publicystyka: Z nizin ku górom

Z nizin ku górom

o. Michael Gillis (tłum. Gabriel Szymczak), 01 czerwca 2022

"A więc jesteś na wysokości, badając ziemię w dole i niebo w górze. Twój intelekt [nous] zaczyna teraz odczuwać swoją wolność i chce latać”.

Lubię czytać literaturę duchową świętych ludzi w tradycji prawosławnego chrześcijaństwa. Lubię to, bo często dostrzegam siebie, własne zmagania i własne triumfy. Pod wieloma względami książki były dla mnie jak zastępczy duchowy ojciec. Jednak czytanie książek w celu duchowego przewodnictwa wiąże się również z wielkim niebezpieczeństwem. Często – właściwie prawie zawsze, z mojego doświadczenia – autorzy ksiąg duchowych, zwłaszcza klasycznych ksiąg duchowych tradycji prawosławnej, takich jak Ascetyczne Homilie św. Izaaka Syryjczyka, Drabina  św. Jana z Synaju, pisma znalezione w Filokaliach, zostały napisane do czytania przez mnichów i mniszki, którzy osiągnęli już wysoki stopień życia duchowego. Można powiedzieć, że zostały napisane dla tych, którzy dotarli już do podnóża wzgórz i teraz patrzą na szczyty.

Ale co z nami, którzy mieszkamy na nizinie? Zarówno z nami, zwykłymi mieszkańcami świata, jak i z tymi w klasztorach, co z nami? Dlaczego mielibyśmy czytać taką literaturę napisaną dla tych, którzy są tak daleko przed nami i jakie są niebezpieczeństwa związane z jej czytaniem?
O ile wiem, istnieją dwa niebezpieczeństwa, z którymi sam się już zmagałem – z drugim nawet bardziej niż z pierwszym.

Pierwszym niebezpieczeństwem jest czytanie o duchowych wyżynach świętych mężczyzn i kobiet, przy braku duchowego ojca z krwi i kości, który pomoże nam zobaczyć, kim naprawdę jesteśmy. Czytamy o tych wzniosłych doświadczeniach z Bogiem i myślimy, że już je osiągnęliśmy.

Drugie jest wręcz przeciwne: czytając o ekstremalnych zmaganiach ascetycznych i głębi spotkania z Bogiem, którego doświadczyli ci mężczyźni i kobiety, rozpaczamy, czy my kiedykolwiek naprawdę się zdyscyplinujemy i zastanawiamy się, czy rzeczywiście kiedykolwiek spotkaliśmy Boga.

W pierwszym niebezpieczeństwie - w myśleniu, że już lub prawie już osiągnąłeś wyżyny życia z Bogiem, jak to opisywali święci Ojcowie – chodzi o to, że wydaje się nam, że tak jest, ponieważ rozumiemy, o czym oni mówią, analizując znaczenie słów, których używają. Możemy tak myśleć, ponieważ w naszym własnym doświadczeniu znajdujemy pewne podobieństwa do tego, co oni mówią. I nie sądzę, że zawsze się mylimy, kiedy tak myślimy. Istnieje pewien rodzaj skali rzeczywistości duchowej i naszego jej doświadczania, trochę jak skale na dobrze nastrojonym pianinie. To znaczy, zaczynając od jednego końca fortepianu, uderzamy pewne nuty, przenikliwe i o krótkim czasie trwania – ale mimo to nuty. I kiedy poruszamy się po klawiaturze, napotykamy te same nuty, ale z każdą oktawą oferującą głębsze wrażenia, dłuższy pogłos, mniej przenikliwe, ale głębiej poruszające spotkanie. Więc tak, nawet czytając bardzo świętych mnichów i mniszki, którzy zdyscyplinowali się do skrajności i którzy chodzili z Bogiem na wyżynach – nawet będąc jeszcze w ciele – tak, nawet czytając ich, możemy czasem dostrzec podobieństwa do naszego własnego doświadczenia duchowego na drugim końcu klawiatury.

