publicystyka: Szczęśliwa ignorancja pełna pokoju

Szczęśliwa ignorancja pełna pokoju

tłum. Gabriel Szymczak, 01 kwietnia 2022

Jedną z największych frustracji w moim życiu duchowym powoduje pragnienie pewności. Możesz nazwać je potrzebą wiedzy o tym, co Bóg robi w moim życiu, potrzebą wyjaśnienia lub zrozumienia, dlaczego moje życie jest takie, jakie jest teraz. Kiedy nie wiem – lub gdy nie mam jakiegokolwiek wyjaśnienia, aby wytłumaczyć samemu sobie przyczyny tego, co się ze mną i wokół mnie dzieje, jaki jest tego powód, dlaczego doświadczam bólu – pojawia się wewnętrzny zamęt. I często zdarza się, że ten właśnie wewnętrzny zamęt, wynikający z niewiedzy lub myślenia, że nie wiem, dlaczego wszystko jest tak, jak jest lub co Bóg chce osiągnąć w moim życiu i w życiu ludzi wokół mnie poprzez te bolesne, niesprawiedliwe i nieznośne okoliczności, których doświadczamy, ból tej niewiedzy jest bardziej dręczący niż rzeczywiste cierpienie, którego doświadczam z powodu tych okoliczności.

Kiedy byłem młodym mężczyzną, wybraliśmy się z żoną na kilka naprawdę szalonych wypraw misyjnych. Przemycaliśmy Biblie do komunistycznej Europy Wschodniej, odbyliśmy kilka niezorganizowanych, „opartych na wierze” wycieczek w celu ewangelizacji do najbiedniejszych miejsc w Meksyku (znając tylko kilka słów po hiszpańsku!). Zrobiliśmy sporo ulicznej ewangelizacji wśród męskich prostytutek z Hollywood i San Francisco, znajdując się pośród walk na noże i transakcji narkotykowych. Poszliśmy w miejsca, do których nie należało iść i wpakowaliśmy się w bardzo niebezpieczne tarapaty. Ale w całym tym niebezpieczeństwie i zamieszaniu – było wiele „po prostu ufania Bogu”, choć wiedzieliśmy, na co się narażamy; w całym tym szaleństwie mieliśmy poczucie celu, poczucie podekscytowania, ponieważ myśleliśmy, że wiemy, o co nam chodzi. Mieliśmy poczucie, że wykonujemy dzieło Boże i że Bóg nas poprowadzi i ochroni. Wierzyliśmy, że jakiekolwiek cierpienie, którego doświadczaliśmy lub napotkane przeszkody, wszystko to było na chwałę Boga, ponieważ Bóg miał w tym cel.

Teraz, mniej więcej trzydzieści lat później, zastanawiam się, ile z tego zaufania Bogu było tylko młodzieńczą gorliwością i podnieceniem w przygodzie. Z pewnością Bóg działał w tym wszystkim. Bóg zawsze działa w naszym życiu, nawet w życiu lekkomyślnych młodych ludzi, którzy być może nie potrafią odróżnić pragnienia pójścia za Chrystusem od pragnienia przeżycia ekscytacji i przygody, pragnienia poczucia, że naprawdę robisz coś ważnego dla Chrystusa. A „czuć” to słowo kluczowe.

Widzisz, oto problem, który napotkałem po tych wczesnych doświadczeniach misyjnych. Co robisz, gdy pojawiają się dzieci i całodzienny młyn zaczyna cię męczyć? Co robisz, gdy polityka drobiazgów doprowadza cię do szału, a duchowny w cerkwi nakłania cię do zgłaszania się na ochotnika do kolejnego komitetu lub do nadzorowania jeszcze innej działalności młodzieżowej? Co robisz, gdy twoje życie duchowe staje się kwestią zwykłej, codziennej dyscypliny, zmuszania się do odmawiania modlitw z rodziną, do wczesnego wstawania, aby zachować swoją regułę, zmuszania się do chodzenia do cerkwi, chociaż wiesz, że zastaniesz tam ludzi płytkich, a kazania duchownego będą sztuczne i manipulacyjne? Co robisz, gdy nie czujesz, że w ogóle coś się dzieje, kiedy w dobry dzień wydaje ci się, że po prostu kroczysz po wodzie (duchowo mówiąc) i właściwie to nie ma zbyt wielu dobrych dni – co wtedy robisz?

