publicystyka: Idź do spowiedzi

Idź do spowiedzi

tłum. Gabriel Szymczak, 11 grudnia 2020

Co wyznajemy podczas spowiedzi?

Najważniejsza rzecz, którą mówimy podczas spowiedzi, ma niewiele wspólnego z tym, co mówimy. Najważniejsze jest to, co jest w naszym sercu, czyli stan naszego serca podczas spowiedzi. Kiedy przychodzimy do spowiedzi, nie potrzeba wielu słów. W rzeczywistości wielość słów tylko wprowadza zamęt i ujawnia umysł, który nie jest spokojny, który raczej sam usprawiedliwia się, wciąż próbując „poradzić sobie z problemem”, jakby możliwe było jego rozwiązanie przez samego siebie – jeśli tylko samemu by się go zrozumiało.

Najważniejsze, co przynosimy do spowiedzi, to złamane i pokorne serce. Psalmy mówią nam, że Bóg takim sercem nie gardzi. Złamane i pokorne serce wyraża się w prostocie, w kilku słowach - kilku słowach o dużym znaczeniu.

Można tego nie zrozumieć podczas spowiedzi, ale może to zostać objawione. W rzeczywistości, dopóki będziemy próbować zrozumieć samych siebie, będziemy biegać w kółko. Tak jak psy gonią za swoimi ogonami, tak ludzie ścigają swoje myśli. Wciąż i wciąż. Te same argumenty, te same frustracje, te same ślepe zaułki. Wciąż i wciąż.
Musimy przestać biec. Musimy przestać gonić. Musimy przyznać, musimy wyznać, że nigdy tego nie złapiemy, nigdy nie zrozumiemy - a nawet gdybyśmy to zrobili, nawet gdybyśmy dowiedzieli się, dlaczego grzeszymy na tak wiele strasznych sposobów, nic nie mogliśmy na to poradzić. Łapiąc się za ogon, pies tylko gryzie samego siebie.

Ale jeśli odpuścimy, jeśli przestaniemy gonić za myślami i poddamy się, jeśli po prostu usiądziemy i zapłaczemy, to coś zaczyna topnieć w naszych sercach. Wtedy czujemy ból naszego złamania, głęboki smutek złamanego serca - serca, którego nie możemy zbyt dobrze kontrolować, serca, które pożąda tego, czego nie chcemy i nienawidzi tego, za czym tęsknimy, serca, które jest złamane. To jest początek samopoznania. Nie ma to absolutnie nic wspólnego ze zrozumieniem. To ma bardzo niewiele wspólnego z psychologią. Ma natomiast wiele wspólnego z ujrzeniem, przyznaniem i zaakceptowaniem tego, że naprawdę jesteś zepsuty. To jest początek, to jest początek pokory. A pokora to początek upodabniania się do Boga.

Kiedy Bóg objawił się ludzkości, objawił pokorę. To właśnie Bóg pokazał nam o Sobie, kiedy objawił się ludzkości, jest to cecha, która najbardziej określa dla nas Boga: miłość objawiona przez pokorę. Tak objawia się Bóg: nie przez moc. Nie przez sprawiedliwość. Ale w pokorze. Bóg, który jest pełnią, wziął na siebie to, co jest fragmentaryczne, aby nauczyć nas drogi, nauczyć nas, że przyjmując naszą przygodność, zależność, niezdolność i złamanie, zaczynamy naśladować Boga. Zaczynamy znajdować zbawienie.

Ale nie chcemy być niepełni. Nie chcemy być złamani. Podobnie jak Ewa w Ogrodzie, chcemy wziąć dla siebie to, co uczyni nas takimi, jakimi chcemy być (mądrymi, pięknymi, dobrze ustawionymi). Z dala od Boga, chcemy stać się bogami. Chcemy to zrobić sami, na swój sposób, tak, jak lubimy; ale w końcu (i wielokrotnie tego doświadczyliśmy, nie jest to tylko filozofia czy starożytna mitologia, to jest nasze codzienne doświadczenie), w końcu kierują nami siły, na które nie mamy wpływu: węże i pasje, kultura i okoliczności, potrzeby i możliwości. Podobnie jak Ewa w Ogrodzie, podlegamy oszustwu, ale nie chcemy tego przyznać. Nie chcemy się z tym pogodzić; chcemy to wyjaśnić, twierdząc: to jej wina, to jego wina, to nie moja wina.

Utknęliśmy w błędzie, w winie, ale to nie wina jest problemem. Jesteśmy jak chore dziecko, które złapało przeziębienie podczas zabawy w deszczu. Dowiedzenie się, w jaki sposób złapało przeziębienie, nie pomaga w jego leczeniu. Aby je wyleczyć, musimy najpierw przyznać, że jesteśmy przeziębieni, że jesteśmy chorzy i nie możemy się wyleczyć sami. Dlatego przychodzimy do spowiedzi. Przychodzimy do spowiedzi, żeby powiedzieć, że jesteśmy chorzy, że nasze ciało i umysł wymknęły się spod kontroli, że potrzebujemy lekarza. I właśnie ten akt skruchy, ten akt uniżenia się i głośnego powiedzenia: „Jestem bardzo zepsuty i nie mogę się naprawić”, ten akt zaczyna nas leczyć. Dlaczego? Ponieważ już zaczęliśmy widzieć rzeczywistość, to, kim naprawdę jesteśmy i znajdować miejsce, w którym spotyka nas Bóg.

Bóg ratuje biednych i potrzebujących, ale dla bogatego człowieka wejście do Królestwa Niebieskiego jest prawie niemożliwe. Sposób, w jaki bogacz może wejść do Królestwa, to dostrzeżenie swego ubóstwa. To złamane i pokorne serce, którym Bóg nie gardzi. Kiedy w kilku słowach, z prostotą, możemy przyznać się do naszych upadków, naszego złamania, naszych błędów, wtedy w naszym sercu przemawia ból. Ten ból nazywa się skruchą. A kiedy przemawia skrucha, potrzeba tylko kilku słów - prostota jest wszystkim, a wyjaśnienia są bez znaczenia.

Kiedy przychodzimy do spowiedzi, przychodzimy do Boga jako Lekarza; Lekarza, który bardziej słucha naszego serca niż naszych słów. Przygotowanie do spowiedzi ma mało wspólnego z zapisywaniem listy błędów i grzechów; to przyzwolenie na zastanowienie się nad swoimi grzechami, aby złamać własne serce - lub raczej pozwolić sobie poczuć złamanie, które już tam jest. Kiedy przychodzimy do spowiedzi ze skruchą, z bólem serca, to wyznajemy wszystko kilkoma słowami - zaledwie kilkoma słowami, ale o wielkim znaczeniu. Kiedy przychodzimy do spowiedzi ze skruchą i pokorą, to już zaczęliśmy być uzdrawiani, już zaczęliśmy wyciągać ręce do naszego kochającego i pokornego Ojca, do Lekarza, który leczy naszą duszę.

o. Michael Gillis 

za: Holy Nativity Orthodox Church

fotografia: Sheep1389 /orthophoto.net/