienia razem ze świętymi! Jakże piękne jest to, że nasze zbawienie nie jest osiągnięciem każdego z nas z osobna, ale darem wspólnej walki! Jakże błogosławione jest to, że Bóg widzi naszą wspólną sumienność! To nie sam człowiek walczy, upada, załamuje się, ale cała wspólnota Cerkwi razem z nim, walcząca i triumfująca, staje wraz z nim do wspólnej walki! Wierzący prosi o błogosławieństwo swego ojca duchowego, swoją matkę, swoich przyjaciół, którzy go kochają, świętych, którzy mają ufność do Boga! Myśląc o tym, ogarnia zachwyt! I nie jest to tylko jakaś piękna idea człowieka, obcego racjonalizmowi, ale realne wydarzenie.

Ponadto każdy wierzący, który walczy o zbawienie, ma do dyspozycji nie tylko wstawiennictwo świętych, ale także swego Anioła Stróża. To nie jest jakaś abstrakcyjna wizja, ale wiara i oparta na doświadczeniu świadomość, że obok nas zawsze znajduje się nasz Anioł Stróż, dzielący z nami trudności naszych zmagań duchowych.

Mamy też swego patrona, którego imię nosimy. Każda świątynia czy parafia, za którą się modlimy, ma swego patrona. Często zwracamy się do tych świętych, których szczególnie czcimy, ponieważ odwiedzając miejsca święte z nimi związane, przeżyliśmy coś niezwykłego. Szczególnie odczuwa się to wtedy, gdy odwiedza się miejsca, w których żyli św. Nektariusz z Eginy, św. Spirydon i inni. Zwracamy się do tych świętych, których żywoty podziwialiśmy. Wielką moc ma również błogosławieństwo naszych ojców duchowych.

Wszyscy razem prowadzimy tę walkę. Świadectwem naszej wspólnej walki jest to, że jest ona prowadzona w sposób sakralny, przez całą wspólnotę Cerkwi. To jest nasza siła. A Bóg, widząc wspólnotę wiernych i świętych w łonie Cerkwi, zmienia swoje prawa, odwraca swoje oczywiste plany: bardziej porusza Go nasza wspólna walka niż jakiekolwiek słowa modlitwy.

Święci modlą się za nas nie tylko w chwilach trudności i prób, ale także w chwilach naszych sukcesów. Wspólnie znosimy próby, więc i nagroda jest wspólna, co oznacza, że nikt się nie wywyższa i rodzi się poczucie słodkiej pokory.

To wszystko potwierdza doświadczenie Kościoła. I znowu, nie jest to tylko teoria, ale żywe doświadczenie. Cerkiew zna skuteczność wstawiennictwa świętych; wie, z jaką wytrwałością i konsekwencją święci zanoszą nasze prośby przed Tron Boży, a Bóg na nie odpowiada. Jeśli oczywiście powierzamy się ich opiece, pokładamy nadzieję w ich ufność Bogu i prosimy ich o nasze zbawienie i pomoc w zmaganiach.

Dla świętych nie ma śmierci, oni żyją wiecznie. Święci czuwają nad naszym życiem. Odnoszą sukces wszędzie, w całym wszechświecie, i pozostają na zawsze; świętych nie ogranicza czas ani przestrzeń. Dar świętych jest dany całej pełni Kościoła i nam wszystkim. Dlatego prosimy Boga, aby za pośrednictwem ich modlitw zmiłował się nad nami.

Charakterystyczny przykład pochodzi z książki Abby Warsonofiusza. Starzec został zapytany, jak to się dzieje, że Bóg nie gniewa się na nas, żyjących w złu i niesprawiedliwości. Odpowiadając, starzec ujawnił jeden zadziwiający fakt. Mówi, że przy Najwyższym Tronie Boga łączą się modlitwy trzech świętych: Jana z Rzymu, Eliasza z Koryntu i pewnego człowieka z Jerozolimy (najprawdopodobniej chodzi o niego samego). Oznacza to, że święty starzec wiedział, skąd pochodzą te modlitwy, i widział, jak zlewają się one przed Bogiem, dzięki czemu Pan schował swój miecz do pochwy (por. 1 Krn 21, 27).

Ten przykład obrazowo pokazuje siłę modlitw świętych, zarówno żyjących tu na ziemi, jak również tych, którzy już są zaliczeni do triumfującej Cerkwi i odziedziczyli wieczne błogosławieństwo, którego i my pragniemy dostąpić.

Aby zrozumieć, czym jest cud, trzeba spojrzeć na niego zbiorowo, w pełni Kościoła. To znaczy, jak powiedzieliśmy wyżej. Cudem jest nie tylko uzdrowienie jednej chorej osoby, ale także objawienie się Boga wszystkim. Przyjrzyjmy się jednak temu bliżej.

