publicystyka: Siła, jaką daje nam Chrystus

Siła, jaką daje nam Chrystus

tłum. Justyna Pikutin, 22 stycznia 2022

Często czujemy się zmęczeni i w takich chwilach rozumiemy znaczenie słów Chrystusa: "Przyjdźcie do Mnie wszyscy trudzący się i dźwigający ciężary i Ja wam dam odpoczynek" (Mt 11, 28). Młodzi ludzie nie są w stanie odczuć tego w pełni: nie mają jeszcze tylu trosk, jednak dojrzały człowiek sam przeszedł wiele niebezpieczeństw, zmartwień, trudności, niepowodzeń, bezsilności; wiek także potęguje zmęczenie i trudności, dlatego też tak bardzo pragniemy odpoczynku, chwili, by zdjąć z siebie to brzemię, uwolnić się od niego. Tym, kto prawdziwie może dać ulgę - jest Chrystus. Nikt inny. Poza tym wszystko, co robimy - jest ludzkie i może pomóc nam tylko w niewielkim stopniu, np.: możemy wyjechać na wieś, do dobrego przyjaciela lub w inne przyjemne miejsce. To także pomaga i uspokaja nas, ale tylko powierzchownie. Tylko Chrystus może prawdziwie uspokoić duszę człowieka, ponieważ On Sam - jest pokojem naszych dusz.

Podczas św. Liturgii duchowny wielokrotnie powtarza: “sami siebie, wszyscy siebie nawzajem i całe życie nasze Chrystusowi Bogu oddajmy”. Oddajmy Chrystusowi cały ciężar naszego “ja” i “ja” otaczających nas ludzi, nasze troski, niepokoje, rozterki, lęki, cierpienia i żale - wyładujmy to wszystko w ręce Boga i oddajmy się Chrystusowi.

Jest to wielka tajemnica. Jeśli człowiek tego nie zrozumie, to z czasem złamie się pod ciężarem zmęczenia, które nosi w sobie. Na ile wiem, to psychologia dziś tego uczy, dlatego w obecnych czasach psycholodzy starają się odkryć te ciężary, rany duchowego świata człowieka. I wystarczy, że człowiek podzieli się tym, i to już coś. Wyrzucić to z siebie, nie trzymać w sobie, a jeszcze lepiej - nauczyć się przy pomocy modlitwy i spowiedzi wydusić to z siebie i opowiedzieć Bogu, tym samym pozostawiając wszystko w Jego rękach. Opowiedzieć wszystko Bogu, a nie dusić to w sobie.

Jak niejednokrotnie mówił starzec Paisjusz, jesteśmy podobni do człowieka trzymającego na placach wór wypełniony starociami. Bóg przychodzi i próbuje wyrywać go z naszych rąk, byśmy nie taszczyli tego wora, pełnego wszystkiego, co niepotrzebnie, śmieci i nieczystości, ale my go nie oddajemy. Chcemy trzymać go przy sobie i wszędzie, gdzie idziemy, taszczyć go ze sobą. Ale oto Bóg przychodzi i wyrywa nam go:
- Zostaw to, wypuść, wyrzuć ten wór pełen wszystkiego! Rzuć go i nie taszcz go na sobie. Dlaczego tak się do niego przywiązałeś? Po co ci on? Po to, byś tak męczył się i cierpiał na próżno?
Ale my - nie, za nic na świecie nie wypuszczamy go z naszych rąk! Jak uparte dzieci, mocno trzymające coś, czego nie chcą oddać.

