publicystyka: U progu największej bitwy

U progu największej bitwy

tłum. Gabriel Szymczak, 02 grudnia 2020

W swoim liście do Efezjan św. Paweł ostrzega przed niebezpieczeństwem bycia „miotanym z każdym wiatrem doktryny”. Wczesne chrześcijaństwo nie miało instytucjonalnego charakteru ani stabilności. Kościoły spotykały się w domach (zwykle zamożnych wiernych). Zbierały się wokół swojego biskupa (lub biskupów), ze swoimi prezbiterami i diakonami. Ich spotkania opierały się na Eucharystii. Kiedy myślimy o tym z perspektywy czasu, zbyt łatwo przenosimy instytucjonalność naszego własnego doświadczenia na ówczsny, bardzo niestabilny format.

Rzeczywistość była taka, że przynajmniej w dużych miastach często istniały konkurujące ze sobą grupy. Generalnie wierni skupiali się wokół nauczyciela i podążali za jakąkolwiek ezoteryczną wersją Ewangelii, która była przekazywana. Wiele z tych grup jest dziś określanych jako „gnostyczne”, co jest ogólnym terminem opisującym to, co nigdy nie było powszechną rzeczywistością. Zawsze była ona ograniczona zasięgiem, a jedynym związkiem z „gnostykami” w innym mieście były niejasne podobieństwa.

W tych grupach, które uważały się za Kościół („katolicki”, później zwany „prawosławnym”), od początku istniała komunia. Listy św. Pawła, listy św. Ignacego w kolejnym pokoleniu i inna tego typu korespondencja, były dziełem przywódców wspólnego życia, wspólnej wiary i wspólnej praktyki. Istotnie, sens i treść tych listów koncentrowały się w takim samym stopniu na kontynuacji i wzmocnieniu tej wspólnoty, jak na różnych pouczeniach. Komunia Kościoła wykraczała daleko poza sam Kielich: było to życie wspólne, przeżywane i praktykowane przez wszystkich, wszędzie i zawsze.

To jest powód, dla którego wczesnochrześcijańskie pisma są pełne odniesień do miłości i bardzo praktycznych wskazówek dotyczących życia wspólnego (przebaczenie, cierpliwość, współczucie, itp.). Kilka tak zwanych pism gnostyckich, które mamy, nie daje takiej rady. Są raczej dziwacznymi wyliczeniami o poziomach nieba, ogdoadzie i innych tego rodzaju nonsensach. Ich „życie” jest po prostu w umyśle ich „nauczyciela”.

Grupy te zniknęły (prawdopodobnie rozpraszały się na różne sposoby po śmierci kluczowych postaci). Pierwotny Kościół prawosławny przetrwał i nadal się rozprzestrzeniał. Przetrwał też stulecia prześladowań i ciągłe nękanie ze strony fałszywych nauczycieli, ale pozostał nienaruszony i przekazał późniejszym wiekom wiarę, która trwa. Całe cywilizacje kwitły na jego nauczaniu.

Nowością w badaniach wczesnego Kościoła (prowadzonych na różnych rewizjonistycznych uniwersytetach) stało się sugerowanie, że pierwotny Kościół był wielopostaciowy, prawie „wyznaniowy” w swoich początkach. Niektórzy badacze, jak Bart Ehrman z UNC, uczynili z tego główną tezę dotyczącą nowych rodzajów krytycznej niewiary. Jest to fałszywa relacja historyczna, ale wspiera współczesny program, który uzasadniałby podobną formę dla dzisiejszego świata. Prawda jest taka, że ta nowoczesna forma już istnieje.

Chrześcijaństwo wyznaniowe jest coraz mniej instytucjonalne, z dużo większą liczbą „niezależnych” grup, które należałoby dokładniej określić jako „przedsiębiorcze”. W wielu miastach w całym USA największe kościoły prawdopodobnie nie istniały nawet 40 lat temu. Ameryka to zaiste kraina możliwości.

