publicystyka: To, co tylko ja mogę dać

To, co tylko ja mogę dać

o. Michael Gillis (Tłum. Gabriel Szymczak) , 11 maja 2022

Matka Aleksandra, formalnie księżna Ileana z Rumunii, w 1960 roku napisała małą książeczkę zatytułowaną „Ojcze nasz: Rozważania o modlitwie Pańskiej”. Broszura jest podzielona na czternaście modlitw, z których każda koncentruje się na frazie z Modlitwy Pańskiej, i jest ułożona tak, aby dodawać je do modlitw porannych i wieczornych przez cały tydzień (tak więc jest modlitwa poranna i wieczorna na poniedziałek, wtorek, itd.). W ostatniej modlitwie, modlitwie na niedzielny wieczór, zawarte jest zdanie: „Tylko o tym mam pamiętać, żeś mnie uczynił; nic Ci nie mogę dać, bo wszystko, co mam, pochodzi od Ciebie; tylko moja miłość należy do mnie i ją mogę dawać lub odbierać”.

„Tylko moja miłość należy do mnie i ją mogę dawać lub odbierać”. Co za potężna myśl. W naszej relacji z Bogiem nie mamy nic do dania, nic, co w rzeczywistości jest nasze, nic - poza miłością. Zastanawiam się, czy o tym również myślał archimandryta Emilian, mówiąc o tęsknocie za Bogiem, i św. Izaak Syryjczyk, mówiący o łzach, które wylewa się przed Bogiem. Czy w ten sposób można mówić o miłości do Boga, o poczuciu miłości do Boga, o tym, jak oni czuli i doświadczali swojej miłości do Boga? Nie mam nic do dania Bogu oprócz miłości.

Archimandryta Emilian mówi, że jeśli idziemy do cerkwi z tęsknotą, często spotykamy Boga w naszych modlitwach. Oczywiście nie jest tak zawsze. W naszej relacji z Bogiem nic nie jest schematyczne. Niemniej jednak, jeśli tak naprawdę wszystko, co musimy dać Bogu, to nasza miłość, to wydaje mi się, że jeśli w ogóle mamy Go spotkać, jeśli zamierzamy ofiarować się Bogu w jakikolwiek sposób lub poprzez jakąkolwiek służbę, to miłość w sercu i kierowanie się miłością są niezbędne - jeśli naprawdę chcemy poznać Boga, jeśli naprawdę chcemy Go zobaczyć, jak to ujął archimandryta Emilian.

Oczywiście miłość nie jest statyczna, tak jakbyś mógł powiedzieć: „Albo mnie kochasz, albo nie”. Miłość rośnie. Miłość blednie, może stygnąć. Tak często u wielu z nas nasze życie duchowe staje się rutyną. Nawet jeśli jesteśmy rygorystyczni, nawet jeśli robimy wszystko, co w naszej mocy, aby zachować posty i celebrować święta, nawet jeśli hojnie dajemy i służymy Kościołowi na wiele małych i dużych sposobów, nawet jeśli wszystkim innym wydajemy się gorliwymi, pobożnymi, prawosławnymi chrześcijanami - mimo to cała ta aktywność może stać się rutyną, zwykłym nawykiem, jak małżeństwo, które stało się zimne — a jeśli nie zimne, to może po prostu letnie.

Nie chodzi o to, że nawyk jest zły. Św. Izaak Syryjczyk długo mówi o tym, jak ważne jest rozwijanie dobrych nawyków. Dobrze jest mieć nawyk modlitwy i postu, nawyk udziału w życiu Kościoła i przystępowania do spowiedzi i przyjmowania świętego Ciała i Krwi Chrystusa, naszego Boga. Nawyk jest dobry, ale nie może być pozbawiony miłości. Nawyk bez miłości może być częściowo tym, o czym wspominał Jezus, mówiąc o faryzeuszach (cytując proroka Izajasza): „Lud ten czci mnie ustami swoimi, serce zaś ich jest daleko ode mnie” (Mt 15, 8).