Na Świętą Górę Athos przyszedł kiedyś młody chłopak, by zostać mnichem, jednak męczyły go liczne niepewności. Pewnego razu, gdy był w świątyni, starzec popatrzył na jego twarz i powiedział:
- Spójrz na tego młodego człowieka: on nie pozwala umknąć ani jednej myśli!
To znaczy - nie pozwala, by jakakolwiek myśl uciekła mu i by pozostać choć przez 5 minut bez myśli.
- Jego umysł jest jak młyn, ciągle coś mieli. On dokłada w niego materiał, kładzie kamienie i tworzy piasek i pył.
Starzec wezwał go do siebie i powiedział:
- Chodź tu! Dlaczego siedzisz tam jak antena telewizyjna i odbierasz wszystkie fale wysyłane z nadajnika? Zostaw choć trochę, niech ulatują! Twój umysł jest jak młyn, który ciągle się obraca. Uważaj na to, co wkładasz do swojego umysłu! Oczywiście, jeśli włożysz kamienie, wyjdzie z nich pył i piasek, a pył wzniesie się w słup. Więc włóż dobry materiał do swego umysłu. Włóż dobre myśli, dobre pojęcia, włóż modlitwę, ponieważ postępując inaczej, tylko siebie dręczysz. Przecież wszystko, co rozdrabniasz bez końca, spada na ciebie, na nikogo innego, i męczysz się na próżno.

Człowiek powinien nauczyć się panować nad sobą, aby w jego umyśle nie panował nieład, który nie ma końca i niszczy nas: gdyż nasz umysł może nas zniszczyć i przysporzyć nam wielu problemów. Dlatego musimy zwrócić się do Boga poprzez modlitwę, spowiedź, pokorę i zostawić wszystko, co nas zajmuje, w rękach Boga i znaleźć pokój. I tym samym znajdziecie pokój dla waszych dusz.

Chrystus przyszedł na świat, aby nas pocieszyć, a nie po to, aby nas zdezorientować czy wywołać zamęt. Aby dać nam spokój i odpoczynek, bo On wie, że jesteśmy zmęczeni, a im więcej czasu mija, tym bardziej stajemy się zmęczeni. Jest to wielka sztuka, którą Cerkiew opanowała do perfekcji.

Kiedyś rozmawiałem z pewnym psychologiem i on zapytał mnie:
- Ilu ludzi przyjmujesz w ciągu dnia?
Odpowiedziałem mu:
- Teraz, kiedy się zestarzałem, nie dam rady za wielu: 50-60, do 70 osób dziennie. A kiedy żyłem w monasterze Machera i byłem młodszy, to zdarzało się nawet 150 - zaczynałem o 4 rano i kończyłem o 7-8 wieczorem.
Powiedział:
- To, co robisz ze sobą - nie jest dobre, jest bardzo surowe. Nam nie wolno przyjmować więcej niż 10 osób w ciągu dnia. Jako psycholodzy, przyjmujący ludzi, my przyjmujemy najwyżej 10 osób, więcej nie damy rady.
Tak, ale my mamy pewną przewagę - jak tylko odchodzimy od miejsca spowiedzi, wszystko znika. To zadziwiające zjawisko. Przecież słyszymy tyle różności! Tylko pomyślcie, co słyszy spowiednik. Nic przyjemnego; przede wszystkim nam nikt nie mówi o przyjemnych rzeczach. To jak u lekarza. Czy jest ktoś, kto idąc do lekarza, powiedziałby mu:
- Doktorze, przyszedłem, by popatrzył pan na mnie, bo jestem jakoś za bardzo zdrowy!
Nie. Same choroby, rany, krew, ból. Tak i do spowiednika nie pójdziemy, by opowiedzieć mu o swoich dobrodziejstwach, osiągnięciach, radosnych wydarzeniach w życiu, a tylko to, co złe, smutne, niepotrzebne, same niepowodzenia. A przecież jesteś człowiekiem, ile można bezustannie słuchać tylko o problemach i grzechach?

