publicystyka: Zmiana, w którą powinniśmy wierzyć

Zmiana, w którą powinniśmy wierzyć

tłum. Gabriel Szymczak, 24 lutego 2022

"My wszyscy z odsłoniętą twarzą wpatrujemy się w jasność Pańską jakby w zwierciadle; za sprawą Ducha Pańskiego, coraz bardziej jaśniejąc, upodabniamy się do Jego obrazu." (2 Kor 3, 18)

Wśród wielu strat we współczesnym chrześcijaństwie znajduje się transformacja. Dziewiętnastowieczne ruchy odrodzeniowe i teologia kładły nacisk na pojedyncze doświadczenie, które było związane ze zbawieniem. Ci, którzy zajmowali się życiem duchowym, opisywali wzrost w życiu chrześcijańskim jako „uświęcenie” i sugerowali, że jest ono opcjonalne. Współcześni chrześcijanie skutecznie zamknęli to życie w szczelnym opakowaniu

Chociaż słowo uświęcenie pojawia się w Nowym Testamencie, nigdzie nie jest traktowane jako opisujące następstwo zbawienia. Bycie zbawionym na kartach Nowego Testamentu oznacza całe nasze życie z Bogiem. A celem całego naszego życia z Bogiem jest przekształcenie się na obraz Chrystusa, z chwały w chwałę. Wszystko inne po prostu nie jest wiarą chrześcijańską.

Wielu chrześcijan zdaje sobie sprawę, że przemiana ma nastąpić w wierzącym, ale przyjęli model, który odracza tę zmianę aż do śmierci. W ten sposób żyjąc na tym świecie tylko raz, raz na zawsze ulegamy nawróceniu i mamy nadzieję, że w przyszłym życiu po prostu obudzimy się jako święci. I ten model często prowadzi nawet do traktowania nieba jako raju (wyobrażanego w materialnych formach).

Pełnia chrześcijańskiej Ewangelii, która znajduje się w Piśmie Świętym i w tradycji prawosławnej, jest radykalnie zaangażowana w przemianę obecnego życia wierzącego.

Psychologia to za mało

W kulturze samopomocy mówienie, że ludzie muszą się zmienić, jest jedynie aprobatą tego, co wszyscy już wiedzą. Ale zmiana ujmowana w kulturze nie potrzebuje Boga. Stać się lepszym człowiekiem (bardziej sprawnym, bardziej uprzejmym, bardziej grzecznym, bardziej rozważnym itp.) - to po prostu opis programu moralnego. Moralność nie ma w sobie nic szczególnie chrześcijańskiego. Moralność składa się z tego, co zostało uzgodnione jako zasady zachowania, pożądane w danym momencie. Psychologiczny komponent moralności to nic innego jak wewnętrzne przystosowanie się do pożądanego zachowania: dobre zachowanie i czerpanie z tego przyjemności.

Przemiana dokonana przez Chrystusa jest manifestacją Królestwa Bożego w tym świecie. W pełni wygląda jak sam zmartwychwstały Chrystus. Jest to zjednoczenie nieba i ziemi, stworzonego i niestworzonego. To rzeczywistość transcendentalna.

To oczywiście w pewnym stopniu opisuje niektórych świętych. Ale trzeba przyznać, że ani nie opisuje ich wielu, ani nie wydaje się ogólnie opisywać chrześcijan.

Jednak to jest fałszywy osąd. W kulturze psychologicznej, moralność i psychologia są jedynymi ludzkimi rzeczywistościami, które uznajemy. Nie widzimy ani nie rozumiemy natury rzeczy duchowych. Jesteśmy zamknięci w świecie przyczyny i skutku, i zakładamy, że wszystko działa w taki sposób. Krajobraz przyczyn (i skutków) psychologicznych to świat, który my decydujemy się widzieć. Ale nie widzimy krajobrazu Królestwa Bożego – tego, co rodzi się w wierzących w ich chrzcie.

Jednym z wielkich wyzwań życia prawosławnego chrześcijanina jest przejście od psychologii do prawdziwej duchowości. Niektórzy nauczyciele sugerują, że wielu tego nie zrobi – a tym samym nie zrozumie realności swojego pierworództwa w Chrystusie.

Mówienie o tym ruchu jest trudne, ponieważ opuszczamy świat przyczyny i skutku, i wkraczamy w świat łaski (chociaż nawet świat przyczyny i skutku jest chwila po chwili podtrzymywany przez łaskę). Ale łaska działa z wiarą i wolnością – nie ma więc przyczyny i skutku (inaczej byłoby to na nas narzucone). To właśnie życie wiary i wolności jest nam często tak obce. Trzymamy się tego, co znamy i redukujemy nasze rozumienie do praktycznie mechanicznego świata. Tam angażujemy się w różne terapie i moralności, które mają możliwość zmiany wyglądu, ale nigdy istoty rzeczywistości.

W tym artykule posłużę się przykładem apostoła Pawła. Był prawym, moralnym człowiekiem, zanim został chrześcijaninem. Jako faryzeusz najściślej przestrzegał prawa żydowskiego. Nie był hipokrytą. Ale nie znał też prawdziwego i żywego Boga. Kiedy nawrócił się w drodze do Damaszku, nie przyjął nagle nowego kodeksu moralnego. Porzucił swoje dotychczasowe moralne drogi i skierował się na drogę łaski. Tę ścieżkę nazwał „słabością”. Ukorzył się. Wyzbył się wszystkiego. Poddał się razom i biczowaniu. Przetrwał zatonięcie statku i fałszywe oskarżenia wrogów.
Nie jest jednak bohaterem moralnym ani przykładem wielkich ludzkich osiągnięć. To, co widzimy w jego zewnętrznym życiu chrześcijańskim, to także kształt głębi jego serca. Tam też dążył do tego, co było niemożliwe i poza ludzkim zasięgiem. Wykroczył poza to, co można było poznać w przyczynie i skutku. To, co znalazł, to sama tajemnica Królestwa – zjednoczenie z Bogiem.

