publicystyka: Tak jak postępujesz z tymi, którzy miłują Twe Imię...

Tak jak postępujesz z tymi, którzy miłują Twe Imię...

Mnich Kościoła Wschodniego, 31 maja 2022

Imię i Duch

Kiedy czytamy Dzieje Apostolskie, to widzimy, że Imię Jezusa zajmowało centralne miejsce w nauczaniu i działalności Apostołów. Przez nich wysławiano Imię Pana Jezusa (Dz 19,17). W to Imię dokonywano cudów; przez to Imię przemieniało się ludzkie życie. Po Pięćdziesiątnicy Apostołowie mogli głosić Imię z mocą. Można mówić o apostolskim użyciu Imienia Jezusa, które nie jest monopolem Apostołów, gdyż ta droga pozostaje otwarta dla wszystkich chrześcijan. Jedynie słabość naszej wiary i oziębłość miłości nie pozwalają nam powtórzyć cudów Pięćdziesiątnicy: wyrzucania demonów, uzdrawiania chorych. Tak jednak mogą czynić święci. Duch Święty ognistymi literami pisze Imię Jezusa w sercach swych wybranych, a owo Imię staje się tam gorejącym płomieniem.

Ale pomiędzy Duchem Świętym a przyzywaniem Imienia Jezusa istnieje więź jeszcze bardziej intymna niż owa apostolska. W przyzywaniu Imienia możemy osiągnąć pewien stopień „doświadczenia” (używamy tutaj tego słowa z pewnym wahaniem, które wynika z jego znaczenia w tym kontekście) relacji Syna i Ducha Świętego. Możemy próbować być obecnymi przy Zstąpieniu Ducha na Jezusa, usiłować zjednoczyć nasze serca (o ile jakiekolwiek stworzenie jest w stanie zjednoczyć swoje działanie z działaniem Boga) z owym odwiecznym ruchem Ducha w kierunku Jezusa. Gdybym miał skrzydła gołębicy (Ps 85,7). Oznacza to nie tylko wzniesienie się ponad ziemskie smutki, ale bardziej spoczynek w Tym, który jest całym naszym dobrem. Gdybym potrafił dosłyszeć głos synogarlicy (Pnp 2,12) i w błaganiach, których nie można wyrazić słowami (Rz 8,26), wymówił Imię Umiłowanego! Wówczas wzywanie Imienia Jezusa byłoby wtajemniczeniem w misterium miłości łączącej Chrystusa i Ducha Świętego. Z drugiej strony moglibyśmy próbować się jednoczyć z postawą Jezusa wobec Ducha Świętego (z tym samym zastrzeżeniem, które wyraziliśmy już powyżej). Poczęty z Ducha, przez Niego prowadzony, Jezus pokazał najpokorniejsze posłuszeństwo wobec Tchnienia Ojca. Wymawiając Imię Jezusa możemy, o ile jest to możliwe dla człowieka, zjednoczyć się z tym Jego powierzeniem się Boskiemu Tchnieniu. W Imieniu Jezusa widzimy też miejsce, z którego promienieje Duch, zobaczymy w Zbawicielu punkt wyjścia, z którego Duch Święty posyłany jest ludziom. Gdy przyzywamy Imię Zbawiciela, tym samym jednoczymy się z tymi wszystkimi chwilami, kiedy sam Jezus był napełniany Duchem Świętym, kiedy Syn podążał na różne sposoby do Ojca i tak poznajemy coraz lepiej i bliżej Tego, którego Paweł nazywa Duchem Syna (Ga 4,6).

Ku Ojcu

Jest Syn. I jest Ojciec. Nasza lektura Ewangelii będzie ciągle powierzchowna, jeśli będziemy w niej widzieć tylko to, co jest skierowane do ludzi. Sercem Ewangelii, tajemnicą Jezusa, jest relacja Ojca i Jego Jedynego Syna. Wymawiać Imię Jezusa, to wymawiać Słowo, które było na początku (J 1,1) i które Ojciec wypowiada przez całą wieczność. Możemy powiedzieć, posługując się pewnym antropomorfizmem, że Imię Jezusa to jest jedyne ludzkie słowo, które wypowiada Ojciec, kiedy rodzi Syna i powierza się Mu w wieczności. Przyzywać Imię Jezusa to znaczy przybliżać się do Ojca, aby oddać się kontemplacji miłości i daru Ojca, które za swoje centrum mają Osobę Syna. Przyzywać Imię to odczuć, na ile jesteśmy w stanie, czym ta miłość jest, zjednoczyć się z nią, posłyszeć głos Ojca, który mówi: Ty jesteś mym Synem Umiłowanym (Łk 3,22) i wypowiedzieć nasze pokorne „tak” wobec tej wielkiej tajemnicy.

