publicystyka: W pogoni za prawością

W pogoni za prawością

tłum. Gabriel Szymczak, 10 maja 2021

Ulubione zdanie z Amerykańskiej Deklaracji Niepodległości mówi nam, że jednym z naszych niezbywalnych praw człowieka jest prawo do życia, wolności i pogoni za szczęściem. Ten uzasadniony cel polityczny przekształcił się w osobistą filozofię, a teraz pojęcie to jest tak zakorzenione w kulturze zachodniej, że jest wspólne zarówno dla liberałów, jak i konserwatystów, zarówno na prawicy, jak i na lewicy. Ta filozofia mówi, że ostatecznym celem życia jest wolność robienia tego, co chcemy, i posiadanie wystarczającej ilości pieniędzy, aby kupić styl życia, jakiego pragniemy. To, jak bardzo państwo powinno być zaangażowane w osiągnięcie tego celu, jest przedmiotem debaty pomiędzy prawicą i lewicą, ale słuszność celu jest przez wszystkich z góry zakładana (jak ktoś zauważył - prawe i lewe skrzydło znajdują się na tym samym ptaku).

Prawdziwe chrześcijaństwo nie ma z tym nic wspólnego. Nasz cel nie znajduje się w Amerykańskiej Deklaracji Niepodległości, ale w Ewangelii Mateusza, ponieważ tam Jezus powiedział nam, abyśmy „szukali nade wszystko Królestwa Bożego i sprawiedliwości jego” (Mt 6, 33). Dlatego chrześcijanie nie szukają szczęścia, ale Królestwa Bożego. Szczęście i błogosławieństwo oraz posiadanie tego, czego naprawdę potrzebujemy (co rzadko pokrywa się z tym, co sami uważamy za nam potrzebne) jest produktem ubocznym tego ciągłego dążenia do prawości.

Dążenie do prawości i przeciwdziałania grzechowi to żmudna walka, może to powiedzieć każdy, kto tego próbował. W każdym z nas leży cichy zdrajca, ktoś w rodzaju piątej kolumny, który zawsze czeka, aby zniszczyć nasze dobre intencje i wciągnąć nas z powrotem w ten brud i bałagan, z którego wyszliśmy, gdy zostaliśmy uczniami Jezusa. Św. Paweł dał nam klasyczne pojmowanie tego wewnętrznego zdrajcy samego siebie: „Nie rozumiem bowiem tego, co czynię, bo nie czynię tego, co chcę, ale to, czego nienawidzę – to właśnie czynię” (Rz 7, 15). Paweł nazywa ten wewnętrzny przymus „starym człowiekiem” lub starym „ja”, przeciwstawiając go nowemu człowiekowi i nowemu „ja”, które otrzymujemy przez nowe narodziny podczas świętego chrztu. Stara jaźń zawsze pociąga nas za sobą, gdy decydujemy się dążyć do prawości i podążać za nową cnotą.

Bitwa wewnętrzna jest tym bardziej zacięta, im bardziej zaciekła staje się walka na zewnątrz, ponieważ jesteśmy zanurzeni w kulturze, w której grzech stał się normą. Wszystko wokół nas - każda książka lub czasopismo, które znajdujemy w księgarni, każdy film lub program telewizyjny, który oglądamy, każda rozmowa w biurze przy ekspresie do kawy - wszyscy mówią nam, że to, co Kościół potępia jako grzech, jest normalne i zdrowe, a nasze próby osiągnięcia klasycznej cnoty są patologiczne i daremne. Wszystko to sprawia, że walka z grzechem jest naprawdę ciężką walką.

Na szczęście Bóg jest cierpliwy. On zna ogrom sił zgromadzonych przeciwko nam w tej wojnie i zawsze chętnie wybacza, ilekroć prawdziwie żałujemy i przychodzimy do Niego. Gdy wracamy do Niego i Jego kochającego uścisku, przynosimy nasze postanowienie i determinację, by poprawić i zmienić nasze życie, wyrywając szkodliwe chwasty grzechu i zastępując je pachnącymi kwiatami świętości. Ale często nasza podróż do Królestwa i ku prawości wymaga zrobienia dwóch kroków do przodu i jednego do tyłu - lub, w złym dniu, dwóch kroków do przodu i trzech do tyłu. W tym wyścigu wielokrotnie upadamy. Kiedy to robimy, Wróg jest zawsze pod ręką, aby szeptać nam do uszu, że to beznadziejne, że Bóg nas nie kocha, że z pewnością zrezygnował z kogoś tak grzesznego jak my, i że skrucha i próby poprawy są bezużyteczne. Lepiej poddać się i pozostać na dole, rozpaczać, przestać się modlić i nie próbować płynąć pod prąd.

