publicystyka: O modlitwie świętego Efrema Syryjczyka. Część V

O modlitwie świętego Efrema Syryjczyka. Część V

ihumen Nektariusz (tłum. Michał Diemianiuk), 19 kwietnia 2024

przeczytaj poprzednie rozważania

***

Hospodi i Władyko żywota mojeho! Duch prazdnosti, unynija, lubonaczalija i prazdnosłowija nie dażd' mi.

Panie i Władco życia mego! Ducha próżniactwa, acedii, żądzy władzy i pustosłowia nie daj mi.

Duch że cełomudrija, smirennomudrija, tierpienija i lubwie, daruj mi, rabu Twojemu.

Ducha zaś czystości, pokornej mądrości, cierpliwości i miłości, daj mi, słudze twemu.

Jej Hospodi Cariu, daruj mi zrieti moja prehrieszenija, i nie osużdati brata mojeho, jako błahosłowien jesi wo wieki wiekow. Amiń.

O Panie Królu, daj mi widzieć moje grzechy, i nie osądzać brata mego, albowiem błogosławiony jesteś na wieki wieków. Amen.


***

 
I kończy swoją modlitwę święty Efrem prośbą o to, żeby Pan dał mu widzieć swoje grzechy i nie osądzać brata swego. To znowuż dwie, najściślej ze sobą związane, prośby. Dlaczego prosi święty Efrem o to, żeby Pan dał mu widzieć jego grzechy? Dlaczego jemu, przy całym jego najbardziej uważnym ascetycznym życiu, nie wystarczało własnych wysiłków, żeby ujrzeć swoje grzechy? Ano dlatego, że grzechy dla człowieka objawia, w rzeczy samej, Boża łaska. Wiecie, kiedy człowiek - nie żyjący cerkiewnym życiem, i być może nigdy nie spowiadający się - przychodzi do spowiedzi i mówi: “A ja w istocie nie mam żadnych grzechów, ponieważ nikogo nie zabijałem, nie okradałem, nie popełniałem jakichś przestępstw” - to bywa bardzo podobne do świadectwa o własnej cnocie, które można usłyszeć z ust przedstawicieli kryminalnego świata. Jest na tym świecie określona kategoria ludzi, którzy od razu, jak tylko ich o coś zapytasz, mówią: “Ja nie zrobiłem tego, nie zrobiłem tamtego, nie zrobiłem owego. I dlatego jestem dobry”. Przy tym jest masa wszystkiego, co ten człowiek czynił głupiego, ale już z tego powodu, że czegoś złego nie zrobił, uważa siebie za dobrego. I oto w jakiś sposób ta logika przekrada się czasami do naszego cerkiewnego życia. Początkowo taka pozorna cnotliwość oznacza, że człowiek jest nieuważny wobec siebie, że nie czytał Ewangelii i w jej świetle nie rozpatrywał swego życia. Ale rzecz nie tylko w tym. To mówi o tym, że łaska Boża jeszcze nie zajaśniała w jego sercu i on nie ujrzał tego wszystkiego, co w nim jest ukryte.

Jeśli człowiek przychodzi do cerkwi, poruszany uczuciem pokajania, i szczerze żałuje za te grzechy, które popełnił, to potem mija jakiś czas, i widzi, że grzechów w jego życiu było o wiele więcej - i widzi nie tylko grzechy, ale i namiętności, ukryte w jego sercu. A potem mija jeszcze jakiś czas, i widzi nie po prostu grzechy i namiętności, a widzi w sobie samym jakąś straszną otchłań - otchłań rzeczywiście piekielną, ponieważ i raj, i piekło, oczywiście, człowiek początkowo nosi w swojej duszy, i potem już zostaje jedno z nich. Dlaczego Pan nie daje człowiekowi ujrzeć tego od razu? Ponieważ, gdyby człowiek ujrzał wszystko od razu, to by tego nie wytrzymał - po prostu by się złamał, przepalił, i dlatego łaska Boża objawia grzechy stopniowo. Oto dlaczego święci - wydawałoby się ludzie, w których nie możemy ujrzeć grzechu - zawsze uważali siebie za najbardziej grzesznych ze wszystkich ludzi. Ale w żadnym wypadku oni nie z jakichś pedagogicznych celów mówili tak o sobie i w żadnym wypadku nie z powodu jakiegoś “pokornego mówienia” [w oryginale - смиреннословие, smirennosłowije - przyp. tłum.], ponieważ “pokorne mówienie” to, w odróżnieniu od pokornej mądrości [smirennomudrija - przyp. tłum.] nie cnota, a przeciwnie, raczej grzech, ponieważ w nim zawsze jest pewna ilość obłudy. Rzecz w tym, że święci, zbliżając się do Boga, widzieli własną nieczystość w świetle Bożej łaski, która oświecała ich serce tak, że mogli zauważyć w nim najmniejszą skazę, ona na tle czystości serca była odbierana przez nich jako największa tragedia. Dlaczego apostoł Paweł mówił o tym, że Pan przyszedł na świat zbawić grzeszników, i dodawał przy tym: “spośród których ja jestem pierwszy” (1 Tm 1, 15)? Ponieważ on to odczuwał. Chociaż w tym samym czasie mówił, że trudził się więcej od wszystkich apostołów - i dodawał: “wprawdzie nie ja, ale łaska Boża, która jest ze mną” (1 Kor 15, 10).