Żywot św. Serafina z Sarowa jest doskonałym przykładem. Na pewno nigdy nie doświadczę samodyscypliny, której on doświadczył, ani jego duchowych wyżyn, ale wciąż czytanie o jego życiu może mnie zainspirować tam, gdzie jestem. Nigdy nie klęczałem na skale, żeby się modlić, a tym bardziej przez trzy lata na dworze i podczas rosyjskiej zimy. Cóż, mnie męczy klęczenie podczas modlitw na kolanach w święto Zesłania Ducha Świętego. Moje stopy bolą w czasie modlitwy. Czasami, kiedy znoszę ten dyskomfort, doświadczam pewnego rodzaju duchowego uniesienia, tak jakby moje ciało w końcu uległo, i przestaję o tym myśleć. Wtedy, może tylko przez krótką chwilę, odczuwam czasem swoistą wolność duchową, chwilę przed Bogiem, moment, w którym nie tylko wypowiadam słowa modlitwy, ale jakoś faktycznie jestem przed Bogiem, jakoś faktycznie wchodzę w modlitwę, co wykracza poza zwykłe jej odmawianie. Św. Serafin może mnie zainspirować i w bardzo ograniczonym sensie mogę rzeczywiście doświadczać na moim końcu klawiatury jakiejś małej części tego, czego on doświadczył na swoim jej końcu.

Nie sądzę więc, aby arogancją było myślenie lub mówienie, że w jakiś mały sposób doświadczyłeś życia z Bogiem, opisanego w Filokalii czy przez św. Jana z Synaju. Problem pojawia się, gdy zapominamy, gdzie jesteśmy na skali. To jak wiedzieć, gdzie jesteś podczas wycieczki w góry. Na północny wschód od Palm Springs znajduje się Góra San Jacinto (Mount Jack, jak zwykliśmy ją nazywać). Mount Jack ma około 11 000 stóp wysokości (3300 metrów). Kilka razy wspinałem się na Mount Jack, ale nigdy nie rozpoczynałem podróży z samej doliny. Wędrowałem również u podnóża tej góry i jest jedna rzecz, którą mogę powiedzieć: doświadczenie wchodzenia pod górę jest pod wieloma względami bardzo podobne do wchodzenia na sam szczyt. Jest bardzo podobne - i bardzo odmienne. Wchodzenie pod górę jest trudne - niezależnie od tego, czy zaczynasz w dolinie, podchodząc pod górę, czy już na wyżynach idziesz na sam szczyt. Jednak niebezpieczeństwa doliny różnią się od niebezpieczeństw szczytu.

U podnóża są kaktusy i różne jadowite węże, i nie ma wody. Na wysokościach powietrze jest rozrzedzone i chłodne, pogoda może się zmieniać szybko i dramatycznie, a poślizg w wielu miejscach oznacza pewną śmierć. Niemniej jednak doświadczony wędrowiec może się wiele nauczyć o wędrówkach po przedgórzu z opowieści mężczyzn i kobiet, którzy wspięli się na szczyty. Na przykład archimandryta Emilianos mówi o duchowej wyżynie, na której namiętności przestają cię niepokoić (moglibyśmy porównać namiętności do węży i ​​kaktusów przedgórza) – nie oznacza to jednak, że nie muszę się już strzec przed grzechami i namiętnościami, które się we mnie rodzą. Choć inspiruję się wspinaczami górskimi, nie mogę zapomnieć, że wciąż dopiero wynurzam się z doliny. Muszę zachować czujność wobec niebezpieczeństw doliny i przedgórza.

A jednak czasami te niebezpieczeństwa, węże i kaktusy, namiętności i moje leniwe, egoistyczne skłonności, są tak bardzo w mojej głowie, że zapominam spojrzeć w górę, aby zobaczyć góry przede mną. Kiedy wędruję po pustyni, moje oczy są nieustannie wbite w ziemię. Grzechotniki są wszędzie. Istnieją „hiszpańskie bagnety”, podobne do juki rośliny z pofałdowanymi liśćmi, które rosną blisko ziemi i są tak silne i ostre, że mogą przebić skórzany but – mówię to z własnego doświadczenia. Istnieje wiele niebezpieczeństw związanych z wędrówkami z doliny ku górom. Jeśli nie będę ostrożny, mogę nie być w stanie wydostać się z doliny, podejść bliżej Boga, zobaczyć szczyty, a tym bardziej samemu się na nie wspiąć.