Kiedyś pewne dziecko spytało mnie:
- Proszę pana, czy ktoś przychodził do pana, by powiedzieć, że zabił człowieka?
Odpowiedziałem mu:
- Tak!
- I nie był pan oszołomiony?
- Nie byłem.
On ze zdziwieniem popatrzył na mnie:
- A na poważnie?
- Mówię poważnie.
I gdy to było tylko raz... Wielu ludzi dziś jest obarczonych i jest tak wiele problemów na świecie. Ale my nie trzymamy tego wszystkiego w sobie, a więc nasz żołądek i serce nie cierpią, nie upadamy pod ciężarem ludzkiego bólu, ale przekazujemy to wszystko Chrystusowi, ponieważ Chrystus jest Barankiem Bożym, który bierze i niesie grzechy świata, a także nasze grzechy. Chrystus jest Tym, który jest naprawdę obecny i bierze na siebie cały ten ciężar. My nie robimy nic, jesteśmy tylko sługami, wykonujemy naszą posługę, a tam jest Chrystus - przyjmujący każdego człowieka.

Mówię to nie tylko z własnego doświadczenia człowieka spowiadającego się, to znaczy wierzącego, spowiadającego się raz na 2-3 miesiące, ale także jako człowiek spowiadający ludzi już ponad 35 lat, który wyspowiadał tysiące. I mówię wam, że jest to sakrament, który sprawujemy po 50 razy dziennie, a często nawet codziennie, do stanu zupełnego wyczerpania - jednak jestem przekonany, że Chrystus jest tam obecny. Widzimy to bezustannie: On przyjmuje ludzi, On wysłuchuje ludzi, On odpowiada ludziom, On uzdrawia ludzi, a my - jesteśmy obserwatorami tego wszystkiego.

Jak kasjer w banku, przez ręce którego przechodzą miliony złotych dziennie, ale - nie są jego. On bierze je, zapisuje, przekazuje naczelnikowi - po prostu wykonuje swoją pracę. Tak samo dzieje się ze spowiednikiem. Jest on świadkiem, świadczy tam o Bożej obecności, jest narzędziem, wykorzystywanym przez Boga. Jednak sprawuje wielki sakrament uzdrowienia człowieka, odpowiada na pytania człowieka, sprawuje sakrament zbawienia człowieka - sam Chrystus.

To największe doświadczenie, jakie może posiąść człowiek. Często mówię, kiedy udzielam święceń duchownym, że od tej pory będziesz widział, jak Bóg działa za pośrednictwem twych rąk. Bóg dla ciebie będzie codzienną rzeczywistością. To cud, codzienny cud, powtarzający się setki razy w ciągu dnia, kiedy mają miejsce te ingerencje Boga, które (jak mówią ojcowie) dzieją się bez twojego udziału. Ty po prostu wypełniasz zewnętrzną część tej więzi człowieka z Bogiem, a w rzeczywistości Chrystus, który wziął na siebie grzechy świata, przejmuje ciężar - nasz i całego świata.

Jednak, żeby to poczuć, trzeba najpierw zrozumieć, że Chrystus zabiera również nasze grzechy - spowiedników, duchownych, biskupów, a jeśli On bierze moje grzechy, to bierze również grzechy wszystkich ludzi. Dlatego nie mogę mieć pretensji ani wątpliwości, że poniesie On grzechy mojego brata. Ponieważ nasze własne doświadczenie - to ogromny dowód na to, że Chrystus przyszedł na świat, by zbawić grzeszników - jak mówi apostoł Paweł - spośród których ja jestem pierwszy (1 Tym 1, 15).

Jeśli Chrystus toleruje i zbawia mnie; jeśli nie odrzucił i nie zabrał mnie precz ze swych oczu, to i ja mogę tolerować każdego człowieka, gdyż bez wszelkich wątpliwość brat mój jest lepszy ode mnie. Bez względu na to, co uczynił. Ponieważ, bez wszelkiej wątpliwości, nie ma nikogo niżej ode mnie. Tak powinien czuć się człowiek, że “niżej ode mnie nie ma nikogo”.

Choć nam wydaje się, że to ciężkie, ale w rzeczywistości to bardzo pomaga, ponieważ im bardziej człowiek pokornieje przed Bogiem, tym bardziej uświadamia sobie, że Bóg - jest Zbawicielem, i dziękuje Mu za to, że On wybawił go, że stał się Człowiekiem ze względu na nas, że toleruje nas. I kiedy mówię “toleruje”, to mam na myśli siebie, a nie innych, siebie, czyli każdego z osobna.

