publicystyka: Jak nie uśpić czujności

Jak nie uśpić czujności

o. Włodzimierz Puczkow (tłum. Gabriel Szymczak), 06 maja 2022

Brak systematyczności wydaje się być problemem nie tylko życia duchowego, ale i życia w ogóle. Współczesny człowiek jest patologicznie niezdolny do budowania życia w oparciu o systematyczność i stałość. Zawsze się spieszy, zawsze jest w ruchu, wszystko robi spontanicznie, reaguje na sytuacje. Widać to wyraźnie w ogólnie przyjętym podejściu do takiego zjawiska jak zmiana. Jeśli kilkadziesiąt lat temu postrzegano ją jako coś nieuniknionego, ale niezbyt pożądanego, a dobrostan życia w pewnym sensie charakteryzował się regularnością, to teraz zmiana jest nie tylko zjawiskiem pozytywnym, ale też w pewnym sensie jest pożądana. Zdanie „w życiu nic się nie zmienia” w ustach wielu brzmi teraz bardziej jak skarga.

Zgodnie z logiką rzeczy, współczesny człowiek, stając się praktykującym chrześcijaninem, musi się dostosować, zwłaszcza że rytm życia Kościoła jest niezwykle systematyczny. Jest reguła modlitwy każdego ranka i wieczoru, dwa dni postu w tygodniu, w każdą niedzielę powinno się być w cerkwi, te same posty i święta mają miejsce każdego roku. Wydawałoby się, że osoba nawet najbardziej niekonsekwentna, żyjąc w takim rytmie przez rok lub dwa, nieuchronnie zacznie prowadzić miarowy tryb życia, stopniowo zmieniając się w osobę zrównoważoną i solidną… - ale jak to często bywa, oczywiście okazuje się to być niesamowicie trudne.

Każdy duchowny powie wam, że grzechy niestałości w życiu duchowym zajmują zaszczytne miejsce w absolutnej większości spowiedzi, a walka o wejście w cerkiewny rytm życia, nawet wśród bardzo spokojnych ludzi, ciągnie się latami.

Zwróćmy przynajmniej uwagę na to, jak zwykle spędzamy święta Bożego Narodzenia i Paschę – święta, które poprzedzone są wielodniowym postem. Ilu z nas udaje się nie zamienić okresu tygodnia paschalnego czy świąt Narodzenia Pańskiego w dni relaksu, „odpoczynku” od postu - i w konsekwencji duchowego zaniedbania? Wydaje się, że teraz jest dobry czas, aby o tym porozmawiać.

Poszcząc, naturalnie się mobilizujemy. Wkładamy wysiłek w poprawę siebie, przejmujemy kontrolę nad własnymi pragnieniami i zmuszamy się do życia nieco bardziej duchowego niż zwykle. Silnie kontrolujemy nasze myśli, słowa i intencje, starannie przygotowujemy się do spowiedzi. Z czystym sercem i sumieniem staramy się spotykać święta Bożego Narodzenia czy Paschę. Wszystko to jednak wymaga od nas dużego napięcia, a człowiek nie jest w stanie żyć w ciągłym napięciu. Dlatego to całkiem normalne, że pod koniec postu nasza surowość wobec siebie nieco słabnie. I to jest naturalny porządek rzeczy, ponieważ napięcie, które jest właściwe dla postu, nie może być stałe. Jednak rozluźnienie napięcia i całkowity odpoczynek - to dwie różne rzeczy. Skoro pokusa całkowitego odpoczynku w taki czy inny sposób zagraża nam wszystkim, warto wiedzieć, jak się jej przeciwstawić.

Przede wszystkim trzeba nauczyć się odczuwać i doceniać tę szczególną radość duchową, w której uczestniczymy, przeżywając święta z Cerkwią. Przypomnijmy sobie słowa metropolity Antoniego (Blooma), że rodząc się i zmartwychwstając co roku w Kościele, Chrystus musi się narodzić i zmartwychwstać w naszych duszach. Przygotowujemy się do tego poprzez post; uczestniczymy w tym świętując. Gdy człowiek jest wrażliwy na duchową radość, przyjmuje ją jako dar od Boga i zachowuje jako wielką wartość, i nie pozwoli sobie na całkowity relaks. Każdy relaks, czy to psychiczny, czy fizyczny, odbiera duszy radość, bez której dzień świąteczny doznaje deprecjacji, sprowadza się do poziomu zwykłej codzienności.