To jest drugie niebezpieczeństwo czytania literatury duchowej. Kiedy porównuję to, co czytam, z tym, czego faktycznie doświadczam, moje życie z Bogiem wydaje się tak marne, że być może wcale nie istnieje. Czasami się zastanawiam, ponieważ moja własna relacja z Bogiem jest tak daleka od tego, o czym czytałem - czy naprawdę mam w ogóle relację z Bogiem? Św. Serafin modlił się, klęcząc na skale przez trzy lata, a ja jęczę, jeśli klęczę przez dziesięć minut... Archimandryta Emilianos mówi o „najwyższym wglądzie, intelekcie”, kiedy „tak jak możesz spojrzeć w dół z okna samolotu i zobaczyć świat, który opuściłeś, tak teraz patrzysz w dół na siebie, którego zostawiłeś za sobą, podczas gdy twój intelekt wznosi się na wyżyny”. Ale dla mnie najwyższym punktem mojej duchowej podróży jest doświadczenie chwili spokoju, momentu, w którym nie jestem oblegany przez kuszenie, dręczenie lub po prostu rozpraszające myśli. Dla mnie modlitwa Jezusowa nie jest - jak powiedzieli niektórzy pisarze duchowi - rozgrzewką, prowadzącą do bezsłownej ekstazy w modlitwie. Modlitwa Jezusowa jest dla mnie maczugą, za pomocą której odrzucam kojoty, węże i kaktusy opuncji – moje pełne pasji myśli we wszystkich ich formach, które wydają się zawsze do mnie zbliżać. To jest moje życie duchowe. Nie dla mnie są wysokości; ja krok po kroku staram się dotrzeć do ich podnóża.

Ale to, o czym muszę stale sobie przypominać, przedzierając się przez piasek przygnębienia, to to, że Bóg jest ze mną tutaj, nawet na pustyni, zanim dotrę do podnóża gór, w wielu piaszczystych łachach wśród nich. Nie tęskniłbym za górami, gdyby Bóg już ze mną nie był, gdyby Duch Święty już mnie nie przyciągał. Co jakiś czas otwiera się panorama. Od czasu do czasu możesz podnieść oczy i zobaczyć coś nieco wyższego od siebie, coś, co pomaga ci iść dalej.

Wiesz, to zabawna rzecz. Im dalej od góry, tym łatwiej zobaczyć jej szczyt. Kiedy już się zbliżysz, kiedy zbliżysz się na tyle blisko, by zacząć wspinać się na podnóże wzgórza, jesteś zbyt blisko, aby go zobaczyć – z wyjątkiem bardzo okazjonalnych przebłysków. Wszystko, co możesz zobaczyć przez większość czasu, to następne wzgórze, następna wielka bariera między tobą a twoim celem, jakim jest zbliżenie się do Boga. I tak czasami pomaga czytanie historie tych, którzy byli na szczycie. Chociaż sam nie jestem blisko szczytu, chociaż jestem duchowym niemowlęciem, początkującym, który rzadko podnosi wzrok, ponieważ zbyt często spotyka węże i kaktusy, chociaż nie jestem bardzo blisko Boga w moim sercu - wciąż wiem, że mogę zbliżyć się do Boga, ponieważ inni to zrobili. Mogę wspiąć się trochę wyżej, bo inni byli już na szczycie, więc wiem, że to możliwe; można naprawdę poznać Boga, chodzić z Nim i zostać przemienionym jak Chrystus przez obecność Świętego Ducha. Wiem, że to możliwe, ponieważ byli tam inni. A to pomaga mi dalej się wspinać.

o. Michael Gillis (tłum. Gabriel Szymczak)

za: Praying in the Rain

fotografia: levangabechava /orthphoto.net/