Ale oprócz tego, że nasza nieuważność przeszkadza nam widzieć nasze grzechy, przeszkadza brak tej łaski, której nie osiągnęliśmy, nam przeszkadza widzieć nasze grzechy jeszcze to, że my rzeczywiście cały czas osądzamy naszych bliźnich. Przy czym osądzamy bardzo różnie. Bywa tak, że osądzamy ludzi, o życiu których w ogóle nic nie wiemy. Po prostu nam się wydaje, że ten człowiek jest zły, albo inni o tym mówią - i my wydajemy wyrok, do którego nie tylko w ogóle nie mamy żadnego prawa, ale nawet żadnych podstaw. Bywa zaś, że sądzimy o człowieku, życie którego znamy, ale jakieś jego motywy, jakieś przyczyny jego działań i postępków traktujemy niewłaściwie - i osądzamy go za to, czego w rzeczy samej nie jest winny. Czasami jednego i tego samego człowieka osądzamy za to, czego nie jest winny, i przeciwnie, nie znając jego prawdziwych grzechów i występków, usprawiedliwiamy za to, w czym jest nieprawy - to znaczy nasz sąd o człowieku praktycznie zawsze bywa powierzchowny i bezpodstawny. A jak często bywa tak, że my osądziliśmy człowieka i po krótkim czasie dowiedzieliśmy się, że to, za co go osądziliśmy, w ogóle nie odpowiada rzeczywistości. Ktoś nam powiedział o nim złe słowo, nie sprawdziliśmy tego słowa, a w naszym sercu w tym czasie już zrodziła się reakcja osądzenia, ta reakcja doprowadziła do tego, że to wszystko powiedzieliśmy na głos… a potem nagle okazuje się, że w ogóle nie było niczego, o czym można by mówić. U abby Doroteusza jest opowieść o pewnym bracie, dla którego było charakterystyczne wszystkich podejrzewać i osądzać, i oto poszedł gdzieś w pole, i ujrzał, że tam jakiś inny brat z monasteru cudzołoży z kobietą. I stał, patrzył, potem podszedł, trącił ich nogą i powiedział: “Przestańcie” - i dopiero wtedy ujrzał, że to były dwa leżące na ziemi snopki. To mówi o tym, że kiedy dla człowieka charakterystyczne jest osądzać, to może ujrzeć i to, czego w zasadzie nie może być.

