publicystyka: Bóg nie jest naszym zakładnikiem

Bóg nie jest naszym zakładnikiem

tłum. Gabriel Szymczak, 06 kwietnia 2022

Każdy, kto próbował włączyć zarówno wiarę, jak i rozum do swojego praktycznego życia, natrafił na tę pokusę. Zwykle wygląda to mniej więcej tak: Bóg jest moim planem A, ale jeśli w pewnym momencie nie zadziała, będę zmuszony do realizacji planu B.

To właśnie zrobił Abraham, podnosząc nóż nad Izaakiem. Pomyślał sobie: „Jeśli Bóg nie powstrzyma mnie tuż przed tym, jak zadźgam Izaaka, po prostu rzucę tym nożem nad głową i powiem: „To był żart, synu. Ha, powinieneś zobaczyć swoją minę... Chodźmy, chodźmy znaleźć dla nas barana”. Albo jak wtedy, gdy Mojżesz, stojący między armią egipską z jednej strony, a Morzem Czerwonym z drugiej, podniósł głos, mówiąc do oszalałego ludu hebrajskiego: „Wszyscy uciszcie się, usiądźcie . Poczekajmy jeszcze 10 minut, a jeśli nic się nie stanie, płyniemy…”

Ale na poważnie - istnieją rzeczywiste biblijne przykłady, wśród których – jako jeden z najbardziej uderzających - znajdujemy ten z Księgi Judyty. Wydarzenie miało miejsce w izraelskim mieście Betulia, obleganym przez armię asyryjską. Asyryjski generał Holofernes odciął miastu zaopatrzenie w wodę i powoli, gdy już zaczynali omdlewać z pragnienia, zmuszał mieszkańców do ponownego przemyślenia swego zaufania do Boga. Po nieco ponad miesiącu lud powstał przeciwko przywódcom hebrajskim i zażądał, aby poddali miasto. Ich główny przywódca, Ozjasz, przemówił do nich, mówiąc: „Bądźcie mężni, bracia! Przetrwamy jeszcze pięć dni. W tych dniach Pan i Bóg nasz okaże nam miłosierdzie swoje. On bowiem nie opuści nas do końca. Jeżeli dni owe miną i nie przyjdzie nam pomoc, uczynię stosownie do waszego życzenia.” (7, 30 - 31)

W kolejnej scenie Judyta (bohaterka opowieści) udziela niesamowitej nagany przywódcom. Jej słowa są warte pełnego cytatu:
„Posłuchajcie mnie, naczelnicy mieszkańców Betulii! Niesłuszna jest wasza mowa, którą dziś wygłosiliście do narodu, i złożyliście przysięgę, którą wypowiedzieliście jako warunek między Bogiem a wami, i oświadczyliście, że wydacie miasto w ręce waszych wrogów, jeżeli w tych dniach Pan nie przyjdzie wam z pomocą. Kim wy właściwie jesteście, żeście wystawiali na próbę w dniu dzisiejszym Boga i postawili siebie ponad Boga między synami ludzkimi? Wy teraz doświadczacie Wszechmogącego Pana Nie wymuszajcie zarządzeń od Pana Boga naszego, ponieważ nie można uzyskać nic od Boga pogróżkami jak od człowieka ani Nim rozporządzić jak synem ludzkim.” (8, 11 - 16). [w tłumaczeniu J. Wujka fragment wersetu 16. brzmi natomiast: „Wymierzyliście czas zmiłowaniu Pańskiemu i według woli waszej dzień mu ustanowiliście.” - przyp. tłum.]

Wow!

Dawanie Bogu harmonogramu, wymierzanie Mu czasu, dalekie od okazywania wiary, oznacza testowanie Boga i stawanie się równym Bogu. Ustanowienie „wiążącego czasu” to sposób na grożenie Bogu.

Oczywiście istnieje wyraźna różnica między tworzeniem planów awaryjnych w życiu codziennym, a robieniem planów awaryjnych dotyczących Boga. Planowanie różnych scenariuszy jest oznaką roztropności i mądrości – i także odpowiedzialności – które Bóg, jak wielokrotnie stwierdza w Piśmie Świętym, szanuje. Jednak najgłębsze przekonania i duchowa godność nigdy nie powinny stać się pionkiem, narzędziem w próbie kierowania Bogiem. Przestępstwo Ozjasza polegało na tym, że użył miasta Betulii właśnie jako pionka; w rzeczywistości używał go nawet bardziej jak w sytuacji z zakładnikiem: z pistoletem przyłożonym do głowy miasta, Ozjasz zawołał do Boga: „Niech Asyryjczycy się wycofają albo Betulia zginie.”

