publicystyka: Dlaczego Bóg poddaje nas próbom?

Dlaczego Bóg poddaje nas próbom?

tłum. Gabriel Szymczak, 30 października 2020

Dlaczego Bóg poddaje nas próbom?
Abyśmy w końcu w Niego uwierzyli.

Jednostka pomiaru wiary nie została jeszcze wynaleziona, ale od jej wartości zależy stopień i charakter bliskości człowieka z Bogiem. Jest mniej zdeklarowanych ateistów, niż nam się wydaje. Na pytanie, czy uznają istnienie Boga, większość twoich osobistych respondentów prawdopodobnie odpowie twierdząco, nawet jeśli nie są chrześcijanami lub jakkolwiek praktykującymi przedstawicielami dowolnej religii. Jakiego Boga mieliby na myśli i jak aktywnie pogłębiają wiedzę o Nim, to inna historia, która jednakże decyduje o jasności i głębi wiary.

Nietrudno zgodzić się, że Bóg istnieje. O wiele trudniej jest zaakceptować Jego prawa na poziomie własnych przekonań. Aby to zrobić, trzeba zgłębiać chrześcijańskie nauczanie, regularnie analizować to, co powiedział Zbawiciel, prowadzić wewnętrzny dialog z Bogiem na ten temat, a następnie skutecznie to przyjąć. Pan mówi, że możemy przenosić góry, jeśli mamy wiarę w Niego tak małą, jak ziarnko gorczycy. Ale my ich nie ruszamy. Co więcej, gdy tylko napotykamy mniej lub bardziej poważny problem, w którym nasza wiara jest wystawiana na próbę, tchórzostwo staje się naszym drugim „ja”.

Zatem wiara opiera się na zaufaniu. Wierzymy w istnienie Boga jako Siły Najwyższej, wierzymy w Pismo Święte, w którym Bóg został nam objawiony. W konsekwencji musimy całkowicie zaufać Bogu, uważnie wsłuchując się w Jego głos i starając się czytać Go między wierszami naszej historii życia. W końcu ani jeden włos nie spadnie nam z głowy bez woli Bożej. Oznacza to, że jesteśmy bezpieczni, dopóki ufamy Bogu i staramy się działać zgodnie z Jego wolą. Jeśli nam się to nie uda i nie podejmiemy wysiłków, aby wypełnić przykazania, poświęcając czas na refleksję, introspekcję i kierowanie naszego życia w stronę Królestwa Niebieskiego, oczywiste będzie, że zaufanie do Boga w naszych sercach zachwieje się i zniknie.

Aby tego uniknąć, Bóg wystawia nas na próby, rodzaj „terapii szokowej”, podczas której następuje nasze wewnętrzne odrodzenie. Czasami trudno jest nam utrzymać wysoko poprzeczkę życia duchowego wyłącznie dzięki sile autoperswazji. To wtedy Pan zsyła nam stresujące wydarzenie lub nawet zwrot sytuacji, aby zachować światło wiary w naszych sercach. Bóg budzi nas z duchowego snu, wzywa nas do uświadomienia sobie doczesności ziemskiego życia i przemijania wartości materialnych, abyśmy mogli wreszcie oddzielić się od tego kolosa na glinianych nogach, jakim jest dzisiejszy świat. Tak samo było z apostołami podczas ujarzmiania burzy przez Chrystusa.

Jak mówi Ewangelia, cud nakarmienia pięciu tysięcy nie wzmocnił wiary uczniów Zbawiciela. Wydawało się im, że to wydarzenie było czymś w rodzaju cudu, niezwykłego - ale nie tak głęboko przeżywanego. Kamienne serca apostołów (Mk 6, 52) nie obudziły się z hibernacji, dopóki nie doświadczyły przerażenia w obliczu możliwej śmierci. O czym myśleli, gdy byli w łodzi w czasie burzy? Czy sparaliżował ich strach? Czy któryś z nich się modlił? Tego nie wiemy. Ale wkrótce Zbawiciel (którego początkowo brali za ducha) przyszedł do nich z brzegu po wodzie. Uciszył burzę i dołączył do nich w łodzi. Chrystusowi udało się dotrzeć do serc apostołów dopiero u progu nieuchronnej śmierci.

Ludzie czasami pytają, dlaczego na świecie jest tyle zła, smutku i cierpienia. Odpowiedź jest prosta: wszystko zaczyna się od tego, że człowiek zdecydowanie narusza harmonię świata. Bóg życzy każdemu szczęścia wiecznego życia, ale człowiek często zachowuje się jak maniak, odmawiając usłyszenia dobrych napomnień, próbujących dotrzeć do niego słowami kazania, dźwiękiem z Internetu, słowami zapisanymi w książkach lub pochodzącymi z ust współwyznawców. Dusza ludzka jest droższa Bogu od całego świata i dlatego czasami puka On do drzwi naszych serc trochę głośniej, wysyłając nam pewne próby.

Istnieje niezliczona ilość przypadków, kiedy ludzie obojętni religijnie przyszli do Boga z powodu choroby lub innych trudnych sytuacji. Stopniowo Pan pomagał im przezwyciężyć problemy zdrowotne (często w sposób niewytłumaczalny dla współczesnej medycyny), wysyłał dobrobyt i harmonię domową, pobłogosławił dziećmi i karierą, pieniędzmi i dobrobytem. W końcu z tej epopei prób wyłaniała się zupełnie inna osoba. Istnieje ogromna różnica między wiarą tej osoby na początku żałobnej ścieżki, a po rozwiązaniu sytuacji. Ateista zamienił się w chrześcijanina, letni wierzący - w gorącego, prawy - w świętego, wdzięcznego za cierpienie na swojej drodze do znalezienia Boga, który jest najcenniejszym skarbem na świecie.

Włodzimierz Basenkow

za: Orthodox Life

fotografia: AM /orthphoto.net/