Czasami trudno uwierzyć, że także tutaj, w codziennej harówce zarabiania na życie i robienia wszystkiego, co w naszej mocy, by być wiernym, by nie cudzołożyć naszym ciałem, oczami lub sercem; wiernym, by nie pożądać pracy, samochodu czy basenu; wiernym w kochaniu, zachęcaniu i wspieraniu naszych dzieci, które coraz bardziej mają własne pomysły, opinie i pragnienia; wiernym w odmawianiu naszych modlitw, czytaniu Biblii, składaniu dziesięciny i chodzeniu do cerkwi - trudno uwierzyć, że i tutaj służymy Chrystusowi, że i tutaj też Chrystus działa w nas, przemieniając nas na Swoje podobieństwo.

A Chrystus nie tylko nas przemienia, Chrystus działa na rzecz ratowania otaczającego nas świata. Tak, nawet jeśli nie czujemy ekscytacji, Chrystus działa.

Mój przyjaciel zmagał się kiedyś z pozorną bezsensownością swojego życia. Dlaczego Bóg zaprowadził go tam, gdzie był, na tym samym szczeblu średniego kierownictwa przez dwadzieścia pięć lat, zawodowo praktycznie w ślepym zaułku, na co dzień uwikłany w plątaninę biurowej polityki, nie wiedzący, co „powinien” zrobić. Był sfrustrowany, ponieważ nie wiedział, co Bóg czyni w jego życiu. I chociaż nigdy by tego nie powiedział (uważamy, że mówienie takich rzeczy jest zbyt bezbożne), czuł, że Bóg się z nim drażni. Czuł, że nie jest tam, gdzie powinien być, ale Bóg nie otwiera mu drzwi ani w jakiś sposób nie pokazuje mu, co ma robić. W dobry dzień przychodziła mu do głowy myśl, że być może Bóg porzucił go na gdzieś na przedmieściach życia w Sobie z powodu różnych błędów, które on w swoim życiu popełnił (choć nie jest pewien, które to były).
W zły dzień przychodziła mu do głowy myśl, że może Bóg po prostu dręczy go, tak jak kot dręczy mysz. Oczywiście odrzucał takie myśli, bo teologicznie wiedział, że nie są one prawdziwe (dzięki Bogu za dobrą teologię), ale myśli te przychodziły mu do głowy.

Swego rodzaju przełom nastąpił w życiu tej osoby podczas rozmowy z ojcem duchowym. Ojciec duchowy zachęcał go, by trwał w pokoju, nie szukając takiego zrozumienia, które dałoby mu wrażenie, że się domyślił lub wie, co się dzieje. Raczej w pokoju powinien szukać pocieszenia w Bogu, kontynuując wiernie pracę, która jest przed nim, wiedząc, że jeśli Bóg chce, aby gdzie indziej robił coś innego, będzie w stanie mu to wyraźnie wyjaśnić. W odpowiedzi, nie bez odrobiny cynizmu, powiedział: „więc powinienem zrobić wszystko, co w mojej mocy, aby kontynuować szczęśliwą ignorancję?” Zaskoczyła go odpowiedź duchowego ojca. Powiedział: „Szczęśliwa ignorancja z pokojem jest często tym, czym jest wiedza o Bogu”.

Wow. To jest niesamowite. „Szczęśliwa ignorancja z pokojem jest często tym, czym jest wiedza o Bogu”.