Ponadto prawidłowo przeprowadzony post to zawsze zmiana tempa życia. Uczymy się żyć miarowo i rozważnie. Częściej myślimy o Bogu, uważniej słuchamy siebie. A ta umiejętność to mała rzecz, która nie wymaga od nas wysiłku podczas postu. Nie trzeba się spieszyć, żeby się z nią rozstać, gdy tylko post się skończy. Nie spieszmy się do świętowania, z zapałem zanurzając się w zgiełku. Radość dnia biesiadnego zaskakująco harmonijnie łączy się ze spokojem nastroju postu. Jeśli to uratujemy, po prostu nie będziemy chcieli się zrelaksować.

Ważne jest również, aby post nie stał się dla nas obciążeniem pośród zaniedbania. Jeśli ktoś spędza większość czasu w nieostrożności, wytężając siły do postu tylko raz lub dwa razy w roku, to spędzi cały post z jednym uczuciem: pragnieniem, aby on jak najszybciej się skończył i aby wrócić do zwykłej nieostrożności. Tak więc nasza, by tak rzec, codzienna asceza jest niezwykle przydatna nawet w dni świąteczne – dobry nawyk regularnej modlitwy, wstrzemięźliwości i porządku nie pozwoli na nadmierne odprężenie.

Jednak konieczne jest rozwijanie takiej umiejętności z rozsądkiem. Życie jest nieprzewidywalne i obfituje w niespodzianki. To bezpośrednio wpływa na człowieka. Jednego dnia jesteśmy pełni energii, następnego jesteśmy gotowi załamać się ze zmęczenia. Niekiedy wolnego czasu jest aż nadto, a niekiedy nie ma czasu na normalne zjedzenie czegokolwiek. Czasami mamy dużo siły, a innym razem wstanie z łóżka wydaje się nie lada wyczynem. Oczywiste jest, że nawet piętnastominutowa reguła modlitwy rano i wieczorem, dwa dni postu w tygodniu, wizyta w cerkwi w niedzielę i przyjęcie Komunii św. raz na dwa tygodnie - w nowoczesnych warunkach życia nie zawsze są możliwe dla każdego. Stąd wniosek: chrześcijanin powinien wyznaczyć sobie pewną granicę krytyczną, której nie pozwoli sobie przekroczyć, niezależnie od tego, czy jest chory, zmęczony czy bardzo zajęty. Np. niech to będą dwie lub trzy modlitwy z reguły modlitewnej, ale czytane zawsze, nawet przy temperaturze 40 stopni; niech będzie to Eucharystia raz w miesiącu, ale przystąpienie do niej przestrzegane nawet przy pracy siedem dni w tygodniu. To dyscyplinuje, a to, co dyscyplinuje, choćby to był niepozorny drobiazg, zawsze uniemożliwia całkowite odprężenie.

Podsumowując. Czy zauważyłeś, że sytuacja z dobrowolnym napięciem i późniejszym rozluźnieniem zdarza się nam znacznie częściej niż dwa razy w roku? Mniej więcej to samo dzieje się, gdy pościmy przed Eucharystią. Przez kilka dni intensywnie bronimy się przed grzechem, więcej się modlimy i pościmy. A potem przyjmujemy komunię i pod koniec dnia wracamy do naszego zwykłego życia, z naszymi zwykłymi grzechami. Wydaje się, że jeśli nauczymy się spędzać po przyjęciu Eucharystii przynajmniej tyle samo czasu na uwielbieniu co przed nią na poście, znacznie łatwiej będzie nam nie ulec pokusie całkowitego odprężenia w dni świąteczne.

o. Włodzimierz Puczkow (tłum. Gabriel Szymczak)

za: Orthodox Life

fotografia: crkva /orthphoto.net/