Tak więc, kiedy to czuję, im bardziej to czuję, tym łatwiej mi to przychodzi, a im bardziej płaczę i rozpaczam nad swoją nędzą i skruchą, tym bardziej czuję się pocieszony. To jest tajemnica Cerkwi. Znajdujesz radość nie w radości ziemskiej, ale w bólu. Tam, gdzie widać ból, smutek, krzyż, zmęczenie, tam jest pocieszenie. Tam, pod Krzyżem, jest radość. Jak mówimy: "Bo oto przez krzyż radość stała się udziałem całego świata". W smutku, w nawróceniu, w pokornym okazaniu skruchy, otrzymuje się wytchnienie. To jest coś paradoksalnego. W Cerkwi im więcej się płacze, tym więcej się raduje. Im bardziej człowiek uczy się sztuki łez, płaczu na modlitwie, tym bardziej jest wypoczęty i oczyszczony. Łzy w przestrzeni duchowej są kluczem, który otwiera przed nami tajemnice Boga, tajemnice Bożej łaski. A im bardziej człowiek płacze, tym bardziej się raduje, jest uradowany, pocieszony, oczyszczony i wypoczęty.

Nasza nadzieja i wiara jest w Chrystusie, On jest naszym odpoczynkiem. Bez Niego nie mamy odpoczynku. Nikt nie może dać nam odpoczynku. A to, co wydaje nam się, że daje nam odpoczynek, męczy nas niewyobrażalnie. Człowiek myśli, że jeśli będzie bogaty, to będzie mu dobrze. Ale bogactwo jest bezlitosnym, bezwzględnym, okrutnym tyranem, nie ma w nim żadnej radości. Jest to ciężar, który jak cień stale cię prześladuje.

Człowiek może myśleć, że światowa sława daje ukojenie, gdy ma się wielką sławę, nazwisko i władzę w świecie. Ależ nic podobnego, absolutnie nic: to wszystko jest znużeniem, ciężarem, oszustwem, niewyobrażalnie nas dręczącym. Nic z tego nie może przynieść człowiekowi ulgi, ulgę otrzymuje się tylko przy Bogu, tylko w tym, co prawdziwe, autentyczne, tylko w tym, co zwycięża śmierć. Wszystko inne jest skazane na śmierć, a to nas męczy niewyobrażalnie, bo przede wszystkim przynosi niepewność.

Więc co może mi pomóc? Czy mogę liczyć na swoje zdrowie? Jakie zdrowie? Nawet nie wiem, co się ze mną stanie za chwilę. I dzięki Bogu, dziś czeka na nas tyle chorób. Jest tyle niebezpieczeństw, trudów, utrapień, lęków. Kto więc może dać mi pewność? Pewność to fałszywe poczucie, które wywołują w tobie te ziemskie rzeczy.

Jak mówi Ewangelia o czasach ostatecznych, że na ziemi zapanuje strach, tak dzisiaj strach i niepewność są ogromnym zjawiskiem. Jeśli tylko zaczniesz rozmawiać z kimś o chorobie, natychmiast powie ci: "Odpukaj w niemalowane, żebyśmy byli zdrowi!". Odpukać w niemalowane. Pukajcie, w co chcecie: drewno, deskę, żelazo, ścianę, w cokolwiek chcecie, ale kiedy przyjdzie czas chorobie zapukać do waszych drzwi, wtedy zobaczymy, w co pukacie. Nieważne, w co zapukasz, nie uda ci się.