Pewność siebie możemy czuć na różne sposoby. Pewność siebie może pochodzić z poczucia gorliwości, poczucia, że robimy coś ważnego – nawet jeśli nie wiemy dokładnie, co robimy. Pewność siebie może pochodzić z myśli, że wiesz, co Bóg robi w twoim życiu lub w życiu ludzi wokół ciebie. Jest to rodzaj rozgryzania, sprowadzania do zasad, które można zastosować w każdej sytuacji. Myślę, że ten rodzaj wiedzy jest podobny do wiedzy, o której mówi św. Paweł w 1. liście do Koryntian, w rozdziale 8, wiedzy, która wbija w pychę - w przeciwieństwie do miłości, która buduje. Pewność może też wynikać z poczucia, że mamy rację, że wiemy, co należy robić i robimy to. Z mojego doświadczenia wynika, że jest to najbardziej zwodniczy rodzaj pewności siebie. Poczucie słuszności jest uczuciem niebezpiecznym, ponieważ nasza słuszność (tj. nasza „prawość”) szybko staje się idolem o glinianych stopach. A poczucie, że mamy rację, a jednocześnie jesteśmy gorliwi, jest najniebezpieczniejszym rodzajem pewności siebie – jest to pewność, z jaką wysadza się kliniki aborcyjne, odcina głowy niewiernym lub unika tych, którzy nie byli na tyle dobrymi ludźmi, na ile mieli być; kiedy nazywa się nienawiść miłością i miłość - nienawiścią.

Właściwym jest więc pytanie, skąd powinna pochodzić nasza pewność? Czy w ogóle powinniśmy doświadczyć pewności siebie? Myślę, że gdy dorastamy jako istoty ludzkie, przechodzimy przez różne etapy, ucząc się poprzez doświadczenie nieadekwatności i niebezpieczeństwa różnych sposobów znajdywania pewność siebie. I w końcu, kiedy dochodzimy do naszego końca, przekonujemy się, że pewność można znaleźć jedynie w poznaniu Boga. I to właśnie to „jedynie” jest najtrudniejsze. Uczenie się zaufania jedynie do samego poznania Boga wydaje się wymagać odebrania nam wszystkich fałszywych źródeł ufności, wymaga, abyśmy popadli w rodzaj głębokiej ignorancji, niewiedzy. I w tej niewiedzy (nie wiedząc co, jak i dlaczego) możemy poznać Boga, będącego tak bardzo daleko od tego rodzaju wiedzy, na której przywykliśmy tak bardzo polegać. Wydaje się, że dopóki polegamy na wiedzy o tym, co, jak i dlaczego - tak długo, jak polegamy na właśnie tego rodzaju wiedzy - po prostu nie możemy w ogóle dobrze poznać Boga. Nasz świat był po prostu za mały, aby Bóg się w nim zmieścił.

Ale jeśli nauczymy się czuć bezpiecznie i spokojnie w „szczęśliwej ignorancji”, jeśli jak małe dzieci, które ufają swoim rodzicom, możemy pogodzić się z niewiedzą, wtedy możemy zacząć poznawać to, czego nigdy wcześniej nie znaliśmy. Taka wiedza, ta wiedza o Bogu; ten głęboki pokój pośród burzy niewiedzy - to może być źródło naszej ufności. A potem, gdy nauczymy się być jak małe dzieci, ufać naszemu niebiańskiemu Ojcu w szczęśliwej ignorancji, wtedy możemy stawiać kolejne kroki naprzód, gdziekolwiek się znajdujemy. Wtedy możemy szukać Boga w małych rzeczach, szukać Boga w małych cudach, których On udziela dla naszej radości i zachęty. Wtedy, niezależnie od tego, czy wiemy, czy nie - co robimy, dokąd idziemy lub kim jesteśmy, co przecież wydawało się tak znaczące i ważne, gdy poszukiwaliśmy wiedzy o „co, jak i dlaczego” - wtedy możemy być spokojni, znając Boga i wiedząc, że jesteśmy w Jego rękach, tam, gdzie On chce, abyśmy byli, robiąc to, co nam zlecił. Tutaj może nastąpić przemiana.

A jeśli kiedykolwiek w oczach innych zajmę się czymś, co wydaje się istotne dla tych, którzy są ekspertami od tego „co, jak i dlaczego”, jeśli coś takiego się kiedykolwiek zdarzy - to może w miłosierdziu Bożym takim mi się to nie będzie wydawać. Być może, jeśli coś takiego kiedykolwiek się zdarzy, uznam to za kolejną małą rzecz. Po prostu kolejny z wielu małych cudów, które Bóg czyni w tajemnicy, zwykłą kontynuację życia, trwającego każdego dnia w Bogu.

o. Michael Gillis

za: Praying in the Rain

fotografia: dragan1993 /orthphoto.net/