Wynik tego wewnętrznego ogołocenia można zobaczyć w pełni łaski, którą Bóg go obdarzył. Cuda czyniły nawet ubrania, które po prostu miały z nim kontakt. Wskrzeszał zmarłych i wyrzucał demony. Stał się tak ściśle zjednoczony z Chrystusem, że mógł powiedzieć innym, aby żyli tak, jak on żył.

Z zewnątrz taki styl życia można łatwo pomylić z jakąś wersją psychologii moralnej. Ale to nic takiego. Niemożliwe staje się rzeczywistością przez całkowitą zależność od Boga łaski. Jak Bóg powiedział św. Pawłowi: „Wystarczy ci mojej łaski”.

Przejście od życia psychicznego do życia duchowego jest często sprzeczne z intuicją. Wygląda na to, że to nie zadziała. Do pewnego stopnia wiąże się z rezygnacją. Przestajemy starać się być dobrymi i staramy się tylko ogołocić się dla Boga. Dobroć naszego życia staje się zatem dobrocią Boga, a nie naszą.

Życie moralne / psychologiczne to często takie, które cyklicznie krąży pomiędzy wysiłkiem, porażką, wstydem i wyrzutami sumienia, aby zacząć się od nowa z odnowionym wysiłkiem i obietnicami lepszego wyniku. Niektóre życia chrześcijańskie nigdy nie opuszczają tego cyklu. To może być zwykła nędza. Najczęściej prowadzi do rozczarowania i cichej rezygnacji na rzecz czegoś mniejszego.

Na początku przyjęcie życia duchowego może wydawać się akceptacją porażki. W rzeczywistości obejmuje porażkę i słabość. Starzec Sofroniusz nauczał: „Droga w dół jest drogą w górę”. To, o dziwo, jedyna duchowa ścieżka, która byłaby rzeczywiście otwarta dla wszystkich wierzących. Wszyscy możemy zawieść - a niektórzy z nas uczą się być w tym bardzo dobrzy.

Modlitwa jako ogołacanie siebie w obecności Boga jest czymś zupełnie innym niż wielkie sportowe wysiłki z dobrze strzeżonymi zasadami. Często doradzałem ludziom, aby w czasie Wielkiego Postu przestrzegali postu, który jest nieco poza ich zasięgiem – bo bez jakiejś miary porażki w tym czasie grozi nam dotarcie do Paschy z poczuciem satysfakcji - zamiast prawdziwej, ogołacającej wdzięczności.

Doprowadzając do skrajności, łatwo jest zapytać (tak jak prosił św. Paweł): „Czyż mamy trwać w grzechu, aby łaska bardziej się wzmogła?” Św. Paweł powiedział: „Żadną miarą!” Ale logika pytania wypływała z jego nauczania i jest bardziej rozsądna niż moralne / psychologiczne substytuty, które inni umieścili na tym miejscu.

Słabość jednak nie jest grzechem. Porażka często nie jest grzechem. Nasza pustka nie jest grzeszna w obecności Boga. Prawdziwa pokuta (pokora, złamanie, pustka) nie jest wynikiem grzechu, ale powrotem do naszego właściwego stanu przed Bogiem.

Zastanówmy się nad dwoma rodzajami modlitwy: w pierwszym przypadku mamy modlitwy, którymi planujemy się modlić (odmawiając nabożeństwo poranne) oraz psalmy i czytania na dany dzień, i zmagamy się z nimi. Można to zrobić bez odniesienia do Boga. Jesteśmy obecni w naszych modlitwach, ale nasze modlitwy nie są obecne przed Bogiem. Serce może być całkowicie nietknięte. Mówimy, ale nie płaczemy.

W drugim przypadku walczymy o słowa. Jesteśmy świadomi tego, jak jesteśmy nieświadomi Boga. Nie uciekamy od naszej pustki ani złamania, ale obejmujemy je. I tam, w tym miejscu, gdzie sami nic nie możemy zrobić, wzywamy Boga, który może wszystko. I to jest przywrócenie naszej prawdziwej relacji z Bogiem i naszej właściwej egzystencji jako istot ludzkich.

Aby wejść w prawdziwe życie duchowe, musimy porzucić przyczynę i skutek, i oddać się ziemi, gdzie Bóg bezprzyczynowo powoduje. A przyjąwszy taką słabość, stoimy bez obrony przed tymi, którzy oczerniają nasz sposób życia.

I to jest grunt, na którym stoją święci. Nie potrafimy wyjaśnić ich istnienia. Transcendentna dobroć ich życia i uczynków, cuda dokonane ich rękoma – wszystko to wydaje się, że powstało „z niczego”. Ale tak jak cały otaczający nas wszechświat (który sam w sobie był bezprzyczynowo spowodowany) – one jednak istnieją.

I to jest zmiana dokonana przez Najwyższego. Chwała Jego Imieniu!

o. Stephen Freeman

za: Glory to God for All Things

fotografia: levangabechava /orthphoto.net/