publicystyka: Nie ulec wzburzeniu

Nie ulec wzburzeniu

tłum. Gabriel Szymczak, 09 czerwca 2021

„Początkiem ciszy jest odparcie ciosów demonów, ponieważ dręczą cię do głębi serca. Celem ciszy nie jest lękanie się zamieszania, ale bycie wobec niego obojętnym” (św. Jan Klimak).

Zamieszanie to powszechne zjawisko w naszym życiu. Często uważa się, że ludzie, którzy nie mają problemów, są nieczuli, oderwani od otoczenia i zapatrzeni w siebie. Z kolei ludzie wzburzeni postrzegani są jako ci, którzy mają emocje. To ludzie, którzy żyją i walczą, dążą do czegoś, nawet jeśli ich wzburzenie niesie ze sobą własne trudności. Ale pojawia się oczywiste pytanie: co nas niepokoi, co powoduje wzburzenie?

W ascetycznej tradycji naszej wiary niepokój wywołują nasze myśli. Wynikają one z stosunku innych ludzi do nas, z wątpliwości i troski o przyszłość, z lęków i fobii, z pragnienia tego, o czym myślimy, że jest nasze, a czego nie znaleźliśmy, z obaw, których doświadczamy, a także z faktu, że nie potrafimy odnaleźć radości i sensu życia. Diabeł znajduje sposoby, aby nas podniecić. Przypomina nam, czego nie mamy lub co chcielibyśmy osiągnąć, a nie możemy. Sprawia, że patrzymy na nasz świat i martwimy się nim. Sprawia, że chcemy mieć siebie i nasze osobiste opinie jako punkt odniesienia. On chce, abyśmy nie polegali na tych, którzy nas kochają, szczególnie na Kościele, ale raczej abyśmy postrzegali rzeczy na podstawie tego, co pokazuje nam nasz umysł. W rezultacie nie znajdujemy spokoju.

Nasze myśli sprawiają, że działamy w sposób krzywdzący. Konstruujemy scenariusze w naszym umyśle. Chcemy, aby nasz czas był wypełniony i nie wyobrażamy sobie, jak przechodzimy przez życie w spokojnej pewności Boga i Jego woli. W spokoju modlitwy i trosce o innych, które są sposobem proszenia o przebaczenie. Jeśli nasze ego jest najważniejsze - to jak się czujemy, w co wierzymy, jak możemy słuchać innych? Jak możemy zrozumieć, co mówią i co chcieliby nam powiedzieć? Jak może działać miłość? Ze wszystkich rzeczy, które widzimy i słyszymy, co jest prawdziwe, a co uwięziło nas w niekończących się grach żalu, strachu i wreszcie niepokoju? Dlaczego mielibyśmy być wiecznie w defensywie, traktując innych ludzi jak wrogów? Nawet jeśli są nam nieprzyjaźni, czyż nie warto się uśmiechać, mieć dla nich miłe słowo, spokojne podejście, cierpliwie pytać o to, co ich niepokoi? Rozmawiać ze spowiednikiem? Dużo modlić się, traktując modlitwę jako antidotum na zamieszanie?

Dzisiejsze życie jest pełne zgiełku. Ci, którzy najwięcej krzyczą, którzy najgłośniej biją na alarm, którzy w każdej sytuacji znajdują w sobie najwięcej oburzenia, czują się bardzo usatysfakcjonowani, ponieważ najwyraźniej nie dają się łatwo oszukać, ani nie podporządkowują się rządzącym światem interesom. Jednak ludzie prawdziwie uduchowieni zawierzają się Chrystusowi, który został oddany niegodziwości świata, ale zwyciężył ją miłością i zmartwychwstaniem.
Prawdziwie uduchowieni ludzie osądzają, ale nie potępiają. Pozostają oderwani od zgiełku, ponieważ wiedzą, że ostatnie słowo należy do Boga. Ufają Kościołowi, mimo błędów i niedociągnięć znajdujących się w nim ludzi, w świadomości, że posłuszeństwo zbawia. I dążą duchowo, aby w centrum ich relacji z innymi ludźmi była prawda, która wnosi pokój do serca, bo „należymy do Pana” [Rz. 14, 8].

o. Themistoklis Mourtzanos

za: Pemptousia

fotografia: palavos /orthphoto.net/