Historia Kościoła, nawet w obrębie samego prawosławia, jest pełna schizm. Nieliczne, o których myślimy historycznie (Wielka Schizma, monofizytyzm itp.) to zazwyczaj duże, globalne wydarzenia. Ale często rzeczywistość jest naznaczona wieloma mniejszymi schizmami, od pojawiających się w obrębie miasta (starożytna Antiochia przetrwała jedną, trwającą kilka lat) po dziejące się w parafiach. Smutna historia Kościoła, nawet w naszym współczesnym otoczeniu, jest pełna takiej niezgody, często bez innego rozwiązania niż permanentny rozłam. Często nie są to świadectwa czystości doktrynalnej, a tym bardziej heroicznego cierpienia. Są to raczej historie, które wskazują na niepowodzenie miłości.

Wszystko to jest jak historia rodziny. Małżeństwa się rozpadają, a te, które przetrwają, albo muszą radzić sobie z trudnymi sprawami, z których część nigdy nie zostanie rozwiązana, albo w cudowny sposób znajdują drogę do pojednania i nowego życia. Relacje międzyludzkie są trudne. Pismo Święte mówi o tym tak szczerze, jak to tylko możliwe. Historia ludzkości już w drugim pokoleniu obejmuje zazdrość i morderstwo. Historie ludu Bożego przechodzą od jednej tragedii do drugiej. To, co niektórzy nazywają „historią zbawienia”, to także opis Boga działającego w życiu ludzi, których brudna zwyczajność jest tak jasno opisana, że najgorszy grzesznik spośród nas może łatwo znaleźć przykłady, z którymi może się utożsamić. Taka jest prawda o kondycji ludzkiej.

Jednym z powodów, dla których uwielbiam pisma Dostojewskiego, jest jego nieszablonowe potraktowanie ludzkiego stanu: morderca, którego pretekstem są tylko głupie, nietzscheańskie rozmyślania; rodzina tak zagubiona i skonfliktowana, że za morderstwo ojca zostaje skazany niewłaściwy brat. W środku tego jaśnieją jedne z najwspanialszych przejawów chrześcijańskiego zrozumienia. Nie ma utopijnego marzenia o postępie - tylko możliwość włamania się Królestwa Bożego tam, gdzie właściwie nie można się go spodziewać.

To prowadzi mnie z powrotem do parafii. Kiedy kończyłem studia doktoranckie w Duke, aby powrócić do parafii, pewien profesor zapytał mnie, co zamierzam. Powiedziałem mu: „Opuszczam akademię, aby wrócić do parafii, aby zajmować się teologią. Parafia jest odbiciem teologii”. Chociaż została podjęta z wielkim trudem, to jednak była to jedna z najlepszych decyzji w moim życiu.

Tylko w parafii otrzymujemy Święte Tajemnice. Tylko z rąk ułomnej istoty ludzkiej, odzianej w łaskę kapłaństwa, otrzymujemy życiodajne Ciało i Krew. To właśnie tej jednostce, parafii, Chrystus powierza całą misję Królestwa Bożego. Nie jest to przypadek ani niewygodna konieczność: jest to wola Boża, która się objawiła.

Uważam, że jest to również miejsce naszej największej pokusy - co właściwie ma sens. Prawdziwe pole walki życia duchowego znajduje się tylko tam, gdzie obfituje pokusa. Jedynie poprzez wylanie skrajnej łaski monaster wznosi się do tego poziomu pokusy. To, że takie myśli powinny wydawać się nam co najmniej dziwne, wskazuje tylko na to, że nie rozumiemy natury bitwy i naszego w niej miejsca.

