publicystyka: Święty ogień duszy

Święty ogień duszy

tłum. Justyna Pikutin, 01 maja 2021

Kilka razy z rzędu latałem do Jerozolimy na zejście Świętego Ognia, jednak za każdym razem wracałem z mieszanymi uczuciami - radości i jednocześnie rozczarowania. Radości - ponieważ Paschalna misja dostarczenia Świętego Ognia - to ważne i uroczyste wydarzenie. Sama obecność w Ziemi Świętej, nawet krótka, jednodniowa - to też powód do radości. Jednak gdy znajdowałem się w centrum wydarzeń w Jerozolimie, za każdym razem ogarniało mnie rozczarowanie. Właśnie w tym momencie, gdy cały prawosławny świat przygotowywał się na spotkanie ze Zmartwychwstałym Chrystusem i gdy ludzie w napięciu oczekiwali wiadomości (Świętego Ognia) od Boga, chwilami zapominając, czym w zasadzie jest ta wiadomość.

Obawiam się, że rozgniewam swoich braci i siostry, którzy w przepięknych barwach zdążyli opowiedzieć już o objawieniach towarzyszących zejściu Świętego Ognia. O błyskawicach, o tym, że ogień który schodzi tego dnia nie parzy, o tym jak samoistnie zapalają się łampady w świątyni i o wielu innych cudach, których tak wyczekujemy... Ja też przez te lata (trzydzieści lat) wyjazdów na zejście Świętego Ognia dużo widziałem i doświadczyłem. Jednak przechodząc ulicami Starego Miasta, mijając wielu sprzedawców świętości, sklepiki przepełnione krzyżykami i ikonami, a w samej świątyni - kłębiących się ludzi, srogich i poważnych greckich mnichów, ochraniających Grób Pański - za każdym razem przyłapywałem się na jednej myśli – nie, coś tu jest nie tak. Wszystko jest takie puste i fałszywe, cały ten handel i ... BRAK MIŁOŚCI dla bliźnich, z którymi modlisz się w tej samej świątyni, do tego samego Boga. Za każdym razem Ukraińcy krzywo patrzyli na Rosjan, Gruzini - na Ormian, Ormianie - na Greków, momentami doprowadzając od urazy do bójki. Co roku, wracając do domu, myślałem:

- Jestem upadłym człowiekiem, skoro nie mogę poczuć łaski w tym Świętym miejscu.

Jednak pewnego razu wszystko zmieniło się raz na zawsze. Zrozumiałem, że szukałem łaski i cudu nie tam, gdzie trzeba. Okazało się, że są one o wiele bliżej, niż myślałem!

Gdy po raz kolejny wróciłem po zejściu Świętego Ognia z Jerozolimy do Moskwy, w paschalny poranek poszedłem zjeść do najbliższej budki. Nie zważając na zmęczenie po podróży, byłem w świątecznym nastroju. Nadeszła długo wyczekiwana Pascha! I w ogóle, niedługo będę w domu ze Świętym Ogniem, którego oczekują tysiące moich rodaków... Gdy podszedłem do budki, głośno i radośnie wykrzyknąłem:

- Chrystus Zmartwychwstał!

I nie czekając na odpowiedź, poprosiłem, by przygotowano mi coś pysznego. Nie zdążyłem dokończyć, gdy usłyszałem błagalny głos, podobny do ochrypłego skrzypienia:

- Panie! Kup-p coś do zjedz-dzenia!

Odwróciłem się. Obok mnie stał bezdomny, cały pobity - jeden wielki siniak, ale na oko jeszcze trzeźwy. Bez dłuższego zastanowienia, poprosiłem sprzedawczynię, by przygotowała też dla niego coś pysznego. Ale... nic z tego! Kobieta tak skrzyczała bezdomnego, że nawet ja się przestraszyłem. Krzyczała, że od kilku miesięcy przychodzi, przeszkadza jej w pracy i nęka ludzi, i że lepiej by było, gdyby takich ludzi w ogóle nie było. Wysłuchawszy jej “sprawiedliwego gniewu” jeszcze raz powtórzyłem zamówienie dla tego człowieka. Niespodziewanie zrobiło mi się go bardzo żal, przecież dziś jest Pascha, trzeba choć w tak Wielkie święto pomagać sobie wzajemnie.