Słowo "cud" we współczesnym pojmowaniu kojarzy się z czymś, co wykracza poza prawa natury, poza nasz rozum i jest przedstawiane jako coś spektakularnego. Dla nas cud to coś niezwykłego i niewiarygodnego, jak na przykład zmartwychwstanie. Cudem nazywamy też nagłe wyzdrowienie ciężko chorego człowieka, mimo że lekarze już go "pogrzebali" i nie pozostawili żadnej nadziei ani szansy na wyzdrowienie. Albo gdy przeżywamy trudności ekonomiczne, które wydają się nie do pokonania, a wydarza się coś, co w nieoczekiwany sposób rozwiązuje nasze problemy - wszystko to nazywamy cudem.

Innym, bardziej odpowiednim i bardziej wyrazistym określeniem cudu, występującym w Piśmie Świętym i lepiej oddającym świadomość Cerkwi, jest słowo znak. Znak nie jest czymś, co ułatwia nam życie, ale czymś, co objawia Boga. Jestem chory - i nagle zostałem uzdrowiony. Uzdrowienie samo w sobie jest tylko niewielką częścią cudu, ale największą częścią cudu jest znak, czyli objawienie się nam Boga.

Na przykład: jestem chory i mój bliźni też jest chory. Nagle na moich oczach on w cudowny sposób odzyskuje zdrowie. Czy nie będę szczęśliwy? Czy nie podziękuję Bogu za to, że objawił się i uzdrowił chorego? A może będę przygnębiony, że to nie mnie spotkało? W końcu nie chodzi o samo uzdrowienie, ale o objawienie się i obecność Boga. A jednak kto z nas może powiedzieć: "Wolę być chory i widzieć żywą obecność Boga w uzdrowieniu mego bliźniego, niż być uzdrowionym i nic nie rozumieć"?

Tak więc znak to coś, co potwierdza obecność Boga. Pan mówi: "Ród zły i cudzołożny szuka znaku, ale znak nie zostanie mu dany, tylko znak Jonasza proroka" (Mt 12, 39). Innymi słowy, ludzie proszą o znak, ale znak, o który proszą, nie będzie dany, lecz tylko znak, który da sam Bóg - znak Jego zmartwychwstania. Prosimy świętych o pomoc i uzdrowienie. I oczywiście nie ma w tym nic złego. Ale być może tym, czego naprawdę potrzebuje nasza dusza - nie jest ten zewnętrzny, zwodniczy aspekt cudu - uzdrowienie z prawdopodobną niewdzięcznością wobec Boga z naszej strony i zapomnieniem o Jego dobroci - ale doświadczalne poczucie obecności Pana. To doświadczenie obecności Boga jest znakiem.

Tak więc cud jest niesamowity nie dlatego, że uzdrowiony zostaje jeden chory, ale dlatego, że w ten sposób objawia Boga wszystkim. Byłoby niesprawiedliwe, gdyby cud był łaską Boga tylko dla jednej osoby. Bóg nie działa tak, że jednych uzdrawia, a innych nawet nie słyszy. A jeśli zdarzy się cud, nawet jeśli dotyczy on tylko jednej osoby i tylko raz, wszyscy jesteśmy uczestnikami faktu objawienia się Boga i wszyscy osobiście uczestniczymy w tym cudzie i przeżywamy go jako swój własny! I wielkość tego cudu nie wynika z samego uzdrowienia, bo wkrótce przychodzi śmierć i odbiera darowane dobro, ale z faktu, że Bóg się nam objawia. A złe nie jest to, że odchodzimy z tego świata, nie doświadczając cudu. Złe jest to, że nie zobaczymy znaku, nie doświadczymy obecności Boga w swoim sercu.

Prawdziwe życie nie jest nam dane jako próba, ale jako szansa. To możliwość spotkania z Bogiem i życia z Nim już teraz. Królestwo Boże zaczyna się tu i teraz, a nie wtedy, gdy zamykamy oczy na świat. Potem to już tylko ciąg dalszy. Tak więc "znak" i "cud" są widzialnymi przejawami obecności Boga na tym świecie.

Niech Bóg sprawi, aby każdy z nas wniósł swój wkład do banku Królestwa Bożego. Oprocentowanie jest tam bardzo wysokie. Nie powinniśmy bać się czasu, nasz depozyt nie ulegnie uszczupleniu, nie ma ryzyka jego utraty, nie ma opóźnień. W Królestwie Bożym nie ma obecnego w naszym życiu poczucia braku zaufania, podejrzeń czy winy. Panuje tam błogosławiona wolność w obliczu Boga. Musimy ożywić królestwo Boże w nas, gdy jesteśmy jeszcze tutaj na ziemi, aby każdy z nas przestał być doczesnym, ale stał się wiecznym, przechodząc z wymiaru ziemskiego do wymiaru niebiańskiego.

Metropolita Mesogejski Nikolaos (tłum. Justyna Pikutin) 

za: pravoslavie.ru

fotografia: zoomixer /orthphoto.net/