Ukrywamy rzeczywistość, bo ona nas przeraża. Wszystko to, w rzeczywistości, dręczy nas, podczas gdy Chrystus jest naprawdę cichym światłem. On jest Bożym Światłem, które oświeca człowieka, koi go, pociesza, daje mu poczucie wiecznego Królestwa Bożego. Gdy człowiek ma poczucie wiecznego Królestwa, cóż może go przerazić, co może zakłócić jego nastrój? Nic go nie przeraża, nawet sama śmierć - dla człowieka Boga wszystko nabiera innego wymiaru.

Oczywiście, jesteśmy ludźmi i to, co ludzkie, funkcjonuje w nas, ale jak mówił ap. Paweł, mamy nadzieję w Chrystusie. Co innego cierpieć bez żadnej nadziei, a co innego jest mieć nadzieję w Chrystusie. Jest to potężny fundament, na którym stoisz i trudno jest nim wstrząsnąć. Tym fundamentem jest Chrystus, nasz Zbawiciel, do którego mamy odwagę, ponieważ uznajemy Go za swojego: "Mój Chrystus" - mówili święci. A Chrystus, Zbawiciel całego świata, przyprowadza nas do Boga. Stając się człowiekiem, przyprowadza On cały świat do Boga Ojca.

Kiedy mamy wiarę w Boga, w Chrystusa, stajemy się niewzruszeni. Nie chwiejemy się ani nie ruszamy z miejsca, gdy ogarniają nas fale pokus, braku wiary lub nieszczęścia. Przecież nawet wielkim świętym Bóg pozwala być w bardzo trudnych sytuacjach, zdarzają się niewyobrażalnie trudne momenty, kiedy Bóg jakby odchodzi od ludzi i milczy, a ty czujesz, że jesteś sam. Nie tylko to, ale całe zło przychodzi na ciebie naraz: zło przychodzi za złem, pokusa za pokusą, porażka za porażką i już nigdzie nie widzisz Boga. Nie czujesz Go, jakby Cię opuścił. Pozostajemy jednak przekonani, że Bóg jest obecny.

Jak powtarzał sobie starzec Józef Hezychasta, kiedy dusiły go te myśli: "Wszystko, co mówisz, jest dobre. Istnieje wiele logicznych dowodów na to, że wszystko jest tak, jak mówisz. Ale gdzie tu jest Bóg?" Gdzie jest Bóg? Czy On zostawi nas w tym położeniu? Czy to możliwe, aby Bóg nas opuścił? Bóg nigdy nas nie opuszcza. A jeśli pieczemy się w pokusach życia, Bóg jest tam z nami.

A potem, kiedy te trudności miną, zobaczymy, że najbardziej duchowo owocny okres naszego życia, kiedy Chrystus był naprawdę z nami, był właśnie okresem wielu trudności. Tam, pośród wielu utrapień, a nie pośród radości, ukryta jest łaska Boża.

Pośród radości też jest dobrze. Także tutaj składamy Bogu dziękczynienie. Ale któż nie powiedziałby: "Chwała Bogu!" pośród tych radości? Czyż nie jest prawdą, że kiedy doświadczamy radości, mówimy: "Dzięki Bogu! Dobrze nam idzie!" Czy jednak możemy powiedzieć: "Dzięki Bogu, że nam się nie powodzi! Dzięki Bogu, jesteśmy chorzy! Dzięki Bogu, umieramy! Dzięki Bogu, wszystko wokół mnie się rozpada. Ale i tak - dzięki Bogu"? Jak św. Jan Chryzostom, który zawsze mówił i kończył swoje życie słowami: "Dziękuję Bogu za wszystko!".

Wielką rzeczą jest chwalić Boga za wszystko: za to, co radosne i za to, co smutne, za to, co łatwe i za to, co trudne, za sukcesy i za porażki. Ale przede wszystkim za smutki. Smutek sprawia, że dojrzewamy, a kiedy dobrze nam się powodzi, zapominamy - taka jest nasza natura - zapominamy o Bogu, o sąsiadach, o braciach i o wszystkich cierpiących ludziach wokół nas...

metropolita Limassol Atanazy

za: pravoslavie.ru
 
fotografia: igors /orthophoto.net/