Myślę, że ja tak właśnie robię. Myślę, że czasami zbliżam się do Boga tylko ustami, tylko słowami modlitwy, tylko zewnętrznymi czynami. Zbliżam się do Boga ustami, ale moje serce jest gdzie indziej. I to sprawia, że jestem nieszczęśliwy, ale przynajmniej wiem, że nie jestem sam z tym problemem. Podobno ten sam problem miał św. Jan z Damaszku. W jednej ze swoich modlitw przed Eucharystią umieścił słowa: „Przed drzwiami świątyni Twojej stoję i nie porzucam złych myśli…”. Ten problem zbliżania się do Boga ustami, z przyzwyczajenia lub konwencji, a jednocześnie bycia daleko sercem, jest prawdopodobnie powszechnym problemem. Wielu z nas - i wydaje się, że często - nie udaje się przynieść Bogu jedynej rzeczy, którą musimy Mu dać: miłości.

Miłość nie zawsze musi być emocjonalna. Ludzie są różni, a to, jak każda osoba czuje i doświadcza miłości, może być inne. Jedno jest jednak, jak sądzę, pewne: miłość zawsze wymaga pewnej uwagi, pewnego skupienia, pewnej intencjonalności i oddania umysłu i serca. Nie mogę powiedzieć, że kocham kogoś, czyniąc wobec niego jakiś akt życzliwości, jeśli moja główna myśl przed, w trakcie i po działaniu dotyczyła tego, w jaki sposób odniosę z niego jakieś korzyści. Jasne, że zawsze dobrze jest być miłym. Dobrze jest mieć nawyk życzliwości, nawet jeśli nie wynika to z miłości, ale nie powinniśmy się oszukiwać (a Boga nie możemy oszukać). Dawać z nadzieją na otrzymanie, działać uprzejmie z poczucia zwykłego społecznego obowiązku, dawać, abym mógł otrzymać - to nie jest miłość. A miłość, według Matki Aleksandry, jest wszystkim, co naprawdę mogę dać.

Mogę spojrzeć komuś w oczy i wypowiedzieć słowa „kocham cię”, ale jeśli mój umysł jest gdzie indziej, to słowa te nie mają znaczenia. A więc, co powinienem zrobić? Jeśli mam zwyczaj chodzenia do cerkwi, modlitwy i wierności w różnych obowiązkach religijnych, ale moje serce jest zimne, co powinienem zrobić? Czy powinienem po prostu przestać się modlić? Czy powinienem przestać chodzić do cerkwi, jeśli nie ma w tym mojego serca? Co powinienem zrobić, jeśli zdaję sobie sprawę – jak św. Jan z Damaszku – że chociaż zbliżam się do Świątyni Bożej, moje serce jest pełne złych myśli? Czy powinienem po prostu przestać zbliżać się do Boga ustami, jeśli uświadomię sobie, że moje serce jest daleko od Niego?

Prawdopodobnie nie. Prawdopodobnie, tak jak w małżeństwie, tak naprawdę nie potrzebujesz „przestrzeni”. To, czego potrzebujesz, to rozpalić tlącą się iskrę twojej miłości z powrotem w płomień. Prawdopodobnie musisz zacząć zwracać uwagę na to, co mówisz i robisz. Prawdopodobnie wszystko, co musisz zrobić, to zacząć o tym myśleć, zacząć być wdzięcznym za otrzymane błogosławieństwa, zacząć świadomie wybierać miłość, skierować uwagę swojego serca na akty oddania i życzliwości (tak jak w małżeństwie) i pielęgnować tęsknotę. Pielęgnować pragnienie i nieść to pragnienie i tęsknotę ze sobą, kiedy idziesz do cerkwi i kiedy odmawiasz swoje modlitwy. Jeśli twoje serce i umysł nie są tam, gdzie są twoje ciało i słowa, prawdopodobnie musisz popracować nad sprowadzeniem umysłu i serca tam, gdzie jest twoje ciało i słowa. I powiedziałbym, że jest to chyba właściwa recepta dla większości ludzi.

Jednak zdarzają się sytuacje, w których słuszną rzeczą może być ograniczenie działań i słów. Czasami dzieje się tak w przypadku młodych dorosłych, którzy zostali wychowani przez bardzo pobożnych rodziców. Niektórzy zostali nauczeni, aby odmawiać wszystkie modlitwy i uczestniczyć we wszystkich nabożeństwach oraz zachować wszystkie pobożne tradycje, lecz gdy tylko mają już taką możliwość - odsuwają się od tego wszystkiego. Mogą okłamywać siebie i wszystkich innych, że są zajęci (w końcu jest to uniwersalna wymówka, której wszyscy używamy, wymówka, której nikt nie odważy się zakwestionować: jestem zajęty nauką, zajęty pracą itp.). Wielu rodziców rozpacza, gdy widzą, jak ich dzieci odpadają od pobożności; jednak w życiu ich dziecka może dziać się coś bardzo ważnego. Może być tak, że dziecko próbuje znaleźć swój poziom, próbuje znaleźć to, co z wiary, którą otrzymało, jest tak naprawdę jego. Rzeczywiście starają się szczerze kochać Boga.