To nie było jego miasto; to było miasto Boga. Jeśli Bóg chce, żeby miasto zginęło, niech tak będzie. Wszyscy umrzemy. Ale wiara wiedziała, że miasto jest sprawiedliwe i nie zostanie „całkowicie zapomniane”. Tak jak Abraham wiedział przez wiarę, że jego jedyny syn spłodzi wiele narodów i nie zginie przy składaniu ofiary; tak jak Mojżesz wiedział, że Bóg zbawi Hebrajczyków i nie pozwoli im zginąć nad Morzem Czerwonym. Oni nie mieli planu awaryjnego, jeśli chodzi o wiarę w Boga.

Jako terapeuta pracuję z wieloma chrześcijanami, którzy autentycznie przeżywają kryzys swojej wiary, gdy dochodzi do tragedii, a nawet tylko groźby tragedii. Kobieta, której dziecko ma raka i żadna z metod leczenia nie działa, a dzień po dniu stan tylko się pogarsza; osoba, której współmałżonek odszedł wieki temu, ale ona wciąż nie może znaleźć celu w życiu, a nawet powodu, aby dalej żyć; kobieta, której trauma z dzieciństwa nie pozwala się rozluźnić, wpędzając ją głębiej w depresję, bez względu na to, jakiej terapii spróbuje; mężczyzna, który przeżył doświadczenie bliskie śmierci, ale został obarczony niekończącymi się i wyniszczającymi atakami paniki.
To tylko próbka scenariuszy, z którymi spotykam się na co dzień. Pokusą w każdej z tych sytuacji jest wytrwanie w wierze, że Bóg „pojawi się”, ale jeśli sytuacja się utrzymuje, a Boga - wydaje się - nigdzie nie można znaleźć, człowiek przerzuca się na kolejne najbardziej rozsądne rozwiązanie (i często oznacza to narkotyki lub alternatywną perspektywę duchowo-religijną).

Są to cierpienia, którym nie można zaradzić pozytywnym myśleniem lub sprytnymi argumentami. Terapia jest użyteczna, ale ostatecznie wymagają one pewnego rodzaju wytrwałości w wierze, która, ściśle mówiąc, nie leży w zakresie możliwości człowieka. Wiara jest darem od Boga. Naszym obowiązkiem jest ochrona otrzymanej wiary przed wszelkimi atakami – zewnętrznymi i wewnętrznymi.

Wszystkie wyżej wymienione sytuacje znajdują swoją odpowiedź w wierze. I nie po to, by zamienić ten artykuł w teodyceę, ale istnienie zła i cierpienia nie powinno uzasadniać planu awaryjny.

Był czas, kiedy ludzie dochodzili do wiary w Chrystusa dzięki istnieniu zła, a nie pomimo niego; przychodzili do Chrystusa w obliczu nieprzezwyciężonego cierpienia i pewności, że wiara doprowadzi ich do ruiny finansowej, więzienia lub śmierci. Dziś wiele z tego się odwróciło. Popularne chrześcijaństwo obiecuje nieprzerwaną wygodę i łatwość, zapewniając, że wiara zwycięża wszystko — szczególnie w sensie doczesnym. Ale oczywiście żyć w ciele to cierpieć. Nie może być inaczej. Pocieszenie cielesne i niekończące się zwycięstwa w ciele z pewnością nie były ziemskim doświadczeniem Jezusa. Izajasz zapewnia nas: „Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, Mąż boleści, oswojony z cierpieniem, jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa, wzgardzony tak, że mieliśmy Go za nic.” (Iz 53, 3). Jednak Jezus nigdy nie dał Ojcu harmonogramu-ultimatum.

Jesteśmy społeczeństwem kierującym się nie nieziemskimi celami, ale hedonizmem. W konsekwencji mamy niezdrowy stosunek do życia i komfortu. Mówiąc dokładniej, mamy niezdrowy stosunek do śmierci i cierpienia. Hedonizm nigdy tak naprawdę nie był oddaniem się przyjemności, ale unikaniem bólu. Hannah Arendt ujęła to najlepiej: „Ten, kto chce uczynić przyjemność ostatecznym końcem, będzie miał ból i strach jako swoich prawdziwych przewodników”. (Nie ma to na celu zrównania osobistej tragedii i zwykłego unikania bólu – są to oddzielne wszechświaty – ale raczej uderzenie pod kątem naszego doświadczenia jako społeczeństwa).

Ponowne przemyślenie planów awaryjnych z Bogiem może sprowadzać się do przemyślenia swojej wiary.

Ale bądźcie pewni jednego: wiara prawosławna nie tylko stwarza miejsce dla cierpienia, ale praktycznie je włącza; bez niego wiara jest nie do poznania. Wiara cierpiąca jest oczyszczającym ogniem, zdolnym ochrzcić wierzącego w coraz głębszej rzeczywistości miłości i miłosierdzia w Chrystusie.

Eric Hyde

za: Eric Hyde's Blog

fotografia: bogdan /orthphoto.net/