publicystyka: Modlitwa w ciszy IV

Modlitwa w ciszy IV

tłum. Joachim Jelisiejew, 23 listopada 2020

Kontynuujemy rozważania o modlitwie w ciszy, poprzednia część jest dostępna tutaj.

W relacjach z ludźmi w nieunikniony sposób ukazujemy tylko część naszej osobowości i nasz rozmówca również pokazuje tylko część; to dobrze, gdy służy to jako sposób nawiązania kontaktu, lub źle, gdy czynimy to, by wykorzystać słabość drugiej osoby. Bogu również prezentujemy tę stronę, która jest Mu najbliższa; ufającą lub kochającą stronę. Ale musimy być świadomym tego, że nie spotykamy jednej strony Boga, spotykamy całego Boga.

Gdy zabieramy się do modlitwy, mamy nadzieję, że doświadczymy Boga jako Kogoś, Kto jest obecny i że modlitwa będzie jeśli nie dialogiem, to choć dyskursem z Kimś, kto słucha. Boimy się, że możemy nie czuć żadnej obecności i mieć wrażenie mówienia w pustkę, braku kogokolwiek, kto mógłby słuchać, odpowiedzieć i być zainteresowanym. Ale to byłoby czysto subiektywnym wrażeniem; jeżeli porównamy modlitwę z codziennymi kontaktami z ludźmi, wiemy, że ktoś może słuchać bardzo uważnie tego, co mówimy, a jednak może nam się wydawać, że nasze słowa padają w próżnię. Nasza modlitwa zawsze dociera do Boga, ale nie zawsze odpowiedzią jest poczucie radości czy spokoju.

Gdy mówimy o staniu przed Bogiem, zawsze myślimy, że my jesteśmy tu, a Bóg tam, na zewnątrz. Jeśli szukamy Boga nad nami, przed nami, wokół nas, nie znajdziemy Go. Święty Jan Chryzostom powiedział „Znajdź drzwi do wnętrza twojej duszy i odkryjesz, że to drzwi do Królestwa Niebiańskiego”. Święty Efrem Syryjczyk mówi, że Bóg, gdy stworzył człowieka, włożył w jego głębiny całe Królestwo i że zadaniem człowieka jest kopać dostatecznie głęboko, aby odkryć ten skarb. Zatem by odkryć Boga, musimy kopać w poszukiwaniu wewnętrznych drzwi, miejsca, gdzie całe królestwo Boże jest obecne, w naszym sercu, gdzie my i Bóg możemy się spotkać. Najlepszym narzędziem, które pokona wszystkie przeszkody, jest modlitwa. Problemem jest uważne, proste i szczere modlenie się, bez zastępowania Boga jakimś fałszywym bogiem, idolem, produktem naszej wyobraźni i bez próby doznania jakiekolwiek mistycznego doświadczenia. Skupiając się na tym, co mówimy, wierząc, że każde słowo, które wymawiamy dociera do Boga, możemy użyć naszych słów lub słów wybitniejszych ludzi, by wyrazić - lepiej niż moglibyśmy my - nasze uczucia lub to, co czujemy niejasno wewnątrz siebie. Nie mnogość słów będzie usłyszana przez Boga, ale ich prawdziwość. Gdy używamy własnych słów, musimy mówić do Boga precyzyjnie, nie próbując skracać czy wydłużać, ale próbując być prawdziwymi.

Są chwile, gdy modlitwa jest spontaniczna i łatwa, i inne, gdy czujemy, że jej strumień wysechł. To czas na użycie modlitw innych ludzi, które wyrażają zasadniczo to, w co wierzymy, wszystkie te rzeczy, które nie są w tej chwili ożywione przez żadną głęboką odpowiedź z serca. Wtedy musimy modlić się z podwójną wiarą: nie tylko wiarą w Boga, ale wiarą w nas samych, ufając wierze, która jest w nas przyćmiona, choć jest częścią nas.

Są chwile, gdy nie potrzebujemy żadnych słów modlitwy, ani naszych, ani zapożyczonych od innych ludzi i modlimy się w doskonałej ciszy. Ta cisza jest idealną modlitwą, pod warunkiem, że jest to naprawdę cisza, a nie marzenia. Mamy bardzo małe doświadczenie tego, co znaczy głębokie milczenie ciała i duszy, gdy zupełny spokój ogarnia duszę, gdy zupełny pokój wypełnia ciało, gdy nie ma jakiegokolwiek zamieszania czy poruszenia i gdy stoimy przed Bogiem zupełnie otwarci w akcie adoracji. Mogą być chwile, gdy czujemy się dobrze fizycznie i wypoczęci, zmęczeni słowami, gdyż tylu ich już użyliśmy, nie chcemy się poruszać i czujemy się dobrze w tej kruchej równowadze; łatwo wtedy ześlizgnąć się w marzenia. Wewnętrzne milczenie jest brakiem jakiegokolwiek wewnętrznego ruchu myśli czy emocji, ale jednocześnie stanem pełnej czujności, otwartości na Boga. Musimy zachować zupełne milczenie, gdy możemy, ale nigdy nie powinniśmy pozwalać mu degenerować się w proste zamknięcie. By uniknąć tego, wielcy pisarze Prawosławia przestrzegają nas, by nigdy nie porzucać całkowicie zwykłych form modlitwy, gdyż nawet ci, którzy osiągnęli kontemplacyjny spokój, uważali za konieczne, gdy tylko byli zagrożeni duchowym rozprężeniem, by ponownie wprowadzić słowa modlitwy, dopóki modlitwa nie odnowiła swojego milczenia.

Greccy ojcowie uznawali takie milczenie, które nazwali hezychią, jako punkt startowy i ostatecznie zwieńczenie życia modlitewnego. Milczenie jest stanem, w którym wszystkie siły duszy i zdolności ciała są w zupełnym pokoju, ciche i zebrane, całkowicie czujne, lecz wolne od zamieszania czy podniecenia. W wielu pismach Ojców znajdujemy porównanie go do wody w sadzawce. Dopóki na powierzchni są zmarszczki, nic nie jest odzwierciedlone właściwie, ani drzewa, ani niebo. Gdy powierzchnia jest nieruchoma, niebo, drzewa na brzegu i wszystko jest w niej doskonale odbite, tak wyraźne jak w rzeczywistości.

Inne porównanie tego samego rodzaju używane przez Ojców to: dopóki błoto na dnie sadzawki nie ustało się, woda nie jest czysta, i nikt nie może przez nią nic zobaczyć. Te dwie analogie można zastosować do stanu ludzkiego serca. Błogosławieni czyści sercem, albowiem oni Boga widzieć będą. Dopóki błoto jest w ruchu, nie można niczego zobaczyć przez wodę i dopóki powierzchnia jest zmarszczona, nie oddaje właściwie okolicy sadzawki. Dopóki w duszy nie ma ciszy, nie może ujrzeć, ale gdy milczenie zaprowadzi nas przed oblicze Boga, wtedy wkracza inny rodzaj milczenia, o wiele bardziej absolutnego: spokój duszy, która nie tylko jest skupiona w milczeniu, ale z onieśmieleniem adoruje obecność Boga; spokój, w którym modlitwa jednoczy duszę z Bogiem.

metropolita Antoni (Bloom)
 
na podstawie: mitras.ru

fotografia: tparol /orthphoto.net/