Oczywiście to wszystko kłamstwa. Bóg nigdy z nas nie rezygnuje, a wyobrażanie sobie, że wiemy lepiej niż Bóg, jest pychą. Tak więc, ilekroć upadamy, musimy wstać, otrzepać się i biec do przodu. Istnieje pokusa, aby spojrzeć wstecz i spróbować zobaczyć, jak daleko zaszliśmy, aby sprawdzić nasz wynik. Czy poprawiamy się i stajemy się lepsi? Czy jesteśmy lepsi od tamtego grzesznika i poborcy podatkowego? Czy jesteśmy lepsi niż w zeszłym roku o tej porze?

To błąd, choćby dlatego, że nie możemy być pewni, jak sobie radzimy. Mogliśmy sobie dobrze radzić. Ale mogło być gorzej. Nie możemy dokładnie ocenić naszych postępów, tak samo jak nie możemy wyjąć naszych oczu, aby na nie spojrzeć. Dlatego musimy pozostawić cały sąd Bogu. Św. Paweł powiedział nam to: „Mnie zaś najmniej zależy na tym, czy będąc osądzony przez was, czy przez jakikolwiek trybunał ludzki, co więcej, nawet sam siebie nie sądzę. Sumienie nie wyrzuca mi wprawdzie niczego, ale to mnie jeszcze nie usprawiedliwia. Pan jest moim sędzią. Przeto nie sądźcie przedwcześnie”(1 Kor 4, 3-5).

Nie powinniśmy patrzeć wstecz, aby zobaczyć, jak daleko według nas zaszliśmy - nasz wzrok jest na to zbyt słaby. Nie powinniśmy spoglądać w dół, aby sprawdzić nasze notatki - nie mamy wiarygodnych informacji do zanotowania. Zamiast spoglądać wstecz lub w dół, musimy patrzeć przed siebie, patrzeć na linię mety, na Jezusa, który nam przewodzi i wydoskonala naszą wiarę (Hbr 12, 2). Musimy zapomnieć o przeszłości i zostawić ją za sobą, skupiając się na tym, co jest przed nami, iść w kierunku celu, by otrzymać nagrodę Bożego wezwania w Chrystusie Jezusie (Flp 3, 13-14).

Oznacza to, powiedzmy sobie jasno, że za każdym razem, gdy będziemy się spowiadać, będziemy w kółko wyznawać te same przygnębiające grzechy. Można się tego całkowicie spodziewać, ponieważ grzeszna natura nie umiera przed przekroczeniem linii mety, a walka z grzechem trwa przez całe życie. Ta nieustanna walka z tym samym grzechem nie powinna nas zaskakiwać ani prowadzić do rozpaczy. Nic dziwnego, za każdym razem, gdy przystępujemy do Eucharystii wyznajemy, że jesteśmy grzesznikami. I nie ma co rozpaczać, ponieważ Chrystus przyszedł, aby zbawić grzeszników.

Dlatego co tydzień przychodzimy na Boską Liturgię, ponieważ tam doświadczamy błogosławionego zderzenia naszych grzesznych, złamanych i pokutujących serc z pochłaniającą miłością Chrystusa. W tym zderzeniu zostajemy objęci, doznajemy wybaczenia, uzdrowienia i przemiany - i zostajemy wysłani z powrotem w świat, aby jeszcze bardziej walczyć. Któregoś dnia nadejdzie czas, by schować miecz i odpocząć od bitwy. Jednak do tego czasu walczymy dalej. Prawdziwe życie, prawdziwa wolność i dążenie do prawości - oto, co jest zapisane na naszych sztandarach. Ilekroć upadamy, wstajemy ponownie z mieczem w dłoni. Nie chcemy pozostać na dole, bo zmierzamy do Królestwa Bożego.
 
o. Lawrence Farley

za: No Other Foundation 

fotografia: neniortodox /orthphoto.net/