Kobieta nieco się uspokoiła i mimo wszystko zaczęła przygotowywać jedzenie również dla niego i po chwili dwie gorące i pyszne porcje “chrupiących ziemniaków” były gotowe. Wziąłem swój pakunek, drugi oddałem bezdomnemu i chciałem już odejść, gdy poczułem w swojej kieszeni drewniany krzyżyk, oświęcony na Grobie Pańskim. Nie wiem dlaczego, od razu poczułem potrzebę, by podarować go temu mężczyźnie. Do tej pory takie świętości dawałem wyłącznie “przykładnym” ludziom, bo przecież inni mogą je zwyczajnie wyrzucić. Tak było zawsze, ale nie tym razem.

- Trzymaj, bracie! - powiedziałem, podając mu krzyżyk - Proszę, jest twój!

Potem opowiedziałem o tym, że tej nocy wróciłem z Jerozolimy, i że ta świętość jest stamtąd, z Grobu Zbawiciela. I widocznie, krzyżyk właśnie dla niego zawieruszył się w mojej kieszeni.

Dalej wydarzyło się to, czego nie oczekiwałem ani ja, ani sprzedawczyni i w ogóle nikt, prócz... zapewne, samego Boga! Bezdomny, choć był ewidentnie głodny, rzucił jedzenie, mocno ścisną w dłoni ten krzyżyk, upadł na kolana i zapłakał na cały głos, powtarzając:

- Chwała Tobie, Boże! Wybacz mi, nikczemnemu, wszystko!

To było na tyle szczere, że torba z jedzeniem omal nie wypadła z moich rąk. A ekspedientka, wybiegła ze swojej budki, zapłakała, upadła na kolana przy bezdomnym, przytuliła go i zaczęła prosić o wybaczenie, ubolewając nad tym, że nie zauważyła, że żyje w nim żywa dusza, i że jest on... jak się okazało żywym i prawdziwym CZŁOWIEKIEM!!!

Pode mną samoistnie ugięły się nogi. Po prostu, naturalnie upadłem obok nich na kolana i zapłakałem. A w ślad za tym spłynęły na mnie uczucia radości i szczęścia. Staliśmy we troje na kolanach, przytuleni, płacząc i współczując sobie wzajemnie. W tej chwili stał się najprawdziwszy CUD! Obudziła się w nas PRAWDZIWA MIŁOŚĆ, ta, o której mówił Chrystus. Miłość, której dziś nam brakuje. I do obudzenia której, czasami, powołany zostaje najzwyklejszy bezdomny.

Bez względu na to, w jak bardzo majestatycznych świątyniach i świętych miejscach dziś się znajdujemy, bez względu na to, jakie duchowe stanowiska i pozycje w hierarchii społecznej zajmujemy, bez względu na to, gdzie szukamy łaski, nigdy jej nie znajdziemy, jeśli nie ma w nas MIŁOŚCI. Tej samej, o której mówił Chrystus. Tej samej, o której mówił apostoł Paweł! Okazuje się, że wszystko jest takie proste. Szukałem łaski i oczekiwałem Cudu w Ziemi Świętej, a spotkał mnie on w Rosji, gdzieś w szarych podwórzach wielkiego miasta, w oddali od świętości.

Uczucia, jakiego wtedy doświadczyłem, nie można porównać do niczego.

A Święty Ogień tylko wtedy staje się taki, gdy w NAS, a nie w nim żyje Łaska, o imieniu - MIŁOŚĆ. Wszystko się ułożyło, gdy zrozumiałem prostą prawdę - CUD i ŁASKA jest tam, gdzie jest MIŁOŚĆ!

Andrei Koczenow

za: facebook.com

fotografia: casian123 /orthphoto.net/