Bez wątpienia jest to niebezpieczny czas, a rodzice dzieci, które zeszły z drogi pobożności, powinni pilnie modlić się za nie, zdając sobie sprawę, że w niemałym stopniu ich własne grzechy przyczyniły się do zmagań ich dziecka. Teraz jest czas, aby rodzice zbliżyli się do Boga z tęsknotą za miłosierdziem i pomocą w potrzebie. Teraz jest czas na modlitwę, a nie na kazanie, gdyż tylko Bóg może sprowadzić syna marnotrawnego do domu.

Być może jest też inny czas, w którym wycofanie się może być właściwe, gdy okazuje się, że nasze życie duchowe jest pozbawione miłości. To wtedy, gdy nasze pobożne zachowanie i dobre życie religijne były motywowane dumą, kiedy zaczęliśmy opierać naszą tożsamość na tym, jak dobrzy jesteśmy, jak uważnie przestrzegamy naszych religijnych zobowiązań. W takich przypadkach być może najlepszą rzeczą do zrobienia jest wycofać się, aby nie zmuszać się do robienia tego, co powinniśmy, co zawsze robiliśmy, ponieważ jest to słuszne, a my zawsze staraliśmy się postępować właściwie. Być może nadszedł czas, abyśmy również znaleźli swój poziom, abyśmy zaczęli pozwalać, by nasze zewnętrzne zachowanie odzwierciedlało to, co naprawdę jest w naszym sercu; abyśmy z pokorą - zdumieni, jak leniwi, grzeszni i nieoddani Bogu naprawdę jesteśmy - mogli zacząć od nowa, małymi krokami, ale całym sercem, dać Bogu to, co możemy dać: naszą miłość, nawet jeśli jest znacznie mniejsza, niż przypuszczaliśmy.

Pewien stary ksiądz opowiedział mi kiedyś historię o człowieku, który wyznał mu, że zawsze był zły i sfrustrowany, kiedy przychodził do cerkwi. Ten człowiek był stałym uczestnikiem życia liturgicznego i aktywnym na wiele sposobów we wspólnocie cerkiewnej. Czy wiesz, co ten ksiądz kazał mu zrobić? Powiedział mu, żeby nie przychodził tak często do cerkwi, żeby przychodził tylko raz w miesiącu. Po początkowej walce z poczuciem winy, ten człowiek zaczął się wycofywać, zaczął przychodzić tylko raz w miesiącu. I przez pierwszy rok posiadanie większości niedzielnych poranków tylko dla siebie było dla niego wielką radością; znalazł wiele przyjemnych sposobów na wykorzystanie dodatkowego pół dnia każdego weekendu. Ale potem, po kilku latach, wydarzyła się najdziwniejsza rzecz - ten człowiek zaczął częściej przychodzić do cerkwi, zaczął prosić duchownego o rady duchowe, zaczął czuć się swobodniej i modlić się w cerkwi. Dlaczego tak było? Stało się tak dlatego, że ten człowiek przychodził teraz z miłości, z tęsknoty, z pragnienia spotkania z Bogiem. Uwolniony od narzuconego sobie „muszę” i „powinienem”, od ścisłego przestrzegania religii, po pewnym czasie ten człowiek zaczął być samotny wobec Boga, zaczął chcieć wyrażać swoją miłość, zaczął chcieć ponownie zbliżyć się do Boga.

Wszystko, co musimy dać Bogu, to nasza miłość. Obrzędy religijne, modlitwy, posty, hojne datki, wszystko to są sposoby wyrażania tej miłości. To wszystko są sposoby wyrażania pragnienia zbliżenia się do Boga, dzięki którym możemy rzeczywiście Go spotkać. Wszystkie te dyscypliny życia religijnego i duchowego wymagają praktyki i konsekwencji, i tak - wszystkie działają najlepiej, jeśli stają się dla nas nawykiem. Wszystkie jednak wyrażają jedną rzecz, którą musimy dać Bogu, tę jedyną, którą powinniśmy dać. Miłość to wszystko, co naprawdę mogę dać.

o. Michael Gillis

za: Praying in the Rain

fotografia: Anima_Mea /orthphoto.net/