publicystyka: Duma pod płaszczykiem zaufania

Duma pod płaszczykiem zaufania

tłum. Gabriel Szymczak, 10 lipca 2021

Jako duszpasterz często odczuwam napięcie w życiu tych, którymi się opiekuję. A jedną z największych pokus, z jakimi się spotykam, jest chęć szybkiego rozwiązania tego napięcia poprzez zaproponowanie rozwiązań, które dla mnie mają sens.

Podobnie jak wielu innym ludziom, wydaje mi się, że wiem, co powinni zrobić ci, którzy napotkali w swoim życiu jakiś problem. Pokusy, z którymi się spotykam, są naprawdę wspólne dla nas wszystkich. Duchowni stają w obliczu tych samych pokus, z jakimi spotykają się wszyscy inni. Ale niektórzy z nas - nauczyciele, doradcy, duszpasterze, a nawet rodzice i przyjaciele – cieszą się zaufaniem i autorytetem; i czasami, opierając się na tym zaufaniu i autorytecie, łudzimy się myśląc, że nasze myśli o życiu innych naprawdę zawierają odrobinę wglądu, którego im brakuje i że gdyby po prostu posłuchali naszych rad, napięcie w ich życiu zostałoby rozwiązane. Rzeczywiście jest to złudzenie.

Prawdą jest, że nauczyciele, duchowni i przyjaciele często dostarczają trochę wglądu lub mądrości, która pomaga nam przebrnąć przez nasze problemy i pogodzić się z różnymi niezręcznymi okolicznościami i rzeczywistością naszego życia i relacji. Jednak niebezpieczeństwo pojawia się, gdy doradca zaczyna myśleć, że posiada mądrość lub wgląd, których koniecznie potrzebuje druga osoba. Kiedy tak się dzieje, rozpętuje się wszelkiego rodzaju piekło – i całkiem dosłownie mam je na myśli.

Pewność siebie jest prawie zawsze tylko kulturowo akceptowanym kodem dumy. A duma jest wizytówką diabła. Kiedy jesteśmy dumni, przyjmujemy zaproszenie zwodziciela, by zarówno oszukiwać, jak i być oszukiwanym. I przez większość czasu, ponieważ nasza kultura zachęca do wywyższania się (co Ojcowie nazywają poczuciem własnej wartości lub samozadowoleniem), duma nie jest dla nas niewygodna – nawet w modlitwie. Nawet tego nie zauważamy. Nazywamy to zaufaniem.

Z drugiej strony Kościół zachęca nas do porzucenia dumy podszywającej się pod zaufanie. I nigdzie nie jest to ważniejsze niż w naszej trosce o siebie nawzajem. Nie wiemy, czego potrzebuje druga osoba – nawet jeśli myślimy, że jednak wiemy (może zwłaszcza wtedy!). Jasne, że możemy mieć kawałek obrazu, kawałek układanki, trochę mądrości; jednak tak naprawdę nie wiemy. Ludzie są zbyt skomplikowani, a dusza (psychika) może zostać uszkodzona lub uzdrowiona na tysiące sposobów, których nie możemy sobie wyobrazić. Potrzebna jest pokora. Cisza jest najlepsza. Dziesięć razy lepiej leczymy innych uszami i sercem niż ustami.

Jednak miłość często zmusza nas ostatecznie do mówienia. Mówimy, bo kochamy, ale mówimy bardzo ostrożnie. Nie mówimy jako ludzie pewni, że mamy odpowiedź. Raczej mówimy z nadzieją, że możemy mieć jej cząstkę. Mówimy, wiedząc, że nie widzimy całego obrazu. Mówimy, wiedząc, że nasze własne uczucia i doświadczenia mogą nas zaślepić na to, co się naprawdę dzieje. Mówimy z pokorą, pokorą zmieszaną z nadzieją i zaufaniem do Boga.

Ja nie mogę nikogo zmienić. Ty nie możesz nikogo zmienić. Ale Bóg może zmienić tych, którzy chcą ulec zmianie. A ponieważ Bóg nas kocha i traktuje jak synów i córki, często pozwala nam uczestniczyć w Jego dziele w życiu innych. Wszyscy jesteśmy praktykantami. Dzieci dopiero zaczynają się uczyć, a jednak Bóg już dzieli się z nami Swoim dziełem.

o. Michael Gillis

za: Holy Nativity Orthodox Church

fotografia: Alicja Ignaciuk /orthphoto.net/