Obecny porządek świata, nękanego różnymi zagrożeniami i chaosem politycznym, jest tylko jednym z wielu źródeł, które pobudzają nasze pasje i odciągają nas od zajęcia się prawdą o naszym stanie. Na przykład to, jak ksiądz lub biskup radzi sobie obecnie z odpowiedzią Kościoła na pandemię, nie jest kryzysem ani zagrożeniem, bez względu na to, jak niezdarne lub nieskuteczne mogą być ich działania. Rzeczywiście, jeśli naprawdę zajmiemy się kryzysami, spojrzymy w głąb własnego serca.
Właściwy cel serca jest opisany w cnocie „nepsis” (trzeźwości). Jest to stan, w którym namiętności zostały wyciszone i po cichu wypatrujemy rzeczy, które mogłyby zakłócić i przerwać naszą komunię z Bogiem. Dość często za „komunię” w życiu wielu uchodzi idea o Bogu, zawarta w idei życia duchowego, argumentowana w kontekście idei chrześcijaństwa. Te „pomysły” są w istocie pasjami. Nie wznoszą się nawet do poziomu prawdziwych myśli. Najprawdopodobniej reprezentują niewiele więcej niż konstelację uczuć, odzwierciedlając nasze niepilnowane nerwice.

Prawosławie, jeśli jest właściwie praktykowane, jest trudne. To nie jest post ani nawet modlitwa. Zamiast tego jest to ciężka praca stawiania czoła emocjonalnym i psychologicznym szkodom, które kryją się w naszych licznych opiniach. To cierpliwość do stabilności przez wiele długich sezonów. Niewiele przychodzi mi do głowy, co w życiu prawosławnym byłoby osiągane szybko.

W naszych obecnych trudnościach mamy do czynienia z lawiną niepokojących informacji. Większość z nich dotyczy życia politycznego narodów, część - obecnego życia Kościoła. Z pewnością istnieją prawdziwe wyzwania w Kościele, chociaż nie różnią się one zbytnio od wyzwań, które miały miejsce wcześniej. Myślę, że ci, którzy sugerują coś innego, nie mówią z perspektywy neptycznej percepcji. Jeśli chodzi o życie narodów, to każdy, kto oczekiwał od nich wielkich rzeczy, jest głupcem. Narody codziennie spełniają oczekiwania każdego cynika.

Moim jedynym przekonaniem jest to, że Kościół będzie trwać i że stan narodów będzie się pogarszać. To są rzeczy, które muszą zostać przyjęte w naszych sercach. Tam, w sercu, można znaleźć Królestwo Boże, w którym wszystkie królestwa tego świata muszą klęknąć. Tam też możemy znaleźć spokój, który pozwala nam oprzeć się syreniej pieśni tych, którzy odciągają nas od życia parafii i kierują ku urojeniowym niepokojom. Pisząc w I wieku, kiedy sprawy były jeszcze mniej jasne niż teraz, św. Paweł powiedział:

A przeto upominam was, bracia, w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa, abyście byli zgodni, i by nie było wśród was rozłamów; byście byli jednego ducha i jednej myśli. Doniesiono mi bowiem o was, bracia moi, przez ludzi Chloe, że zdarzają się między wami spory (1Kor 1, 10-11).

Św. Paweł był zajęty podróżowaniem, był biczowany, kamienowany, bity, więziony, torturowany i tak dalej. Wydaje się jednak, że znalazł czas, aby wezwać Kościół w lokalnej wspólnocie, aby odzyskał rozsądek. Rozumiał, gdzie są naprawdę wielkie bitwy.

W tym samym duchu proponuję swoją własną zachętę dla tych, którzy czytają ten kiepski tekst. Trwajcie w miłości do braci. W trudnych czasach cierpliwość i wytrwałość to największe cnoty. Świat jest zalany szaleństwem fałszywej demokracji. Dobrze jest nie pozwolić, aby takie rzeczy się w nas zakorzeniły. Jeśli to możliwe, ćwiczcie stabilność. Szanujcie swoich kapłanów. Bądźcie posłuszni swoim biskupom. Módlcie się za siebie nawzajem. Ignorujcie tych, którzy zakłócają wasz spokój.

O Boże, ratuj swój lud!
 
o. Stephen Freeman

za: Glory to God for All Things

fotografia: alik /orthphoto.net/