Przyzywać Imię Jezusa to także, w mierze możliwej stworzeniu, wnikanie w świadomość Jezusa jako Syna. Gdy w Imieniu Jezusa usłyszymy czułe wezwanie Ojca: „Mój Synu”, to odnajdziemy także odpowiedź Chrystusa: „Mój Ojcze”.

Przyzywać Imię Jezusa oznacza wkraczać na ścieżki zjednoczenia Syna i Ojca, to kontemplować, jak przez zasłonę, odblask misterium Ich zjednoczenia.

Przyzywać Imię Jezusa to odnaleźć najdoskonalszy dostęp do Serca Ojca.

Po prostu Jezus

Analizowaliśmy tutaj różnorakie aspekty wzywania Imienia Jezusa i uporządkowaliśmy je na kształt drabiny – obraz może pożyteczny, ale i sztuczny; nietrudno doświadczyć, że wszystkie te stopnie są w rzeczywistości wymieszane, a Bóg z obfitości udziela Ducha (J 3,34). Poszczególnym etapom wzywania Imienia właściwe jest skupienie się na szczegółowych aspektach. W pewnym momencie jednak takie klasyfikowanie staje się męczące, trudne, wręcz niemożliwe. Wówczas przyzywanie Imienia staje się totalne – każdy aspekt, wcześniej przeżywany oddzielnie, w jednej chwili, choć mgliście, staje się obecny. Mówimy „Jezus” i spoczywamy w niewysłowionej pełni. Wówczas Imię Jezusa wprowadza nas całkowicie w tajemnicę Zbawiciela, w Jego absolutną Obecność. I wtedy, w tej Obecności, zostają nam dane te wszystkie skarby, ku którym Imię nas wcześniej kierowało: zbawienie i przebaczenie, Wcielenie i Przemienienie, Kościół i Eucharystia, Duch i Ojciec. Wszystkie rzeczy jawią się nam jako zjednoczone w Chrystusie. Ta pełnia obecności jest dla nas wszystkim i Imię nie jest już potrzebne. Kto dociera do tego punktu, nie potrzebuje już Imienia. W ciągu drogi ono było oparciem dla obecności, dotarłszy do celu mamy zostawić także Imię, mamy porzucić wszystko z wyjątkiem Jezusa oraz niewysłowionej więzi z Nim. W promieniu światła skupiają się różne kolory, które rozszczepiają się w pryzmacie. Podobnie Imię w pełni wypowiedziane, jako znak owej Obecności, niczym soczewka skupia w sobie wszystko, co dotyczy Jezusa. To Imię dopomaga nam rozpalić ogień, o którym zostało napisane: Przyszedłem rzucić ogień na ziemię (Łk 12,49).

Jeśli przylgniemy do Imienia Jezusa, otrzymamy dar specjalnego błogosławieństwa, o którym mówi Pismo: Zmiłuj się nade mną, tak jak postępujesz z tymi, którzy miłują Twe Imię (Ps 119,132). Oby Pan mógł o nas rzec to, co rzekł o Pawle: On jest mym wybranym naczyniem, aby zanieść moje Imię (Dz 19,15).

Fragment książki "Modlitwa Jezusowa. Jej początek, rozwój i praktyka w tradycji bizantyńsko-słowiańskiej"







 


Mnich Kościoła Wschodniego – o. Lew (Ludwik Gillet), ur. w 1893 roku w Saint-Marcelline we Francji. W wie­ku 27 lat wstąpił do benedyktyńskiego klasztoru w Farnborough w Anglii. Studiował w Rzymie. Udał się na Ukrainę, gdzie w Uniowie współorganizował klasztor studycki. W 1927 r. przeniósł się do Nicei. Po ogłoszeniu encykliki “Mortalium animos” w 1928 r. przeszedł na prawosławie. W 1939 r. wyjechał do Londynu. Działał także w Libanie. Zmarł w Anglii w 1980 r.

Fot: jarek11 / orthphoto.net /