Ale najważniejsze, że osądzanie nie tylko samo w sobie jest grzechem - ono niewątpliwie przeszkadza człowiekowi prawidłowo patrzeć na swoje serce. Ponieważ, jak mówią niektórzy ojcowie, jeśli masz przed sobą dwa obrazy, to możesz przyjrzeć się jednocześnie tylko jednemu z nich. Albo wpatrujesz się w jeden, albo wpatrujesz się w drugi. Drugi - to nasz bliźni, a pierwszy - to my sami; jeśli wpatrujemy się w kogoś, to niewątpliwie, swoich grzechów nie zobaczymy. I co więcej, jest taka reguła duchowego życia: osądzasz człowieka - niechybnie wpadniesz w te same grzechy, w które wpada on, przy czym czasami w jakiś jeszcze bardziej dziki, głupi sposób. Widzisz: “O jak postąpił, dureń!” I rozumiesz, a raczej doświadczenie podpowiada: “Dlaczego to mówisz? Właśnie samemu sobie podłożyłeś na drodze minę, która wkrótce wybuchnie”. Daj Boże, żeby nie wybuchła jutro i nie pojutrze, ponieważ wtedy można zdążyć dobiec do spowiedzi i pokajać się: “Źle mówiłem o pewnym człowieku za jego głupotę i nierozumność, i podpowiada mi moje doświadczenie, że prawdopodobnie coś podobnego ja sam popełnię w najbliższym czasie”. A bywa tak, że nie zdążysz dobiec do spowiedzi: ledwo co powiedziałeś o tym - i praktycznie od razu sam w to wpadłeś. Bywa oczywiście i tak, że nie powtarzamy dokładnie tych postępków, które osądzamy u innych, ale popełniamy jakieś inne grzechy, ponieważ osądzenie, jak i pycha, także pozbawiają człowieka łaski i Bożej pomocy. Dlaczego pozbawiają? Ponieważ Pan patrzy na człowieka, który osądza i myśli: “Co mam zrobić, żeby przestał osądzać? Jeśli będzie mu pomagać Moja łaska, to on dalej będzie uważać siebie za dobrego, a innych ludzi za złych. Dlatego odejmę od niego Moją łaskę, niech zobaczy, co przedstawia on sam bez Mojej pomocy”. I wtedy rzeczywiście mamy możliwość popatrzeć na to, co sobą przedstawiamy. Przy czym im bardziej człowiek jest skłonny do osądzania, tym poważniejsze mogą być skutki tych okresów pozostawiania nas przez Boga. Powtórzę: to nie porzucenie jako takie - to wychowywanie. Wiecie, oto dzieciaczek czasami znajduje radość w tym, żeby trzymać tatę i mamę za rękę i przy tym skakać po kałużach. Mówią mu tata albo mama: “Nie rób tego, bo teraz cię puszczę, i ty upadniesz”, a on nie może uwierzyć. Puszcza rękę mądry rodzic - i dziecko pada w kałużę. Upada i przeżywa. “Dlaczego upadłeś? Bo myślałeś, że możesz robić, co chcesz. I spróbowałeś”. Takiego rodzaju lekcje Pan obowiązkowo nam daje, i jeśli takich lekcji w naszym życiu bywa wiele, to z jednej strony, miłość Boża, a z drugiej strony, to mówi o naszej skłonności do osądzania.

Jest w paterykonie historia o bracie, który żył nie żeby niegodziwie, ale zupełnie nie ascetycznie - można nawet powiedzieć: “letnio” [теплохладно, tiepłochładno - przyp. tłum.]. A potem przyszedł czas, aby umrzeć, i umierał on jakoś bardzo spokojnie, w pokoju: bez strachu, z nadzieją, z ufnością Bogu. I oto ktoś do niego przychodzi i mówi: “Ty niczego szczególnie dobrego w swoim życiu nie robiłeś, trudziłeś się o wiele bardziej skromnie niż inni bracia, a umierasz tak spokojnie, jakby twoje sumienie było przekonane o miłości Bożej, o tym, że Bóg tobie przebaczy”. On odpowiada: “Nie wiem, dlaczego tak. Ja rzeczywiście, w swoim życiu nic dobrego nie robiłem; jedyne, co miałem - to zasadę, aby nikogo nigdy nie osądzać”. I rzeczywiście, nie ma, na pewno, nic innego tak niezbędnego, jak nieosądzanie. Nikt z nas nie ma tych cnót, które mogłyby nas naprawdę zbawić, ale co możemy i powinniśmy spróbować zrobić – to nikogo nie osądzać. To jest bardzo trudne, bardzo skomplikowane; czyż możemy po prostu zamknąć usta i powiedzieć: “Już nigdy więcej nikogo nie osądzę” - i tak do samej śmierci nikogo nie sądzić. Prawdopodobnie to się nie uda. Ale można stanąć na drodze nieosądzania. Oto pojawiło się u nas pragnienie, by kogoś osądzić - nie udało się, osądziliśmy, i powinniśmy się tu zatrzymać i powiedzieć: “Panie, przebacz mi, proszę, to, że osądziłem tego człowieka”. I zatrzymać się, nie osądzać dalej. Jeśli będziemy tak robić, to u nas z czasem pojawi się zdolność wyśledzenia w sobie tego pragnienia osądzenia i zatrzymania się, choćbyśmy już zaczęli niegodziwą rozmowę. A potem pojawią się siły, żeby przemilczeć. A potem pojawią się siły, aby i w sercu nie osądzać. U niektórych przy tym pojawia się pytanie: a jak można nie osądzać, kiedy człowiek robi to i tamto? Ale i co z tego, co czyni. Co z tego, że my go osądzimy? Co się zmieni? On przestanie to czynić, stanie się lepszy, poprawi to zło, które wyrządził? Nic podobnego. Jedyne co: do tego zła, dzięki naszemu osądzeniu, dołączy zło w naszym sercu. A być może, jeszcze wylejemy to zło z naszego serca. To znaczy, to jest grzech, który niszczy nas samych. I o wybawienie z tego grzechu także prosi w swojej modlitwie święty Efrem Syryjczyk. Prosimy i my o to jego słowami.

ihumen Nektariusz (Morozow) [tłum. Michał Diemianiuk]

za: pravoslavie.ru

fotografia: levangabechava /orthphoto.net/